sob maja 19, 2012 11:15 pm
Solo
Gdy Marcus dał znać, że spadają otworzył się portal. Tym razem było jednak jakoś inaczej. Solo który już trochę zdążył się przyzwyczaić do tego środka transportu widział, że idzie mu jakoś opornie robienie tego portalu. Normalnie tylko coś bzykło, hukło i już mieli gotowy portal na drugą stronę gdzieś - tam. Tym razem Solo a nawet John zdążyli doskoczyć do Marcusa przez cały lab a on wciąż wyraźnie mocował się z otwarciem teleportu. Członkowie GZ wymienili ze sobą pytające spojrzenia. Najwyraźniej obaj byli zaskoczeni problemami ich obecnego lidera. Gdyby mu się nie udało otworzyć portalu musieliby wracać tradycyjnie. Obaj jednak nie mieli żadnego wpływu na wysiłki telepaty i teleportera w jednej osobie więc milczeli gotowi odeprzeć każde zagrożenie jakie by się pojawiło. Jednak w ostatecznym rozrahunku wcale długo nie czekali, gdyby obserwował ich ktoś obcy mógłby pewnie pomyśleć, że wszystko gra. Tylko im którzy znali Marcusa i obecnie widzieli czas i wysiłek jaki wkłada w otwarcie czasoprzestrzennej wywrwy zdawali sobie sprawę, że coś jest nie tak. Dlatego gdy w końcu pojawiło się znajome zakrzywienie nie wahali się nawet przez moment i wskoczyli prawie jednocześnie. Marcus udał się zaraz za nimi.
"Po drugiej stronie" okazało się być umówionym miejscem spotkania. Byli ostatni, czekali już na nich zarówno członkowie Grupy Dywersyjnej jak oddział zabezpieczający księżycowych aliantów. Dopiero w świetle dnia widać było jaki wysiłek włożył ich lider szturmu w otwarcie i utrzymanie portalu. O ile GZ stanęła w miarę zgrabnie i sprawnie na własnych nogach to Marcus właściwie zaliczył glebę zaraz po opuszczeniu teleportu. Solo nie przypominał sobie, by ten kiedykolwiek przy nim miał takie problemu. Jednym susem doskoczył do telepaty i pomógł mu wstać. - Ej, Marcus? Nic ci nie jest? - wiedział, że tamtemu na pewno coć jest ale nie wiedział jak poważnie i na jak trwale. Przez moment obawiał się, że na sam koniec akcji ponieśli jednak poważną stratę. ~ To jak zaliczyć kulkę po akcji przy wskakiwaniu do śmigłowca... ~ przemklo mu przez głowę kilka takich historii których bywał świadkiem. W razie czego był gotów poprostu wynieść stąd Marcusa na własnych rękach. Na szczęście ten dość szybko zaczął dochodzić do siebie więc przynajmniej chwilowo wyglądało to lepiej a dokładniej obejżą go najwyżej w bazie. - Dobra, nic tu po nas! Mamy to co chcieliśmy! Spadajmy stąd! - no i dzięki uprzejmości czteronożnego teleportera znaleźli się z powrotem na Księżycu.
Tam dopiero na spokojnie mogli podsumować całą akcję oraz dowiedzieć się, że Tony i Calwin też się nie opieprzali. Na pewno dobre było to, że udało im się wszystko załatwić bez żadnych strat. Solo bez ogórdek wyraził publicznie swoje zdanie, że jak na tak ryzykowną akcję, w takim terenie i przeciwnikiem poszło im wyśmienicie. Zwłąszcza, jak im przypomniał, że jeszcze na platformie taka akcję sami unawali za bardzo trudną. Grupa Dywersyjna obeszła się bez większych strat. Grupa Zwiadowcza zanotowała ogólnie bardzo ciężkie straty których łącznie starczyłoby na ładny pluton szturmowy jednak dzięki niesamowitej witalności obu wojowników zdołali radę wykaraskać się z tego jeszcze przed końcem walki. Nawet Marcus który podczas ostatniego teleportu i tuż po nim "był trochę nie teges" ostatecznie prawie od razu po powrocie do bazy był zdolny do dalszej akcji. A to, że Doom i jego projekt dostał w kość nie było żadnych wątpliwości. Mogli to oglądać w newsach z całego świata które na ich życzenie Calwin naściągał i puszczał im na okrągło. Przynajmniej na początku.
Potem zabrano się za rozkminianie danych które udało się Marcisowi zgrać. Mieli wobec nich wielkie plany i oczekiwania. Gdy więc ostatecznie przekonali się co tam faktycznie jest poczuli się trochę... rozczarowani. Solo nie bardzo chciał w to uwierzyć. Ogólnie tylko wymruczał, że po głównej bazie danych w rodzimych pieleszach Dooma spodziewał się więcej detali. A najbardziej wkurzało go, że nadal nie wiedzieli gdzie jest Cort. - No dalej nie wiemy gdzie po niego jechać?! - z trudem maskował rozczarowanie. Po cichu liczył, że może później Calwin albo Tony coś jeszcze z tego wyciągnął ale ogólnie zadowolony nie był. Dopiero Tony poprawił mu humor gdy ogłosił zbiorowy trening całej grupy. - No nareszcie! - poparł swego szefa z entuzjazmem.
Reszta grupy właściwie dopiero w tych dniach miała okazję się przekonać jak bogatą wyobraźnię ma ich szponiasty towarzysz. Początkowo bowiem trenowali co najwyżej pojedynczo lub w jakiś sparingach co komandos uznał za wysoce niewystarczające. Owszem, dowiadywali się sporo o swoich wzajemnych możliwościach ale wedle niego nadal było to ćwiczenie dla zbiorowiska różnych indywidualności a nie całego oddziału. Marudził i smęcił o tym wielokrotnie aż w którymś momenice rzadkiej dla niego nieroztropności i/lub słabości Tony, główny adresat smętów komandosa, najwyraźniej nie do końca zdając sobie sprawę z konsekwencji spytał podirytowanym głosem: - No a ty jakbyś to zrobił? - prawdopodobnie gdy już ujrzał wyszczerzoną gębę eks-SHIELDowca wiedział, że wpadł w pułapkę i tamten od dawna czekał na coś takiego. Było już jednak za późno... - No więc tak... - zaczął z miejsca komandos, nie dają czasu na zmianę decyzji. No i się zaczęło...
Dla świata minęło może coś koło dwóch tygodni ile mineło dla nich? Dzięki sztuczkom Marcusa nie byli do końca pewni. Może dwa a może trzy albo i miesiąc czy nawet dwa. Ale dla całej grupy było to stanowczo za długo. Chyba tylko sam pomysłodawca mógł narzekać na niedosyt. Jednak nawet on musiał przyznać, że zrobili wyraźne postępy i wreszcie nawet jego kryteriów stanowili "oddział" a nie "klub studencki". Przez ten czas przećwiczyli dziesiątki, może setki scenariuszy. Najczęściej główne wytycznie opracowywali Solo, jako autor scenaiusza oraz Calwin i Tony jako ciało weryfikujące możliwości grupy i terenu. Zazwyczaj komandos przedstawiał im obydwu ogólny scenariusz. Okazało, że scenariuszy zna całkiem sporo. Była tam klasyczna atak vs obrona, bój spotkaniowy na neutralnym terenie, poszukiwanie i zabezpieczanie przedmiotu i/lub osoby, odbijanie zakładników, close combat, wyścig na orientacje i wiele, wiele innych.
Do tego nigdy właściwie nie ćwiczyli tego samego w tej samej scenerii. Dzięki umiejętnościom Tonego i Calwina mogli stworzyć całkem sporo modyfikacji nawet tego samego terenu. Zdarzało im się więc walczyć i w ruderach w których można było przebić gołą ręką i w pancernych bukrach, w ciasnych korytarzach i otwartych halach, skacząc pomiędzy levelami i przeciskając się pomiędzy kanałami, brodząc w żużlu, pyle, złomie, wodzie lub całkowicie zalanych pomieszczeniach, w jasnym oswietleniu, półmroku, stroboskopach, dymie czy takiej ciemnicy, że nawet noktowizory nie działały. Nie używali broni i innych narzędzi o zabójczym działaniu ale blasterów zamiast broni letarnej, flashbangów zamiast normalnych ładunków czy innych podobnych materiałów skoleniowych. Wyglądało, że wyobraźnia, wiedza i umiejętności nigdy nie sięgną dnia i niezmordowanie podpowiadały im kolejne możliwości.
I na koniec ćwiczyli w różnych składach. Najczęściej podzieleni na dwie grupy z których najczęściej jedną dowodził Tony a drugą Marcus. Nie było to jednak żadnym aksjomatem. Przetestowali całe rózny zestaw zarówno liczebnie jak i osobowo. Solo niektóre zapamiętał szczególnie. Np. te w których symulował razem z Calwinem obronę bazy przeciw reszcie NW. Kombo pomiędzy informatykiem przy sterze głównych systemach podtrzymywania życia i głównych systemów wyznaczonego terenu a urodzonym myśliwym i wojownikiem na własnym terenem okazało się morderczo ciężkie do zgryzienia dla atakujących. Solo do dziś usmiechał się na myśl jak Calwin nagle odciął pomieszczenie do którego właśnie wszedł oddział Tonego po czym, błyskawicznie wypompował tlen. Komandos który zwabił ich w to miejsce uzbrojony w maskę tlenową wyjętą z nowej zabaweczki którą dostał niedawno od Tonego czekał na okazję do ataku. Niestety zgrabną pułapkę zepsuł Marcus który po prostu ewakuował grupę z pułapki zanim ponieśli rozsądne straty. Ostatecznie mimo, wszelakich sztuczek i solidnego dania się we znaki atakującym baza jednak została zdobyta.
Dla samego Solo Marcus okazał się osobistym wyzwaniem. O ile miał wybór zawsze starał się dostać do drużyny jego przeciwników. Komandosowi, który uważał się za urodzonego i wyszkolonego zasadzkowicza bardzo wchodziło na ambicję jesli spojrzał na ilość zasadzek jakie mu Marcus "zepsuł". Już jego przewidywanie przyszłości było dość problemotwórcze pod tym względem. Całej masy pułapek i zasadzek po prostu niejako omijał z założenia. A jak już w którąś jednak wpadł albo poprostu nie dało się jej ominąć po prostu teleporcił siebie i sojuszników. A gdy już i to się nie udawało to o dziwo, "na klatę" też wcale łatwym przeciwnikiem nie był, zwłaszcza pod wzgledem obrony.
O dziwo jednak duet Marcus - Solo też okazał się całkiem niezłym rozwiązaniem. Dzięki czasoprzestrzennym sztuczkom jednego i zmysłom drugiego taki duet był praktycznie nie do zaskoczenia. Tak było gdy walczyli przeciw grupie Tonego i Marcus tylko warknął gdzie przebiją się Gniew i Tarsis. Solo i jego ciosy już na nich czekały gdy tylko przedarli się przez ścianę. Zanim zanim zorganizowali sensowną ripostę do walki włączył się Marcus. Reszta grupy jak i planu Tonego po prostu wziąć udziału w potyczce bo zobaczyli tylko ucieczkowy teleport w wykonaniu tego duetu.
Okazało się generalnie, że ich szponiasty kompan potrafi być paskudny i mało przyjemny a wręcz brutalny nie tylko podczas odcinania komuś kończyn. Za każdym razem gdy już mieli rozdzielane zadania we własnej grupie i mieli czas by poplanować strategię jak je wykonać komandos dążył do wykonania zadania bez pardonu dla wroga. Był gotów go dusić próżnią, topić wodą, wysadzać w powietrze, zrzucać w windzie, gotować w tropikach czy mrozić w chłodni, palić ogniem czy kwasem, podłaczać całe pomieszczenie do prądu, zabijać różnicą ciśnien, truć gazem, oslepiac dymem i światłem, zawalać pomieszczenia, niszczyć żywność i wodę i generalnie wydawało się, że dzięki swojej wiedzy, doświadczeniu i wyobraźni zna setki sposobów na unieszkodliwienie przeciwnika. To, że obyło się bez ofiar i trwałych urazów zawdzięczali tylko swoim nadludzkim mocom, stosowaniu różnch substytutów narzędzi wojny lub po prostu nie realizowano ich w praktyce.
Dzięki takim praktykom poznali też swoje mniej przyjemne strony. Gdy byli zmęczeni, głodni, niewyspani, niepewni co do własnego losu i z nerwami napiętymi do ostateczności. Gdy każdy krok był krokiem w nieznane i groził na treningu "wyłączeniem z gry" a w realu efemistycznie oznaczało "wyeliminowanie z walki". Takiego przeciążenia nikt jednak nie wytrzyma zbyt długo no a przynajmniej nikt przy zdrowych zmysłąch. Dlatego w końcu po "jakimś czasie" Tony uznał, że wystarczy i zarządził koniec ćwiczeń a przynajmniej znaczne ich ograniczenie. Musieli się w końcu przygotować do nastepnej akcji a i mieli też wiele innych wątków do obadania. Ponadto ów morderczy czas spełnił swój najaważniejszy cel a mianowicie poznali siebie nawzajem, swoje mocne i słabe strony, wiedzieli na co mogą ze swojej strony liczyć wiedza ta zaś przeradzała się w zaufanie do możliwości innch członków grupy i rzutowała na morale całej grupy. Wreszcie nawet w krytycznej opinii komandosa NW stanowiła zwarty, silny, sprawdzony mechanizm który Tony mógł bez wahania poprowadzić do akcji.
Obecnie dobrze zbudowany brunt siedział przy stole konferencyjnym z nogami założonymi na drugie, wolne krzesło i wracał właśnie myslami z owego pasjonującego ale jakże wyczerpującego czasu. Wiedział, że takie postępowanie nie przysporzy mu punktów reputacji u członków grupy a już na pewno nie teraz gdy było na świeżo. Minimalnie go to jednak obchodziło, dla niego dobro oddziału było ważniejsze od dobra i wygoda pojedynczej części składowej. Gdyby była inna metoda sięgnąłby po nią. Ale jej nie miał więc zaproponował i o ile mógł pomógł przeprowadzić właśnie tą. Wzruszył jedynie ramionami uznając, że innego skuteczniejszego wyjścia nie było i ostatecznie zwrócił swą uwagę na to co działo się w pomieszczeniu. Leniwie grzebiąc widelcem w resztkach posiłku przysłuchiwał się rozmowie. Była ciekawa ale dotyczyła tematów na których kompletnie się nie znał a póki co nikt go o zdanie nie pytał więc głosu nie zabierał czekając aż się potoczy w bardziej znajomym dlaniego kierunku.