Ale zwróciliście uwagę, drodzy moi, że gardłujecie o nazwie zaklęcia, a nie o magicznym materiale?
(Tu patrz uwaga, że zdanie nie jest tylko prostą sumą słów, a tłumaczenie nie polega na znajdowaniu dla nich odpowiedników.)
No, ale będzie właściwie o głównej uwadze Kota:
Stąd moje nawiązanie do Łozińskiego - on też tłumaczył nazwy własne, wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Nie ma żadnego powodu, żeby w Exalted funkcjonowały anglicyzmy, poza tym jednym, że niepiękna fando-mowa w anglicyzmach się kocha i miło brzmią w jej uchu. Jednak, realia świata gry nie usprawiedliwiają pozostawienia nazw znaczących w oryginale, ponieważ są to realia orientalizujące. Nie mają żadnego związku z anglosaską tradycją, a autorzy wprost i bardzo wyraźnie się od niej odżegnują.
I dlatego wszystkie takie nazwy zostały w grze przełożone. Chociaż niektórym o uszy obiło się, że zły Łoziński "spierniczył tłumaczenie Władcy Pierścieni, bo nazwy własne poprzekładał", ale nie pamiętają już czego ten spór dotyczył. Najpokorniej pozwalam sobie zatem przypomnieć: Skibniewska również spolszczała (Brandywina, Riddermarchia) i tłumaczyła (Pagórek, Kurhany, Mroczna Puszcza) nazwy własne. Niektóre nawet dość dowolnie (Gryf, w późniejszych wydaniach poprawiony na Cienistogrzywego). No, i stworzyła krasnoludy, oczywiście. A przecież mogła zostawić w oryginale, dwarfy.
Problem z przekładem Łozińskiego polegał raczej na tym, że był 1) udziwniony na siłę, żeby się odróżnić (krzaty) 2) zaburzał poetykę (wprowadzając anachronizmy poza Shire, jak "krzatowe kalosze") i wreszcie 3) był zwyczajnie niepoprawny (sławnym lapsusem była informacja, że Jedyny Pierścień miał wprawiony kamień, choć pośledniego rodzaju).
Ale, do rzeczy. Ponieważ tłumaczom zależało na zachowaniu orientalizującej estetyki gry, a nie nasyceniu jej anglicyzmami, wszystkie nazwy znaczące zostały przetłumaczone. Wśród nich jest i Światłocień, i Słuchotka, i Ciernie, i Niepozór. Natomiast te, które znaczące nie były, zostały spolszczone, według lekcji przekładów "Baśni 1001 nocy" (straszne, wiecie że tam jest Szeherezada, a nie Sheherezade?), "Mahabharaty" (Ardżuna!) i "Biblii" (Mojżesz!). Bezpośrednią inspiracją do tego zabiegu były opowieści z Płaskiej Ziemi Taninth Lee (gdzie imię głównego bohatera, w postaci angielskiej Azhrarn, spolszcza się do Ażarn).
Znów, rozumiem, że ten zabieg nie każdemu musi odpowiadać, zwłaszcza, gdy jest przyzwyczajony do oryginału. Ale, z całym szacunkiem, zarzuty w rodzaju "brzmi bez polotu" maja niewielką moc perswazyjną, za to dużą autoprezentacyjną (presupozycja jest przecież taka: "ja bym to zrobił z polotem"). Nie wskazują natomiast, czym konkretnie się ten brak polotu manifestuje. Analogicznie puste merytorycznie jest dalsze łamanie rąk na frazami, które zostały zdemaskowane jako omyłkowe (vide jastrzębiec, słowo poprawne, ale nieużyteczne. Ta broń w podręczniku naprawdę nazywa się toporek/siekiera - na Avangardzie możecie własnymi oczyma to zobaczyć.)
Przy czym, objaśniam tylko (oczywiście, oprócz ostatniej uwag wyraźnie ad personam przecież) przyjętą przez grupę translatorską konwencję. I nie zamierzam nikomu odbierać prawa, by się z nią nie zgadzać. Zależy mi raczej na pozostawieniu śladu faktu, że nie jest ani nieprzemyślana, ani przypadkowa. Innymi słowy, nie jest objawem choroby rozumu, ale wynika z przemyślenia realiów gry.
pozdrowienia!
PS. Natomiast co do nazw technik zaklęć i innych mocy, zapewne kilka przetłumaczonych jest lepiej, kilka gorzej. Jest ich tak nieprzebrane mrowie, że to nieuniknione.
PS2. A w "Legendzie", prócz kilku kosmetycznych modyfikacji, zachowana będzie ta sama terminologia, która była od samego początku. Jeżeli uważacie, że jest bez polotu, już możecie drzeć szaty.