Dusk - Cassandra "Cassie" St. Commons
Cassie siedziała pod drzewem, wpatrzona w trzymany w dłoniach polny kwiatek o błękitnych płatkach. W zamyśleniu wyrywała powolutku płatki, obskubując roślinkę do gołej łodyżki. Smukłe palce o pomalowanych na czarno paznokciach, bezlitośnie, i jakby od niechcenia okaleczały żywą do niedawna roślinę.
Czasem uniosła głowę, by przyjrzeć się dyskusji toczonej między Logan 'em, a Deadpool 'em. Nie mogła inaczej jak się uśmiechnąć słysząc niektóre z komentarzy. Choć to było takie głupie i ... dziecinne. Ale jakże zabawne.
Wolverine... tak cóż... nastolatka przyglądała mu się z widocznym wyrzutem w ciemnych oczach. Ale tylko, jeśli wydawało się jej, że nikt nie patrzy na nią.
Jean i Logan. Ładna z nich para. Cassie lubiła Jean, mimo iż zwykle naśmiewała się z dziewczyn wyglądających jak żywcem wyjęte z rozkładówki z męskich gazet. I jeśli miała, by być szczera, czuła się przez nią nieco onieśmielona. Cassie nie była po prawdzie brzydka, wręcz przeciwnie, ale przy tak pewnej siebie piękności jak Jean czuła się po prostu jak szara myszka. Cassie rozejrzała się dookoła. X-men, zgrana drużyna. Wszyscy bardzo utalentowani i doświadczeni. Jakoś czuła, że tu nie należy, że to jakaś pomyłka, a może kpina, ją tu sprowadziła. Dziewczyna wtuliła się bardziej w pień drzewa, jakby pragnęła zniknąć. Ale cienie jej nie chciały, pozbawiono ją ich zimnego objęcia.
Cassie wyrzuciła oskubaną łodygę niegdyś uroczego kwiatka i sięgnęła po następny rosnący nieopodal kwiatek, tym razem o biało różowej główce.
Wtedy pojawiły się zjawy, czy coś... czymkolwiek one nie były. Cassie przetoczyła się po trawie na bok, by stanąć na nogi, odsunęła się od nacierającej na nią przezroczystej postaci. i natrafiła plecami na twardy pień drzewa.
- Kurde... - zaklęła, ale nie zdążyła zejść na bok. Zjawa wyciągnęła w jej stronę ręce...
Cassie zamknęła oczy, ciężko oddychając. Jej piersi falowały pod cienką białą bluzeczką w rytm szybkiego oddechu. drżała na całym ciele. Znów była na dachu. Stała na gzymsie. Wiatr szarpał jej czarnymi włosami. Ktoś do niej coś mówił. Coś żądał. Ale ona wiedziała, że nie podoła. Nie było sensu. Wszystko było tak beznadziejne. Ona była beznadziejna... Smutek ściskał jej gardło, w oczach pojawiły się błyszczące łasy. Oni wszyscy byli lepsi od niej, mieli jakieś moce. Ona nie. Ona nic nie miała. Absolutnie nic. I wiedziała, że to wszystko nie potrwa długo, odrzucą ją, bo się nie nadaje, jest beznadziejna. Uśmiechnęła się gorzko i zrobiła krok do przodu. Nie krzyczała, gdy runęła w dół. Śmigający wiatr pieścił jej skórę, czuła ucisk w podbrzuszu. Dziewczyna rozpostarła ramiona, jakby chciała objąć nadchodzący mrok, przytulić nicość i oddać się cieniom. Obok niej spadała przezroczysta postać, wspólnie uderzyli o twardy chodnik.
Cassie otworzyła oczy i ujrzała jak zjawa zamarła na moment. Dziewczyna wytknęła język, w którym błyszczał złoty piercing. Równocześnie pokazała napastnikowi środkowy palec i kopnęła zjawę z całej siły w splot słoneczny.