W chwili, gdy odstawiłem F3 na półkę (wersja kolekcjonerska
), licznik w grze pokazywał 192h (ostatnia gra, której poświęciłem tyle czasu to Front Mission 3 na PSX, jakieś... 6 lat temu). A że praca pozostawia mi ok. 2-3h dziennie na granie - trochę dni zleciało
Przyczyną nie jest tu oczywiście poziom trudności czy nieporadność - po prostu rozkoszowałem się grą. Łaziłem bez celu od jednego punktu na mapie do drugiego, licząc że znajdę po drodze behemota albo bobbleheada. Od czasu do czasu jakiś quest albo wymiana ołowiu, wszystko w rytm muzyki puszczanej przez Three Doga albo Agathę. Miód, miód i jeszcze raz miód. A bugów jakoś szczególnie nie doświadczyłem ;p
Klimat jest wspaniały, ale wymaga czasu, uwagi i spokoju. Zniszczone miasto i miasteczka, wycie ghuli w ciemnościach, monologi mutantów, budowanie broni, spotykane postacie i ich historie (np. Harold), dyszący nad głową deathclaw podczas walki w VATS, strzelenie mutantowi w pysk pluszowym misiem z home-made strzelby, spotkanie z prezydentem, lockpicking i hackowanie terminali, Tranquility Lane, Dunwich Building i związane z nim historie, list z Vault-Tec w skrzynce przed domem, w którym dwa szkielety leżą splecione w uścisku... Jest podniośle, wzruszająco, zabawnie itd - ale pod jednym warunkiem. Trzeba do tej gry podejść jak do whisky, na spokojnie i z uwagą, bo przy szybkim hauście nie ma szans zasmakować jej różnych smaczków. Cieszą też odniesienia do poprzedniczek, których jest mnóstwo - w perkach, postaciach, potworach...
Jest też oczywiście druga strona medalu. Dlaczego do diaska każda apteczka jest pełna, kasa leży niemal na ulicy, a amunicję można nosić workami? Marzy mi się wejście do piątego z rzędu opuszczonego budynku, z HP w okolicach 10% i ostatkami amunicji w pistolecie, i znalezienie roztrzaskanej apteczki z kilkoma pustymi strzykawkami i ostatnim, jednym jedynym stimpakiem... Dorobiłem się 30k kapsli, szafy pełnej broni i ammo których BoS i Enklawa razem wzięci by mi pozazdrościli, oraz lodówki z ilością żarcia która zaspokoiłaby potrzeby całego Rivet City przez pół roku. Gdzie tu element strachu przed wyjściem z domu, braku podstawowych środków przeżycia, zastanowienia się dwa razy przed podjęciem walki z grupą raidersów?
Lektorzy się powtarzają (niestety), ale mocno przykładają się do swoich ról. Ubogi jest też zestaw piosenek puszczanych przez Three Doga, ale zawsze można przełączyć się na bajdurzenia Edena w radiu Enklawy, popisy Agathy, chińskie radio propagandowe, sygnały ze stacji nadawczych albo po prostu wyłączyć radio i wsłuchać się w muzykę i odgłosy pustkowi
Fabularnie jest nieźle, ale główny wątek mnie zbytnio nie porwał - choć ma swoje momenty. Brakuje mi tu faktycznego wpływu poczynań gracza na świat. Niby Three Dog nawija w radiu o naszych (nie)chlubnych uczynkach, ale to trochę mało. Chciałbym móc podejść do dowolnego NPCa i powiedzieć mu prawdę o Edenie i Enklawie, o mutantach, o Oazie itd. Chciałbym, żeby zniszczenie Raven Rock cokolwiek zmieniło. A tu psikus.
Podsumowując - Fallout 3 jest WIELKI i basta. 10-letnia przepaść (F2) sprawia, że nie jest to następca ani kontynuacja serii, a raczej jej potomek. Potomek wspaniały i stojący na równi z przodkami. Klimatem cięższy i bardziej post-nuklearny. Świetna gra, świetny Fallout. I wrócę do niego wkrótce, tym razem z bardzo negatywną karmą i postacią stricte melee. Być może jak wypuszczą wersję GOTY z wszystkimi dodatkami, a może wcześniej
A malkontentów, zapatrzonych w F1/F2 i tak nie udałoby się zaspokoić, bez względu na to kto i jak by zrobił trójkę