Tu należy się małe wyjaśnienie. Nie jest ten tekst mojego autorstwa. Każę wszystkim swoim graczom, aby nie dostali sklerozy, pisać pamiętniki z sesji, mniej lub bardziej stylizowane (jak kto woli), nagradzam za nie dodatkowymi ekspekami. Autorem tekstu, który chciałbym pokazać, jest Krzysztof "Xszyhó" Chyla - choć pisze swój Pamiętnik tragicznie powoli (nie opisał jeszcze nawet pierwszej sesji
), zachwyciłem się jego dziełkiem. Po dojrzałym namyśle, i za zgodą autora, zamieszczam.
_________________________________
Pamiętniki Steffena McDuffa
A więc, mości panowie kiedy wy tak w tej oto karczmie zacnie prawicie o przygodach swoich, potrzebach w których uczestniczyliście a także sprawach innych wiela, o których
ad decursum anni prawić można, ja wam coś nieco o mej historyi opowiem.
Tak, wiem, nie odzywałem się dotąd, przeto przyjmijcie historyję tą jako wierne faktów oddanie, a nie czcze przechwałki, od których młodzi bracia szlachta w tych ponurych czasach nie stronią.
Karczmarzu! Podaj miodu więcej. Ten złocisty trunek niedoceniony pozostaje przez nadwornych poetów, podzas gdy wiejskim za śniadanie, obiad i kolacyję służy. I nic w tym dziwnego, przecie i umysł on rozjaśnia, i język rozplątuje - fakt ten powszechnie znany atencyji wiela umyka.
A więc zaczęło się to całe zamieszanie, jak zwykle od dnia spokojnego. Będąc proboszczem, powiedzieć wam muszę, bracia, że pracy to wielkiej wymaga, znajomości języków i obyczajów w dodatku do zwykłej klechy wiedzy, a, co najtrudniejsze, znaleźć soją drogę w pergaminach trzeba. Tako więc ślęczałem w ten cudowny jesienny poranek nad dokumentacyją parafii, znudzon wielce tym zajęciem, które i sesu większego nie ma w parafii tak skromnego miasteczka, a i Jedynemu chwały nie dodaje. Wtem nagle wikariusz wpadł, cały gorączka, afektem jakimś wyraźnie trawiony i rzecze iż ktoś obcy przybył się ze mną widzieć.
Także nakazuje gościa przyjąć jak należy i wprowadzić. Człek to młody był...
Hola szynkarzu! Cóż to za lura panie bracie? Czyż lepszego tu nie macie?! Dawać mi wnet mód ojczysty, Bardanii owoc przezłocisty. Poszedł nicpoń. Oby wrócił.
... na czym to? A, tak nicpoń. Jakem ujrzał młodzika odrazu z twarzy jego bym wyczytał iż to urwipołeć, hulajdusza i gorączka. Po Bardańsku ledwo był mówił, ale jakoś żem z jego dukań dociekł, że list ma od brata mego, z Kary, ze sobą przywozi. Zainteresowany wielce list zacząłem czytać, panka młodego odprawiwszy. Otóż z bratem moim dobrze nigdy nam się nie układało, mimo iż też powołania do służby Jedynemu był dostąpił. Poglądami mocno zwaśnieni, zwłaszcza gdy tematem tradycyja bardańska była, tudzież walka z psubratami, najeźdcami, w niezgodzie byliśmy się rozstali i z rzadka listy wymienialiśmy. Teraz jednak napisał nie dość że długi, to jeszcze na potrzebę wskazujący
nota bene potrzebę zbrojną. Wzmianklował też u notki końca, iż pieniądze na ta potrzbę, po przez nicponia posłanca był przysyłał. A że suma nielicha, samżem ruszył by go odnaleźć. Na szczęście daleko był nie odszedł, o karczmę wcześniej zawadziwszy *GDZIE TRUNKI DOBRE PODAWALI, BARDAŃSKIE* lecz jak sie okazało, czwartą prawie część był już prawie w drodze przepił.
Tak więc przez przyjaciela mego Ernesta, serdecznego drucha, kompana bitwy nie jednej, którego i ja wielokroć i mnie on od eliarskiej stali bądź ołowiu był wybawił starałem się ludzi na potrzebe zwołać. Okazało sie jednakowoż iż odstąpić mi ni rycerza nie może gdż psubraty tak cieżko nas kąsali, że każdy był na wagę złota. Jednako kazał mi w eliarskim mieście porotwym się stawić, gdzie na posiłki czekać miałem, a w razie ich braku do Kary sam wyruszyć.
***
Hola, hola nie tym tonem mocium panie! Jeśliś manier nauk w domu rodzinnym twym godziwych pobrać omieszkał, uważaj bym ja Ci kazań prawić na ziemi udeptanej li też za bramą czy kościelnym jakim podwórcem nie musiał...
Alem kontent żeś ciekaw coż się dalej działo. Bo w istocie ciekawostka wielka, jako że nie każdemu przypadki równie inkredybilne przypaść w udziale mogą. Przeto prawię: do portu udać się musiałem by przyjaciół grono zebrać i ze zbrojnym ich ramieniem jako stare wiarusy gotowe w matnię przygody i na Karyjskim lądzie się rzucić. Zaliści nie tak simplum się to okazać miało - oto zaborca piędź za piędzią ziemię z między palców naszych żelaznych wyłuskuje a zima ciężka nadchodzi... Przeto żalu ni urazy do nikogo nie żywię - iż Ojcowizna i sprawy walki z bandyterią ważniejsze nad prywatne porachunki wiadomo i nie ma sensu w ciężkich czasach regimentów na czas bojów uszczuplać - nie o życię braciom szlachcie chodziło, te za kamrata zawszę gotowi oddać. Ale w Ojczystej ziemi naszej tarabany nie przestają bić i choć wrogów trzy potęgi, każda od drugich niegodziwsza, przeto istniejemy jeszcze i wszędy na dworach przypominać o swej sprawie będziemy!
A tym bardziej nieobecność druchów mych starych mię nie pogrążyła iż dzięki takiemu Opatrzności zrządzeniu losy me inewitabilnie z zacnym kawalerem związały, który godznym druchem się okazał alić zycia nasze wielokrotnie nawzajem ratować nam przyszło, liczyć z ila razy tak się działo przestaliśmy i zgodnie ku nowym wyzwaniom pedziliśmy.
Przyznać muszę, że już podróż do celu wielki
efectum na mię wywarł, jako że w siodle ponownie, z rapierem u boku i wiatrem we włosach, naraz żem sie poczuł wolny od męk i trosk, niebaczny na to co przede mną , ani za mną. W istocie podróż ta lat mi odjęła, dobrze zatem iż niedaleko miałem - trzy dni wierzchem - bo nie wiadomo jak daleko bym się w emocyjach cofnął.
Piekne wzgórza, rzyzne doliny, złociste sady - wszystko to mijałem pełny świadomości iż oto widziałem Ojcowiznę pod ręką Eliarskiego tyrana - kupca nie króla, heretyka skrytego i samcołożnika, uciskana i więziona. Jendak spokojna i stateczna - nico się od czasów dzieciństwa mego nie zmieniło, chłopi jabłka kraśne zbierali, snopkami drzewka słabsze okładali i tylko trakt był bardsziej zachwaszczony. Bo przeto choć na mapach "Eliar" pisze, a w miastach urzędy i pozycyje sępy ino sprawują, to z każdym po swojemu się dogadam, o co czas jaki czerwień spod koszuli chłopa zdaje się przebłyskiwać - wytarta, wyblakła i ukryta. Ale niezniszczona.
Gdym zmeczony do portu zajechał, był to już wieczór. Szybko żem zatem opatrzał gdzie godziwy posiłek, nocleg by znaleźć a i konie do ochędozenia bezpiecznie oddać. Znalazłwszy lokal niewybrednie wybrałem jakoże i gdyby ma tożsamość i narodowość na jaw wyszła,
non grata zwrotem łagodnym by tu było. Z żalem szarfę żem ukrył, ale na sercu tak by blisko mnie była i do szynku zaszedłem.
Omyliłem się co do karczmy - podła była, w niczym tej nie przypominająca - światło mizerne, konfrateria podejrzana a mordy zakazane zewsząd wyzierały, swoim prymitywem przytłaczając jak kowadło. A od kowadła cięższa ino stęchlizna była, którą jadło, sadło i brud roztaczał. Może ino napitki podobne były do tutejszych...
Cożem ujrzał w smak mi nie było i tak nie kontent byłem iż nad zmianą lokalu myślałem, gdym ujrzał jak drab jaki, nietrzeźwy i gorączka, oczajdusza-rzezimieszek do, zdałoby się jedynego szanownego, jegomościa się przyczepił - o polityce prawił, ze zakpić sobie pozwolę, a w istocie to Bardanię obrażał i honor jej targał jak ladacznicę którą jego matka, siostra i córka były. A kurestwo rodzinne widniało na tej facjacie zaznaczone i przez zachowanie podkreślone - pienił się i wrzeszczał, nawet ziomków swych od siebie odpychając w niesmaku.
Tymczasem jegomość ów, którego warchoł też epitetami obdarzył hojnie, powoli dopił swoje
ale po czym wstał. Słusznej postury, ale jako szczapa się zdawął w porównaniu z obciśle ubranym tłustym wieprzem co mu podskakiwał przed nosem - nic jednak bardziej mylnego. Ze wzroku jego, skromności ubioru i oszczędności ruchu od razum wywnioskował iż wojskowy. Wieku mego mniej więcej, włosy utrzymane w porządku, zgodnie z modą żołnierską nietrefione, twarz i szyja szlachetnymi wspomnieniami po bitwie naznaczone. Nie mogąc zniewag pod kątem swoim i swych przekonań więcej tolerować, wielce persfazyjnie argumenty swe warchołowy wyłożył, a raczej rozłożył, czy położył - na łopatki, rozpłaszczając mu przy tym gruchowaty nochal chama. Nim się ten obejrzał, już ów szlachcic-żołnierz z rapierem u gardła stał, nakazując cierpkim głosem z obcym akcentem odejście. Na to w karczmie cisza zapadła, alem wnet zauważył iż ciekawszka jeno, nie wroga - wręcz rozbawiona gawiedź tym jak przerażony wrchoł pospiesznie zadek swój z szynku miał wynieść w zamiarze.
Również kontent temu byłem, jednakowoż oczu z łotra nie spuszczałem, wiedząc iż węże najzawzięciej kąsają gdy osaczone i zranione - a ów syn takiej owakiej osaczony był szyderstwem i swój wyimaginowany, pokręcony honor miał zraniony. Wedle mych przewidzeń po samopał sięgnął, tani skałkowy pistolecik i w obcokrajowca tyłem odwróconego. No to się nie godzi, zatem w rękę drania, on wypalił, PUDŁO!! Raz dwa za rękę i znów na ziemi, o litość mnie błagając pijaczyna leży. Jakem go puścił i zabaweczkę zakonfiskował, hultaj pod stół ucieka i niczym prosiak kwili o ratunek - niestety tym razem źle to wyglądało, gawiedź podstępu oczajduszy nie widziała, jeno mnie nad nim z pistoletem pochylonym.
Dosyć powiedzieć, że odwrót mój i mego błyskawicznie druha zdobytego, który wiedział iz mi życie zawdzięcza, nader pospieszny był. Dosyć dodać, że zgraja niezgrabnych pijaków z Jedynego by nas nie dogoniła. Gdyby nie fakt iz oni gonili konno a my pieszo. Zatem, jako że w porcie byliśmy, chędko fortel uknuliśmy i w zaułkach wąskich na koń jeden poprzez płoty uciekaliśmy aż w końcu za skrzynią jaką zatrzymawszy się, pościgu nasłuchujemy. Dotarli przeto do zaułka, ale nas nie wypatrzyli i znudzeni od pogoni odstąpili. Nastąpiła wówczas wymiana wdzięczności pomiędzy mną a Agaryjskim jegomościem, z którym w wiele kłopotów przez ów zaułek się wplątalśmy - bo oto z zakratowanych, bocznych piwnicy drzwiczek doszedł nas cichutki płacz niewiasty...