Jak Feniks z popiołów
Rozdział I: Samotna Warownia
-Spokojnie ślicznotko. Już prawie jesteśmy. Coś taka niespokojna dzisiaj?- młody goniec próbował uspokoić swego wierzchowca, na którego grzbiecie pokonał wiele mil, doręczając listy, przesyłki i wieści z celu do celu. Tym razem jego celem była niewielka Warownia Dwóch Balist. Nazwa była toporna i banalna, jednak nic lepszego nie charakteryzowało tej strażnicy niż dwie stare balisty skierowane na zachód i południe. Goniec był prawie u celu. Kamienna ścieżka prowadziła zygzakiem pod stromym kontem pod górę. Twierdza była mała. Mieściła kwatery dla oddziału trzydziestu osób.
Goniec miał sporo szczęścia, gdyż ostatnimi dniami temperatura trochę się podniosła i pierwsze śniegi trochę stopniały ułatwiając podróż w górach. Drugim faktem potwierdzającym fart młodzika było to, że do warowni na pewno zdąży przed zmierzchem. Chłodny wiatr zrzucił mu z głowy kaptur, wyjąc przy tym głośno. Ślicznotka znów wzdrygnęła się nerwowo prychając przy tym głośno.
Już prawie jesteśmy. Spokojnie...- próbował uspokoić ją nieco zdezorientowany człowiek.
W końcu warownia pojawiła się na oczy młodemu gońcowi, a na jego twarzy wykwitło ogromne zdziwienie. Znad czterometrowych, kamiennych i solidnych murów unosiły się trzy słupy czarnego jak smoła dymu, zaś potężne, stalowe drzwi były otwarte na oścież. Ślicznotka była coraz bardziej nerwowa. Goniec zszedł z jej grzbietu i złapał za uzdę, prowadząc konia w stronę budowli. Mężczyzna powoli i ostrożnie przekroczył progi twierdzy i rozejrzał się po niewielkim placu ćwiczebnym. Na miejscu słomianych manekinów znajdował się wysoki na dwa metry pal, zakopany w ziemi, na który nabity był stary człowiek w ochlapanej krwią kolczudze. Mężczyzna nosił na swej twarzy liczne ślady pobicia. Był blady i skostniały jak lód, co oznaczało, że ktoś go tak urządził jeszcze poprzedniego dnia, kiedy temperatura była znacznie niższa. Goniec otwarł usta ze zdziwienia. Nigdy czegoś takiego nie widział. Ziemia pod nogą zrobiła się grząska. Dopiero teraz spostrzegł że stoi wydrążonym w glebie rowku wypełnionym krwią, zmieszaną z błotem i stopniałym śniegiem.
Ślicznotka zawyła ze strachu i wyrwała się niespodziewanie właścicielowi uciekając przez otwarte bramy do warowni. Młodzieniec był tak zaaferowany widokiem wbitego na pal ciała, że nawet nie próbował zatrzymać konia. Dopiero teraz, kiedy za nim się wejrzał dostrzegł trzy stosy z ludzkich ciał, które ktoś w nocy musiał spalić a tlące się jeszcze szczątki wypuszczały w niebo słupy czarnego dymu, śmierdzącego obrzydliwie. Silny wiatr nagle i niespodziewanie dmuchnął gońcowi w twarz z taką siłą, że ten musiał zasłonić się rękami i zamknąć oczy. Stalowe odrzwia do warowni trzasnęły zamykając się z takim hukiem, że mogłyby zmarłego zbudzić. Człek nagle odwrócił się i jego krzyk rozniósł się dalekim echem po całej górze, na której zbudowano Warownię Dwóch Balist...
Płacz poczciwej kobieciny niósł się echem po sporej, gustownie urządzonej izbie. Kobieta siedziała zgarbiona, na wygodnym fotelu zasłaniając pomarszczonymi ze starości dłońmi zapłakaną twarz. Łzy spływały jej po policzkach jedna za drugą a próby uspokojenia jej nic nie dawały.
-Nie płaczże Grita, widzisz przecie, że to porządni najmici. W kilka dni go znajdą!- Wiktor von Hreig nieustannie pocieszał małżonkę. Piątka najemników siedziała nieco skrępowana widokiem rodzinnej tragedii słuchając uważnie tego, co do powiedzenia miał her Wiktor, głowa rodziny. Najstarszy jego syn – Albert kilka tygodni temu miał wstąpić do wojska Ostermarskiego elektora, lecz w związku z tym, że świetnie jeździł konno przymierzano go do konnicy. Jednak nim dostąpiłby tego niewątpliwego zaszczytu, pierwej musiał nabyć wojskowej ogłady, zachowań i szkolenia. Dowódca, nakazał mu pierwsze trzy miesiące swej służby odbyć w postaci gońca.
-Her Dynner wysłał go po wieści do Warowni Dwóch Balist. To całkiem niedaleko, na wschód, za górami. Droga to prosta, gdyż ciągle wiedzie szlakiem, jednak dość niebezpieczna, szczególnie teraz gdy po inwazji całe tałatajstwo powychodziło ze swych nor plugawych.- rzekł chłodnym tonem Wiktor.
-Od trzech tygodni nie daje znaku życia...- rzekł, jednak stara małżonka przerwała mu w pół zdania wybuchem płaczu i paniki -Zamilczże kobieto, kiedy próbuję z nimi porozmawiać!- zrugał ją szlachcic.
-Idź do ogrodu, zaczerpnij świeżego powietrza.- rzekł do kobiety, ta zaś posłusznie wstała i opuściła sporą izbę kierując się do drzwi do ogrodu. -Udacie się jego śladem i odnajdziecie mego syna. Jeśli będzie martwy, sprowadzicie jego zwłoki, bym odprawił mu godny pochówek. Jeśli sprowadzicie go żywego, każdemu z was zapłacę po piętnaście złociszy na głowę.- przeszedł do konkretów wiedząc, że jak to najemnicy nie mają pewnie czasu na owijanie w bawełnę.
-Sprowadźcie jego ciało, jeśli znajdziecie je w trakcie poszukiwań a zapłacę po dziesięć złociszy na głowę.- wyjaśnił, w między czasie wyciągając z szuflady masywnego biurka zwiniętą kartkę papieru.
-To jego rysopis.- rzekł wręczając papier khazadzkiej kobiecie do ręki -Miał pięć i pół stopy wzrostu, czyli niezbyt wysoki. Szczupły, z długimi do ramion włosami. Poznacie go po sygnecie.-
Mężczyzna podszedł bliżej i podniósł lewą dłoń, by każdy z najemników miał sposobność przyjrzenia się biżuterii Wiktora. Był to dość elegancki, złoty pierścień wykonany przez średniej klasy złotnika.
-Ubiór pewnie miał wojskowy. Możecie popytać u kapitana Dynnera, jego kwatera znajduje się przy zachodniej bramie, lecz raczej nie powie wam wiele więcej niż ja. Warownia Dwóch Balist znajduje się jakieś sześć dni jazdy konno na wschód stąd. Ruszycie wschodnim szlakiem od samej bramy Weiler, wzdłuż rzeki Brunwasser i ciągle na wschód. Idąc południowym brzegiem dotrzecie do niewielkiego dopływu do rzeki, który swe źródło ma w górach. Pójdziecie za dopływem aż dotrzecie do Warowni. To budynek z jasnymi murami, niewielki, lecz o grubych przygotowanych do obrony murach. Nie pomylicie z niczym innym.- wyjaśnił, po czym napił się wina z pucharu, stojącego na biurku.
-Nie mogę dać wam zaliczki... To niebezpieczna trasa i nie mam pewności czy i wy z niej powrócicie, a ostatnimi czasy moja kuźnia cienko przędzie i każda złota moneta dla mnie ważna... Wybaczcie.- rozłożył bezradnie ręce.