Co z cudownymi inicjatywami typu Humble Indie Bundle i analogicznych dla książek, muzyki, etc.? Co z udostępnieniem za darmo wielu dzieł czas jakiś po premierze? Co z inicjatywami typu DDGF? To wszystko dyskryminacja ludzi uczciwych?
H(I)B i podobne: forma promocji (w przypadku starszych tytułów związana z "przedłużeniem ich cyklu życia lub w przypadku mniej popularnych tytułów próba sprzedania ich w ogóle) poprzez organizację swoistej wyprzedaży i/lub charytatywnego happeningu. Firma (np. HB Inc.) uzyskuje prawo do kilku tytułów, a następnie sprzedaje je w jednym pakiecie. Czasami dozwolona jest cena 0, a czasami nie, niemniej wszyscy kupujący mają równy dostęp do pakietów, a więc nie można mówić o dyskryminacji. Samą formę sprzedaży porównać można np. do licytacji. Jest ona wciąż dosyć nietypowa, niemniej idea jest taka, że firma *zarabia* na redystrybucji tytułów, do których sprzedaży ma prawo.
Udostępnianie utworów jakiś czas po premierze: w momencie, w którym firma uznaje, że np. nie zarobi już dużo więcej na danym produkcie przy aktualnej cenie, decyduje się udostępniać go za darmo lub np. za pół ceny. Jest to w oczywisty sposób związane z dynamiką rynku oraz przesuwaniem się punktu równowagi w dół, często (ale nie zawsze) ma także na celu reklamę firmy lub utrzymanie przez nią udziału w rynku. Ocena moralna jest w tym wypadku niejednoznaczna i powinno się ją przeprowadzać indywidualnie dla każdego przypadku. Jeżeli celem firmy jest *jedynie* nasycenie rynku i zablokowanie sprzedaży konkurencji, to możemy mówić o dumpingu oraz nieetycznym zachowaniu. Jeżeli celem jest np. promocja nadchodzących tytułów, to wszystko jest OK. Pewną wątpliwość budzi kwestia dyskryminacji ludzi, którzy kupili produkt wcześniej, za znacznie wyższą kwotę. W większości przypadków kupujący zdają sobie jednak sprawę z dynamiki rynku oraz z tego, że ceny z czasem zostaną obniżone, a więc decydując się na zakup kupują niejako "prawo do korzystania z produktu wcześniej". Mimo to nawet z ich punktu widzenia rozdawanie w późniejszym czasie produktu całkowicie za darmo uznawane może być (w zależności od stopnia ich świadomości oraz zrozumienia procesów rynkowych) za nieetyczne.
DDGF: zwykle związany z promocją wydawnictwa, tytułu lub autora. Podobnie jak w przypadku udostępniania utworów jakiś czas po premierze, celem jest zwykle reklama, poprzez rozdawanie za darmo wybranych *części* większej serii lub całości, a poprzez to skłonienie do zakupu pełniejszych lub liczniejszych, pełnopłatnych utworów "uzupełniających". Tak naprawdę przypomina to raczej rozdawanie wersji "trial", "demo", itp. W ramach DDGF rozdawane są także bezpłatne systemy autorskie. Celem autora może być w takim przypadku albo autopromocja albo rozpowszechnie swojego produktu za darmo (do czego ma prawo - nikogo nie dyskryminuje).
Dumping własnej twórczości?!
Oczywiście - to stosunkowo częste zjawisko. Dosyć głośno było o tym np. przy wydawaniu D&D3 przez WotC, który wyjątkowo tanio, praktycznie po kosztach własnych, dystrybuował Core Booki, ale w ten sposób podbijał rynek i zarabiał grube pieniądze na dodatkach. Analogicznie postępuje wielu twórców gier komputerowych, sprzedając grę bardzo tanio (poniżej kosztów produkcji) lub nawet rozdając ją za darmo, ale zarabiając na "niezbędnych" go dry DLC lub mikrotranzakcjach. Celem takiej firmy jest zwykle uzależnienie użytkownika od swojego produktu (praktyka rozpowszechniona przez dealerów narkotyków), a także pozorne "przebicie" oferty konkurencji (czyli sprzedaż taniej, ale "z gwiazdkami").
Czasy się zmieniają, niemniej takie praktyki wciąż trudno jest uznać za jednoznacznie etyczne...
Twierdzę, że autor nie ma *etycznego* prawa *dowolnie* dysponować swoim dziełem
To kto w końcu je ma?
Nikt. Niektóre praktyki sprzedażowe są po prostu nieetyczne, bez względu na to, czy stosuje je dysponent praw, pośrednik, czy też np. paser. Niektórych rzeczy po prostu *nie wolno* (z punktu widzenia etycznego) robić, nawet autorowi/dysponentowi.
A jeśli nikt, to czy to znaczy, że od momentu publikacji dzieła każdy człowiek ma etyczne (podkreślam etyczne) prawo do zapoznania się z nim?
Jumping to the conclusion? Nie zorientowanych zachęcam do zapoznania się z
Prawami De Morgana.
To że nikt nie ma prawa *dowolnie* dysponować swoim dziełem, nie oznacza że nie może nim dysnponować w ramach całkiem szerokich, a równocześnie etycznych praw.
A jeśli nie, to w jakim obrębie autor może dysponować swoim dziełem? Co wyznacza ramy?
Ramy wyznacza etyka. Przecież dyskutujemy o etyce, prawda?
Autor ma prawo podjąć decyzję, że swojego utworu nie będzie dystrybuował, że będzie go dystrybuował za darmo, że dystrybuowany będzie on przez wybranych przez siebie pośredników, a także ma prawo wycenić swoją pracę (zarówno dla celów całkowitej sprzedaży praw, jak i ustalenia ceny "jednostkowej"). Równocześnie autor jest w dużym stopniu związany przez decyzje, które na tym etapie podejmie. Przykładowo jeżeli odsprzeda prawa wydawnictwu, to nie może już później o dystrybucju utworu decydować, a także czerpać z dystrybucji dodatkowych (nieprzewidzianych umową) korzyści. A więc autor, który odsprzedałby prawa wydawnictwu, a następnie (bez zgody tego wydawnictwa) ropowszechniał swój utwór za pośrednictwem własnej strony internetowej, byłby de facto złodziejem.
Przeczytaj jeszcze raz te artykuły (...)
Przeczytałem: "
Minister (...) po zasięgnięciu opinii organizacji (...), a także opinii
właściwej izby gospodarczej
określa, w drodze rozporządzenia,
wysokość opłat (...) uwzględniając (...)
sposób ich pobierania i podziału oraz
wskazuje organizację lub organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi lub prawami pokrewnymi uprawnione do ich pobierania."
Jak dla mnie jest to
podatek celowy, tzn. taki, ktorego beneficjenci są jednoznacznie zdefiniowani.

- Ministerstwo może redystrybuować uzyskane pieniądze w różny sposób,
Też nieprawda. Ministerstwo jest co najwyżej pośrednikiem w niektórych przypadkach, a kasy nie dystrybuuje jak kto głośniej krzyknie, tylko zgodnie z dostępnymi rozporządzeniami (gdzie wymieniona jest lista urządzeń, procenty i organizacje).
Chodziło mi o to, że to ministerstwo podejmuje decyzję w sprawie sposobu realizacji redystrybucyjnej roli tego podatku. Vide zacytowany fragment ustawy powyżej.
Rozporządzenie jest podstawowym narzędziem regulowania prawa przez każde ministerstwo. Minister może (niemal) w każdej chwili wydać rozporządzenie, w którym wysiuda z interesu ZAIKS i sprawi, że pieniądze spływać będą np. do dwuosobowej organizacji założonej przez "znajomych królika". Nie potrzebuje do tego zgody parlamentu, ani (zazwyczaj) żadnych innych pozwoleń.
dlaczego w zyskach partycypują tylko autorzy zrzeszeni? jakim prawem i na jakiej podstawie OZZ odmawia twórcy udziału w torcie twierdząc, że ten nie jest twórcą?
Otóż to. Jakkolwiek ZAIKS uwzględnia zwykle w jakimś stopniu prawa autorów niezrzeszonych, to robi to często uznaniowo. Co więcej, wyciągał już kilka razy łapy po "opłaty" od dystrybucji utworów creative-commons lub public domain. W rezultacie, *z etycznego punktu widzenia* nie możemy uznać, że reprezentuje interesy wszystkich twórców, a więc *z etycznego punktu widzenia* nie możemy uznać opłaty za ryczałt od piracenia.
Alimenty? Sam napisałeś, że płacą płacący alimetny - analogicznie tutaj powinni płacić tylko piracący, inaczej analogia nie ma zastosowania.
Chyba się nie zrozumieliśmy.
Na fundusz alimentacyjny składają się obywatele *uczciwie płacący alimenty*. Celem funduszu jest zapewnienie wypłat alimentów osobom, których partnerzy alimentów nie płacą. Czyli *uczciwi* płacą za *nieuczciwych*.
Dlaczego? Bo fundusz alimentacyjny jest formą przymusowego podatku celowego. Bo socjalne państwo uważa, że obywatele powinni sobie wzajemnie pomagać i w związku z tym wymusza tę wzajemną pomoc.
Fakt, że osoba "skazana" na alimenty składała się na fundusz alimentacyjny, nie oznacza że może (również z etycznego punktu widzenia) nagle ot-tak-sobie przestać płacić, uznając "że przecież wcześniej zapłaciła ryczałt".
Naprawdę piractwo jest tak istotnym problemem społecznym, że WSZYSCY powinniśmy się zrzucać na rzekome szkody przez nie powodowane?
Ale dlaczego pytasz mnie? Decyzję podjęło państwo. Jeżeli uważasz, że ustawa jest zła, to proponuję wystąpić z obywatelską inicjatywą ustawodawczą.
Z mojego punktu widzenia istotne jest to, że wskazana przez Ciebie opłata *nie jest* ryczałtem za piracenie. I że nie daje nikomu prawa do "legalnego" piracenia.
Nie ma dowodów na to, że piractwo powoduje spadek sprzedaży. Są dowody na to, że piractwo może zwiększać sprzedaż.
Osobiście znam kilka przypadków, w których jakaś firma naruszyła prawa autorskie i/lub prawa patentowe innej firmy lub osoby, przyczyniając się do całkiem realnych strat. Vide chociażby rynek generyków. Osobiście znam także kilka przypadków, w których wydawnictwo "przywłaszczyło" sobie utwór, zarabiając na nim, ale nie płacąc w zamian nic autorowi.
Jeżeli natomiast chodzi Ci o piractwo "prywatne", czyli o "kopiowanie" i "ściąganie", to:
1) Nie jest możliwe wiarygodne ustalenie jego skali, a więc zbilansowanie zysków i strat.
2) W przypadku niskich nakładów, takich jak np. numerowane/certyfikowane egzemplarze obrazów (także cyfrowych), czy rzeźb, piracenie *z całą pewnością* nie przynosi nikomu dodatkowego zysku / przynosi całkiem konkretne straty.
3) W każdym przypadku naruszane są prawa dysponenta do ustanawiania zasad, wedle których dystrybuuje dane dobro.
I kolejny kontrprzykład: dostępne w sprzedaży skrypty i podręczniki akademickie. Bądźmy szczerzy: gdyby nie "punkty masowego kserowanie", ich autorzy / wydawnictwa akademickie zarabiałyby *bez porównania* więcej...
- opłata jest nie tyle zezwoleniem na piracenie, co niejako "ubezpieczeniem" (...)
Poza tym właściwie jakie ubezpieczenie?! Czy sam ubezpieczasz swój dom, samochód, czy też potencjalni złodzieje-sąsiedzi zrzucają się na Twoje ubezpieczenie? Chyba sam, nie?
Troszkę więcej uwagi:
niejako "ubezpieczeniem
". W tym wypadku państwo zbiera od obywateli pieniądze, które przeznacza na pokrycie strat wybranej części z nich. Działa to na zasadzie podobnej do ubezpieczenia, jednak jest obowiązkowe, zaś o sposobie redystrybucji decyduje uznaniowo państwo.
I przy okazji: OC jest obowiązkowe dla wszystkich właścicieli zarejestrowanych samochodów. Wprawdzie nie obejmuje kradzieży, niemniej płacić muszą je również ci kierowcy, którzy nigdy nie spowodowali i nigdy nie spowodują wypadku...
Nie, to nie jest podatek (beneficjentem są bezpośrednio OZZy, nie państwo)
Rzeczywiście istnieje kilka definicji podatku, a niektóre z nich zakładają, że bezpośrednim beneficjentem musi być państwo. Specjaliści częściej posługują się jednak tymi, które stwierdzają że państwo musi jedynie *nakładać* podatek, a już nie koniecznie być jego beneficjentem (vide chociażby wskazany powyżej link).
Tak czy inaczej, w tym przypadku jest to IMHO rozróżnienie semantyczne. Co za różnica, czy podatek nazwiesz podatkiem, czy opłatą? Tak czy inaczej, ze względu na zasadę swojego działania, pozostanie on przecież podatkiem, prawda?
To jest haracz. W majestacie prawa, ale nadal haracz.
Jak go zwał, tak go zwał. Podatek, haracz... To nie ryczałt. To nie są pieniądze, które trafiają do *wszystkich* okradanych przez piratów dysponentów praw. Płacenie go nie zwalnia więc z moralnego obowiązku płacenia za kupowane dobra.
Z resztą, jeśli ktoś nie widzi sprzeczności między ściąganiem od wszystkich ludzi haraczu za piractwo a jednocześnie tępieniem go i nagonki, to nie wiem, jaki inny może być punkt wyjścia do dyskusji, żeby ona miała sens.
A widzisz np. sprzeczność między ściąganiem od wszystkich ludzi podatku na leczenie narkomanów, a tępieniem nakomanii? Albo między przymuszaniem włascicieli samochodów do płacenia OC, a tępieniem piratów drogowych? Albo między ściąganiem od wszystkich podatku na leczenie ofiar pedofilii, a tępieniem pedofilii?
No i jeszcze raz: to, czy działanie państwa uważasz za uzasadnione, czy też nie, jest zupełnie oddzielnym zagadnieniem. To o czym dyskutujemy to fakt, że brawurowa jazda samochodem, pedofilia, ale także "ściąganie" *nie są etyczne*.
Dopóki będą pobierać ryczałtem opłatę za piracenie od wszystkich ludzi, dopóty nie ma według mnie miejsca na dyskusję na temat ścigania i karania piractwa i adekwatności środków do tego stosowanych. Zapłacone? Zapłacone. Zatem wara!
...a jeszcze chwile temu chciałeś oddzielać kwestie finansowe i prawne od etycznych.

Niech dobrze zrozumiem: uważasz, że jak ktoś *nie ma jaj* okradać państwa, to wolno mu okradać prawowitych właścicieli?
