AN4RCH pisze:Czy aby na pewno widziales ten film? Bo akurat war zone jest o niebo lepszy od poprzedniego z 2004 i zblizony do pierwszego Punishera. Nie jest to moze arcydzielo ale oglada sie ten film calkiem znosnie.
W zestawieniu z War Zone, film z 2004 roku jawi się jak kolejny Ojciec chrzestny
Pod względem fabuły, klimatu, muzyki, aktorstwa kładzie WZ jednym palcem, jedyne w czym przegrywa to ilośc krwi i flaków.
Sorry, ale najnowsza odsłona przygód Franka Castle to parszywy gniot, który w pełni sobie zasłużył na wdeptanie w glebę przez krytyków i całkowitą finansową porażkę (zarobił 10 mln $ czyli nawet nie połowe swego budżetu) i niestety dzięki niemu najprawdopodobniej znowu poczekamy z 15 lat aż ktoś znowu odważy się tknąc tego tematu. Lepiej jednak poczekać te 15 lat niż mielibyśmy dostać sequele nakręcone w takim stylu jak WZ.
Oto co mam przeciwko tej tandecie:
- looney Bin Jim jest ogólnie do bani, przerysowana karykatura, nie wiadomo czy się śmiać czy płakać
- Jigsaw jest podróbką TwoFace z Batman Forever i to wcale nie jest komplement, przy czym jego powstanie to dokładna zrzynka z Batmana'89, a przy scenie z doktorkiem (która jest już czystą kopią) już nie mogłem...
- muzycznie nic ciekawego, widoczne "inspiracje" muzyką Zimmera do Batmanów Nolana + parę dennych piosenek.
- scenriusza na dobrą sprawę bardziej prostackiego to już się chyba wymyślić nie dało, w zasadzie scenariusz jest tu na poziomie filmów erotycznych/czy co niektórych pornosów - jest tylko pretekstem do pokazania kilku ultrabrutalnych akcji.
- motyw z werbowaniem ludzi przez Jigsawa idiotyczny (werbujemy oddział czarnych, potem oddział żółtych, normalnie jak w jakiejś grze komputerowej...) nie mówiąc już o tym jak Jigsaw idzie ulicą skocznym krokiem...
- zasadniczo całe postępowanie Jigsawa jest pozbawione większego sensu.
- momenty z cyklu WTF? jak nastawianie nosa ołówkiem, zestrzelenie gościa skaczącego po dachach, czy mamuśka Micro po kuracji ołowiowej robią z tego filmu wręcz kiepską komedię. W ogóle cała przemoc w tym filmie autentycznie śmieszy czyniąc go wręcz parodią kina akcji.
- Końcowa akcja gdzie roi się od debilnych momentów jak chocby ten grubasem który pojawia się na 2 sekundy tylko po to by jego głowa mogła widowiskowo eksplodować Komuś się wydawało że wystarczy dac parę eksplodujących głów i będzie z tego świetna scena akcji. Cóż, nie będzie. Dla porównania akcja na końcu Punishera z Jane jest utrzymana w stylu najlepszych scen akcji przełomu lat 80-tych i 90-tych (zresztą niemal cał film jest w takim klimacie) nie wiem już ile razy oglądałem samą tylko tę akcję, dla samej przyjemności jej podziwiania. Zdumiewający jest fakt, że ktoś nakręcił coś takiego po 2000 roku, w epoce post-matrixowej.
- postać Micro zupełnie zmarnowana, szkoda tym bardziej, że obsadzono idealnego aktora (podobnie jak i w roli Punishera)
- wykończenie Jigsawa strasznie kiepsko przedstawione, motyw z palącą się w jakiś zupełnie absurdalny sposób jego twarzą dopełnia obrazu klęski.
- Pseudośmieszny tekst Soapa na końcu podsumowuje nam tę groteskową parodię. Aż się ma ochotę dodać "Teraz mam gówno w mózgu" co by świetnie ilustrowało stan w jakim się można znaleźc po seansie.
Ogółem jedyny pozytek z tego filmu jest taki, że można z niego zmontować całkiem fajny, 4-5 minutowy Punisherowy teledysk do jakiegos fajnego kawałka (ale broń Boże nie do żadnego z tych, które słyszymy w filmie).
Jesli chodzi o filmy w takiej tematyce, to polecam "Death Sentence" z Kevinem Baconem, dużo poważniejszy i dużo lepszy (choć w końcówce popada w podobną durnowatość jak WZ), niestety również nie miał polskiej premiery.
Film z 2004 oceniam na 7/10, film z Lundgrenem niespecjalnie lubię (5/10), a War Zone ma u mnie 3 albo i 2/10 - byłoby 1, ale Ray Stevenson jest świetnie dobrany i stara się robić co może, niestety jak się pływa w szambie jakim jest ten film to niewiele zrobić można.
War Zone zdecydowanie jest filmem, który wymazałbym z pamięci bez żalu, miałem iśc na to do kina, całe szczęscie że do kin w Polsce nie wszedł, zamiast niego poszedłem na rewelacyjnych Strażników i o wiele lepiej a tym wyszedłem.
PS. komiksów czytałem nieco, ale były to komiksy z przełomu lat 80-tych i 90-tych, poziomem głupoty temu filmowi nie sięgały nawet do kostek. Nie obchodzi mnie czy film wiernie odwzorowuje komiks jeśli jest taką szmira, bo jeśli War Zone to wierna adaptacja to wolę nie wiedzieć co musi być w komiksach na których go oparto, oceniam to tylko jako film, a jako film wypada jak wypada - taki R-rated odpowiednik Batmanów Schumachera.