Hrotghrar Brragch Gorrgoth syn Ekhratha - rzucający kości klanu Mrocznego Szponu
ogrzy gnaciarz nie był szczególnie zadowolony z przydzielonego im zadania. Jednak, szybko zmienił zdanie. Zgoda, na targowisku było nudno, nie bardzo było komu rozbić czaszkę. Upić się nie wolno było, a panienki krępowały się, gdy je publicznie nagabywał. Zatem odpadły już główne atrakcje, jakim poświęcał się zwykle Hrotghrar.
Za to było tu pełno rozmaitych cudów. Wielki niczym dąb i zapewne tak samo inteligentny złoto łuski stwór wałęsał się wśród straganów, z niestrudzoną i niezrównaną ciekawością przyglądając się wszystkiemu, co w jego mniemaniu wyglądało ciekawie. A czym kierował się przy wyborze „ciekawych" towarów, nie był w stanie nikt pojąć. Kupcy mieli nie lada ubaw, gdy jeden z nich przechytrzył ogra, sprzedając mu kawałek kitu do okien, wychwalając owo masę jako niesamowity i egzotyczny przysmak. Śmiech był tym głośniejszy, gdy stwór wsadził sobie wielką niczym pięść bryłkę do paszczy i próbował połknąć w całości. Kit staną Hrotghrar 'owi w gardle, ogr rozkaszlał się niesamowicie, rzężąc straszliwie. Kupcy już zaczęli się zakładać, czy ogr padnie czy uda mu się wykrztusić kulkę kitu. Miast tego, Ogr po dłuższych zmaganiach połknął lepką masę, i ku radości zebranych poprosił, z głupkowatą miną, o więcej.
Mimo wszystko szybko zaczęło robić się nudno. Fakt, iż mało kto wynajmował ochronę na tym targu, sugerował, iż Traubor, najzwyklej w świecie, nie wiedział co począć z nimi, i wymyślił dla nich bezsensowne zadanie, dla ubicia czasu. Ale to nie przeszkadzało Hrotghrar 'owi w najmniejszym stopniu. Puki szefuniu płacił, wszystko było w jak najlepszym porządku.
Pewnego dnia do barczystego ogra podszedł jakiś mały berbeć w postrzępionych łachach. Był nadzwyczaj odważny. Hrotghrar chętnie spełnił jego życzenie i wziął go na barana. Potem nawet począł nim podrzucać, chłopak szybował wysoko w powietrze, głośno chichocząc. W pewnym momencie, opancerzony brudno złotą łuską stwór potknął się o coś leżącego na bruku, i nie zdołał złapać bachora. Głośny trzask, towarzyszący upadkowi, wskazywał, iż co najmniej jedna kończyna uległa strzaskaniu. Łzy poleciały maluchowi z oczu, jednak berbeć zacisnął zęby i jedynie cicho popiskiwał i szlochał.
Tłum, licznie przyglądających się gapił wzburzył się widocznie. W masie słychać było głosy nawołujące do linczu, a przynajmniej do ukarania poczwary. Niewzruszony Hrotghrar, nachylił się nad maluchem. Odwaga i męstwo bachora zaimponowała potężnie zbudowanemu gnaciarzowi. Zerwał jeden z licznych swych fetyszy, czaszkę jakiegoś małego ptaka, do której przywiązał liczne rzemyki, które zaplótł w dziwne więzy. Lewą ręką dotknął strzaskaną nogę, a w prawej zgniótł fetysz. Mała czaszka pękła z cichym trzaskiem. Moc wpełzła w kończynę dzieciaka. Ogr, potężnie szarpną za ranną nogę, prostując kości, podciągając malca w górę.
Gdy przez tłum przedarli się gwardziści z kamiennych tarcz, malec znów chichotał radośnie, gdy wielki ogr trzymając za jego nogę wywijał nim w kółko. Zajście zakończyło się jedynie szemraniem i plotkami.
Reszta czasu minęła raczej spokojnie, choć Hrotghrar nie przestawał robić z siebie głupka. Toteż kupcy i stali bywalcy, szybko zapomnieli o incydencie, znów śmiejąc się z głupiego stwora.
Tak obu wojownikom mijały spokojne dni. Ale to nie było jedyne czym się zajmowali. Rzucający kości zaproponował Korum 'owi, iż czas, by Hrotghrar pobłogosławił ich oręż, w imię tego który był na początku i czeka na końcu.
W ich skromnej zdepce pół ogr zabrał się do roboty, przejął potężny dwuręczny miecz od swego towarzysza, i zaczął go obrabiać według tajnej, już dawno zapomnianej ogrzej sztuki.
długa prosta głownia była znakomita, ogr musiał ją jedynie nieco wyklepać, by poprawić wyważenie broni.
Rękojeść jednak niemalże wykonał na nowo. Dopasował ją do rozmiarów rąk swego towarzysza i owinął ciasno miedzianym drutem, by pozwolić na pewny chwyt, nawet w czasie długich walk, w trakcie których często dochodziło do zachlapania rękojeści krwią lub do pocenia się dłoni i ześlizgiwania z źle wykończonych uchwytów.
Głowicę miecza stanowiła potężna głowa smoka. Była dość ciężka, z racji, iż głowica miecza pełniła funkcję przeciwwagi dla ostrza, a przy mieczach oburęcznych, musiała być odpowiednio cięższa niż przy zwykłych mieczach. Ponadto, mogła być skutecznie wykorzystana do ciosów, będących w stanie rozłupać ludzką czaszkę.
Na jelec składały się kunsztownie wykończone skrzydła i łapy smoka. Przy tak wykonanej gardzie, nie było ryzyka, iż ręka szermierza mogła by się ześlizgnąć na ostrze. I znakomicie nadawała się do blokowania ciosów przeciwnika.
Dla Hrotghrar broń była odrobinę za mała, choć mógł ją skutecznie używać jako długi miecz. Gdy ogr skończył swe dzieło, zaprosił Korum 'a na dziedziniec,
Tam, obserwowani jedynie przez trzy posępne orły rzucającego kości, stoczyli kilka sparingów, by Korum mógł przywyknąć do nowych właściwości broni. Szło mu tak dobrze, że uszkodził podczas jednego z takich starć topór Hrotghrar 'a. Olbrzym zaśmiał się gardłowo.
- Chyba również będę musiał stworzyć dla siebie jakiś miecz. - oznajmił.
- Sedze też, iż tak szlachetna broń zasługuje na imię? Co o tym myślisz Korum ?Stary gnaciarz postanowił iż zrobi dla siebie również miecz. Będzie to szczególny miecz. wykonany starszą metodą poprzedzającą czasy odkrycia tajemnicy żelaza. A jakie miasto mogło by być lepsze, jako miejsce narodzin kamiennego oręża, niż właśnie ten kamienny gród?
Razem z Korum 'em. odwiedził kilka sztolni i kamieniołomów, aż w końcu odkrył to, czego szukał.
W stoku było widać wielkie żyły szklisto brązowego minerału, odsłonięte niczym otwarte rany. W tej jednej dolinie cała armia mogłaby się zaopatrzyć w krzemienną broń... jeśli takowa byłaby jeszcze w użytku.
Hrotghrar Podszedł do wylotu wielkiej jaskini, położonej w jednej czwartej wysokości klifu. Prowadziło do niej szerokie osypisko, które osuwało się złowrogo pod nogami niezdarnie gramolącego się na nie ogra. Wreszcie jednak udało mu się wleźć na górę. Stanął na nierównym ustępie.
Wysoki wojownik, o potężnej zwierzęcej sylwetce stanął w jaskini wpatrując się w monolityczny krzemienny słup. Kamień szeptał do niego. Tak to było to. szklista, ciemnobrązowa, niemalże czarna powierzchnia, przeszyta była licznymi krwawo czerwonymi żyłkami. Skaza? Nie, Hrotghrar wiedział, że to, co inni zapewne uważali za skazę w strukturze kamienia, to w rzeczywistości krew ziemi, to właśnie ta skaza da klindze moc. Ogr wyszczerzył swe kły w zachwycie.
Wojownik wspiął się na krzemienny słup. Usiadł na jego wierzchołku i wydobył długi nóż, którego mniejsze rasy z pewnością zwałyby mieczem. Przyglądał się przez chwilę lśniącej powierzchni szczytu, po czym pochylił się, by obejrzeć niemal pionową ścianę nieskazitelnego krzemienia, opadającą ku podłodze jaskini.
Hrotghrar złapał sztylet za klingę i zaczął skrobać szczyt słupa, na szerokość dłoni od jego ostrej krawędzi. Równocześnie zaczął nucić starą pieśń mocy. Nie trwało długo, a u stóp monolitu uformowała się brudnozielona mgła. To duchy zmarłych wojowników przybyły na wezwanie swego rzucającego kości.
W jaskini słychać było chrapliwy oddech wielu ogrów. Niewyraźne sylwetki przygarbionych postaci powoli tańczyły wokół szklistego monolitu. Nagle rzucający kości przerwał swą pieśń. Wydawało się, że duchy się rozpuściły, przerodziły w czystą wolę, a potem wpłynęły do krzemienia, by nadać mu kształt oraz spoistość...
Rzucający kości czekał... Strzepał pył i żwir ze szczytu słupa, po czym zacisnął obie dłonie na krótkiej rękojeści sztyletu. Uniósł wysoko oręż, wbijając wzrok w poobijaną powierzchnię, i uderzył.
Rozległ się dziwny trzask...
Hrotghrar skoczył przed siebie, odrzucając na bok sztylet. Lądując, ugiął kolana, by złagodzić wstrząs, a w tej samej chwili uniósł ręce i złapał w nieprzewracający się krzemienny płat.
Od słupa oddzielił się płaski odprysk, wzrostem dorównujący Hrotghrar 'owi. Szkarłatne żyłki w kamieniu pulsowały mocą. Zadowolony rzucający kości zabrał swoją zdobycz do miasta, gdzie w wolnym czasie kontynuował obróbkę. Raz po raz nasycając kamień swą krwią i magią.
gnaciarz zabrał się za szlifowanie i wygładzanie ogromnego miecza. Hrotghrar dobrze znał kamień. Surowa miedź wydłubywana ze skalnych wyniosłości, cyna oraz brąz, który był owocem małżeństwa tych dwojga, wszystkie te materiały miały swoje miejsce, ale to kości i kamień były mu najbliższe. Znał ich mowę, słuchał ich szeptu. Czuł bicie odwiecznego serca ziemi.
ząbkowana klinga lśniła groźnie. Gałka była prosta, wręcz toporna, wyrzeźbiona na kształt smoczego łba, zagłębiającego zęby w swym własnym ogonie. Rękojeść długa, owinięta skórą i drutem, by zapewnić odpowiedni uchwyt dla jego wielkich dłoni.
jelec zaś był zrobiony ze smoczej kości, która bieliła się na tle niemalże czarnego krzemienia. Ogr wyrzeźbił po obu stronach jelca smocze paszcze.
Nowy miecz był masywny i okrutny, lecz zarazem dziwnie piękny w swej symetrii. Leżał spokojnie, śpiąc na kawałku wygarbowanej skóry. Hrotghrar wpatrywał się weń z dumą ojca.
***
Znudzony już swą służbą na targu, rzucający kości często poświęcał więcej czasu struganiu kości, lub wiązaniu nowych fetyszy niż temu, co rzeczywiście działo się wokół. Tylko sporadycznie robiąc kółka dookoła straganów.
***
gdy po dwóch deka dniach Traubor ich w końcu wezwał, ogrzy gnaciarz widocznie rozpromieniał. Może tym razem będzie nieco ciekawiej, może jego nowy miecz w końcu napije się krwi.
- Wiecie, znam dobry przepis na orcze głowy w marynacie. - skomentował chrapliwym głosem.
Gdy Maeve założyła kształtną nogę na nogę, ogr wyraźnie wychylił się do przodu, by mieć lepszy widok.
- Ślicznotko, zrobiłabyś to jeszcze raz? Uwielbiam, gdy ruszasz tymi ślicznymi nóżkami. W końcu wyruszamy z tego miasta, wyobraź sobie, dziki step, gwieździste niebo nad nami, a przy ognisku ty i ja. Ach, już widzę jak tymi zgrabnymi nogami oplatasz mnie i wspólnie galopujemy ku ekstazie. - ogr mrugnął jednoznacznie dziewczynie i cmoknął głośno.
***
Po opuszczeniu ich pracodawcy, ogr udał się do tawerny, w której bywali kupcy, których poznał na targu. W czasie swej służby poznał kilku z nich bliżej. A niejeden z nich odbywał podróże lub wysyłał karawany. Rzucający kości postanowił ich nieco wypytać. Nie wprost oczywiście. Rozpoczął od opowieści o stoczonych przez siebie bojach, przechwalając się jak to miał w zwyczaju. W pewnym momencie jeden z kupców, noezo rozdrażniony przechwałkami ogra, rzucił, iż jeśli taki on mocny, to powinien zając się tą grasującą bandą orków. Temat ten ogry gnaciarz zwinnie podjął, wypytując o szczegóły.