To trzeba opisać. Kontynuujemy scenariusz opisywany wcześniej w tym poście:
http://forum.polter.pl/kfiatki-z-sesji-reaktywacja-vt1856-720.html?sid=d12602ec8e871597a1781982b0c1ef71#p1191290Rozsiądźcie się wygodnie, bo to będzie długie. Pozwolę sobie do tego użyć w opisie paru obrazków, bo słowa po prostu tego nie oddadzą.
System: SW
Dla przypomnienia
postaci dramatu (zwłaszcza, że część się zmieniła):
Jin - narcystyczny, arogancki, przekonany o własnej wyższości nad wszystkim i wszystkimi szlachcic - rycerz (Jedi); Jonasz (ale drobny)
Placu - wielki, aparycją przypominający Hardkorowego Koksa, niezbyt rozgarnięty człowiek - "bajcseps"
Shinn - tropicielko-włamywaczko-zmiennokształtna
Kukieł - pseudonim arystyczny drużynowego maga, popindalającego w płaszczu z burzowym "gifem", robiącego za głos rozsądku i przedstawiciela w kontaktach międzyludzkich (lub międzyrasowych)
Tadeusz Rydzyk - kapłan, po prostu kapłan...
Yarre - następca Kcida (Kcid nie umarł, po prostu zrobił PUF! i zmienił się w Yarre), potężny (w sensie wielkości, nie siły) grubas wychowany przez mnichów (choć z niego samego dupa, nie mnich), tank walczący swoim ukochanym kijem i równie tępy, co gruby
Zarys historii (kolejność zdarzeń może się różni od stanu faktycznego, działo się to przez kilka sesji):Po dotarciu do miasta w ślad za Gienkiem, wyciągnięciu stosownych informacji od zastraszonego Sanepidem karczmarza (m.in. tajnego hasła rebeliantów: "Kruki nigdy nie powstaną!") i paru innych czynnościach, które zwykle robi się w poszukiwaniu wiedzy i misji, udaremnieniu napadu na bank, otrzymaniu w nagrodę od burmistrza domu na własność (i wymuszeniu na nim wyremontowania go i dożywotniego zwolnienia z opłat w zamian za pozbycie się przywódcy rebeliantów-rozbójników - Marcusa), dzielna drużyna udała się do jednej z osad samych rebeliantów, gdzie stacjonować miał szycha Marcus (jej lokację poznała przesłuchując jakiegoś złapanego).
W tym miejscu warto nadmienić, że symbolem buntowników była opaska na ramię z symbolem kruka (nie jest to specjalnie ważne, ale pomoże mi w późniejszym opisie).
Po dotarciu do osady bohaterzy nawiązali rzekomą współpracę i przyjęli zlecenie (dla zdobycia zaufania) na przejęcie pewnej karawany. Karawanę przejęli, ale po akcji na miejscu pojawił się sam Marcus, wku*wił maga i ostatecznie zginął razem ze swoją 20-osobową obstawą. W końcu przecież i tak mieli się go pozbyć ku chwale ojczyzny, więc żadna strata ani przykrość. (Po powrocie do osady okazało się, że już jej najzwyczajniej w świecie nie ma, a zamiast niej pojawił się mały krater.)
Brygada wróciła więc do miasteczka w glorii i chwale, zameldowała burmistrzowi wykonanie zadanie i udała się do karczmy. Tu już miejsce Kcida zajął Yarre, a w ekipie nastąpiła jakaś dziwna (choć typowa dla naszych graczy
) przemiana. Do tej pory dobra, niosąca pomoc i walcząca ze złem, niesprawiedliwością i komunistami drużyna stała się drażliwa i, hmm, agresywna. "On się krzywo na mnie spojrzał! JEB! CIACH!"... A przynajmniej tak można by to opisać...
Wydarzenia potoczyły się szybko i dość niespodziewanym torem. Yarre zatłukł na zapleczu karczmarza i zabrał mu przy okazji jakąś mapę z zaznaczonymi ośmioma iksami, bo ten uciekając przed nim (cholera wie, od czego zaczął się zatarg) zamknął się w pokoju i w samoobronie strzelił w jego stronę z kuszy. Jin rozpłatał mieczem jednego z czekających na "powrót karczmarza" klientów karczmy, bo ten zaczął iść w jego stronę zdenerwowany naszą arogancją ("On się krzywo..."). W karczmie wybuchła w wyniku tego mała (w lokalu poza drużyną było tylko 4 gości) panika i burda, która skończyła się rzezią nawet pomimo krzyków Kukieła: "Nie zabijajcie! Ogłuszajcie!". Większość drużyny uciekła, Placa jednak dopadł jakiś kryzys egzystencjalny ("No ale bic... czy tric?"), lojalny Jin został więc próbując zmusić go do wspólnej ucieczki. Nie zdołał niestety i musiał zmierzyć się ze strażnikami, których jakimś cudem udało mu się porządnie zastraszyć biorąc jednego z nich jako zakładnika (trzeba było podchodzić tak blisko?). Stróże prawa się wycofali - czego nie można powiedzieć o kryzysie Placa, Jin musiał się więc salwować samotną ucieczką.
Przyspieszmy to trochę, bo ten "zarys" zaczyna robić się zbyt obszerny...
Drużyna znalazła się w lesie. Przenocowała w chatce jakiegoś troopera. Kukieł udał się z trooperem do innego miasta, dowiadując się, że była rozróba w tym drugim, ale nikt nie zna twarzy napastników. Yarre spacerując po lesie znalazł miejsce, gdzie leśny strumyk wpływa do wnętrza skały/wzgórza. Drużyna wróciła do miasta. Remont domu jeszcze się nie skończył, więc przenocowała w karczmie (miejsce zabitego karczmarza zajeło już jakieś wielkie, wredne babsko: "Masz to piwo i żłop jak mówię!"). Jin wyszedł z karczmy i został rozpoznany przez dwóch strażników. Yarre widząc, co się dzieje, również wybiegł i staranował swoim wielkim cielskiem jednego z nich. Zaczęła się rozróba ("Nie zabijajcie! Ogłuszajcie!"), w wyniku której pokonani zostali wszyscy strażnicy w mieście. Takie małe przejęcie władzy. Część drużyny poszła więc do aresztu uwolnić Placa, druga połowa zaś - do burmistrza, wymusić na nim ODKUPIENIE podarowanego nam wcześniej domu za niemałą kasę.
Hop na wóz i szybki wypad z miasta. Na początek do tego, w którym wcześniej był Kukieł. Już pierwszego dnia okazało się, że i tu sytuacja nie może być normalna - w studni zamiast wody krew, na rynku jakiś fanatyk, który krzyczy o boskim gniewie. Yarre próbował go pierdyknąć, ale oberwał od niego jakimś kapłańskim zaklęciem i wolał więcej nie ryzykować. Negocjacje. Nagroda? Drużyna wyrusza na poszukiwanie źrodła krwi. Strumyk wpływający do wnętrza wzgórza. Podziemia. Orki. RACH! CIACH! JEB! Wielka sala. Kilkaście orków, 2 ogry, kacyk, spotkany wcześniej fanatyk. JEB! JEB! CIACH! "To ja ucinam głowy ogrom.", "To ja ucinam głowę fanatykowi.", "To ja zabieram ten czerwony kamień, co tam nad tym strumieniem krwi lewituje. O, krew zmienia się w wodę." Powrót. Droga do miasta. List gończy z mordami drużyny - "Poszukiwani żywy lub martwi, 200 szt. złota nagrody". Przybicie głów ogrów do znaku i dopisek: "Dla 200 się nie opłaca". Oczekiwanie na zmierzch. Zmierzch. Powrót do miasta pod osłoną nocy. Zatknięcie głowy fanatyka na palik w pobliżu studni. Hop na wóz i ucieczka z miasta. Jazda do pierwszego z zaznaczonych na mapie "X". I w końcu...
Akcja właściwa:(Tu po długiej nieobecności dołączył do nas kolejny gracz i wśród członków drużyny pojawił się Tadeusz Rydzyk.)
Ekipa bohaterów dotarła do lasu, wewnątrz którego powinien znajdować się pierwszy "iks". Ukryła więc wóz i dawaj przed siebie. Suddenly... orcs! Trzy orki stoją na drodze kilkaset metrów przed drużyną i nad czymś dywagują. Chwilę później było już tylko truchło orków. W końcu (po drodze była chyba jeszcze jedna bitka) drużyna dotarła do sporej osady otoczonej palisadą, z bramą strzeżoną przez trzy orki. Shinn zmieniła się w jaskółkę i poleciała na zwiad. W środku oczywiście banda orków i 4 czy 5 ogrów. Koniec końców w końcu zaczęła się walka, bo przecież wszyscy wiemy, do czego to zmierza. Niech wystarczy, że drużyna ostrzelała wioskę płonącymi strzałami, a Yarre obrażony poszedł podpalać palisadę przy pomocy huby i krzesiwa (wspominałem już, że jest tępakiem?). Wreszcie otworzyła się brama, ze środka wybiegła banda orków i rzuciła się w stronę agresorów, nie zauważając Yarre. Ten dalej obrażony olał temat i dalej robił swoje. Jego pomoc nie była tym razem nawet specjalnie potrzebna, walka skończyła się równie szybko, jak się zaczęła. Z wnętrza osady zaś wypadły ogry. Zamiast jednak ruszyć do walki, pochwyciły biednego Yarre i porwały go do środka. Brama się zatrzasnęła, a na palisadzie pojawił się jakiś ork.
- Wy nie atakować, my chcieć rozmawiać! - zawołał.
- No to rozmawiajcie! - odkrzyknął Kukieł.
- Wy podejść! Lepiej słyszeć!
- Chyba Cię popieprzyło! Mów co masz do powiedzenia!
- Yyy... My wypuścimy wasz towarzysz, wy nie atakować!
- I co my będziemy z tego mieć?!
- My wypuścimy wasz towarzysz...!
W tym momencie Shinn wyciągnęła przed siebie zdobyczną opaskę z krukiem.
- Znasz ten znak?!
- Toż to wy nasi! Czemu wy nas atakować?!
- To wy nas zaatakowaliście pierwsi! W lesie!
- Yyy... Ja nie odpowiadać za podwładnych! Wy przyjść, my pogadać!
Brama się otworzyła, drużyna po krótkiej rozmowie postanowiła zaryzykować i wejść do środka. Wewnątrz zobaczyli krzątających się po wiosce orków, wspomniane wcześniej ogry, stojący na uboczu kryty wóz i nieprzytomnego Yarre siedzącego nieopodal na jakimś pniaku. Wdali się więc w dyskusję z kacykiem wioski i zaczęli go wypytywać o to i owo. W tym czasie Yarre odzyskał przytomność - zły, że jakieś paskudy ośmieliły się go w ogóle tknąć. Chwycił więc swój wierny kij, odgarnął stojące mu na drodze ogry, przepchnął się przez orki, podszedł do rozmawiających (którzy, zajęci, nie zwrócili na niego uwagi) tak, że znalazł się tuż za kacykiem... i walnął go z całej siły kijem w łeb! Stojący najbliżej zostali ochlapani kawałkami tego, co u tej rasy robi za mózg. Reakcję orków można w skrócie podsumować jako:
reakcję drużyny zaś:
Wszyscy gotowali się już do walki z całą osadą, Rydzyk jednak nie stracił zimnej krwi i zakrzyknął gromko:
- No! Przejmujemy władzę w wiosce!
Zastraszenie się udało. Orki zatrzymały się niepewnie w pół ruchu.
- Gdzie jest moja siedziba?!
Jeden z orków wskazał mu jakąś większą chałupę niedaleko. "To teraz szybko, zanim zorientują się, że to bez sensu."
W chacie zastali jakiegoś popijającego wino człowieczka, który na ich widok wpadł w niemal panikę i z miejsca chciał uciekać. Na jego nieszczęścia w drzwiach stał Yarre i dość dobrze je zasłaniał. Kiedy w końcu usiadł i zaczął się gęsto tłumaczyć, kim jest i co tu robi, Yarre opuścił na chwilę chatę. Wlazł między stłoczone wokół ciała wodza orki i nie zwracając na nie najmniejszej uwagi chwycił ścierwo za nogę i zaciągnął je do chaty.
Orki:
Człowieczek w chacie:
(Ogólnie człowieczek ów okazał się kupcem-wysłannikiem kogoś ze stolicy i starał się ubłagać drużynę, żeby puściła go wolno, a sprawi że będą obrzydliwie bogaci, wciągnie ich do struktur i w ogóle nieba im przychyli. Skończył z poderżniętym gardłem.)
W pewnym momencie dało się na zewnątrz słyszeć jakieś zamieszanie. Yarre wychylił się i zobaczył grupkę 10 orków dość intensywnie się przepychających. Bez zastanowienia (jak zwykle) wpadł więc między nich ze swoim kiej i wykonał swój popisowy numer - zamaszysty, desperacki atak kijem! Z miejsca utłukł czterech, piątego poturbował. Orki:
Jeden z nich pochylił się nad którymś z trupów, wyciągnął mu z ręki jakąś szmatkę i podał bez słowa grubasowi z kijem, po czym wszyscy się mniej więcej rozeszli. Szmatka owa okazała się kolejną opaską na ramię z jakimś wzorem z wszytych kości. Założył ją więc i wrócił do chaty.
- Patrzcie co dostałem!
- ... Gratuluję, właśnie oficjalnie zostałeś nowym wodzem osady...
(Badum-tss!)
Już, już drużyna miała zbierać się do dalszej drogi, gdy nastąpiło oświecenie. Przecież nie można zostawić stojącej sobie w lesie wioski orków żywej! Wyszli więc wszyscy na plac przed chatami i Yarre zakrzyknął:
- Moi poddani! Zbierzcie się wszyscy i ustawcie w kolejce! Będziemy wydawać broń, żołd, żywność czy co tam akurat wypadnie! Panowie ogry tu proszę, do przodu! Do przodu! Właśnie tak! W dwuszeregu niemoty! W dwuszeregu!
A gdy cała wioska się już mniej więcej ustawiła:
- (ściszonym głosem) Kukieł, rób swoje.
- ODDECH BURZOWEGO SMOKA! (rozprysk elektryczności, jedna z mocy)
Ogry i kilka orków poległo od razu. Wykorzystując zaskoczenie reszta drużyny wycinała orki, póki jeszcze nie zaczęły się bronić ("desperacki zamaszysty!", "strzelam 3 pociskami!", "strzelam z kuszy!", "modlę się!"). W końcu jednak bronić się zaczęły i niektórzy (Yarre i Kukieł, zwłaszcza Yarre) dość mocno oberwali. Ostatecznie jednak wioska została wyrżnięta, bohaterowie zapakowali na wozy wszystko, co się do czegokolwiek nadawało (głównie broń) i odjechali w stronę zachodzącego słońca w poszukiwaniu kolejnych wyzwań.