HrothHroth ponownie grzecznie podziękował za alkohol i udał się do swojego pokoju. Całkiem miło ze ich strony, że opłacili im postój. Fakt, że nie był to jakiś szczególnie hojny dar, ale za to miły gest. Hroth ułożył się na całkiem wygodnym łóżku i próbował zasnąć wsłuchując się w świst wiatru za oknem. Zapowiadało się kilka ciężkich dni...
Wewnętrzny budzik Hrotha zbudził go jak zwykle przed wschodem. Słońce nie pałało chęcią szybkiego rozświetlenia okolicy, miał więc jeszcze trochę czasu na odprawienie swoich rytuałów. Zszedłszy na dół zastał tam wyraźne ślady wczorajszej popijawy. Zgarnął kilka pustych butelek... będą jak znalazł.
Hroth zawsze uwielbiał ten pierwszy poranny powiew wiatru, Akadi zdawała się mówić mu "dzień dobry". Dzisiejszy wiatr był ostry i zimny, potraktował to jako zaproszenie do zabawy. Śpiące miasto nie zauważyło człowieka, który szedł spokojnym krokiem w kierunku lasu. Nie widziało też jego tańca. Hroth zaczął od paru prostych kroków, po czym ukłonił się Pani Wiatru jakby zapraszając ją do siebie. Modlił się. Ta jego modlitwa była jednak tak naprawdę rozmową, dzieleniem się swoimi przeżyciami jak z najlepszym przyjacielem. Najważniejszy jednak był rytualny taniec. Kręcił się i poruszał jakby nie zważając na półmetrową pokrywę śniegu pod jego stopami. Korbacz w jego ręce wirował niebezpiecznie blisko ciała, Hroth jednak panował nad nim w pełni. Podpatrzył kiedyś tę sztukę u wędrownego mnicha, on jednak używał nunczako, Hroth zaadaptował tę technikę to walki korbaczem. Ostatnie ruchy wykonał w kierunku ustawionych uprzednio butelek. Cele codziennie były ustawiane inaczej, kapłan starał się też nie zastanawiać wcześniej nad trafieniem, to miało wyjść samo z siebie. Korbacz wyskoczył spod ramienia i rozbił pierwszą butelkę. Hroth przewinął go niebezpiecznie blisko kolana i szybkim ruchem rozbił drugą, trafiając perfekcyjnie. Obrócił się szybko i zamachnął na trzecią. Kula trafiła w szyjkę, butelka spadła, ale to nie było dobre trafienie.
- Trzeba to będzie przećwiczyć - pomyślał zadyszany Hroth.
Podróż minęła spokojnie, ale i tak wystarczająco dawała się we znaki. Pogoda mu osobiście odpowiadała, ale musiał obiektywnie przyznać, że nie jest najlepsza na podróż karawaną. Wędrował w milczeniu, zamieniając ledwie parę słów z jadącym obok Aelinem. Będzie potrzebował trochę czasu zanim się zsocjalizuje z resztą drużyny. Gdy dojechali na miejsce postoju bez słowa zeskoczył z konia. Wysłuchał nadpobudliwego gnoma.
- Co on kombinuje? Jak to ruchomej warty? - Wiedział, że nie jest w stanie spokojnie spać jeśli pilnował jego tyłka będzie jakiś nieznajomy, ale wiedział też, że potrzebuje tego snu... może uda mu się jakoś wygrać z uprzedzeniami.
Popatrzył na znikającego w krzakach gnoma.
- Nie wiem co karzeł kombinuje, ale normalną wartę chyba i tak musimy obstawić... Zgłaszam się na pierwszego chętnego. - spojrzał szukając sprzeciwu
- tymczasem rozłóżmy namioty... Może rozpalimy też parę pochodni wokół obozu? Jeśli zbóje mają się dowiedzieć o naszym pobycie to i tak już wiedzą, a nam łatwiej będzie obserwować teren - Gdy już jego rzeczy spoczęły w bezpiecznym miejscu usadowił się na jednym z wozów szukając dobrego miejsca na obserwację. Nie mógł liczyć za bardzo na swój wzrok w tych ciemnościach, jednak ufał swojemu słuchowi... Wiedział, że Pani Wiatru podszepnie mu słówko w razie niebezpieczeństwa.