śr gru 21, 2005 3:40 pm
Kmieca osada pozostała dni kilka temu za wami, porzucona jak gałganek, zabawka dziecięca z oderwanymi ramionkami. Zrujnowane ograbione chaty, zabici niemal wszyscy mieszkańcy pozostawiający żywym dodatkowy frasunek, pochówek. Bez zapasów, które im zabrano, w zniszczonych, podpalonych na koniec dla krotochwili chatach, nie mięli szans na przetrwanie. Porzuceni na wymarcie. Niepotrzebni już nikomu. Tylko chłopiec o martwym spojrzeniu czas jakiś wspominał się wam, kiedy stał obserwując wasz odjazd na progu chaty, którą dwie stare baby próbowały gasić. Jego zgwałcona i zabita po „zabawie” matka nie mogła tego już czynić…
Kilka dni tułaczki po górskich traktach i duktach, wyścigi z wilczymi watahami, nocne czuwania dla odpędzenia wygłodniałych drapieżników, nieco was ku sobie zbliżyły. Nie raz wspominaliście przeklętego maga, który chcąc wykorzystać was w swoich celach posłał nie wiadomo gdzie. Niechcący przyczynił się do tego, że teraz byliście w Hudov, o krok od Krwawych Sztolni o których zdaniem wielu, chodziło w przepowiedni. Nawet Paulie, szalony krasnolud, który sprowadził niemalże na was zagładę w podziemnych lochach, znając nieco Hudov twierdził, że tu właśnie mieści się krwawa rana ziemi. Była to bowiem najpewniej najpodlejsza dziura w ziemi o której słyszeliście.
Widoczne za dnia w oddali ciemne smugi dymu na horyzoncie, na tle wysokich gór z każdym dniem podróży stawały się coraz lepiej widoczne. Szybko też przedzierając się przez leśne bezdroża dotarliście do uczęszczanej drogi, traktu wiodącego przez las w kierunku na ciemne pasma dymów strzelających ku niebu. Teraz już nie było wątpliwości. Krwawe Sztolnie były na wyciągnięcie ręki. Podążając leśnymi duktami wzdłuż traktu kilkakrotnie widzieliście przejeżdżające oddziały zbrojnych, gnających gdzieś na łeb na szyję, kilkakrotnie też mijaliście handlowe karawany, lub z goła zastępy spętanych, skutych ludzi wiedzionych na łańcuchach przez krzykliwych poganiaczy. Jednak nie zbliżaliście się ku nim. Rozsądek zwyciężał.
Po bez mała tygodniu od opuszczenia zgliszcz leśnego sioła waszym oczom w końcu ukazały się Krwawe Sztolnie. Widok był porażający. Wyjeżdżając z leśnej głuszy na brzeg lasu by z wyżyny wzgórza spojrzeć na osadę nie spodziewaliście się tego co stanęło wam przed oczyma. Cała wąska, wciśnięta między zbocza górskie, dolina zryta była przez sztuczne jamy, sztolnie, wykroty i wbudowane w ziemię hutnicze piece. Czarna dolina świeżej ziemi, upstrzona jedynie gdzieniegdzie złoto-szkarłatnym wykwitem ognia z hutniczego pieca, ciągnęła się aż do zbocza góry, gdzie przechodziła w jaskinie, które niczym w dobrym serze cieszyły oczy licznymi dziurami. I tam również ze sztucznych kominów strzelały w górę ciemne snopy dymu. Na tym wielkim placu robót krzątały się setki, nie setki, tysiące ludzi w nieustannej mrówczej pracy. Tylko gdzieniegdzie widać było stojących inżynierów lub nadzorców, lecz akurat ich praca polegała na staniu. Wszyscy tu harowali jak woły na chwałę Krwawej Pani. Kilka zbrojnych patroli przechadzało się pomiędzy stanowiskami pracy, kładkami drewnianymi pokonując ziejące z ziemi szczeliny i wykroty, niespiesznie podziwiając okolicę w poszukiwaniu „czegoś”. Drewniane, ośnieżone domy i szopy, zbudowane na skraju placu robót, od strony lasu, stanowiły miejsce, do którego ciągnęły zastępy kupców, handlarzy i wszelkiego autoramentu podróżnych. To tu też wznosiły się cztery gospody w których praca trwała nieustannie. Zwalniani z pracy na trzy zmiany robotnicy, rzemieślnicy i czeladnicy tu przychodzili cieszyć się chwilą wytchnienia w mozolnym trudzie. Stojąc nad zasłaną ziemnymi wykrotami doliną zastanawialiście się długo w której z tych ziemnych dziur tkwi ów „zmarły za życia”. I jak ową dziurę znaleźć…
[center:d2a2661d76]------[/center:d2a2661d76]