- Wszystko zatem ustalone - powiedział sir Lancestrong zmieniając pozycję z siedzącej na stojącą przy pomocy ramienia gubernatora. - Nocne warty przejmują dziś osoby nieuczestniczące w wyprawie, nasza dziesiątka ma za zadanie wyspać się i przygotować, abyśmy o świcie mogli ruszyć w drogę. Rozejść się.
Wszyscy zgromadzeni przy źródle ciepła i światła jakim było ognisko poczęli powoli przemieszczać się do wybranych wcześniej legowisk. Noc zapowiadała się ciepła i bezwietrzna, sen nawiedził was z zaskakującą szybkością. Na pewno wpływ na to miały zmęczenie, emocje i zapewne magia nowego miejsca. Na szczęście los postanowił odpuścić wam trochę i wszystkie nocne godziny udało wam się spędzić w krainie Hypnosa bez problemów ze strony świata zewnętrznego.
Poranek przywitał was delikatnie wiejącym wiatrem, odgłosami bajecznie śpiewających ptaków i przyjemnie grzejącym słońcem, które dopiero zaczynało podnosić się znad linii wody. W obozie panował jeszcze spokój, większość osób spała, ale wy nie mogliście pozwolić sobie na taki luksus - od was prawdopodobnie zależało przetrwanie wszystkich tych ludzi. Przygotowaliście się najlepiej jak potrafiliście, założyliście dostępny ekwipunek i zebraliście w wyznaczonym miejscu. Czekał tam już na was kapitan w swojej lekkiej zbroi, z włócznią zawieszoną na plecach. Wszystko wskazywało na to, że kapłan rzeczywiście dał radę postawić go na nogi. Na jego twarzy nie dostrzegliście zmęczenia, za to wyglądał jakby wstąpiła w niego nowa energia, kąciki ust zdradzały niewielki uśmiech, a w oczach skrzyła się iskierka podniecenia. Najwidoczniej ten stary wojownik aż rwał się do możliwości odbycia kolejnej, niebezpiecznej przygody. Nie dawał się jednak ponieść emocjom - jego polecenia, które do was docierały z odległości były rozsądne i przemyślane. Prawdziwy był z niego doświadczony dowódca. Poza nim dostrzegliście 5 osób.
Wszystko wskazywało na to, że waszymi towarzyszami podróży będzie nawigator
- starszy, krasnoludzki jegomość, którego imię brzmiało Umli, z nazwiska zaś nigdy nie raczył się przedstawić. Do tej pory zawsze wyglądał jakby wszyscy dookoła mu przeszkadzali, zapytany o cokolwiek odburkiwał półsłówkami i ogólnie sprawiał wrażenie zadufanego w sobie profesora. Teraz jednak, gdy u jego boku wisiał niewielki topór, a korpus zdobiła skórznia nie było wątpliwości, że płynęła w nim też krew prawdziwego, krasnoludzkiego wojownika.
Poza Umlim dostrzegliście także młodą niziołczkę, o której obiło wam się o uszy, że jest drugim zwiadowcą w waszej wyprawie, wybraną osobiście przez gubernatora do tej podróży. Stało tam także dwóch rosłych mężczyzn uzbrojonych w miecze i tarcze, oraz elfka wyposażona w łuk i strzały. To zatem była wasza kompania. Zbliżyliście się do pozostałych akurat w momencie, kiedy zwiadowczyni, energicznie gestykulując, opowiadała o czymś kapitanowi.
- Dobrze, że już jesteście. Otrzymałem właśnie raport z nocnego zwiadu na północ. - zwrócił się do was Erhard. - Wszystko wskazuje na to, że nie damy rady podróżować najbardziej oczywistą drogą, jaką byłaby plaża i skraj drzew. Na przeszkodzie stoi nam potężna skarpa. Nie ma nawet co myśleć o wspinaczce bez odpowiedniego sprzętu, a poza tym nie mamy czasu ani żyć do zmarnowania żeby próbować. Będziemy musieli wejść w głąb dżungli i znaleźć bardziej dogodne miejsce do pokonania tego wzniesienia.
Każde z was wzdrygnęło się na tę myśl. Z drugiej strony nie spodziewaliście się, że będzie to łatwy spacer do celu. Coś jednak było w pobliskich wam drzewach, co sprawiało, że człowieka ogarniało zdenerwowanie.
- Mam nadzieję, że wszyscy bezpiecznie dotrzecie do celu. - usłyszeliście zbliżającego się do was gubernatora. Jego ręce wyglądały już na w pełni sprawne - kapłan na prawdę był dobry w tym, co robił i nie musieliście się przejmować, że pod jego medyczną opieką pozostawiacie pozostałych. - Weźcie proszę ten pierścień, kiedy dotrzecie na miejsce mieszkańcy po tym właśnie będą wiedzieli, że ja was przysłałem i że muszą słuchać waszych poleceń. Jak tylko szybko wam się uda przyślijcie po nas statek. - Zdjął ze swojego pulchnego palca szeroki, złoty pierścień z wyrytą w nim symboliką przedstawiającą gryfy i wręczył stojącej najbliżej osobie, którą był Septus.
- Za to wy nie wybierajcie się na żaden spacer, żebyśmy nie zastali pustego obozu, kiedy już po was przypłyniemy. - powiedział kapitan tak czerstwym żołnierskim żartem, że aż wszystkim zaschło w ustach. - Obóz wygląda solidnie, w razie czego nie prowokujcie agresywnych sytuacji. To tylko kilka dni, mam nadzieję, że niedługo znów się zobaczymy de Fallard.
- Oby kapitanie. Do zobaczenia.
Pożegnanie było krótkie i nie przepełnione zbytnio emocjami. Obaj przywódcy byli raczej osobami czynu niż słów, więc szybko ruszyliście w stronę drzew. Przekroczyliście ich symboliczną linię i wkroczyliście do nowego świata, poruszając się szybko, ale ostrożnie. Idący przodem torowali drogę pozostałym używając mieczy do cięcia gałęzi i zwisających wszędzie pnączy. Szybko zwróciliście uwagę na to, iż w tym miejscu powietrze stoi praktycznie w miejscu. Dodatkowym problemem jest wilgoć. Nie zrobiliście jeszcze nic wyjątkowo męczącego, a już każda osoba w drużynie cała jest zlana potem. No i te wszechobecne owady. Kąsają, wchodzą w najmniejszą szczelinę w ubraniu i brzęczą koło ucha. To na pewno nie będzie przyjemna wyprawa.
Mimo tych niedogodności wyprawa posuwała się dość sprawnie w kierunku północno-zachodnim. Wkrótce dotarła do opisanej przez nocny zwiad skarpy. Jej wysokość rzeczywiście była imponująca i na pierwszy rzut oka widać było, że skały, z których była zbudowana nie nadawały się do wspinaczki o gołych rękach. Ruszyliście na zachód zastanawiając się, czy nie dałoby się może wspiąć jakoś po drzewach i w ten sposób pokonać przeszkodę. Rosnące tu rośliny posiadały szerokie pnie pooplatane zdrewniałymi pnączami i lianami, więc wspinaczka nie powinna być trudna. Patrząc jednak w górę okazało się, że drzewa te są za niskie, aby dosięgnąć do szczytu wzniesienia. Rozglądaliście się uważnie dokoła, jednak poza licznymi, małymi zwierzętami, które szybko schodziły wam z drogi, aby z daleka obserwować was uważnie, nie napotkaliście żadnego problemu.
W końcu, mniej więcej w połowie dnia waszej podróży, towarzysząca wam ściana skalna zaczęła wyraźnie się obniżać. Bardzo szybko dotarliście do miejsca, gdzie pochyliła się w sposób pozwalający na wejście na nią bez większego problemu. Po dotarciu na szczyt zrobiliście przerwę, po czym ruszyliście dalej. Kolejna przeszkoda pojawiła się jednak bardzo szybko... Wyszliście bowiem na skraj wielkiej polany, do waszych oczy dotarło niezakłócone żadnymi drzewami światło słoneczne. Rozglądając się w koło dostrzegliście, że całą polanę porasta nieznana wam trawa - wysoka na metr, szaro-srebrna w barwie, bardzo gęsto porastająca całą okolicę.
Wszystko wskazywało na to, że polana ta rozchodzi się na wschód i zachód na bardzo dużą odległość - nie byliście w stanie zobaczyć żadnego z jej końców przez porastające jej nieregularną krawędź drzewa, zaś w kierunku północnym jej kres znajdował się całkiem blisko. Był to istny pas zieleni w samym środku lasu.
- Mieczotrawa... - zaniepokojonym wyraźnie głosem odezwał się Nadim.
- Co takiego? - spytał go stojący niedaleko kapitan.
- Mieczotrawa, szabloliście, ostrzozieleń, jakkolwiek tego nie nazwiesz efekt będzie taki sam, nie przejdziemy tędy. Wykrzyczała praktycznie niewielka główka, po czym zasępiła się siedząc na ramieniu Asiji i wyraźnie nie zamierzała dodawać nic więcej, jakby oczekując, że wszyscy obecni wiedzą o czym mówi. Biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy patrzyli po sobie nawzajem nie była to chyba jednak roślina znana na starym kontynencie.
- Zwiadowca - powiedział kapitan do niziołczycy. - Wejdź tam i sprawdź o co chodzi. Elfka będzie osłaniała Cię z łuku, ale jeśli zobaczysz cokolwiek niepokojącego zawracaj, jasne?
Młoda dziewczyna skinęła głową, choć na jej twarzy malował się niepokój. Chwyciła w rękę mały miecz i ruszyła powoli do przodu. Wysokie źdźbła rozstępowały się przed nią bez najmniejszego problemu i oporu. Jej niewielki wzrost sprawiał, że ponad trawę wystawała zaledwie połowa jej głowy. Poruszała się powoli do przodu, ale nic nie wskazywało na to, że roślina ta różni się czymkolwiek od znanej wam z domu. Może więc chodziło o jakieś zwierzę, które w niej żyje? Elfka wytężyła wzrok i uważnie śledziła waszą towarzyszkę. Ta kroczyła do przodu i znajdowała się już prawie w połowie drogi na drugą stronę. Wtem dostrzegliście, że od zachodu, po powierzchni trawy porusza się niewielkie falowanie wyglądające dokładnie tak, jak wielkie połacie zboża muskane delikatnym wiatrem - nic niepokojącego, chyba że wziąć pod uwagę, że żaden wiatr nawet przez chwilę nie dotknął waszych spoconych ciał. Coś było nie tak. Zauważył to kapitan.
- Kurwa. Wracaj natychmiast! - krzyknął w przestrzeń.
Zwiadowczyni zatrzymała się na chwilę, po czym szybkim krokiem ruszyła w waszą stronę. Falowanie zbliżało się do niej w szybkim tempie. Nie miała szans. Kiedy fala dotarła do niej, czubek jej głowy zniknął wam nagle z pola widzenia, w górę zaś wystrzeliło kilka kropel krwi. Nawet nie krzyknęła. Wszystko odbyło się w ciszy, poza delikatnym odgłosem szumiącej trawy. Jeden z wojowników ruszył jej na ratunek, ale został szybko powstrzymany ręką Lancestronga, która stanowczo spoczęła na jego ramieniu. Fala dotarła do źdźbeł przed wami. Zobaczyliście jak delikatne, wygięte pod swoim ciężarem listki trawy pod wpływem poruszającego się falowania nagle prostują się i zaczynają szybko poruszać - niczym jakaś demoniczna maszyna do cięcia mięsa. Kapitan wziął miecz od żołnierza i ciął nim w roślinę. Broń odbiła się z metalicznym odgłosem nie wyrządzając trawie żadnej szkody. Patrzyliście w osłupieniu przed siebie, roślina po chwili wróciła do swojego pierwotnego stanu, a jej liście znów delikatnie opadły.
- Kurwa pierdolona mać. - powiedział zadziwiająco spokojnie Erhard. - Mogę walczyć z bestiami, mogę zabijać tubylców, ale w jaki sposób mam pokonać całą, jebaną dżunglę?!
- Mówiłem, że tędy nie przejdziemy. - odezwał się wyraźnie urażony Nadim - Trzeba było sprawdzać?! Hę?!
Kapitan spojrzał na niego wzrokiem tak groźnym, że pod Asiją aż ugięły się nogi (a może był to efekt pogarszającego się stanu jej kończyny?), na Nadimie jednak nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Mieczotrawa - demoniczna roślina z mistrzowską metodą zdobywania pożywienia. Rozciąga się wąskim pasem na bardzo dużej przestrzeni przecinając szlaki wędrówek wielu zwierząt, które mają do wyboru albo obrać dłuższą drogę dookoła, albo zaryzykować przebiegnięcie przez tę maszynę do zabijania. Wy nie będziecie ryzykować...
- Rozdzielamy się. - powiedział nagle kapitan oddając miecz wojownikowi. Spojrzeliście na niego pytająco. - Nie sposób zobaczyć jak daleko rozpościera się ta pieprzona polana, a nie mamy komfortu czasowego pozwalającego nam na popełnienie błędu. Dlatego część z nas ruszy na zachód, druga połowa na wschód.
- Brzmi rozsądnie, ale co dalej? - Spytał Septus.
- Kto pierwszy dotrze do Gryphon Town wysyła okręt po gubernatora i przygotowuje osadę na nasze przybycie. Wy bierzecie pierścień. - powiedział wyraźnie wskazując na waszą piątkę. - Mnie zna tam kilka osób, więc nie potrzebuję dodatkowego argumentu. Jeśli przybędziecie pierwsi, a my nie będziemy się pojawiać wyślijcie po nas ekipę poszukiwawczą dopiero po tym, jak dostarczycie gubernatora do miasteczka, jasne? A teraz w drogę, szkoda czasu. - rzekł, po czym jakby nigdy nic ruszył na zachód ze swoimi ludźmi. Szybko zniknął wam z oczu zagłębiając się w gęstą dżunglę, a niedługo potem przestaliście też słyszeć jakiekolwiek wydawane przez jego oddział odgłosy. Zostaliście sami i tylko od was zależy co poczniecie dalej.