ndz lip 24, 2005 1:32 pm
Matthias Schulz - Królestwo ukryte w dżungli, Tajemnica majów
wkleiłem z Onetu, Der Spiegel, distr. by NYT Synd., 13.06.2005
W ostępach gwatemalskiej dżungli archeologowie odkrywają kolejne nieznane świątynie, piramidy i pałace – ślady po dawnym imperium Majów, którego upadek wciąż pozostaje zagadką. Krok w krok za naukowcami podążają rabusie.
Fred Baldison zwinnie przedziera się przez dżunglę. Dostał właśnie wiadomość od robotników, którzy w odległym rejonie wydobywają sok z drzew kauczukowych. Jest szósta rano, nad gęstą zielenią lasu wisi jeszcze mgła. Poszukiwacz toruje sobie maczetą drogę wśród zarośli. Po dwóch godzinach marszu w kierunku północno-wschodnim otwiera się ściana dżungli. Mokry od potu mężczyzna stoi przed jakąś schodkową budowlą. Widzi cysternę. Strome wzgórze, porosłe krzakami, okazuje się pradawnym obserwatorium.
Baldison jest uczestnikiem ekspedycji Triángulo Cultural, która na nizinach Gwatemali poszukuje śladów jednej z najbardziej zdumiewających, wysoko rozwiniętych kultur na Ziemi.
W przedsięwzięciu bierze udział 308 osób – są to etnologowie, inżynierowie budowlani, ale także kucharze i personel pomocniczy.
W tej okolicy znajdują się setki ruin. Korzenie drzew trzymają kamienne ściany jak w kleszczach. W wilgotnym grobowcu dżungli erozji ulegają dawne drogi procesyjne i olbrzymie kikuty piramid. – Tutaj znajdowały się niegdyś najgęściej zaludnione tereny Majów – wyjaśnia archeolog Oscar Quintana. Obecnie ekspedycja, finansowana przez frankfurcki bank Kreditanstalt für Wiederaufbau, usiłuje zabezpieczyć chylące się do upadku świątynie.
Ten park archeologiczny rozciąga się na przestrzeni ok. 1,2 tysiąca kilometrów kwadratowych i obejmuje 113 dużych miast, miasteczek i wiosek. Badacze przekopali się w głąb komór grobowych. Wydobyli na powierzchnię kamienne żaby, sztylety z kamienia o barwie liliowej i szkielet jakiegoś króla. Inna mumia pokryta była cynobrową farbą. Archeologowie coraz to natrafiają na ruiny, o których brak wzmianki w jakichkolwiek znanych źródłach. – Pracujemy na pograniczu nieznanego – mówi Quintana. – Tylko w tym roku odkryliśmy już dziesięć nowych osad.
W świecie czarów
W ten sposób, krok za krokiem wychodzi na jaw prawdziwa topografia tego zagadkowego ludu, którego rozkwit przypadł na lata 300–900 n.e. Pośrodku karczowanej dżungli wznosiło się niegdyś około 500 państw-miast. Władzę sprawowali w nich Ch’ul Ahawowie, czyli „święci mężowie”, którzy nosili na biodrach trójkątne przepaski ze skóry i uczestniczyli w bolesnych rytuałach, podczas których przewlekali sobie przez język sznurki z nabitymi kolcami. Ich najważniejszym liturgicznym obrzędem było pobieranie krwi.
Majowie żeglowali po Morzu Karaibskim i potrafili przewidywać zaćmienia Księżyca. Swoje miasta budowali zazwyczaj na wzgórzach. Do wznoszenia domów, tynkowanych na różne kolory, używali zaprawy murarskiej. Wiadomości przekazywali za pomocą sygnałów dymnych lub zwierciadeł z polerowanego obsydianu. Przed grożącym niebezpieczeństwem ostrzegali, dmąc w rogi sporządzone z muszli.
Żyli w świecie czarów. W ich przekonaniu każdy przedmiot wokół miał duszę. Ci dawni mieszkańcy Ameryki nie umieli wytapiać metali, nie używali koła ani wielokrążka. Mimo to budowali monumentalne piramidy, np. ta w El Mirador miała 72 metry wysokości.
Ślady Majów rozrzucone są od Meksyku po Honduras. Wiele budowli jest jeszcze nietkniętych, porasta je gęsta roślinność. – Mamy tu roboty na tysiąc lat – mówi Quintana. W kraju działają również inne ekspedycje. Na terenie tego dawnego indiańskiego państwa o wysokiej kulturze poszukiwania prowadzi 30 zespołów archeologów.
– Jeszcze 30 lat temu Majowie uchodzili za łagodny lud, który opracowywał kalendarze i ze swoich obserwatoriów śledził tor planety Wenus – powiada Berthold Riese z uniwersytetu w Bonn. Rzeczywistość była całkiem inna. Codzienne życie tej dawnej Ameryki upływało pod znakiem przemocy.
Całe armie wojowników w hełmach ozdobionych piórami, z krzemiennymi lancami i tarczami z jeleniej lub świńskiej skóry grasowały niegdyś w Peténie – trudnym do przebycia nizinnym terenie w Gwatemali – plądrując i wymuszając daniny. Odnajduje się tam niezliczone nadproża i stele, pokryte hieroglifami. Są to niemal bez wyjątku propagandowe teksty, w których mowa jest o wojnie.
Dwa mocarstwa
Dwaj czołowi eksperci od pisma Majów, Simon Martin z Londynu i Nikolai Grube z Bonn, na podstawie wielu opisów bitew i ceremonii wstępowania na tron zmontowali ostatnio kronikę państwa Majów. Z wolna wyłaniał się z tego wyraźny przekrój tamtego społeczeństwa – swego rodzaju „Who is Who” tropikalnej krainy. Ich praca ukazała się ostatnio w Londynie pod tytułem „Chronicle of the Maya Kings and Queens”.
Z ustaleń wynika, że Indianie dzielili się na dwa wrogie obozy. Była to konfrontacja dwóch państw-miast, podobnie jak w starożytnej Grecji, gdzie naprzeciwko siebie stały Ateny i Sparta. Etnolog Riese porównuje sytuację z „czasami zimnej wojny i antagonizmu między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR”. Jednym z tamtych dwóch supermocarstw – tyle jak dotąd wiedziano – był Tikal, którego monumentalne ruiny i dziś jeszcze górują nad dżunglą. Badacze przez długi czas nie mogli jednak ustalić, kto był owym wielkim nieprzyjacielem Tikalu. W tekstach wróg ten nosi nazwę „Kaan” albo „królestwo węży”. Przełomu udało się dokonać dopiero dzięki odcyfrowaniu tak zwanego glifu – emblematu związanego z postacią władcy. Owym politycznym rywalem Tikalu okazał się Calakmul.
Jaki Calakmul? Wśród turystów zachodniego świata nazwa ta jest jeszcze niemal nieznana.
I nie bez powodu. Liany porastają obserwatoria astronomiczne i świątynie tego potężnego niegdyś miasta. Po gałęziach skaczą wyjce. Sceneria jak u Mowgliego w „Księdze dżungli”.
Tym miejscem INAH, główny urząd ochrony zabytków w Meksyku, zajmuje się dopiero od lat 90. Jak dotąd ustalono, Calakmul rozpościerał się na obszarze 30 kilometrów kwadratowych i miał 117 kolosalnych budowli. Długość jednego z boków największej z piramid wynosi 120 metrów. Miasto otaczało niegdyś istne morze drewnianych chat, w których mieszkali rzemieślnicy szlifujący jadeit i wytwarzający ozdoby z piór, a także zwyczajni chłopi, żyjący z uprawy kukurydzy.
W sakralnym centrum miasta wznosił się niegdyś Pentagon prekolumbijskiej Ameryki – coś w rodzaju ministerstwa wojny. Od czasu do czasu królowie Calakmul okaleczali się sami, wprowadzając się w trans, aby otworzyć sobie przejście do nadprzyrodzonego świata i wywołać „węża wizji”. Była to metoda łączności z duchami przodków, którzy tą drogą wracali do naszego świata, aby udzielić swego błogosławieństwa planowanym wyprawom wojennym.
Bogowie łakną krwi
Pod rozkazami wodzów o takich imionach jak Pierwszy Wojownik Wymachujący Toporem lub Zwinięty Wąż rozgrywały się krwawe bitwy. W roku 599 n.e. armia Calakmul dokonała napaści na Palenque. Całą elitę tego miasta wymordowano. Tikalowi dopiero w 695 r. udało się przypuścić kontratak. Regent Calakmul, Pazury Jaguara, dostał się do niewoli. Co za triumf! Dostojnika w okrutny sposób pozbawiono wyszukanego stroju i zawleczono na dach świątyni. Innym ofiarom ścinano głowy nożami z obsydianu, tryskały fontanny krwi.
Bogowie potrzebują krwi do życia – ten właśnie bezlitosny religijny dogmat zawiódł Majów w polityczny i moralny ślepy zaułek. W ich świecie prośby o darowanie życia były bez szans. Owiani dymem żarzącego się kopalu i cygar, oszołomieni trującą śliną ropuch odmiany Bufo marinus, rywalizujący ze sobą władcy rozpętywali coraz to nowe wojny. Około roku 800 nad tą krainą zaczął zapadać zmierzch. Obszar zamieszkany przez Majów pogrążył się w krwawych sporach.
I tu jednak dżungla uchyla rąbka nowych odkryć. – Niech pan jedzie ze mną – mówi Quintana i wsiada do terenowego wozu. Pikap ślizga się na błotnistym szlaku, wiodącym przez las. Jedziemy w kierunku Nakum. Wreszcie przed nami otwiera się polana. Robotnicy stoją wokół jakiejś częściowo zrujnowanej, kamiennej budowli, porosłej drzewami.
Co tu kiedyś było? Quintana pokazuje mury o metrowej grubości: To jest pałac królewski, i to jeden z największych, jakie dotychczas znamy. Niespodzianka: ten pałac został zbudowany dopiero ok. 950 roku n.e. W tamtym czasie reszta królestwa Majów leżała już w gruzach.
Nakum odznacza się jeszcze jedną osobliwą cechą. W tym mieście, zamieszkiwanym przez ok. 20 tys. ludzi, świątyń jest niewiele. Mogłoby się wydawać, że kapłani na koniec utracili poważanie, a królowie starali się ograniczyć wpływy religii.
Za to pałac królewski sprawia tym bardziej imponujące wrażenie. W jego ścianie frontowej widniały 73 wąskie wejścia, przy których niegdyś stali strażnicy. Badacze odkryli skrzydło administracyjne, w którym znajdowało się 38 komnat dla skrybów. Były tam też kuchnie, wspaniałe dziedzińce wewnętrzne, a także łaźnia parowa.
Sam regent mieszkał na płaskim dachu piramidy na wysokości 20 metrów, wysoko nad wierzchołkami drzew. Jego sypialnia miała co najwyżej cztery metry kwadratowe, jej ściany były pomalowane na czarno. Pomieszczenie nie miało drzwi – zastępowała je zasłona.
Kiedy ten ostatni indiański dostojnik zabierał się do porannej toalety, towarzyszyła mu muzyka ceramicznych fletów. Słudzy podawali mu mydło wyrabiane z naturalnych olejków i minerałów. Dworzanie siedzieli w pozycji lotosu pod barwnymi baldachimami. Gdy król chciał opuścić pałac, zajmował miejsce na przenośnym tronie.
Jest co kraść
Wszystko to są fascynujące szczegóły. Coraz więcej turystów trafia w głąb meksykańskiego buszu. Palenque odwiedziło w zeszłym roku 500 tys. osób. Chichen ?tza z jego stromymi, olbrzymimi budowlami (które Dieter Richter, jeden z niemieckich archeologów, porównuje z architekturą Adolfa Hitlera) zwabiło w zeszłym roku aż trzy miliony odwiedzających.
Jako cel wycieczek turystycznych dołącza się również z wolna Gwatemala. Aktualnie przygotowuje się Yaxhę do ruchu turystycznego. Robotnicy zbudowali tam drogi i częściowo zrekonstruowali świątynie. Quintana określa to mianem „prostytucji kulturalnej”. Musiał poświęcić Yaxhę, „bo nasz rząd potrzebuje pieniędzy”. Denerwuje go zwłaszcza fakt, iż architekci, opłacani przez amerykański Bank Kredytowy na rzecz Pomocy Rozwojowej, kazali odbudować zawalone świątynie. – Jest tu jak w Chichen ?tza: zrobili z tego kompletny Disneyland.
Głównym problemem jednak nadal pozostają grabieże zabytków. Państwo Gwatemala, małe i biedne, od dawna już nie jest w stanie zapobiec haniebnej wyprzedaży swojego kulturalnego dziedzictwa. Już hiszpańscy zdobywcy bezceremonialnie poczynali sobie ze spuścizną Majów. Indianie ci pisali na papierze ze sprasowanego łyka, które moczyli w mleku wapiennym. Hiszpanie spalili ich biblioteki.
Później imperium Majów popadło w zapomnienie. Dopiero w XIX wieku dotarli tam pierwsi uczeni i poszukiwacze przygód z Europy. Następnie pałeczkę przejęli amerykańscy archeologowie – po to tylko, by popełniać nowe grzechy. Jeszcze w latach 50. robili spychaczami przesieki na przełaj przez ruiny. W Tikal zdemontowali całkowicie świątynię nr 33, aby przestudiować ułożenie się warstw archeologicznych.
Świadków tych obcesowych poczynań prawie nie było. Nizina Petén była przez setki lat niezamieszkana. Dopiero w latach 60. rządowi udało się osiedlić osadników na tych pustkowiach. Miało to swoje konsekwencje: podczas gdy archeologowie wdzierali się coraz głębiej w świat Ameryki prekolumbijskiej (i rozgłaszali wiadomości o coraz to nowych sensacyjnych znaleziskach), miejscowi osadnicy sami zaczęli podejmować łupieżcze wyprawy w głąb dżungli.
W ten sposób uruchomiono karuzelę pożądań i grabieży, która funkcjonuje do dzisiaj. Wiele amerykańskich muzeów pozyskiwało tą drogą nowe eksponaty. W Duke University Museum w Durham (stan Karolina Północna), w muzeum Dumbarton Oaks w Waszyngtonie czy też w kolekcji Metropolitan Museum w Nowym Jorku pełno jest eksponatów „niewiadomego pochodzenia”.
Dzieła sztuki przerzucano za granicę, korzystając najczęściej z tajnych pasów startowych, służących handlarzom narkotyków. Ta wyprzedaż trwa po dziś dzień. – Oni używają także śmigłowców – opowiada Quintana. Całkiem niedawno, bo w lutym, uzbrojeni bandyci wtargnęli na teren wykopalisk archeologicznych w Yaxha i ukradli stelę nr 7.
Jeszcze gorsza jest strata wystroju grobowego z piramidy nr 216. Bandyci pojawili się nocą z karabinami maszynowymi i zastraszyli strażników. Ponieważ w międzyczasie Stany Zjednoczone podpisały konwencję ONZ o ochronie dóbr kultury, trefny towar będzie musiał okrężną drogą trafić na paserski rynek sztuki. Najpierw zapewne znajdzie się w Belgii, ponieważ państwo to nie podpisało wyżej wymienionej konwencji.
Archeolog Nikolai Grube odwiedził niedawno pewnego multimilionera w Phoenix w Arizonie. – Pokazał mi maskę wykonaną z jadeitu, zielonego złota Majów – opowiada – tak piękną, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie widziałem.
Drogocenne przedmioty zbiera także bankier Lewis Rainieri. Niedaleko jego willi w Crystal River na Florydzie znajduje się prywatna galeria. Niekiedy pozwala ją zwiedzić również naukowcom. Osoba, która raz tam była, powiada: U Rainieriego znajduje się najpiękniejsza na świecie malowana ceramika Majów.
Rzym Ameryki
Na rynku kursują obecnie zdjęcia płaskorzeźby z tańczącymi królami. W tle widać charakterystyczne sklepienie. Może to być piwnica jakiegoś szwajcarskiego banku.
– To wszystko bandyci, a nam niczego nie uda się odzyskać – Quintana wali pięścią w stół. Boli go przede wszystkim strata liczącej 1400 lat maski z Rio Azul, której język wykonany był z zęba rekina. Ten drogocenny przedmiot, skradziony najprawdopodobniej około 1980 r., pojawił się ostatnio niespodziewanie w Barcelonie. – Włączyliśmy w sprawę ludzi z ONZ i naszą policję – opowiada archeolog. – Bez skutku.
Mieszkańcom Gwatemali pozostaje jedynie określenie poziomu strat. Doliczyli się trzech tysięcy grabieży. Nawet najtrudniej i najdalej położone stanowiska archeologiczne, w których nie stanęła jeszcze stopa żadnego naukowca, są zryte jak gniazda termitów. Swoisty rekord padł w La Muralla. Znajduje się tam blisko setka tuneli wydrążonych przez złodziei.
Na wiele pytań, związanych z kulturą Majów, wciąż brak odpowiedzi. Dlaczego na przykład Majowie budowali proste drogi (sakbe), choć nie znali ani zwierząt pociągowych, ani wozów? A jedna z tych dżunglowych autostrad ciągnie się nawet na odległość 100 km. I jakie tak naprawdę były zasady gry w piłkę, podczas której niekiedy nawet głowy toczyły się po murawie?
Naukowcy powoli zaczynają przybliżać się do wyjaśnienia zagadki, dlaczego ta wysoka kultura nagle upadła. Początkiem końca stała się inwazja, jakiej Majowie padli ofiarą pod koniec epoki klasycznej. Napadli ich mieszkańcy Teotihuacan, którzy następnie zawładnęli ich królestwem.
Teotihuacan, zwane Rzymem Ameryki Prekolumbijskiej, leżało mniej więcej w odległości tysiąca kilometrów na północ, na Wyżynie Meksykańskiej. U stóp wielkiej Piramidy Słońca żyło tam 200 tys. ludzi. Piramida ta to największa starożytna budowla kontynentu.
Handlarze wyruszali stamtąd na dalekie ekspedycje. Swoje cenione, zielone szkło wulkaniczne sprzedawali hen, daleko na południu. Obecnie jednak wychodzi na jaw, że w pewnym momencie ci pra-Meksykanie wtargnęli również zbrojnie na obszar Petén. – W 378 r. żołnierze z Teotihuacan zdobyli Tikal – opowiada Grube.
Najwyraźniej wystarczyło zaledwie kilka setek wojowników, by opanować co najmniej trzy duże miasta. Najeźdźcy strącili dawnych władców z tronów i posadzili na nich własnych książąt. Na steli nr 5 z Uaxactun przedstawiony jest jeden z takich wodzów. W dłoni trzyma maczugę najeżoną klingami z obsydianu, a na głowie nosi wielki turban. U paska ma przypięty pęk piór. Tak wyglądał strój wojenny mieszkańców Teotihuacan.
Koniec prosperity
To najprawdopodobniej właśnie od tych obcych Majowie przejęli ideę srogiego, boskiego królestwa i nowy, znacznie brutalniejszy sposób prowadzenia wojen. Aż do tego momentu ci miłośnicy kakao swoje spory rozstrzygali zgodnie z rytuałem. Przypominało to nieco turnieje rycerskie w średniowieczu: szlachetnie urodzeni wojownicy obu stron spotykali się, by stoczyć ze sobą pojedynek. Od tej pory jednak wszystko się zmieniło. Zaczęło dochodzić do masowych walk.
Malowidła ścienne ukazują duże grupy żołnierzy dokonujących dzieła mordu. Jeńcy klęczą związani u ich stóp, bezradnie starając się uchylić przed nieuniknionym ciosem. Amerykański antropolog David Webster przypisuje Majom wręcz chorobliwe zamiłowanie do walki. To ono miało doprowadzić tę wielką kulturę do upadku. Nie ma wątpliwości co do tego, że ok. 800 r. epoka klasyczna dobiegła końca – wraz z okresem prosperity. Po latach dobrobytu liczba ludności wyraźnie wzrosła. Około 500 tys. ludzi żyło w samym tylko największym królestwie – Tikal.
Potem jednak sytuacja zaczęła się szybko pogarszać. Rozpoczęło się od zachodnich połaci królestwa. W 799 r. stworzono w Palenque ostatnią stelę. Wtedy już miasto za miastem chyliło się ku upadkowi. Około 900 r. opustoszał środek kraju. W świątyniach z wapienia zagnieździły się nietoperze. Ten straszny los spotkał Majów – zdaniem amerykańskiego badacza Patricka Culberta – na skutek epidemii i wybuchów wulkanów. Niektórzy naukowcy przekonywali, że Majowie zostali przegnani ze swoich ziem przez wikingów. Jednak najnowsze analizy zdają się dowodzić, że najistotniejszym powodem upadku królestwa były wewnętrzne rozgrywki polityczne.
Jedną stronę konfliktu stanowili możni, których wciąż przybywało. Elity wytworzyły swego rodzaju czapę górującą nad społeczeństwem. Wszyscy ci ludzie zwolnieni z płacenia jakichkolwiek podatków musieli być żywieni przez rolników. To bogate towarzystwo, popijając napoje z muszli, przesiadywało pod parasolami słonecznymi. Możni jadali pieczone legwany, chrupiąc je opiłowanymi zębami, zdobionymi jadeitem. Dworskie karły podawały im kakao w glinianych kubkach.
Klęska suszy i mordu
Sytuację pogorszyła jeszcze długotrwała susza. Centrum badań nad klimatem z Poczdamu zbadało dzieje przemian klimatycznych na wybrzeżu Wenezueli. Okazało się, że w 810, 860 i 910 r. dochodziło do długotrwałych klęsk suszy, trwających przez całe lata. Kukurydza i fasola zwiędły na polach. Następstwem były gorączkowe walki o podział dóbr. Z „niepohamowaną żądzą mordu” – jak pisze Brytyjczyk Simon Martin – armie ścierały się w boju. Nie na wszystkie pytania udało się jak dotąd znaleźć odpowiedź. Nakum stanowi dowód na to, że jeszcze w 950 r. prowadzono prace budowlane. Królowie siedzieli w luksusowym pałacu, otoczonym morzem ruin i popalali cygara, wsłuchując się w delikatne dźwięki fletu.
Quintana czuje się jak protektor zagrożonego dziedzictwa. – Każda droga, jaką wyrąbiemy w stronę ruin, powiększa naszą wiedzę o tej mezoamerykańskiej, wysoko rozwiniętej kulturze – mówi. Natychmiast jednak dodaje: Ale tą samą drogą opuszczają nas skarby, wynoszone przez złodziei.