New York
Grand Central Station
Niedziela 12.06.1921
Grand Central Station
Niedziela 12.06.1921
Dzień zapowiadał się na bardzo pogodny. Słońce, pomimo wczesnej pory, grzało dość mocno. Na niebie nie było ani jednej chmurki, a wszystko chłodził delikatny wietrzyk.
Na Dworcu panował spory ruch. Główny terminal dworca kolejowego w Nowym Jorku tętnił życiem od wczesnych godzin rannych. Masa ludzi - pasażerów, sprzedawców, gońców, kupców, czy robotników - przelewała się dosłownie przez główną halę dworca. Każdy gdzieś pędził, śpiesząc się na pociąg, załatwiając interesy.
Na pierwszym peronie stał "Great Northern" - okazały i luksusowy ekspress relacji Nowy Jork - Montreal. Pociąg nie miał długiego składu. Okazała lokomotywa parowa, węglarka, wagon restauracyjny, wagon klubowy, sypialny i pasażerski. Oto wszytko co potrzebne było do komfortowego odbycia podróży do Kanady. Przy wejściu do wagonu pasażerskiego stał konduktor - spory jegomość z bardzo okazałą brodą. Obok niego dwóch boyów, którzy zajmowali się noszeniem bagaży pasażerów. W chwili obecnej nie mieli jeszcze zbyt wiele do roboty. Pociąg odjeżdżał dopiero za godzinę.
Głównym zajęciem boyów było wyglądanie reprezentacyjnie, co często uniemożliwiały kłęby białej pary, jakie unosiły się wkoło składu. Był to sygnał, że lokomotywa powoli rozgrzewała swój piec.
Tymczasem w hali dworca pojawili się bohaterowie naszej powieści. Ludzie zaproszeni przez tego samego mężczyznę, księdza z Montrealskiej parafii św. Cutisa. Jeszcze nie wiedzieli, że właśnie wkraczają na ścieżkę, która na najbliższy tydzień splecie ich losy ze sobą. Ba - nie wiedzieli nawet o swoim istnieniu. Nie mieli pojęcia, że nie byli jedynymi, którzy otrzymali list od ojca McBride'a.