wt lut 25, 2014 11:53 pm
Paul Ski alias Hussar - kótkościęty czarnowłosy żolnierz
Podziemia Instytutu, poziom -1, kilka minut temu
Paul miał całkiem przyzwoity refleks. Mimo zaskoczenia zdołał więc uniknąć pierwszej fali pocisków i rykoszetów. Jednak nadlatywały kolejne i zorientował się, że ktoś, czyli pewnie Star uruchomił systemy bezpieczeństwa. Tylko coś było cholernie nie tak jeśli one atakowały także i jego! - Star! Wyłącz to! - krzyknął krótko w komunikator. Na więcej nie miał czasu bowiem działka i miotacze na korytarzu dosłownie przydusiły go ogniem!
Nie poddawał się jednak. Upadł na ziemię przez co stanowił mniejszy cel i dla Fantastycznego Rodzeństwa i dla systemów bezpieczeństwa. W końcu chodziło o pomiar odległości, prędkości, zmian kierunków, wszystkie te systemy celownicze działały tak samo. Upadając na posadzkę dobył więc granat dymny i od razu rzucił go tuż przy sobie. Granat uderzył o ziemię, rozpadł się na podpocisli a te trysnęły dymem na wszystkie strony momentalnie chroniąc swojego właściciela cienistą zasłoną.
Nastąpiło to czego się Hussar spodziewał. Systemy celownicze skupiły się w większości na łatwiejszym celu czyli Sue i Johnnym. Zdaniem Paula w pełni sobie na to zasłużyli swoim zachowaniem. Sięgnął po następny granat i rzucił go przed siebie. W niezbyt dużym pomieszczeniu nowy dym mieszał się z tym od poprzedniego granatu jak i gorętszym i rzadszym dymem z miotaczy oraz tym charakterystycznym generowanym przez szybkostrzelną broń maszynową. Wiedział, że ma szansę. ~ Jeszcze trochę! ~ czołgał się po ziemi w stronę dziury wypalonej przez Johnnego. Oni zniknęli systemom celowniczym z wizji i teraz został tylko on. Choć poprzez jego taktykę był dużo trudniejszym celem niż piwerwotnie to jednak natężenie hałasu, temperatury i dymu tężało w błyskawicznym tempie. Zaczął kasłać gdy gorący dym wgryzał mu się w oczy i gardło. Nawet jego superwszczep oka miał już kłopoty z utrzymaniem wizji a te prawdziwe oko zaczynało już nieźle łzawić.
Czołgal się więc już częściowo na pamięć i na wpółślepo. Co chwila odpryski podłogi, ściany czy rykoszetów obryzgiwały go samego. Raz pocis trafił tuż pod podłogę nad którą miał właśnie położyć dłoń przez co siła odrzutu i odłamki boleśnie ugodziły go we wnętrzne dłoni podrzucając ją w górę. Większość napalmu szczęśliwie go omijała dzięki temu, że czołgał się pod ścianą tuż pod lufami jednak parę mniejszych i większych odbryzgów zrosiło mu ramiona, plecy i nogi. Z cyberwszczepów płynęły do niego raporty alarmowe będące odpowiednikiem bólu ale z żywego ciała czuł autentyczny ból. Dało się to jednak jeszcze wytrzymać. ~ Kurwa, ile jeszcze?! Już powinienem być chyba blisko... ~ zastanawiał się już nieźle oszołomiony i zdezorientowany. Bał się, że prawie po omacku mógłby ominąć dziurę wywaloną przez Johna a to było obecnie jedyne wyjście z matni. Pozostanie tu z takim natężeniem ołowiu i napalmu wróżyło smutny koniec. Nie poddawał się jednak i desperacko czołgał sie przez kolejne metry.
Dobył kolejny granat, tym razem flashbang. Kaszląc, łzawiąc i plując odbezpieczył go i nie tyle rzucił ile poturlał po podłodze przed siebie. Wkrótce w gęstym gorącym i gryzącym dymie obły pojemniczek zniknął mu z oczu turlając się dziwnie beztrosko obojetny po podłodze. Miał nadzieję, że go chociaż usłyszy jak się turla ale kanonada z broni masyznowej zagłuszała wszystko inne. Usłyszał jednak wybuch. gdzieś przed nim i już na dole. Więc spadł przez dziurę na dół. ~ To gdzieś tu... ~ skorygował swój kierunek pełznięcia Polak i ruszył. Wiedział, że jest już blisko ale wiedział, że przy takim stężeniu ognia na tak małej przestrzeni coś po prostu musi go w końću trafić.
W końcu jednak ten kto projektował systemy bezpieczeństwa okazał się sprytniejszy od samowolnego X - Mena. Gdy był już blisko poczuł uderzenie prądem. Był tym tak skupiony na dotarciu do dziury, otumaniony kanonadą, z załzawionymi oczyma i dymem w gardle, że w ogóle się tego nie spodziewał. Więc mio, że od razu ze wszystkich wczepów nadpłyneły do niego meldunki alarmowe o uszkodzeniach po prostu zamarł w bezruchu niczym zwierzę złapane w nocy przez światła samochodu. Wówczas nadeszło kolejne porażenie prądem. Tym razem już przepięło mu systemy w połwie cyberręki i nogi a implant w oku zaczął śnieżyć i przerywać. Doznania płynące z reszty żywego ciała też nie były przyjemne. ~ To w podłodze! ~ zlokalizował w końcu źródło zagrożenia.
Wiedział, ze wytrzyma jeszcze najwyżej jedno, góra dwa takie uderzenia. Widział już jednak skraj dziury. ~ Już tak blisko! Uda mi się! ~ z trudem już powstrzymywał ból a uszkodzone cybery stawały się metalowym balastem dopiętym do ciała kaleki. Błyskawicznie obliczył czas i odległość. Jeśli dobrze widział zaśniezonym implantem i załzawionym okiem to było jakieś dwa metry. Jeśli podłoga dalej emituje te impulsy cyklicznie to miał jeszcze jakieś dwie sekundy - Uda mi się! - wycharczał dobitnie. Nie zamierzał ustąpić jakiejś głupiej maszynce! Cyberramię wciąż trochę działało choć było sztywne, podpierał się więc głównie własną ręką. Podciągnął nogi by się wybić do skoku choć ślizgały się i działały opornie. Gdy się uniósł zrozumiał swój bład. Jego ciało uniosło się ponad najgęstszą warstwę dymu które tak skutecznie myliło systemy celownicze. Teraz niezmordowane i niewzruszone maszyny znów namierzyły konkretny cel. Hussar przez ułamek sekundy widział jak w jego kierunku jest już wymierzony jeden z miotaczy. Nie wiedział kiedy wziął na niego namiar. - Niee! - krzyknął rozdzierająco widząc jeszcze ognistą stugę wydoywającą się z lufy która momentalnie zajęła się płomieniem i oblała mu ciało. Nie czekał tylko rzucił się na oslep do przodu. Pomogło tylko trochę bowiem część lepkiej cieczy spadła wprost na niego przywierajac do niego ściśle i wypalając sobie drogę poprzez ubranie, pancerz, skórę ciało i wszczepy. Upadł wrzeszcząc na podłogę. Wówczas nadszedł kolejny impuls który absolutnie wyłączył mu wszystkie szczepy.
Polak mimo płonącego na nim napalmu poczuł jak momentalnie bezwładne staje się jego ciało. Superwszczepy zmieniły się w bezładne kilanaście kilogramów stali i syntetyków doczepionych do mężczyzny z jedną ręką. Przez moment pomyślał, że to koniec. Że zdechnie tutaj upieczony przez miotaczy, zaduszony przez dym, wysmażony przez elektrykę. Z bólu i szoku był już bliski omdlenia, wówczas jego jedyna obecnie sprawna końćzyna natrafiła na skraj dziury. Poczuł desperacki przypływ straczeńczej nadziei. ~ Huzaria nie ustępuje pola nikomu... ~ zawziął się, wiedział, że to teraz albo nigdy! Wkładając w wysiłek cała swoją wolę życia i walki zaczął podciągać się ku dziurze na jedynej ręce. Czuł, że ból przestaje do niego docierać, że wszystko schodzi na dalszy plan, że umysł ma ostatnie sekundy przytomności a on wciąż był w tym piekielnym korytarzu! W końcu nawet jego wola nie zdołała utrzymać jego wymęczonego ciała i umysłu dłużej na chodzie. Odpływając w niebyt jednak czuł, że spada w przepaść.
---
Podziemia Instytutu, poziom -2, obecnie
Obudził się. A więc żył. Leżał na jakiejś podłodze. Nic nie widział na jedno oko. Te wszczepowe. Nic nie czuł ze swoich cyberkończyn. W pozostałym żywym ciele czuł wszechogarniający ból. Po chwili doszedł go też zapach spalenego ubrania i ciała. Rozejrzał się. Był w jakimś korytarzu ale nie tym co wcześniej. Niedaleko leżał zużytu flashbang. A więc... Spojrzał w górę na wypalony przez Human Torch okrąg w suficie. Mimo bólu i bezwładności ciała poczuł niesamowitą satysfakcję. ~ Udało mi się skurwysyny! ~ uśmiechnął się z satysfakcją na wysuszonych wargach. Udało mu się. Znowu. Znów wygrał. A przynajmniej tamci z nim nie wygrali. A już go chujki prawie mieli na widelcu! Ale to jeszcze nie koniec!
Pomarkotniał gdy wrócił do analizy sytuacji i zorientował się w swoim stanie. A głównie w stanie swoich implantów. Były martwe. Prawie. Przepięcie je wysmażyło do cna. Jednak i na to były sposoby. Paul wszedł w programy naprawcze. Z zabezpieczonych wnętrz protez i oka popłynęły ozdrowieńcze imulsy rozchodząc się po całych implantach. Nabrał otuchy gdy dotarło do niego, że awaria jest może i poważna ale wkrótce wszystko wróci do normy. Jednak w tej chwili jego zdolności bojowe były bardzo ograniczone. A nie wiedział jak się potoczyła sytuacja z parą intruzów. - Co za debile... - wymruczał cicho przez spiecozne gardło i usta. Mimo swego stanu wciąż odczuwał złość na tych blondynów co to powpieprzali się na nie swoje podwórko i narobili tego syfu. Ale by się teraz czegoś napił...
Musiał się dowiedzieć co sie w końcu stało. Kto wygrał? Walka jeszcze trwa czy już po? Kto wygrał? Co z profesorem? I dlaczego go jeszcze nikt nie znalazł? Czyżby został tu w podziemiach sam? A może potrzebują jego pomocy? Gdy tak leżał i główkował niepokoił się co raz bardziej. Wahał się przed tym co musi teraz zrobić ale uznał, że nie ma wyboru. Wiedział mniej więcej, gdzie się znajduje. Zaczął się więc czołgać w kierunku sterówki gdzie chyba przynajmniej Star powinien się znajdować. Czołganie się na jednej ręce, po korytarzy gdzie ciężko było się czegoś złapać i wlokąc za sobą bezwładne ciało było w chuj ciężkie. Do tego przywoływało mu niemiłe wspomnienia ze szpitala o których naprawdę wolałby nie pamiętać. ~ Kurwa, żeby mnie tylko nikt nie widział w takim stanie... ~ miał nadzieję, że systemy naprawcze implantów odwalą swoją robotę zanim spotka kogokolwiek. Nienawidził być zdany na łaskę kogokolwiek.
---
Szpital Wojskowy NY, dawno temu, w przyszłości...
Mimo woli wróciło go wspomnienie ze szpitala. To było już po tym jak Black Widow zhaltowała go do jej świata i po amputacjach ale jeszcze w trakcie rekonwalescencji. Zdołał własnie się doczołgać do drzwi kibla. Zrobił sobie chwilę przerwy bo się trochę zasapał. Te prochy co mu dawali, wieloletnie niedożywienie i choroba ostro dawały mu się we znaki. Przez większość czasu głównie spał. A jak nie spał prawie wszystkim szybko się męczył. Tak jak teraz tym czołganiem do kibla. Niestety nie miał toalety w pokoju. Musiał więc korzystać z tej co była wspólna na korytarzu. Nie, nie było daleko. W jego ocenie od drzwi jego pokoju do niej było jakieś dwadzieścia kroków. Oczywiście dla kogoś kto miał nogi i mógł chodzić. Dla niego było to dobra wyprawa na kilkanaście minut w każdą stronę. Zeskoczyć a właściwie łagodnie spaść z łóżka, doczołgać się do drzwi pokoju, sięgnąć do klamki, doczołgać się te niby dwadzieścia kroków po korytarzu, siegnąć do kalmi, wczołgać się do środka, wdrapać się na kibel, rozebrać się korzystając z jednej ręki i uważając by nie spaść z kibla, zrobić co swoje a potem wszystko to samo tylko w odwrotnej kolejności. Nooo... Normalnie wyprawa na pół godziny. Dlatego zawsze chodził w nocy. Nie chciał by go ktoś oglądał w takim stanie. Jakoś może miał szczęscie a może po prostu personel szpitala kumał czaczę.
No ale nie wtedy. Wtedy właśnie brał oddech przed sięgnięciem po klamkę do kibla. Gdy usłyszał za sobą przstraszony, kobiecy głos. - Ależ proszę pana co pan robi!? Czy coś się stało? Potrzebuje pan pmocy? - obejrzał się. Zobaczył za sobą młodą kobietę w pielęgniarskim uniformie. Młoda, ładna, z długimi ładnymi nogami. Zdrowa. Z nogami na których może sama chodzić. Na ten dajmy na to przykład do kibla. Także w dzień a nie tylko w nocy. Z przestraszonym i zatroskanym wyrazem twarzy. Już podbiegała do niego. - Nic się nie stało. Pani wraca do siebie. Do kibla idę. - spróbował zbagatelizować sprawę a nawet się uśmiechnąć.
Ale nie słuchała. Widział jak te kilkanascie metrów przebiegła szybko i sprawnie nie zdając sobie sprawy jak to rozbudza jego zazdrość, złość i zawiść. Z tej żabiej perspektywy widział właśnie głównie te jej sarnie rącze nogi co błyskawicznie zbliżały się do niego i już przy nim klęczała. Widział jej twarz, naprawdę miała ładną twarz, wręcz śliczną. Patrzyła na niego z troską iii... Litością? Politowaniem? Beznadzieją? Żalem? Nie, nie! Zdecydowanie nie chciał by tak sliczne dziewczyy patrzyły na niego własnie w taki sposób. Już się zbierała by... Co? Podnieść go? Zaciągnąć? Otworzyć drzwi? Co ona se mysli do cholery! Czuł, że zaczyna tracić panowanie nad sobą.
- Pomogę panu. Pan tu poczeka... - rzekła łagodnym tonem jakim zazwyczaj mówi się do chorych, dzieci i ludzi w szoku. Nie dał jej skończyć bo już go nerwy zaczynały brać.
- Sama se tu czekaj! - burknął niezbyt przyjemnie. Chciał by se poszła i zostawiła go spokoju! Właściwie gdyby nie była nowa, ładna i młoda już wtedy by pewnie wybuchnął. Ale oczywiście nie doceniła tego.
- Ale to tylko chwilkę. Pójdę po wózek inwalidzki i zawiozę... - wskazała palcem na wnekę na końcu korytarza gdzie wiedział, że były właśnie między innym wózki inwalidzkie. W głebi duszy wiedział, że chce dobrze. Ale niezgoda na własny los powodowała w nim bół i złość które często przeradzały się we wściekłosć i agresję a czasem wręcz furię. Tak było i teraz. Gdy na głos zakwalifikowała go do kalek i inwalidów po prostu nie wytrzymał i jedyną ręką zdzielił ją w twarz.
- Jaki kurwa wózek?! Wózki są dla kalek i partaczy a ja tyllko nie mam nóg i ręki! Nie jestem kaleką słyszysz! Jeszczę będę chodził zboaczysz! Wszyscy zobaczycie! Będę mógł wiecej niż ty! Zobaczysz! Uda mi się! - stracił panowanie nad sobą. Darł się na nią leżąc na ziemi bo od uderzenia stracił równowagę i się osunął na posadzkę. Dziewczyna była chyba w szoku bo trzymała się za uderzony policzek, miała łzy w kącikach oczu i tylko jej ładne usta drgały gdy próbowała coś nieskładnie powiedzieć, wytłumaczyć, przeprosić.
- Na co czekasz!? Wypierdalaj!! Wooon!!! - nie mógł pojąć czego ona jeszcze chce?! Niech się po prostu stąd zabiera! Wówczas na korytarz wbiegła starsza pielęgniarka. Zawołała tę nową. Ta dopiero odzyskała mowę i zaczęła się tłumaczyć, że chciała pomóc, że nie rozumie i takie tam. Starsza rozumiała. Rzuciła coś uspakajającego i do niej i do niego, spytała go czy sobie poradzi, odpowiedział, że tak po czym zabrała tę nową która teraz już rozryczała się na całego. Po chwili gdy umilkły ich głosy Paul znów był sam na szpitalnym korytarzu. Potrzebował dobrej chwili by złapać oddech po tym wszystkim. Gdy go złapał znów spojrzał na klamkę nad sobą. Wiedział, że sięgnie. Siegał już po nią przeiceż tyle razy. Tylko, żeby go nikt nie widział...
---
Podziemia Instytutu, poziom -2, obecnie
Paul pocił się z wysiłku. Był w formie lepszej niż kiedykolwiek tak fizycznie jak i psychicznie. Jednak czołganie się po mniej więcej gładkiej powierzchni korytarza Instytutu wcale nie było łatwe. Zwłaszcza jak się miało do dyspozycji tylko jedną rękę i prawie bezwładną resztę ciała. Uparcie jednak pokonywał metr za metrem. - Huzaria nie ustępuje nikomu... Kmioty... - wymruczał po cichu przez zaciśnięte z wysiłku zęby. Tylko, żeby go nikt nie widział w tym stanie... Żeby te cybergówna zdołały się naprawić nim kogoś spotka. Nosz kurwa choć trochę!