Nie we wszystkim, ale oczywiście są pewne postawy, które oceniam jednoznacznie jako dobre i złe ze względy na wartości, jakie wyznaję. W końcu są rzeczy, w których nie idzie się na kompromis, o czym sam wielokrotnie pisałeś.
Jeśli coś takiego pisałem, to miałem na myśli, że po prostu czasem kompromis jest głupotą, ale nie ze względu na to, że są jakieś wartości, którcyh pod żadnym pozorem nie można poświęcić, tylko dlatego, ze w takim przypadku owo poświęcenie tak naprawdę niczego dobrego w zamian by nie przyniosło.
Ale mniejsza. Widzisz, skoro wyrażasz taką pryncypialną postawę, to musisz zauważyć, że w podobny sposób rozumuje wielu lewaków. Dla nich pełna akceptacja dla homoseksualizmu, jest kwestią, w której nie idzie się na kompromis. I jeśli nazwiesz zachowania homoseksualne "grzechem", "Chorobą", "zboczeniem" "skrzywieniem" "złym czynem", "głupotą" czy jakimkolwiek słowem nacechowanym negatywnie, to dla przedstawiasz "postawę jednoznacznie złą, ze względu na wartości, które wyznają". I nie ma znaczenia jak wiele argumentów przedstawisz i jak bardzo one logiczne będą, bo to jest dla nich jedna z tych "rzeczy, w których nie idzie się na kompromis".
Jeśli KK jest tak samo "postępowy" jak anglikański (a niewykluczone, że tak jest) to i tam w końcu dopuszczą - oficjalnie - homoseksualistów do duchowieństwa.
"Jeśli" to jest gdybanie, w przypadku anglikanizmu to jest fakt zaistniały.
Raczej samoograniczania się - w końcu monarcha w W. Brytanii ma ogromną władzę kompetencyjną. Fakt, że z niej nie korzysta od 300 lat wynika bardziej z tego, że monarchowie brytyjscy, począwszy od Hanowerczyków, to były zazwyczaj lebiegi bez charakteru i charyzmy i pozwolili sobie wejść na głowę.
Zgadzam się, poza tym "SAMOograniczaniem". W tej jest sytuacja, którą można opisać "Naród brytyjski powierza swojemu monarsze bardzo szerokie kompetencje, pod tylko jednym warunkiem - że monarcha nigdy z tych kompetencji nie będzie korzystać". Gdyby pojawił się jakiś król, który na serio chciałby prowadzić własną politykę, na początku by zareagowano z zaskoczeniem, ewentualnie pobłązaniem "jeszcze się zorientował, na czym to polega, ale spokojnie, oswoi się z urzędem i na pewno zacznie szanować nasze tradycje" a gdyby uporczywie nie dawał się zredukować do roli potakiwacza, w końcu zmuszono by go do abdykacji. W UK jest taka specyficzna sytuacja, że z jednej strony nawet większość lewaków twierdzi, że monarcha jest potrzebny, a z drugiej strony nawet większość konserwatystów twierdzi, że nie powinien mieć żadnej władzy. Taki król "nie lebiega" nie spotkałby się z żadnym poparciem dla swoich działan, a wręcz przeciwnie, z powszechną obstrukcją. A posiadanie prawnej kompetencji, gdy tak naprawdę faktycznie nie ma się możliwości przeprowadzenia decyzji z nią związanych, nie znaczy nic.
Masz rację, że winę za obecny stan ponoszą pokolenia monarchów, którzy woleli polować i przecinać wstęgi zamiast uczestniczyć w posiedzeniach rządu, choćby z głosem doradczym. Ale w obecnej chwili jest to już stan uważany przez Brytyjczyków za oczywisty i najlepszy z możliwych. Po prostu istnieje dogmat, że wszelka władza musi pochodzić od "ludu" (no chyba, że to władza Komisji Europejskiej), a zatem skoro monarcha swój urząd zdobywa inaczej niż w drodze wyborów, to władzy mieć nie może.
Inna sprawa, że gdyby system polityczny UK funkcjonował faktycznie tak, jak to jest w teorii, to byłby to znakomity system. W zasadzie dokładnie taki, jak kiedyś opisywałem.