Maeve Shalille
Maeve spałaszowała króliki faszerowane orczymi jęzorami ze smakiem. A w zasadzie, to pożarła je. Aż trudno było uwierzyć, że taka drobna osóbka ma tak wilczy apetyt. Gdy ogr odchodził posyłając jej jednoznaczne i pełne niecierpliwości spojrzenie, z przekornym uśmiechem na twarzy odprowadziła go swoim powłóczystym, gorącym wzrokiem... po czym wstała, wzięła swoje manatki i skierowała wprost do wyjścia z jaskini.
Chciała być sama, choć nie wiedziała do końca dlaczego. Wiedziała jednak, że musi znaleźć jakieś źródło wody, żeby się odświeżyć i zmyć zaschłą krew, która pokrywała jej ręce aż po łokcie. Godziło to w jej poczucie piękna... w umiłowanie własnego ciała, które musiało być idealne i bez żadnej skazy.
Gdy wzleciała trochę wyżej znalazła piękną małą sadzawkę utworzoną przez wartki potok w miejscu, gdzie kilka kamieni i obalone drzewo zagrodziło jego drogę. Rozebrała się, rozpuściła włosy i z lubością zanurzyła w lodowatej wodzie. Czuła, jak jej serce przyspiesza swoje bicie. Lodowaty uścisk wody przypomniał jej przez krótki moment uczucie, którego doświadczyła podrzynając gardło tej wygadanej orczycy. Jakaż ona była brzydka. Szkaradna bestia. Nie zasługiwała na życie. Czy jednak można ją było winić za to, kim była? Kim się urodziła? Albo te orcze ropuchy i ich bękarty, które powyrzynała w jaskini... jakiż był cel istnienia takich kreatur? Może żaden? Może tylko taki, aby to ona, Maeve, mogła się zahartować, przyzwyczaić, zabić swoją wrażliwość? Nie wiedziała. Wiedziała tylko, że stanowczo zbyt długo siedzi w lodowatej wodzie.
Usiadła na pobliskim pniu drzewa i wycierając się i ubierając dostrzegła jakiegoś zabłąkanego motyla. Co on w ogóle tutaj robił, w górach, o tej porze roku? Był piękny. Nie tylko dlatego, że skrzydła, które rytmicznie składał i rozkładał były tak podobne do jej własnych. Po prostu taki był - czyste zwiewność i piękno zaklęte w całym jego jestestwie. Pozwoliła mu odlecieć wpatrując się jeszcze chwilę za nim z zachwytem. Pomyślała zaraz
~ A co gdybym spotkała go jako obrzydliwą poczwarkę? Pewnie rozgniotłabym ją po stopą...I dobrze, skoro bogowie odwracają od nas swój wzrok, zostawiając losy życia i śmierci ślepemu losowi, pozostaje nam tylko odnaleźć siłę i samemu robić i zagarniać to, co nam się należy... i po co mamy odwagę sięgnąć.Przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu w sadzawce. Była idealna. Nowy strój, który wdziała podkreślał to co miał podkreślać i odsłaniał to, co miał odsłaniać. Nie robiła tego dla ogra. On rzuciłby się z wywieszonym ozorem na każdy kawał mięsa. Robiła to dla siebie. W końcu kochała siebie i swoje wyobrażenie siebie. Bez względu na to, jak często się ono nie zmieniało...
***
Lecąc z powrotem do jaskini była pełna myśli o nadchodzącej nocy. Zamierzała się przespać z ogrem, to nie ulegało wątpliwości. Z jednej strony podpowiadał to jej pragmatyczny instynkt. Ogr okazał się być najbardziej intrygującym ze wszystkich towarzyszy i, co tu dużo mówić, najbardziej potężnym. Był wartościowy jako sojusznik, a tym bardziej jako coś więcej niż sojusznik. Ale było coś jeszcze. Coś dużo trudniejszego do nazwania. Kiedy w przeszłości oddawała się innym będąc do tego zmuszoną, potrafiła nic nie czuć, odciąć się całkowicie, myśleć o czymś innym. Teraz natomiast nie potrafiła przestać myśleć o tej nocy... i to w kategoriach innych niż ubicie prostego interesu, wymiana obustronnych korzyści. Ale w kategoriach, których nie potrafiła nazwać znanymi sobie słowami i pojęciami.
Jedyne, co potrafiła nazwać i przywołać w swojej pamięci to ten krótki moment, gdy ogr otarł łzę z jej policzka. I sposób w jaki to zrobił. Nawet jeśli intencje ogra były całkowicie instrumentalne, to ten jeden gest był niewątpliwie inny. Był bezinteresowny. I czuły.
Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiego gestu.
***
Ogr na wpół leżał na łożu, oparty połowicznie o ścianę, z rękoma splecionymi za głową.
Ogr uśmiechnął się chytrze
- przychodzi mi to i owo na myśl - oznajmił rozprostowując się na łożu. Poklepał wielką ręką miejsce obok siebie.
- wskakuj słodziutka, ogrzałem ci miejsce.Czarodziejka podleciała i usiadła na skraju łóżka.
- Oszczędzę ci zatem domysłów, bo widzę, żeś nie skory w tej chwili do myślenia. - Odwzajemniła się równie przebiegłym uśmiechem i kontynuowała. -
Opowiesz mi o swojej mocy, o tym skąd ją czerpiesz i jakim panom służysz... oraz co zamierzasz dzięki niej osiągnąć... a jeśli będziesz miły i ładnie poprosisz to pozwolę ci się wywiązać z tej przysługi po, a nie przed. Uniosła się kawałek ponad łóżko, znajdując się poza zasięgiem wielkich łap ogra i czekając na jego odpowiedź.
Rzucający kości się nieco skrzywił, nie był w nastroju na rozmowy. Rzaden mężczyzna nie jest, nie przed. Skory do obietnic, tak, zapewne mężczyzna przed, obieca wszystko, jednak hucząca w głowie krew nie pozwala na zebranie myśli na tyle, by był w stanie na artykułowaną wypowiedź.
- Chodź tu. - rzekł stanowczo, władczo. -
Opowiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć, ale krew we mnie wrze, i nie skorym do czekania.- Ależ oczywiście, że opowiesz. - Maeve bawiła się całą sytuacją, najwyraźniej chciała przetestować, do czego ogr będzie w stanie się posunąć. Udawała brak zainteresowania, gdy z westchnieniem dorzuciła od niechcenia.
- Ale to nie była ładna prośba, więc ja sobie poczekam aż zrobisz się... potulniejszy. Zatrzepotała rzęsami i odsunęła się kawałek.
Z gardła ogra wydobył się złowrogi warkot.
- Potulniejszy? Kobieto, nie drażnij mnie. Jestem Hrotghrar Brragch Gorrgoth syn Ekhratha, ostatni rzucający kości klanu Mrocznego Szponu, pierwszy zwiastun nadejścia armagedonu, apostata unicestwienia samego czasu, jestem ten, który siedzi po prawicy tego, który czeka u kresu istnienia. Ja-nie-bywam-potulny! - smoczołuski ostatnią frazę wypowiedział przez zaciśnięte zęby.
Podniósł się na łóżku, Mae była szybka, zapewne uchyliłaby się przed jego rękoma. Jednak ogr nagle zniknął, jakby wessany w czarną dziurę, cofająca się nadal przed ogrem Mae nagle uderzyła o coś plecami, choć jeszcze przed chwilą tam nic nie było. To Hrotghrar teleportował się za nią. Stalowy uścisk potężnych ramion uwięził dziewczynę. Siła była tak wielka, że wydusiła jej powietrze z płuc, a żebra aż zatrzeszczały w proteście, gotowe pęknąć, przy choćby minimalnie mocniejszym ucisku. Dziewczyna już oczyma wyobraźni widziała, jak ogr siłą bierze to, czego mu dobrowolnie dać nie chciała. Jednak nic takiego się nie stało.
- Nie jestem twoją zabawką kotku, nie ma tu nikogo, więc oszczędź mi swoich gierek, gdyż nie jestem w nastroju. Przed innymi możemy odgrywać komedię, to nawet zabawne, ale gdy jesteśmy sami będziesz mnie traktowała z odpowiednim szacunkiem. W zamian ja odwdzięczę ci się tym samym i będę traktował cię jak równą sobie. - rzucający kości rozluźnił swój uścisk wypuszczając dziewczynę.
- Wybieraj Mae - chyba pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu. -
Albo zaniechasz gierek i pokażesz mi swe prawdziwe oblicze i odpowiedni szacunek, albo zmiatasz stąd. Jeśli chcesz zachowywać się jak dziwka, kupcząca swymi wdziękami, to wybacz, ale trafiłaś pod zły adres, ja nie będę tracił na ciebie czasu, kurw w mieście mi pod dostatkiem. - Ogr skrzyżował ramiona na piersi, czekając na odpowiedź Mae. Dziewczyna najwidoczniej trafiła na jakiś czuły punkt giganta, Co sprowokowało tak gwałtowną reakcję. Lecz teraz ogr stał spokojnie, całkowicie opanowany. Czekający.
Mae momentalnie zszedł kokieteryjny uśmiech z twarzy. W jednej chwili przestała odgrywać swój mały teatrzyk. Nie wyglądała jednak na przestraszoną, raczej na skrajnie podekscytowaną. Podeszła bliżej i wtuliła się w bestię, która przed nią stała. Hrotghrar Brragch Gorrgoth syn Ekhratha, ostatni rzucający kości klanu Mrocznego Szponu, pierwszy zwiastun nadejścia armagedonu mógł poczuć jak jej serce biło z zawrotną szybkością, niczym serce kolibra, który musi pozostać w ruchu, aby przeżyć. Mae wyszeptała tylko.
- To nie nauczyłeś się jeszcze, że kobiety pragną zupełnie czego innego niż mówią...? Chodź, nauczę cię choć tego... a do armagedonu przejdziemy później.Ogr się widocznie rozluźnił. objął Mae czule, podniósł ją i ruszył w stronę łoża.
***
Dalsze, bez wątpienia ciekawe wydarzenia, pozostawiamy jakże bujnej fantazji drogiego czytelnika. Wystarczy jedynie nadmienić, iż kochankowie nie byli zbytnio cisi, a głosy niosły się całkiem dobrze, odbijając się od kamiennych ścian jaskini i skutecznie utrudniając spokojny sen reszcie śmiałków.
Schowani pod grubym futrem, nadzy i wtuleni w siebie, zaspokojeni leżeli czas jakiś odpoczywając i ciesząc się samą swą bliskością. Wtedy rzucający kości podjął swą opowieść.
Zdradził Mae iż żyje już bardzo długo. Służył Imperium Imaskar za czasów jego chwały. On i jego klan walczyli z rebelią. Ich pani, potężna czarownica, używała swej magii, by wzmocnić swych żołnierzy. I choć mało to w końcowym rozrachunku zmieniło, to między innymi temu zawdzięcza część swej mocy. Jego magia wywodzi się z starej sztuki gigantów, i polega głównie w nasycaniu przedmiotów magią. Jednak wszystko to blednie w obliczu pradawnej mocy, której to ich pani się zaprzysięgła, a z nią i jego cały klan.
Jest to pewien odłam kultu Chronepsisa. Ogr wieży, iż Chronepsis to więcej niż tylko smocze bóstwo. Jest przekonany iż to aspekt samego czasu. Z początkiem, który już odszedł w niepamięć, i z końcem, który to niebawem nadejdzie, a z nim razem zakończy się istnienie. Jest to nieuchronne. Gdy nadejdzie Armageddon, i wszystko i wszyscy spłoną na stosie unicestwienia, z popiołów wyłonią się wybrańcy, by niczym feniks odrodzić się i z mocą bliską bogów na nowo rozpocząć cykl istnienia.
Maeve słuchała tych opowieści z zapartym tchem. Oto po raz pierwszy w całym jej krótkim życiu, zrozumiała, że istnieją cele i losy większe od niej samej. Pociągało ją to i mimo niewyobrażalnego ogromu powagi wizji, jaką roztoczył przed nią rzucający Kośćmi czuła, że to jest ta rzeczywistość, w której pragnie mieć swój udział. Równie kluczowy udział, co on.
***
Po stwierdzeniu ucieczki wierzchowców, Maeve wzleciała ponad przepaść i pobliską grań spróbować dojrzeć, czy w zasięgu wzroku dostrzeże zagubione konie lub jakiekolwiek ślady potencjalnych ich złodziei.