Rita Smith- Zatrzymaliśmy się w karczmie "Srebrny kłos". Skoro mamy razem podróżować, to chodźmy tam - spojrzała na resztę i poszła przodem razem z aasimarem, po czym przeszła od razu do rzeczy.
- Szukasz Vade Credo? Dlaczego?- Widzę, że jesteś bezpośrednia. To dobrze, domyślam się, że trzeba być... asertywnym w takim towarzystwie. - To powiedziawszy wskazał na resztą towarzystwa, a może tylko na Karendis, trudno było jednoznacznie ocenić.
- Ale to dobrze, też jestem bezpośredni i uważam, że tajemnice są dobre tylko po to, aby zostawały odkryte. To zresztą odpowiada na Twoje pytanie. Vade Credo jest jedynym moim tropem w poszukiwaniu pewnej... tajemnicy.Rita roześmiała się głośno słysząc te słowa.
- A czym jest ta tajemnica, zdradzisz?- Nie ma co wdawać się w nużące szczegóły. Owe tajemnice mają związek z moją profesją. Jako poszukiwacz osiągnięć i annałów magii druidycznej natrafiłem na fascynujące odkrycia w zbiorach Ismaira Daverona. Z czasów, gdy nie był jeszcze liszem, choć jego przemiana mogła tylko podnieść ich wartość. A mam uzasadnione podejrzenia, żę Vade Credo w jakiś sposób zlokalizował przynajmniej część dorobku Daverona... ale już i tak podałem zbyt wiele nudnych detali. Chętnie usłyszę jak się rewanżujesz... jeśli tak niecodzienna kompania poszukuje tej samej osoby, to wasza opowieść musi być znacznie ciekawsza...Mulhorandczyk obserwował uważnie swoją rozmówczynię. Nie była osobą nazbyt rozmowną, ale z jej oszczędnych gestów i mimiki można było wyczytać dużo więcej, zwłaszcza w kwestii relacji wewnątrz ich drużyny.
- Jesteś druidem? - zdziwiła się Rita.
- O ile wiem, Amayen, Karendis i Tanis szukają Vade dla pieniędzy. Ja szukam go, by spłacić pewien dług, który mam u przyjaciół pana Credo. Jak więc widzisz, nasza opowieść zbyt ciekawa nie jest w sumie - uśmiechnęła się lekko.
- Twoja osoba wydaje się być za to bardzo interesująca...Anhur'Thoth uśmiechnął się mile połechtany żywym zainteresowaniem ze strony Rity. Nie chciał jednak, aby rozmowa koncentrowała się wokół jego osoby. Zmienił więc temat zaczynając dowcipem
- Cóż, być może w tutejszych krajach osobnicy innych profesji również dosiadają magicznie przyzwanych hipogryfów i machają ognistymi mieczami tnąc przypadkowe pajęczyny... ale w moich stronach te zadania zarezerwowane są właśnie dla druidów. Prawda jest jednak taka, że w Mulhorandzie nie ma prawie wcale druidów. Tak więc się złożyło, że pisane mi było przyjąć rolę tułacza i zwiedzać inne kraje. Ale opowiedz może, co robisz jako kapłanka Auppensara. Nie jestem znawcą, ale myślałem, że kult tego boga wymarł jakiś czas temu. Spotkałem się z nim tylko w dziełach o wiekach minionych... i to w kraju dość daleko stąd.Rita uśmiechnęła się szerzej.
- Wiesz, szczerze mówiąc, nie miałam zbyt wiele do czynienia z ludźmi z Twojej profesji. Ale dobrze się czegoś nowego dowiedzieć. W moich stronach druidzi mieszkają głęboko w puszczach i tyle o nich wiem - spojrzała na niego żartobliwie.
- A co do mojego pana, Auppensera, to zostałam jego kapłanką bez oficjalnego wyświęcenia, bo nie ma nas zbyt wielu. Ale Pan Rozumu żyje i mam nadzieję, że wkrótce się całkiem obudzi! - Oczywiście, wielu, pewnie nawet większość druidów rezyduje w sercach puszcz, pustyń i podobnie gościnnych obszarów... Ale niektórzy dochodzą do wniosku, że żeby zrozumieć jak funkcjonuje natura, muszą dostrzec ją jako całość... i zarazem część większej całości. Dlatego warto czasem zapuścić się do miast, poszperać w bibliotekach, poobserwować procesy i uczestniczyć w wysadzaniu w powietrze posiadłości ekscentrycznych magów... ale przepraszam, znów się rozgadałem o sobie. Przerwał na chwilę, po czym zadał pytanie.
- Od jak dawna poszukujecie zatem Vade Credo?- Od niedawna. Wiesz, jest w tym jego zniknięciu kilka dziwnych spraw. Choć właściwie dziwny to jest jego brat, co Ciebie pewnie nie zainteresuje, bo poszukujesz naszego barda. Szczerze mówiąc, tracę nadzieję, że uda nam się go znaleźć... - westchnęła.
- Jest takie powiedzenie, popularne chyba w szeregach kleru Izydy i Ozyrysa, a brzmiało ono mniej więcej... niech żywi nie tracą nadziei! - Uśmiechnął się tajemniczo i odczekał chwilę w milczeniu.
- A ja zaczynam się zastanawiać czy czasem ta ciągłą wędrówka nie jest albo nie stanie się w pewnym momencie kluczem do odnalezienia naszej zguby. Nie wiem jak Ty, ale ja już od kilku lat jestem wciąż w drodze... i choć nie wiem, jaki jest powód, dla którego Vade Credo również nie gości w jednym miejscu, to sądzę, jestem prawie pewien, że znajomość tego powodu pozwoli nam go zrozumieć... i odnaleźć... Chyba wspomniałem już o Mulhorandzie, prawda? Mogę wiedzieć, z jakich stron Ty pochodzisz?Rita kiwała głową na słowa Anhura. Na pytanie skąd pochodzi wewnętrznie się spięła, ale postanowiła odpowiedzieć od razu, żeby wyglądało, że nie ma w tej kwestii absolutnie nic do ukrycia:
- Ze Srebrnych Marchii, czyli z północy. Ale już nie mam dokąd wracać, więc się tułam tu i tam. Dlatego przyjęłam tę misję - dzięki niej poznam więcej naszego pięknego kontynentu. Choć czasem miałabym ochotę udać się w podróż po Wielkim Kole, o to byłoby coś!Serce Mulhorandczyka zabiło żywiej.
- Wielkie Koło! Ha, mógłbym odwiedzić dziadków! - Roześmiał się głośno, ale po chwili wyraźnie spoważniał.
- Tak naprawdę, to ja też nie mam już dokąd wracać. Jedyna ojczyzna, do której mogę wrócić i wracam, jest tutaj. - Położył rękę na sercu. Przełknął ślinę i kontynuował.
- Czy masz czasem wrażenie, że w podroży, wędrówce, czy po prostu... tułaniu się, nie chodzi o poznawanie piękna kontynentów? Tylko bardziej o poznanie samego siebie?- Raczej ucieczkę... Choć masz rację - ja... poznaję siebie całkiem na nowo... - umilkła na chwilę, a potem jakby się zreflektowała, że odsłania się przed całkowicie nieznanym człowiekiem.
- Ale nam się refleksyjnie zrobiło... - stwierdziła z ożywieniem.
- Owszem, ale cóż złego jest w refleksyjności? - Odpowiedział Mulhorandczyk pogodnie, przyjmując ten sam, ożywiony ton wypowiedzi rozmówczyni.
- Zazwyczaj refleksyjność mnie przy butelce dobrego wina ogarnia, a nie w biały dzień tuż po byciu świadkiem wybuchu et caetera... - prychnęła z autoironią.
- No to najwyraźniej wyprzedziliśmy trochę fakty i tyle. Chyba, że w tej waszej karczmie dobrego wina nie dają, ale wtedy to chyba sam rozważę, czy nie udam się do inszej gospody. - mrugnął nieznacznie, żeby zaakcentować, że żartuje.
-Ale wspominałaś, że zaciekawiła was postać brata Vade'a Credo. Możesz w kilku zdaniach zdradzić co wiecie na temat tej osoby?- Jest kapłanem Kelemvora, ale zaczynał jako lathanderyta. Zresztą, Vade nadal jest wiernym czcicielem Pana Poranka. Ja nie poznałam Sentera, ale wiem, że bracia nie są w najlepszych stosunkach ze sobą. Jednak to Senter wynajął Karendis i Amayena... Wiesz, podskórnie czuję, że zniknięcie młodszego brata mogło być starszemu na rękę i grał tylko przed przyszłą bratową troskę o Vade.- No tak, mogłem się domyślić. Rodzinne waśnie i niesnaski mogą uzasadnić wędrówkę choćby i na krańce wieloświata... Ale gdyby Senter miał rzeczywiście tylko grać, to czyż nie znaczyłoby to, że będzie dawał fałszywe poszlaki, mylił tropy... o ile z innych powodów nie jest pewien, że przypadkowi awanturnicy nie będą w stanie znaleźć jego brata.Psionka pokiwała głową, jakby wiedziała o tym z autopsji.
- W sumie... Myślę, że dobrze, że do nas dołączysz, o ile dołączysz. Miło będzie mieć z kim porozmawiać nie tylko o dniu dzisiejszym. A co do starszego brata, to jeszcze nie mam do końca sprecyzowanych sądów. Raczej przeczucia.- I bardzo dobrze! Uważam, że nie należy sądzić innych, nawet jeśli ma się ku temu solidne podstawy. - po czym dodał półszeptem -
- Na ten przykład mógłbym sformułować niejeden osąd na temat tej dwójki za nami, ale uprzejmość nakazuje zachować je jeno dla mych myśli. Uśmiechnął się, po czym kontynuował już pełnym głosem.
- Bo widzisz, kiedy już wyczerpałem normalne źródła informacji, nagle zupełnie przypadkiem dowiedziałem się o Vade Credo więcej niż bym mógł kiedykolwiek na to liczyć i trafiłem na całą grupę osób, które jakimś magicznym trafem również go poszukują. Nie istnieje coś takiego jak przypadek. - Ostatnie zdanie wypowiedział z mocą, a jego oczy aż rozbłysły.
- A teraz ja pozwolę sobie na rewanż. - dodał z pełną powagą, bacznie obserwując reakcję kapłanki -
- Być może zrobisz z tych strzępków informacji lepszy użytek niż ja albo razem znajdziemy ich sens. Vade przez długi czas żył w cieniu swojego brata, miał z tego powodu kompleksy. Doszło do kłótnie, w związku z czym ich sojusz pękł, a Vade rozpoczął działalność całkowicie na własną rękę. To wtedy się rozwinął, zyskał sławę, bogactwa i honory, a także pewne niewiarygodnie trudne zlecenie od Ulthara Foldira Piątego. Plotki głoszą, że odnalazł właśnie sam Pusty Tron... i się całkowicie przemienił. Zarzucił awanturnicze życie, osiadł, znalazł stałą pracę i się oświadczył! A potem - zniknął!- Czyż to nie jest dopiero ciekawa historia? Jakże można podążać za głodem pieniędzy, gdy wokół tyle sekretów czekających na rozwikłanie? Być może każdy z nas ma do odnalezienia swój Pusty Tron... mówiąc metaforycznie. Mam nadzieję, że mój będzie miał zgoła inną naturę niż ten demoniczny artefakt w posiadaniu arcylisza... - zaśmiał się cicho
- To ja do tego wszystkiego - bo to wiemy - dorzucę, że spór braci łączy się wedle mnie z tym, że Vade jakoś spowodował śmierć syna Sentera. I to po śmierci tego syna starszy brat został kapłanem Kelemvora. Więc jeśli tak było, to nie dziwi jego niechęć do młodszego brata, nie uważasz? - zapytała psionka.
- Tak. Rodzinna uraza z artefaktami i liczami w tle. Klasyk. Powinnaś już rozumieć, dlaczego czasem lubię popadać w refleksyjną nutę - to dla odmiany. - po chwili pół-aasimar dodał jeszcze -
- Przepraszam za ten nadmiar ironii, tak naprawdę to nawet cieszę się, że jestem na tropie tej historii. Robi się coraz ciekawsza. No i dobrze, jeśli w bagnie nie tkwi się samemu. - uśmiechnął się
- Oj, tak, samemu jest nudno... - prychnęła z humorem Rita i zniżyła głos.
- Byleby Amayen nie zabił Karendis i vice versa - zachmurzyła się.
Nagle jedna kieszonek przy jej pasie zaczęła się ruszać, co Rita chciała ukryć.
- O, czyżbyś podróżowała z towarzyszem? Nie ma się czego wstydzić. Ja mojego wiernego druha zazwyczaj muszę niestety zostawiać poza bramami miasta. - Anhur'Thoth przyglądał się z zainteresowaniem niezdarnym próbom ukrycia czegoś przez Ritę.
- Ekhm, wiesz, tylko że ta towarzyszka ma niezwykłą zdolność robienia tak zwanego obciachu, bo uważa się za wielką artystkę. Na szczęście nie potrafi się z nikim doga - zacisnęła mocno palce, jednak coś w kieszonce zaczęło prawdziwy szturm.
- Obciach, jak to nazywasz, jest rzeczą względną. Społeczną konwencją. Wydaje mi się, że za bardzo się przejmujesz. - zmrużył oczy i uśmiechnął się pod nosem.
- Taaaaaa... Ale przynajmniej to tylko ja słyszę jej komentarze - uśmiechnęła się Rita i widocznie jakoś spacyfikowała niesforne stworzenie.
- Obiecała spokój pod warunkiem, że będzie mogła Cię obejrzeć wieczorem... - zagryzła wargi, śmiejąc się bezgłośnie.
- Haha, pomyślę nad tą propozycją. I chyba zacznę doceniać, że mój druh jest nieco mniej... skory do interakcji społecznych.- O, nie, Allanis żąda odpowiedzi teraz zaraz. Mówię Ci, gorzej niż z małym dzieckiem!- Obawiam się, że nie mam w takim razie wyjścia. Mam tylko nadzieję, że nie będzie bolało. Zgadzam się, czy teraz się uspokoi? - Mulhorandczyk był coraz bardziej zaintrygowany swoją towarzyszką rozmowy
- Tak. Ale każe mi powiedzieć, żebyś zmusił mnie, żeby miała nóżki... - Rita śmiała się coraz bardziej.
- Przyznam, że moja ciekawość jest podsycana do granic możliwości... opowiedz coś więcej o swojej towarzyszce...- O, nie, nie ma mowy! Poczekaj do wieczora! A my właśnie do naszej karczmy zaszliśmy... - wskazała na elegancki szyld.
- Chcecie udać się teraz do swoich pokoi i... odświeżyć? - Anhur poczekał aż reszta do nich dołączy. Zadając to pytanie obdarzył Amayena długim, wymownym spojrzeniem -
- Czy macie jeszcze jakieś ciekawe plany? Godzina jest dość wczesna, do wieczora kilka dzwonów. - utkwił spojrzenie w Ricie.
Rita zamyśliła się.
- Nie wiem, jak ty, ale mnie szkoda tak pięknie rozpoczętego dnia... Idę do Oghmitów - psionka uśmiechnęła się.
- Tylko się przebiorę, żeby móc stamtąd iść od razu na kolację.- W sumie to nie mam nic lepszego w planach, a dodam nawet, że przez udział w procesie przegapiłem jedną ciekawą prelekcję. Możemy spotkać się w Świątyni Oghmy za jakiś czas, jeśli moje towarzystwo nie przeszkodzi w twoich planach.- Wiesz... Dawno nie miałam towarzysza w lekturze, więc chyba nie będziesz mi przeszkadzał... - odparła.
~ Haaaaa, haaaaa, haaaaa! - triumf w myślach Allanis sprawił, że pani Smith miała ochotę wziąć wino i zaszyć się gdzieś, udając że jej nie ma.
~ Jak mi narobisz wstydu, albo powiesz mu zbyt wiele o mnie, to nie ręczę za siebie!
~ Terefere i co mi niby zrobisz? Czyż nie byłam grzeczna przez ten czas? Mogłam przecież napisać TWOIM charakterem pisma list do Ciacha, że o nim śnisz!
~ Jaaasne, bo ci uwierzę, nędzna szantażystko!
~ Wypróbuj mnie!
~ Nie zrobiłabyś tego.
~ Nie byłabym taka pewna...Przekomarzając się tak z psikryształem Rita wskoczyła do swojego pokoju, umyła się i przebrała się w swoją czarną suknię. Długie włosy rozpuściła.
~ Po co się pacykujesz, Rito?
~ Bo jakbyś zapomniała, Nerro nas zaprosił na kolację.
~ Uhm, jasne...Rita nie zareagowała na doczepkę. Zeszła na dół, ciekawa czy ktoś jeszcze porozmawiał z nowym towarzyszem.