Klątwa Edgara Longboota
Rozdział I
Rozdział I
Poniedziałek, 15 czerwca, godzina 8 rano.
Dzień był bezchmruny. Jeden z pierwszych napradę letnich, po dość długie, walczącej z zimą wiośnie. Było już ciepło, ale nie upałnie. Idealna pogoda dla wielu – miasto tętniło życiem już od kilku godzin i tylko pukanie do drzwi uświadomiło wam że jedna osoba mniej świętuje nadchodzące lato.
Młody chłopak w brązowej marynarce, z niewilką błękitną odznaką świadczącą o tym że jest oficjalnym kurierem policyjnym stał w drzwiach z wiadomością. Ta forma przekazywania rozkazów nie była niczym nowym. Jako detektywi nie zawsze musieliście stawiać się codziennie na komisariacie. Czasem praca dosłownie przychodziła do was. Mieliście zgłosić się pod wskazanym adresem. I tyle.
Dorożka już czekała, zabierając ze sobą najpierw Johnstona, a następnie podjeżdżając po Iana.
Nie był to pierwszy raz gdy pracowaliście razem, ale zwykle nie potrzeba było do jednej sprawy dwóch detektywów – a jeśli już wybierano raczej profesjonalistę i nowicjusza żeby szkolić kolejnych wybitnych stróżów prawa. Jeśli wezwano was obu do jednej sprawy to znaczy że było to coś ważnego.
Dorożka zatrzymała się jakiś czas później w Green Hill, drogiej i elitarnej dzielnicy położonej na wzgóżu górującym nad miastem. Mieszkali tu najbogatsi i najbardziej wpływowi mieszkańcy miasta i chociaż wstęp na jej ulice nie był oficjalnie w żadnej sposób ograniczony, patroli pilnujących bezpieczeństwa było znacznie więcej a ludzie sprawiający podejżane wrażenie mogli szybko zostać przez stróżów prawa wyłowieni. Ze względu na majątek mieszkańców miejsce to było częstym celem ataków złodzieji. Czasem zorganizowanych, czasem nie. Rabusie nakryci na kradzieży musieli uciekać się czasem do drastycznych kroków. W dodatku obracano tutaj olbrzymimi pieniędzmi i wpływami. Każdy znał skandale i opowieści o intrygach jakie pojawiały się w tych okolichach. Dlatego też było to miejsce w którym często mieliście coś do roboty.
Pomimo tej mrocznej strony, nikt nie mógł zarzucić tej dzielnicy piękna. Uliczki były równe, a chodniki szerokie, nocami zawsze oświetlone. W przeciwieństwie do reszty miasta gdzie większość dzielnic budowana była według jednego wzoru, tutaj każdy dom był unikalny, i chociaż wszystkie prezentowały wspólne cechy, zgodne z modą panującą w okresie w którym je wzniesiono, każdy starał się wyróżniać.
Zatrzymaliście się pod jedną z mniej okazałych, chociaż dalej wspaniałych, willi.
Należała ona do Edgara Longboota – znanego podróżnika, od kilku ostatnich lat będącego na zasłużonej emeryturze. Edgar był jednym z ludzi którym zawdzięczano znaczną część geograficznych odkryć.
Jego dom był raczej skromny i sprawiał bardzo przyjemne wrażenie. Nie emanował przepychem, tak jak większość sąsiedztwa. Czerwona cegła, duże okna z framugami z jasnego drewna, duży taras na pierwszym piętrze z widokiem na morze i spadzisty dach z czerwonej dachówki.
Uroku dodawał wspanaiły ogród, pełen egzotycznych roślin, do których jako podróżnik właściciel miał dostęp szybciej niż inni ludzie. Niektóre okazy były naprawdę cenne i Edgar nie ukrywał swojej dumy z faktu ich posiadania.
Przez bramą zgromadziła się kiluosobowa grupka gapiów, w większości dziennikarzy – część poznawaliście z twarzy. Nie było rzadko by byli na miejscach zbroni przed wami.
Dwóch policjantów pilnowało porządku.
Jeden z nich podszedł do was, otwierając drzwi dorożki.
-Witam panów, proszę za mną.
Poprowadził was krętą ścieżką przez ogród w stronę domu.
-Na razie nie udzieliliśmy żadnego oficjalnego oświadczenia, ale ktoś musiał puścić parę, bo te hieny były na miejscu zaraz po nas. - Oczywiście miał na myśli dziennikarzy prasowych. Najwyraźniej nie przedpadał za ludźmi którzy robili sensacje z czyjejś śmierci i nie można mu było mieć tego za złe. Kontynuował.
-Pan Edgar Longboot nie żyje. Został zamordowany tej nocy. Znalazł go jego lokaj, właśnie spisujemy zeznania. Longboot miał wyruszać w jakąś podróż, podobno ważny biznes i komendant chce mieć sprawę z głowy jak najszybciej.
Rzeczywiście, teraz gdy usłyszeliście wzmiankę o tym, przypomniała wam się informacja która poruszyła publiką kilka miesięcy temu. Edgar Longboot był legendą w kręgach podróżników i jego odejście na emeryturę było przez wielu przywitane z rozczarowianiem. Gdy ogłosił niedawno że planuje wyruszyć w jeszcze jedną, ostatnią podróż, podobno nie mógł nawet odpędzić się od inwestorów chętnych udzielić mu wsparcia. Podobno nawet sam król był tym zainteresowany. Wypływać miał jakoś na dniach, więc morderstwo to już teraz wzbudziło podejżenia.
Wprowadzono was do salonu. Duże pomieszczenie o wysokim suficie, z olbrzymimi oknami wychodzącymi na ogród. Długa kanapa oraz trzy fotele stały w półkolu przy kominku. W kącie, na podwyższeniu piękny, czarny fortepian. Wzdłóż okien poustawiane były niewielkie stoliki w których, pod szklanymi pokrywami eksponowane były pamiątki z podróży – od dzbanków, po historyczną broń, czy pazury egzotycznych zwierząt.
Pokój ten, zwykle służący przyjmowaniu gości sprawiał wrażenie, jakby powspiesznie przerobiono go na magazyn papieru. Na niemal każdej płaskiej powierzchni leżały stosy notatek, pryzmy książek i zwoje map. Wiele z nich było odłożonych na bok, jako mniej istotne – inne, jak mapa rozłożona na stole przy kominku, przeglądane były zapewne bardzo niedawno. Chociaż pierwszym skojarzeniem na widok nieładu jaki panował w pomieszczeniu był rabunek, gdy złodzieje przerzucając dogóry nogami całe domu w poszukiwaniu kosztowności, szybko można było zauważyć że bałagan był tylko pozorny. Książki posegregowane były po tematyce, od botaniki, po spisy chorób morskich. Notatki często były ze sobą zszyte, a mapy nigdy nie miały pozaginanych rogów, ani naderwań.
Widać było że włąsciciel tej prowizorycznej pracowni był osobą dokładną i obchodzącą się z wielkim szacunkiem do posiadancyh przez siebie przedmiotów. Teraz jednak najwyraźniej chciał mieć po prostu wiele rzeczy pod ręką.
Edgar Longboot leżał na brzuchu, twarzą ukrytą w miękkim dywanie. Zwrócony był w stronę okien, a jego ciało spoczywało w równej pozycji, tak jakby postanowił uciąć sobie drzemkę na podłodze. O tym że z całą pewnością nie spał świadczyła metrowej długości włócznia z ciemnego drewna wbita w jego plecy, dokładnie między łopatkami, oraz spora plama krwii znacząca wyraźnie białą koszulę którą zmarły miał na sobie.
Na krześle przy drzwiach, siedział starszy mężczyzna w eleganckim mundurze lokaja. Był już raczej stary, z w pełni siwą głową i delikatnymi zmarszczkami, ale nie można było mu zarzucić braku szyku. Był wzorowym przykładem lokaja z najlepszej szkoły, dystyngowanym i precyzyjnym, co widać było w idealnym stanie jego fryzury czy ubioru. Nawet teraz, przepytywany przez fukncjonariusza, w pokoju gdzie leżało ciało jego pracodawcy, zachowywał spokojny wyraz twarzy.