- Żegnaj przyjacielu - szepnął Immortus ściskając mocniej mutanta na chwilę przed dematerializacją. Huk uderzenia był potężny, a czerwone kłęby pyłu, kurzu i roztopionego do białości piasku utworzyły niesamowity obłok, niczym atomowy grzyb, który pozbawiony grawitacji szybko ulatywał w kosmos. Planeta wyglądała niczym czerwona kometa ze swoim biało-pomarańczowym ogonem.
Kent leciał jeszcze wiele kilometrów w kierunku wnętrza Czerwonej Planety zanim wyhamował. Momentalnie pojawił się na powierzchni krateru lustrując przez czerwoną pylastą mgłę, otoczenie. Cisza i pustka dookoła. Marcus do końca czuł uścisk mutanta, jego barierę antyteleportacyjną i myśl, by grać na czas.
~ John, po co grałeś na czas? ~ zastanawiał się. Przy tej prędkości Doe nawet nie miał szans nawet zorientować się co się stało i Marcus byłby szczerze, po raz pierwszy od dawna, zaskoczony, gdyby jakimś cudem wiekowemu mutantowi udało się zmylić zmysły, zdjąć barierę i teleportować się niepostrzeżenie w ułamku sekundy. Nie, to było niemożliwe, nikt nie jest aż tak dobry. Już prędzej mogła to być jedna z kopii mutanta, ale Kent zajrzał do strumienia czasu i nie widział, by to był klon.
* * * Księżyc * * *
Lekkie wgięcie czasoprzestrzeni oznajmiło przybycie Immortusa, który wyszedł z zakrzywienia, pozostawiając za sobą lekkie fale, niczym kamień rzucony w wodę. Był cały oblepiony w czerwonym, marsjańskim pyle. Spojrzał za pozostałymi na doskonale widoczną planetę z olbrzymim kosmykiem rudego warkocza z jednej strony i podszedł do Tony'ego. Wszelkie słowa były zbyteczne. Naukowiec był na tyle światły, by wiedzieć co się stało.
Immortus zmierzył Dooma spokojnym bezkresnym spojrzeniem
- Ziemia to również Twój interes, więc nie jest to gest dobrej woli, a obrona własnej zagrody - skomentował spokojnie wypowiedź człowieka w puszce.