Halt
- Kurwa... - zaklął cicho łapiąc uderzając plecami o ziemię. Nim spowił go dym zobaczył plecy Tiny znikające w chmurze i śniegu. Złapał kuszę, ale nie zamierzał ryzykować strzału na ślepo. Przetoczył się na brzuch celując tam gdzie 5 sekund temu stała grupka tych "żołnierzy". Mieli dobry sprzęt i kumpli, nie ma co. Nie było tam już żadnego z tych skurwysynów, wszystko skutecznie przesłonił dym. Halt mimo bolącej jak cholera głowy uśmiechnął się szeroko. Skoro on ich nie widział to oni go tym bardziej. Nadszedł czas na łowy...
Ściszył krótkofalówkę. Zamknął oczy, przypominając sobie rozkład alejki. I tak teraz gówno widział. Nim dostał po łbie uchwycił kątem oka jakiś ruch dwa budynki dalej. Podniósł się z ziemi i przykucnięty zaczął się poruszać w kierunku ściany najbliższego budynku od tamtej strony. Po paru krokach otworzył oczy żeby nie walnąć się głową jeszcze raz o beton. W samą porę. Przylgnął plecami do ściany i trzymając kuszę przed sobą zaczął się poruszać wzdłuż, aż nie napotkał na dziurę w powierzchni. Wskoczył do środka...
Wszedł do kompletnej rudery budynku. Kiedyś mógł to być bar. Widział wiele rozbitego szkła i pustych butelek. W środku walało się wiele stolików i krzeseł. Było czysto - nikogo tu nie ma. Jednak w pobliżu słyszał strzały z broni automatycznej. Idealnie nad Haltem. Zaczął rozglądać się po budynku w poszukiwaniu jakiejś drogi na górę. Za barem były schody...
Szybko znalazł się na poddaszu - kiedyś było to poddasze - teraz połowy dachu nie było. Zauważył napastników. Było ich dwóch. Strzelali przez okno nie przejmując się swoimi plecami. I bardzo dobrze. Halt siedząc na schodach przycelował w głowę pierwszego i strzelił z kuszy. Bełt pomknął z cichym świstem przypominającym ostatnie tchnienie umarłego. Facet nie miał jednak tyle szczęścia żeby sobie spokojnie umrzeć. Z tej odległości potężna siła sprawiła, że pocisk wbił się w potylicę i wyszedł czołem rozpryskując na około krew i kawałki mózgu. Halt błyskawicznie schował się na schodach i zaczął przeładowywać kuszę. Słysząc jednak kroki kolegi truposza zmienił zamiar i wyciągnał obrzyna. Na bliski dystans kilka ołowianych kulek gwarantuje sukces w każdej opresji. Koleś krzyczy spanikowany
- Wychodź! Wychodź skurwysynu! - i wystrzeliwuje kilka razy z broni, a po chwili zrobił coś czym całkiem zaskoczył zwiadowcę. Po schodach zaczął toczyć się granat. Halt złapał kuszę w jedną rękę, obrzyna w drugą i długim skokiem przesadził 5 stopni lądując na podłodze parteru. Przetoczył się i dał nura za bar w momencie gdy nastąpiła eksplozja...
Koleś krzyczy bardziej zdesperowany niż pewny
- Słysze cię! Wychodź! - i powoli schodzi po schodach. Idiota. Halt przyczaił się za barem celując z obrzyna. Gdy sylwetka kolesia pojawiła się w przejściu wypalił posyłając go na ziemię. Karabin odtoczył się jakieś 1,5 metra od prawie-trupa. Gość o dziwo jeszcze oddychał. Halt przeskoczył bar, kopniakiem posłał karabin na drugi koniec pokoju, a drugim poprawił "koledze" odwracając go na plecy. Jego ręka powędrowała do kabury przy pasie ale nóż na gardle i kolano Halta wbite w ranę na brzuchu skutecznie oddaliły gościa od tego niemądrego planu.
- W sam raz na wyjawienie mi co tu kurwa robicie, brachu... - zwiadowca wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Gość splunął mu krwią w twarz i drżącym głosem wymamrotał
- Byliśmy pierwsi... Masz 15 sekund jebana pizdo... - i zdechł. Halt skłonny był mu uwierzyć biorąc pod uwagę że właśnie zorientował się że facet oplątany jest pod kurtką jakimiś kablami...
Splunął, zerwał się na równe nogi, złapał kuszę i wyskoczył przez drzwi które naszczęście były blisko. Zdążył jeszcze skryć się za kupą gruzu gdy budynek zniknął w kuli ognia. Halt odetchnął głęboko, sięgnął po krótkofalówkę i zameldował.
- Poruczniku, dwóch mniej, zaraz spróbuję do was dołączyć. Sorki że tyle czasu mi to zajęło ale były kłopoty. Tina zwiała zostawiając mi na pożegnanie siniaka na łbie. A liczyłem na całusa...