Rita Smith
Psionka rozważała przyzwanie kilku astralnych konstruktów, żeby ocalić jak najwięcej niewinnych istnień z sali sądowej, gdy jej wzrok przykuła scena cudownego złączenia Amayena z ojcem. Twarz Rity wykrzywił grymas złości, kiedy stary Karrut postanowił się jak najszybciej wynieść i zaczął inkantować zaklęcie. Uczucie złości jednak zmieszało się poczuciem absurdu, bo oto Karendis postanowiła się przyłączyć do uciekających i zaczęła się przechwalać. Ooooj, biedny Amayen... - pomyślała Rita z mściwą satysfakcją. Będzie ciekawie, gdziekolwiek się udadzą... Nagle zauważyła, że do znikającego Karruta przyłączył się też ten niebianin, który zwrócił wcześniej jej uwagę w sali rozpraw.
A ten czego? Jest z nimi w zmowie, czy wręcz przeciwnie?... - zaczęła łamać sobie głowę, kiedy straż świątynna zaczęła wynosić rannych. Zauważyła obok siebie Tanisa.
- Niezła jatka, co? - mruknęła do towarzysza. - A nasze ptaszki zniknęły jak sen jaki złoty... - dodała z przekąsem, wyciągając jednocześnie bandaże z torby. - Ja tu pomogę przy rannych, bo i tak nie mam pojęcia, gdzie ich wywiało... - mówiła do pół-drowa idąc jednocześnie w stronę pokiereszowanych ludzi.
Szybko oceniła komu jej pomoc okaże się najbardziej potrzebna. Była to młoda kobieta, wyglądająca na służącą. Jej bok był jedną wielką raną. Widać było, że straciła wiele krwi i tylko szybka interwencja mogła ocalić jej życie.
- Auppenserze, panie mój, zlej przez moje ręce błogosławieństwo uleczenia ran tej kobiety! - pomodliła się głośno i przytknęła ręce do boku dziewczyny, która zdumiona patrzyła jak rana natychmiast zaczyna się zabliźniać. Nie zdążyła wyjąkać podziękowań, kiedy Rita zwróciła się do następnej osoby.