Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

czw lis 22, 2007 11:04 pm

Elkaldimer Mos'Amro Krosh'Na'Vrak

Diabeł stał twardo na miękkim podłożu, obserwując dal. Jego twarz niezwykle poważna ukazywała ogromne skupienie. Bystry wzrok sięgał znacznie dalej niż wzrok zwykłego śmiertelnika, może po za elfem. Diabeł zwrócił głowę w bok, by znów kątem oka przyuważyć mężczyznę w niezwykłej zbroi, i sprawdzić, czy ten ma zamiar ruszyć się jak sam oznajmił i do tego zachęcał. Gdy diabeł znów spojrzał przed siebie, obraz jaki odbierały jego czerwone oczy zdawał się być zamazany. Brwi się zacieśniły, a policzki uniosły w górę. Na twarzy czarta pojawił się grymas niezadowolenia. Bies przez kilka sekund zastanawiał się co jest powodem tak odbieranego obrazu. Może to ta "kraina" tak oddziałuje na zmysły, nawet istot z niższych planów. Być może to jakieś zwidy, lub też skutek uboczny anormalnego letargu.

Diabłowi zdawało się, że widzi zbliżający się tłum sylwetek śmiertelników. Różne rasy, narodowości i miejsca pochodzenia. Zbiór różnorodności, poruszający się z wyjącym wiatrem. Sylwetki jednak nie były prawdziwymi istotami z krwi i kości. Sylwetki te były półprzezroczyste. Cornugon przetarł łapą pysk by być pewny, że jego zmysł wzroku dobrze działa. Na ustach bestii pojawił się szyderczy uśmiech. Bies wiedział, ile trzeba było się natrudzić, by "przekabacić" czyjąś duszę. Te tutaj same się cisnęły, by je pochwycić. Z niewiadomych powodów napierały masowo na śmiertelnych współtowarzyszy diabła. Cornugon rozejrzał się jak wyglądała sytuacja. Dusz było setki, przynajmniej takie sprawiały wrażenie. Skupienie biesa przerwał szaleńczy krzyk wyznawcy Feuruńskiego boga wiedzy. Ten zupełnie jakby wyskoczył z otchłani biegł wprost w odmęty Styxu. Mężczyzna rzucił się do wody a jedyne co po nim pozostało to ślad na wodzie, który powoli niknął wraz z przesuwającymi się wodami.

Diabeł zmrużył oczy i zauważył, że gnom - kucharz jest w tarapatach. Podobnie jak niebywała kobieta, oraz mężczyzna ze znamieniem chaosu na twarzy. Jego los jednak diabła nie interesował. Kobiety z resztą również. Za to wyglądający (może tylko pozornie) na bezbronnego gnom owszem. Dusze omijały zarówno czarta jak i dwójkę niebian, to też bez żadnych oporów bies ruszył przed siebie pewnym krokiem w stronę karła. Zjawy powoli zaczynały go okrążać. Już w ostatniej chwili, gdy wyglądający na pozostałość po człowieku duch prawie wszedł w gnoma. W powietrzu można było usłyszeć świst. To była masywna ręka Cornugona, która zatrzymała się w miejscu, gdzie kiedyś, za życia była klatka piersiowa. Na ustach Czerwonego znów pojawił się złowieszczy uśmiech. Jego pięść zacisnęła się a duch zniknął zamieniając się w kilka strug błękitnego światła, które uciekało z między palców zaciśniętej dłoni. Diabeł przymknął oczy i lekko zadrżał. Uwielbiał uczucie, gdy zdobywał jakąś duszę.

Niestety uczucie ekstazy zostało szybko wyparte przez niepokój i zbliżającą się furię. Diabeł wytrzeszczył oczy jakby coś go zdziwiło. Jego nozdrza dwukrotnie się rozszerzyły wciągając mocniej powietrze. Jego twarz nabrała powagi a właściwie bardziej to pogardy. Czart wyprostował się a jego skrzydła wystrzeliły w tył, rozprostowując kości. Diabeł bardzo wolno lecz nie do końca spokojnie odwrócił się by ujrzeć jak obok mężczyzny -z pentagramem na twarzy- pojawiają się istoty, których Czerwony nigdy wcześniej nie widział. To jednak nie zmieniało faktu, że smród Taanari rozniósł się po okolicy, gdy owe istoty zostały przywołane. Diabeł splunął w bok. Już nic się nie liczyło. Ani dusze, ani inni był tylko on i demony. Był tylko on i pięć istot rodem z otchłani. Cornugon spojrzał w dół na swój ogromny topór, po czym lewicą złapał za bicz, przypięty do pasa. Wzrokiem z pod byka spojrzał na nowych wrogów.
-Khyua'rtium! Karqaa qqout!- krzyknął diabeł. Po czym zrobił pewny siebie krok w przód wzrokiem rzucając wyzwanie demonom. Wiedział, że w pojedynkę nie ma żadnych szans i że to może być jego koniec...
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

ndz lis 25, 2007 10:32 am

Sir Fantarin Kain de Reno

Gnom usiadł z powrotem obok wielkiego garnka z zupą. Garnek wyglądał dziwnie. A raczej zawartość jego wyglądała dziwnie - kawałki grzybów i warzyw tańczyły, pływały wkoło ukazując różne obrazy, mimo że nom nie mieszał w zupie. Gnom - teraz nie wyglądał najlepiej. Zdołał tylko zobaczyć w garnku przepowiednię dla siebie.
[c]***[/c]
Długi sznur ludzi odzianych w purpurę kierował się na bezkresnej pustyni w stronę wielkiego białego domu. Ludzie byli spętani. Nad nimi stali inni - nadzorcy.
Wtem na błękitnym bezchmurnym niebie zamajaczył ogromny pokraczny ptak, jego skrzek (co było tylko widać) wywierał dziwne drgawki, jakby obrzydzenia i strachu, u strażników. Więźniom było wszystko jedno.
Strażnicy zaraz po zniknięciu ptaka stanęli i zaczęli dziwną inkantację. Potem zmienili się w kamienne słupy sterczące na pustyni. Takie słupy, których jak teraz zauważył Fantarin było na tej pustyni trochę.
I wtedy pojawiły się - bestie nie do opisania z,jak się zdawało, losowo rozstawionymi kończynami, zębami, ogonami, rogami. Poruszające się w niepojęty dla obserwatora sposób. Bestie ignorując słupy -strażników rzuciły się na ludzi. Gnom zdołał tylko kątem oka zauważyć że jedną z ofiar jest właśnie on. A w chwili gdy została ona rozszarpana gnom nagle stracił zmysły. Jego ciało powoli kołysało się nad garem zupy sprawiając wrażenie żywego - Ba! Nawet czasem odpowiadało półsłówkami zbywając rozmówców. Dusza jednak była gdzie indziej. A może była dalej w ciele, ale owładnęła nią jakaś mroczna siła?
[c]***[/c]
- Witaj, młody Fancie - powiedział starszy już gnom siedzący na plecionym fotelu. Przekazywanym z pokolenia na pokolenie w wiosce Fantarina. Fotel miał należeć do wioskowego mędrca biegłego w sztuce magicznej. Takimże była osoba w tej chwili na nim zasiadająca.
- Witaj, wujku Jheedai - powiedział nieśmiało mały gnom. - Czego dzisiaj będę miał zaszczyt nauczyć się z Twej niezgłębionej studni mądrości? - oficjalne powitanie, rytuał. Mimo że stary Jheedai był wesołym, nieco ekscentrycznym staruszkiem, który do wszystkich mówił per "synu" i był przyjaźnie nastawiony do wszystkich rytuał zobowiązywał.
- Fant - starzec zamyślił się siląc się na przypomnienie jak brzmiała następna formalna formułka - O ty, pożądający mądrości, bacz na to by nie stała się ona Twą zgubą! - starzec grał na prawdę dobrze strosząc brwi i wymachując palcem wskazującym prawej ręki. Potem przeszedł na tryb mniej formalny. - Sprawdziłem Twoje zdolności, Fant. Są mizerne. Mogę Cię nauczyć kilku czarów, ale to kuchnia jest Twoim prawdziwym powołaniem.
Ucz mnie zatem, wujku. - Fantarin nie krył, że bardzo zasmuciła go ta myśl, ale i tak chciał wykorzystać wszystko co może mu przekazać starzec. I pokazać mu, że się myli.
- Nie ma pod niebem magii, która byłaby dla Ciebie najlepsza, ale nauczę Cię pewnego jej rodzaju, który bardzo wspomoże Twoją pracę kucharza. Posłuchaj...
W tej chwili jednak gnom zapadł się w siebie i nagle znalazł się w innym miejscu.
[c]***[/c]
Dobrze wyposażona, elegancka komnata. A właściwie biuro, obszerne biurko stojące na środku ze stertami papierów, obok zaś szafa na której leżał pewien przedmiot. ~Zasobnik!~ Fantarin chciał się poruszyć, ale nie mógł. W ogóle w tej wizji nie miał ciała, tylko obserwował. Powoli wszystko zaczynało ciemnieć. Zdołał tylko zobaczyć szyld gospody, majacząca w oknie nazwa karczmy po drugiej stronie ulicy. "U złotego Archona". Fantarin wrył sobie tą nazwę w pamięć, kojarząc że widział ten szyld. W Sigil.
[c]***[/c]
- Głupcze! Zrobiłeś zupę ze składników obmytej w rzece Styxos! Czy nie wiesz, że mogło to się dla Ciebie skończyć śmiercią? Czy nie wiesz, że stracisz przez to część swojej duszy? I wspomnienia? Dlatego od dzisiaj zabieramy Ci cel życia. Nie będziesz już wiedział dokąd zdążasz. Aż nie zmądrzejesz. Straciłeś wszystkie wspomnienia dotyczące Twoich podróży. Teraz będą powracać od czasu do czasu, może odzyskasz ich część, ale na pewno nie wszystkie
Głos starca, zdecydowany i władczy. Dochodził z pustki i głosił pustkę. Pustkę w duszy.
~Co ja miałem zrobić? Jaki jest mój cel w życiu? Zabrali mi go. Muszę go odzyskać. Zacznę od odwiedzenia tej dziwnej gospody. I dlaczego ten dziwny przedmiot na szafie zwrócił tak moją uwagę? Może to w nim więzione są moje wspomnienia?~
[c]***[/c]
Nagle wrócił do swojego ciała.
~Kim jestem? Jak się nazywam? Fant, Fantarin, nie Sir Fantarin Kain de Reno. Al skąd wzięło się to imię? Jestem kucharzem. Ale co tu robię? Dokąd zmierzam? Zabrali mi wspomnienia, a ta zupa zabrała część duszy.~
Silnym kopniakiem gnom przewrócił garnek z mazią, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy walczyli lub przyglądali się walczącym. Nawet ta dziwna kobieta odpychała od siebie jakichś przeciwników. Fantarin jednak nic nie widział...Chociaż. Zaczynał - widma, duchy, zjawy - kobiet, dzieci, starców, ras, których Fantarin nigdy nie widział, choć przeczucie mówiło, że podczas swych podróży mógł się na nie natknąć. ~Moje wspomnienia... Co ja zrobię bez celu w życiu? Może od razu rzucić się w ramiona zjawom i skończyć jak ten biedny skryba?~
~Nie, do cholery, musisz żyć! Przynajmniej dopóki masz jeszcze mnie w głowie. JA nie dam Ci spokoju~ - odpowiedział głos wewnętrzny.
~Co racja to racja~ - pomyślał Fantarin, po czym pozbierawszy miski i łyżki rozsypana wkoło miejsca w którym siedział schował wszystko do torby (wpierw wyrecytowawszy krótki wierszyk o tym jak troll w walce z człowiekiem stracił nos, który mu potem odrósł) i rzucił się do boju. Ale jak walczyć? Trzeba uciekać. Niewiele myśląc patrzył wkoło szukając drogi ucieczki do reszty towarzyszy.
- Hej, wy tam - rozległe się skrzekliwy wrzask gnoma - ratujcie mnie! Ja jeszcze żyję!
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

ndz lis 25, 2007 11:55 am

Elkaldimer Mos'Amro Krosh'Na'Vrak

Czart stał nieruchomo, z uzbrojonymi rękoma rozsuniętymi na boki, w oczekiwaniu na reakcję piątki taanari i ich właściciela, czy jakkolwiek go nie nazwać. Diabeł wiedział, że w pojedynkę będzie mu ciężko wygrać z demonami. Lecz niegdyś zasłużony bojownik w szeregach "Czerwonej elity" miał wpojone do głowy zasady, którymi powinien się kierować, nawet nie będąc już członkiem starej świty. Twarz nie wyrażała spokoju, w żadnym wypadku. Rysowała ona na zmianę euforię, podniecenie, złość, pogardę, nienawiść. Żadne z tych uczuć nawet w pojedynkę, nie wróżyłoby nic dobrego. Jeśli jednak pojawiały się w tak wielkiej liczbie, to z pewnością, dojdzie do tragedii.

Nagle do uszu diabła doszedł krzyk gnoma, któremu de facto kilka chwil wcześniej została udzielona pomoc. Czyżby tego nie pamiętał? Dziwne wibracje jakie tworzyły sunące zjawy, były świetnie wyczuwalne. Diabeł wiedział, że jest ich co raz to więcej, że nacierają z każdej strony. Chociaż nie posiadały charakterystycznego zapachu, jak demony czy inne żywe, śmiertelne istoty z siebie wydawały, ich obecność była nie trudna do wyczucia. Czerwony chciał wezwać kilku swoich dawnych kompanów na pomoc, ofiarując w zamian dowolną ilość dusz, w końcu aż się od nich roiło. Jednak gdy nakazano mu opuścić szeregi "Czerwonej elity", i ten przywilej został mu odebrany.

Diabeł wykrzywił się na twarzy. Wiedział, że jeśli teraz spuści wzrok z przeciwnika, może to oznaczać jego koniec. To nie Ysgard, gdzie walczący zgodnie z zasadami zaraz po śmierci wracał do życia. Tutaj śmierć mogła oznaczać ostateczny koniec. Gnomowi przecież mógł pomóc jakiś z niebian... Jednak czy ci nie byli zbytnio zajęci odpędzaniem dusz w innym miejscu? Bies zorientował się, że targają nim dziwne myśli. Diabeł nie mógł się powstrzymać. Szybko odwrócił głowę w bok, by kątem oka ujrzeć, jak kilkanaście zjaw naciera na bezbronnego gnoma. Zawsze kucharz był najważniejszy, gdyż w czasie długiej podróży potrafił przyrządzić z niczego dobry posiłek. Tak sobie można było tłumaczyć chęć udzielenia mu pomocy.

Czart zaryzykował. Jeszcze ukradkiem spojrzał na demony, czy te nie są przypadkiem w biegu do ataku. Czerwonoskóra bestia wykonała agresywny ruch skrzydłami, które wprawiły ją w ruch obrotowy. Diabeł okręcił się na jednej nodze, lekko się przy tym pochylając. Jego lewa ręka , w której trzymał swój bicz rozprężyła się jakby w jej żyły dostała się ogromna ilość tlenu. Bicz powędrował z charakterystycznym hukiem wprost na gnoma. Na szczęście celne oko, wraz z wzrostem karła uchroniły go od potężnego ciosu. Takiego szczęścia nie miało kilka zjaw, które były bardzo blisko swej potencjalnej ofiary. Trzask bicza, rozproszył duszy w błękitny pył. Każda dusza, pochwycona przed Czerwonego nabierała takiej kolorystyki zaraz przed tym, jak stawała się jego własnością. Zjawy zniknęły, dając gnomowi kilka chwil na ucieczkę i odszukanie innego zbawiciela, gdyż ten o czerwonej skórze lada chwila rozpęta piekło już nie zważając na losy karła.

Potężny ruch skrzydłami pozwolił, by diabeł zakręcił się wokół własnej osi i w ciągu niespełna trzech sekund wrócił do pozycji, w jakiej stał chwilę wcześniej, oczekując na ruch demonów. To już ukazywało niezwykłe zdolności tej istoty. Jego podzielność uwagi, niewyobrażalny refleks i grację. Diabeł strzelił biczem w bok, jednak nie tak by kogoś nim ranić. Owy ruch sprawił, że czart pochwycił końcówkę broni, tak by była gotowa do ataku. Czerwony prychnął znów pogardliwie patrząc na piątkę demonów.
 
Awatar użytkownika
Var Kezeel
Częsty bywalec
Częsty bywalec
Posty: 140
Rejestracja: pt lis 26, 2004 11:07 pm

ndz lis 25, 2007 1:32 pm

Strzaskane Niebiosa

Gdy kilka kolejnych zjaw zostało zniszczonych przez potężny bicz Cournoguna, u boku gnoma w błysku światła pojawił się jednoskrzydły Deva. Uśmiechnął się lekko do gnoma.

-Wybacz, towarzyszu, za zwłokę, ale moje myśli nie mogły być mącone w trakcie wypalania run w mej pamięci. Ale teraz możesz być spokojny, gdyż cienie nie dosięgną cię swymi zimnymi pazurami-

Kończąc, Deva gwałtownie rozprostował pozostałe skrzydło wysyłając wokół falę lekkiego, białawego światła, która skwierczała i syczała, gdy ogarniała ona ciała splecione z negatywnej energii. Cienie cofnęły się, i zdawały się syczeć bezgłośnie. Strzaskane niebiosa odpiął buzdygan od pasa, trzymając go w gotowości, by zanihilować zbliżające się do bezradnego gnoma.

Tymczasem zwrócił twarz w kierunku diabła, który zdawał się szykować do starcia z miecznikiem naznaczonym przez Tanar'ri. Głos niebianina, potężny niczym dźwięk mosiężnej trąby, przetoczył się przez równiny.

-Odstąp, Baatezu! Nic przez to nie osiągniesz! Kolejna bezsensowna śmierć tylko osłabi naszą grupę!-
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

wt lis 27, 2007 1:55 pm

Rasiel Rikumai

Zarówno miecznik, jak i piątka cienistych demonów dawała sobie radę całkiem przyzwoicie. Wokół nich co rusz ciche pyknięcia dawały znać o dezintegracji kolejnych dusz. Wchłaniane lub po prostu "gaszone" przez mroczne moce cienistych demonów, lub dezintegrowane przez nasączone ponurą magią "macki" kierowane bezpośrednio przez Rasiela.

Kątem oka mężczyzna dostrzegł coś, co generalnie go zaniepokoiło. Cornungon, próbujący dotychczas wywrzeć wrażenie jak najniebezpieczniejszego zaniechał walki, poddał się? Nie... on patrzył w stronę przywołanych demonów! Rikumai wiedział już, na co się zanosi. Pole bitwy rozdarł krzyk czarta, będący zapewne wyzwanie rzuconym Jemu samemu, lub Jego przywołańcom. Wszystko jakby zamarło, pozostała tylko chora rywalizacja, odwieczny bój między Tanar'ri, a Baatezu. Rasiel doskonale zdawał sobie sprawę z poziomu walki, która za chwilę go czekała. To nie będzie siekanie zmarłych dusz, ani rzeź pomniejszych diabłów na wojnie krwi. Teraz czeka go starcie z potężnym, zapewne starym diabłem.

Wszystko na moment jakby zamarło dla miecznika, w chwili gdy ujrzał idącego w swoją stronę diabła. Strzelił tylko karkiem i stanął w pozycji bojowej, nawet zmarłe dusze zaprzestały ataku, zupełnie jakby zdawały sobie sprawę jakie siły ze sobą się ścierają.

~Cholera...~

Pomyślał, wiedząc że przeciwnik może być nader wymagający. Mimo wszystko byli od siebie jeszcze jakieś 30 metrów. Dusze, które nie zostały już zlikwidowane zamarły, czując emanację mocy dwóch tak potężnych istot.

-Nie wiesz, na co się porywasz...

Mruknął bardziej do siebie, niż do oponenta. Pięć kopii Rasiela stanęło przed Nim, mimo że bez żadnej broni i tak lata treningów czyniły z Nich niebezpiecznych przeciwników. Mężczyzna skoncentrował się... nagle piątka demonów władających mocą cienia zniknęła, za to wokół miecznika utworzył się kolejny pentagram, z którego wyszła kolejna piątka demonów. Kiedy się na nie spojrzało, sprawiały wrażenie, jakby niegdyś były elfami. Spaczona, fioletowa skóra, długie czarne włosy, tatuaże na całym ciele. Coś tutaj jednak nie pasowało. Generalnie fakt, że każdy z nich w ręku trzymał potężny łuk zdawał się oponować temu, że na oczach każdy z nich miał przewiązaną czarną opaskę.

-Kogo zlikwidować, panie?-

Rasiel jedynie wskazał palcem sylwetkę wielkiego diabła, cała piątka łuczników jak jeden mąż zwróciła głowy w Jego kierunku. Pewnym było to, że widzieli, jednak robili to w zupełnie inny sposób, niż zwyczajne istoty.

Pięć replikacji Rasiela ruszyło przed siebie w morderczym biegu, szarżując z gołymi pięściami na czarta. Oryginał póki co stał wśród łuczników, nie włączając się w walkę. Każdy demon napiął łuk. W stronę diabła nagle poleciało pięć złotych strzał. Każda wystrzelona ze śmiertelną precyzją, lecąca idealnie w kierunku zamierzonej części ciała.

Na czole biesa rodem z piekła pojawiły się drobinki potu, które można było zauważyć dopiero, po długiej i dokładnej obserwacji. Pięć Tanar'ri znikło, zaś na ich miejsce pojawiły się inne. Nie trudno było się zorientować, że Cornugonowi nie chodziło o męża z znakiem otchłani na twarzy, a o jego sługi. Sługi, które właśnie biegły by zlikwidować Baatezu. To był ułamek sekundy, gdy każdy -z przypominających niegdyś elfa- demonów wystrzelił pocisk w kierunku diabła. Ten jednak nie miał zamiaru stać się "poduszką na igły". Potężne skrzydła znów zerwały się w dół, unosząc czarta na wysokość ponad czterech metrów, co pomogło uniknąć naszpikowania strzałami. Strzały pomknęły przed siebie, podczas, gdy Czerwony z impetem opadł na równe nogi, w miejscu, gdzie stał przed chwilą.

Diabeł z łatwością uniknął pięciu strzał, wznosząc się w powietrze na ten moment, gdy pociski przelatywały w miejscu, w którym niegdyś stał. Rasiel uśmiechnął się pod nosem. Pięć kopii miecznika okrążyło czarta, czekając na moment, w którym ten znów uniesie się w powietrze, by móc zaatakować, połamać, zniszczyć Jego skrzydła.

-Zwiększyć naciąg...-

Mruknął jedynie oryginał do swoich podwładnych. Każdy łucznik przekręcił wystający szpikulec na łuku, zwiększając jednocześnie siłę, odległość strzału, a także prędkość każdej wypuszczanej strzały.

-Tak, panie.-

Odrzekły znów tym samym, równie beznamiętnym głosem demony. Naciągając po dwie strzały na cięciwę i wypuszczając je w jednym momencie. Tym razem sytuacja diabła była dużo gorsza. Dać się naszpikować strzałami lub dać uszkodzić sobie skrzydła.

Kolejny atak okazał się dużo bardziej przemyślany, jednak podstęp leży w naturze rodowitych mieszkańców otchłani. Diabeł dobrze o tym wiedział, wiedzieli to wszyscy Baatezu. Ich rasa zdążyła się przystosować, na tego typu zagrania. Każdy Cornugon miał niezwykłą zdolność zmieniać swoje położenie nie ruszając nawet palcem. Kolejne strzały pomknęły w kierunku diabła, ten jednak nie miał zamiaru wpaść w między młot a kowadło. Bies postanowił wykorzystać swoją nadnaturalną zdolność. W pewnym momencie zniknął, pojawiając się tuż przed łucznikami, którzy w tej chwili okazali się bezbronni. Diabeł uniósł szybko prawą nogę w kierunku klatki piersiowej jednego z demonów, by zakończyć jego byt jednym, potężnym uderzeniem.

Tego się Rasiel mógł spodziewać. Strzały znów zbiły się w ziemię, tym razem diabeł teleportował się przed Jego łuczników. Cios, który miał szybko pozbawić tchu jednego z nich nie doszedł celu. Ręka miecznika znów rozbłysła szkarłatnym płomieniem odsyłając sługi na swój rodowity plan. Mimo wszystko Rasiel znów stał w środku pentagramu, na końcach którego pojawiły się już bramy. Z każdej bramy wyszedł demon. Kolejny rodzaj przeciwnika, tym razem każdy z nich podobny był w pewnym sensie do człowieka, gdyby nie znaki na rękach i para rogów wyrastających z głowy. Ubrani byli raczej w samurajskim stylu, a definitywnie rzeczą wyróżniającą było to, że byli dosłownie "napakowani" mieczami. Na plecach mieli ich cztery, przy czym jeden trzymali w ręce. Pięć istot ruszyło w kierunku diabła. Byli potwornie szybcy, dla niewprawnego oka mogły wydawać się pięcioma smugami, przecinającymi powietrze. W ułamku sekundy znaleźli się przy diable, tnąc swymi ostrzami. W międzyczasie pięć kopii Rasiela rozpłynęło się w powietrzu, a On sam szykował się do ataku.

Kolejna sztuczka sługi othcłani. Łucznicy, którzy swymi strzałami mieli pozbawić diabła sprawności, okazali się przeciwnikami nie dość skutecznymi. Bies prawie powalił silnym kopniakiem jednego ze strzelców. Pech (a raczej ich właściciel), chciał, że strzelcy zniknęli równie szybko jak się pojawili. W ich miejsce, pojawiła się kolejna piątka. Tym razem nie miał to być pokaz sztuczek a prawdziwej walki wręcz. Ich szybkość jednak okazała się nieprawdopodobna. Diabeł wytrzeszczył oczy z zaskoczenia. Trzy z pięciu ciosów okazały się na tyle celne i szybkie, że Cornugon nawet nie zdążył zareagować. Właściwie nawet nie poczuł samego ciosu, dopiero zorientował się, po krótkiej chwili, że piekące smugi na ciele, to głębokie rany. Dwa pozostałe ciosy zahaczyły o pancerz. Cornugon Nabrał respektu dla przeciwników. To jednak nie oznaczało, że miał zamiar się poddać.

Szarża jednego z mieczników okazała się dość bolesna... dla niego samego, gdyż w chwili, gdy miał zadać potężne pchnięcie w plecy, diabeł odwrócił się i złapał go za szmaty, podnosząc do góry na swoją wysokość, a zaraz potem wypłacając mu byka w twarz. Krew natychmiast popłynęła z nosa, a twarz przyozdobiła obfitych rozmiarów opuchlizna, w niektórych miejscach będąca poprzebijana przez kostne wypustki na twarzy czarta. Pozostali miecznicy za to nie próżnowali. Czwórka demonów zaczęła nieustannie się przemieszczać dookoła diabła, dosłownie zaczęli biegać w kółko wokół Niego. Bez problemu dało się zauważyć, że dwójka z nich miała miecze ustawione w pozycji obronnej, mając za zadanie sparować wszystkie ciosy wycelowane w nich samych, lub towarzyszy. Pozostała dwójka natomiast biegała wokół diabła i wykonywała płytkie cięcia mające na celu osłabienie przeciwnika.
W tym czasie płomień wokół ręki Rasiela zmieniał kolor na błękitny. Bez wątpliwości zamierzał On wykonać za chwilę następne przywołanie. Mimo wszystko cały czas był czujny, gotów by odskoczyć od zadawanego ciosu.

Cięcia celne, jednak nie posiadające zbyt wielkiego impetu by dość mocno zranić diabła. Tak drobne rany szybko się goiły, dzięki kolejnej nadnaturalnej zdolności biesa. Sytuacja zdawała się być co raz to lepsza, na korzyść demonów. Nie mający nic do stracenia Cornugon postanowił zaatakować z maksymalną siłą, choćby nawet kosztem niecelnego ciosu. Jego oczy zaświeciły się bladym światłem a demony poczuły dziwne wibracje . Diabeł wykorzystał tę chwilę, by zadać jak największą ilość ciosów. Jednym z ataków okazał się cios ogonem. Pozostałe biczem i ogromnym toporem. Diabeł miał nadzieję, że uda mu się rozproszyć już czwórkę przeciwników, tak by móc odskoczyć ustawić się w dogodniejszej pozycji do walki i dać sobie chwilę na zregenerowanie sił.

Nagle piątka demonów syknęła (nawet ten leżący na ziemi) i cofnęła się. Nawet Rasiel odskoczył w tył, by nie zostać zranionym przez dziwną moc diabła, jednak płomień na Jego dłoni ciągle tlił się. Tę chwilę wykorzystał diabeł na zadanie Jego sługom jak najwięcej uderzeń. Po chwili każdy z mieczników leżał na ziemi, próbując się podnieść. Widać było, że był to potężny przeciwnik. Jednak Rasiel nie zamierzał rezygnować.

-Zapewne baator był z Ciebie dumny. Jednak... czas to kończyć, bo Nam poginie reszta ocaleńców ze styksu.-

Po czym przyłożył płonącą dłoń do ziemi. Powietrze wokół naszło przeraźliwym chłodem, wokół miecznika rozszedł się pentagram złożony z niebieskich płomieni. Kolejne przywołanie, tym razem było to coś... potwornego. Długowłose chimery człowieka i demona, wyposażone w długie i ostre pazury i skrzydła. Sam ich wygląd napawał przerażeniem. Do tego pokryte były cienką warstwą lodu zapewniającym jakąś ochronę. Cała piątka ruszyła przed siebie tnąc pazurami. Trójka zaatakowała z ziemi tnąc i blokując ciosy, zdawały się być jeszcze szybsze niż miecznicy. Do tego dwójka wzniosła się w powietrze i flankując przeciwnika atakowali. Co gorsza, już przy pierwszym uderzeniu diabeł zdał sobie sprawę, że rana obrasta lodem, do tego każde kolejne uderzenie spowalniało go.

-Kończcie to. Pokażcie mu pełnie swojej mocy.-

Krzyknął Rasiel, po czym przykucnął zbierając wokół siebie cienie. Tym razem i On miał zamiar włączyć się do walki. Tym czasem piątka demonów odskoczyła otaczając diabła i szykując się do kolejnego ataku.

Na pysku Baatezu pokazał się grymas bólu. Diabeł wiedział, że to już końcówka walki. Był dość osłabiony i wiedział, że śmierć nadchodzi wielkimi krokami. Czart postanowił sięgnąć po ostatni z swoich asów w "rękawie". Pełen nadziei, że lodowe demony ulękną się ognia, skorzystał z kolejnej nadludzkiej mocy. Diabeł wywołał wokół siebie ścianę ognia, która miała odgrodzić go od piątki demonów. Nie czekając chwili dłużej, bies wywołał ognistą kulę, której nakazał eksplodować tuż pod swoimi nogami. Będąc odpornym na swoje czary, oraz na ogień wiedział, że jego położenie będzie najlepszym miejscem na epicentrum wybuchu.

Na widok ściany ognia wszystkie demony odsunęły się lekko w tył. Jednak Rasiel uśmiechnął się, wiedząc że poczucie bezpieczeństwa zgubi Jego przeciwnika. W momencie wybuchu wszystkie lodowe demony zniknęły. Nie, nie zniknęły, po prostu szybkość z jaką się poruszały dawała iluzję nagłego znikania i pojawiania się, aktualnie znajdowały się w powietrzu, jakieś 4 metry nad diabłem, z wystawionymi przed siebie rękoma. Mimo tego wszystkiego, na ich ciałach dało się zauważyć zaczernienia, będące znakiem poparzeń.

-Czas to kończyć... zamroźcie go!-

Na komendę z rąk demonów wystrzeliły błękitne promienie godzące w baatezu i pokrywając Go coraz grubszą pokrywą lodu. Rasiel doskonale zdawał sobie sprawę, że przez ścianę ognia lód zaraz się stopi. Wykorzystał moment unieruchomienia diabła na odwołanie swoich sług i skoncentrowaniu się na zgromadzonych wokół siebie cieniach. Drugi już raz dzisiejszego dnia cień wydłużył się, oddzielając się od podłoża, a następnie rozdzialając się na kilkadziesiąt igieł grubości miecza każda. W momencie, gdy twarz diabła została rozmrożona na tyle, by ten mógł słyszeć i mówić, był już otoczony cienistymi mieczami z każdej możliwej strony, w każdym możliwym punkcie. Każdy niewłasciwy ruch mógł spowodować uwolnienie energii, która przebiła by Jego cielsko.

-Naprawdę jesteś potężny. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek wytrzymał tak długo i opierał się moim mocom. Gratuluję, jednak sądzę, że lepiej będzie odłożyć nienawiści rasowe póki co i pomóc tamtym, bo długo mogą nie pociągnąć. Co Ty na to? Naprawdę nic do Ciebie nie mam, a te demony, które tutaj widziałeś nawet nie brały udziału w wojnie krwi, one zostały wyhodowane do zadań... bardziej specjalnych niż bezsensowne walki między dwoma gatunkami...-

Diabeł poległ, choć nie do końca. Była to swego rodzaju hańba, gdyż sługa otchłani zechciał oszczędzić mu życia. W pewnej chwili, czart pomyślał, że może nie warto kończyć to w taki sposób, i spróbować pokonać mężczyznę innym razem. Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie. Zamarznięta sylwetka diabła dzięki swej umysłowej mocy telepatii, porozumiewała się z osobą,
która go poskromiła.

~Demon to demon, niezależnie czy walczy czy nie. Jego narodziny oznaczają uczestnictwo w wojnie krwi czy tego chce czy nie. Ja powstrzymać się nie potrafie. I licz się z tym, że z każdym twoim przyzwaniem będę agresorem. Fakt, chwilowy rozejm nie jest złym pomysłem. Przynajmniej, do momentu, gdy uda nam się stąd odejść. ~

Lód powoli zaczął zanikać pod wpływem płonącej ściany.

~Odwołaj demony...~

dodał na koniec bies, wiedząc, że jeśli jego przeciwnik tego nie zrobi, to nie będzie umiał znieść obecności jego sług i walka znów się rozpęta.

Tymczasem Rasiel nie potrzebował już do walki sług otchłani. Rozmach, jaki niosła ze sobą walka wyeliminował następne kilkadziesiąt zmarłych dusz podczas wybuchów i innych ataków. Miecznik cofnął swoje macki utkane z cienia od Baatezu, by rozpierzchły się one po resztkach dusz, które po zakończeniu walki, widząc zmęczenie dwójki wojowników ruszyły znów do ataku.
 
Awatar użytkownika
Ar0n
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 652
Rejestracja: pn gru 12, 2005 9:41 pm

wt lis 27, 2007 8:18 pm

Amalcus

Zniecierpliwienie? Czyżby?
Nie. To raczej uczucie niesmaku owładnęło filozofem.
Czy oni naprawdę myśleli, że wystarczy wypowiedzieć kilka magicznych inkantacji, pomachać łapkami i znajdą się tam gdzie chcą?
Nie. Hades to nie Sigil. A plany to nie zabawa.
Nawet gdyby to było możliwe, on ma tutaj coś do zrobienia. Cieszyło go jednak pewne zrozumienie, które dostrzegł u Gharella.

I znowu. Wizja. A może wspomnienie?
Ciężko powiedzieć. Te dusze są tak... rzeczywiste. Ludzkie.
Choć wciąż tak samo niematerialne.

Szał jaki ogarnął cienie nie był przypadkowy. Coś się tu dzieje, stwierdził Amalcus, wiedząc, że ma rację. Nieprzypadkowym było spotkanie Mocy, a przecież i pobyt w Styksie nie był poranną kąpielą.
Tylko kto macza w tym palce?
Jakoś nigdy nie miał poczucia bycia sterowanym z góry. W końcu nawet bóstwa miały granice swej mocy, walczyły między sobą i umierały jak śmiertelnicy. Githyanki wiedzą o tym najlepiej, wiele spośród Astralnych miast zbudowanych jest na unoszących się ciałach pozbawionych życia kolosów. Także tajemnicza Pani nie jest wszechmogąca.

Jest jednak jeszcze Fatum. I o tym też należało pamiętać.

*****************************************

Głupota duchów nie zaskoczyła Amalcusa, choć szybkość i poziom agresji już tak.
Gdzie są Yugolothy?
Jak widać Daemony nie kontrolują nawet własnej domeny. Żałosne.

Dorównując zjawom refleksem podniósł z ziemi garstkę szarego pyłu, przyłożył ją sobie do ust i dmuchnął. Garść pyłu stała się podmuchem świecących iskier. Nie zważając na niematerialność istot, okruchy psionicznie stworzonej lawy wypalały czarne dziury w przezroczystych ciałach upiorów.
Następne hordy zjaw próbowały ich okrążyć, jednak Gith nie dał im się zaskoczyć, łapiąc bezcielesne potwory w dłonie i paląc je zielonym ogniem, wrzeszczące zjawy przenosiły mentalny płomień między współtowarzyszy i wkrótce dziesiątki duchów trawił płomień.

Nie to było jednak najbardziej „palącym” (sam przekrzywił się szyderczo na to porównanie) problemem. Ważniejszą sprawą wydawał się idiotyczny pojedynek pomiędzy czartami.

Wojownik usiadł i postanowił chwilę pomedytować.
~ Co za idioci. Marnować czas w bratobójczych walkach. ~
Nie tylko te dwie tak bliźniaczo podobne (choć tak różne) rasy walczyły ze sobą od zarania dziejów...
Miecznik zwany Rasielem łaskawie pozwolił diabłu żyć.
Tak mu się przynajmniej wydawało.
Tak jakby to on tu rozdawał karty...

Amalcus uśmiechnął się.
Idziemy?
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

ndz gru 02, 2007 5:03 pm

Sir Fantarin Kain de Reno

Sir Fantarin z rozdziawionymi ustami oglądał walkę dwóch równych sobie sił - demona i diabła, rezultat walki dowiódł, że jednak nierównych, ale nie to było najgorsze - ignorowane przez wszystkich dusze znów zaczęły przybliżać sie do gnoma. Fantarin przypomniał sobie coś, czego dawno temu nauczył go pewien alchemik, nie czekając na reakcję Strzaskanych Niebios. Gnom wyciągnął z kieszeni sakiewkę ze srebrzystym proszkiem. wziął trochę w garść i rzucił w stronę dusz ~Niech to zadziała~ Gnom wymruczął słowa zaklęcia i pstryknął palcami. Proszek zamienił się w powietrzu w ogień. Dusze, jakby przestraszone, cofnęły się. BY zaraz zorientować się, że jest to iluzja. Duchy postanowiły się zemścić, ale Fantarina już tam nie było.

Gnom biegł. Co jakiś czas jeszcze zostawiał za sobą płomienny ślad, ale to już nic nie dawało, gdy sakiewka była w połowie pusta, schował ją do kieszeni. Może na zbirów to było dobre. Tu panowały inne zasady.

- Panie Amalcusie - powiedział gnom szczerząc zęby w uśmiechu. Walka się skończyła, wszyscy ocaleli. Czemu się nie radować? - pójdę tam, gdzie nas zaprowadzisz.
Gnom patrzył na zdziwienie malujące się na twarzy Githa. Tak obco wyglądającej, ale jednak należącej do lokalnie najbardziej zrównoważonego przedstawiciela ras inteligentnych.
- Oni wyglądają dziwnie - dodał szeptem de Reno wskazując palcem, niczym małe dziecko, na Rasiela i diabła. Gnom pomachał jeszcze Strzaskanym Niebiosom, jego też darzył pewnym zaufaniem. Rozpoczyna się podróż i wielka przygoda, a gnom chciał ją przeżyć w gronie przyjaciół. A jak wiadomo nie od dziś, pozyskiwanie sobie przyjaciół trzeba zacząć jak najszybciej, bo proces ten trwa długo.
Gnom się uspokoił, znów to dziwne uczucie. Uczucie braku celu w zyciu.
- Za pozwoleniem ja też miałbym sprawę do Twojego mistrza Amalcusie. - powiedział gnom po czym zamilkł czekając na rozwój wydarzeń, poprawił torbę na ramieniu gotów do drogi i popatrzył na bezkresne równiny, które właśnie mieli przemierzać. Z których muszą się wydostać, bo inaczej stracą swoje dusze.
I to było nahbardziej przerażające.
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

pt gru 07, 2007 12:30 am

[c]Epizod I
Odsłona III


Main Theme - Underground Wastes[/c]

Doprawdy pokaz fajerwerków przyzywań, magii potężnej i niecodziennej, mocy różnorakiej, był zabawą, której w tej właśnie chwili potrzebowaliście najbardziej. Duchy nie stanowiły większego zagrożenia, o czym rychło się przekonaliście. Wasze drapieżne, zdecydowane ataki rozgramiały kłęby dusz, dosłownie rwały je na strzępy. Same zjawy, z wyjątkiem może Starca, który był pochłonął Queilla, nie zdawały się być przesadnie agresywne… ani nawet świadome niebezpieczeństwa, które czekało je z waszej strony. Jakby były otumanione, przesycone szarością wszechobecną w tym miejscu. Szarością, która chyba tutaj tylko was jeszcze nie dopadła w swe szpony.

A może… a może one nie przybyły po waszą krew? Może te umęczone byty, zwabione ciepłem waszego jestestwa, zbliżyły się, by przypomnieć sobie, czym jest życie…
W odpowiedzi zaś, nie znajdując porozumienia ni kontaktu bliższego, inszego od stali i magyi, rozpływały się z szarości w nicość?

W istocie bowiem oddaliły się już teraz nieco, przestały kłębić. Miast tego wisiały w powietrzu nieruchomo. W odległości, która stanowiła granicę miękką, na której przestawaliście rozróżniać poszczególne sylwetki, widząc jeno rozmyte, bezbarwne kłębowisko.

*************

Tymczasem, od miejsca waszego pobytu przeszło dwadzieścia trzy stajania w kierunku Wrót…

W oddali kroczyła już do was. Wysuszona, samotna postać. Zgarbiona i pokurczona. Zgrubienia i skrzywienia kości nadawały jej pokraczny, a trochę wręcz makabryczny wygląd. Kolana niczym wielgachne bulwy ziemniaków wystawały spod porosłego zielonkawym ni to włosiem, ni to porostem, fartucha. Do tego przez ramię miała przewieszone coś na kształt sakwy podróżnej, przypominającej raczej zakonserwowany, bliżej niezidentyfikowany organ. Największe zdziwienie i obrzydzenie zarazem budzić mogło jednak co innego. Z barków Wiedźmy coś zwisało na jej plecy… jakaś wyschła masa jakoby płatów skóry, wyglądająca niczym korpus poczwary, co w motyla już nigdy chyba się nie przeobrazi. Uformowana była w dwa sploty, co do złudzenia wyglądało jakby posiadaczka warkocze sobie uplotła. Gdyby jednak przyjrzeć się bliżej, to na końcu tych obleśnych splotów było coś jeszcze…

Ludzkie twarze.

W pewnej chwili jedna z nich, o kształcie nieco bardziej pociągłym i cerze ziemistej, odezwała się do drugiej…

- Lester, daleko jeszcze?

Nim druga twarz, zarośnięta warstwą ni to pyłu, ni to szczeciniastego, sklejonego zarostu zdążyła odpowiedzieć, skrzeczący głos wiedźmy-starowinki rozbrzmiał donośnie:

- Cichajta, cichajta! Wy tam, nie rozpraszać mych myśli! Zamiast gaworzyć po próżnicy zróbta coś pożytecznego i podrapcie mnie… o, o, właśnie tam!

Starowinka rozjaśniła na krótki moment swe oblicze, gdy jedna z twarzy, w zęby szczodrzej uposażona najpewniej, wgryzać się poczęła w pokryte wrzodami i skorupą brudu plecy wiedźmy.
- O, tu, tu! I jeszcze trochę poniżej… dobrze, dobrze, cieszcie się, że starej Rachel zapomnieć nie dajecie po cóż was przy życiu zachowuje…
- Ależ to najprzedniejsza przyjemność, o Pani…
– Odpowiedziała jedna z twarzy. Druga zajęta była najwyraźniej pilnym szorowaniem swą paszczęką po zgrzybiałych łopatkach Wiedźmy.

*************

Starowinka kulejąc przyczłapała w końcu do was. Nawet nie dostrzegliście jej bezszelestnego przybycia. Jakby wyrosła nagle pośród szarości. Zresztą jej brudnobrązowa sylwetka zlewała się niemal doskonale z otoczeniem. Delikatnie mówiąc, nie wyglądała na osobę mogącą stanowić dla tak niecodziennej grupy wagabundów i poszukiwaczy rzezi, jak wy, najmniejsze choćby zagrożenie. Większość spośród was wiedziała jednak dobrze, że na planach pozory mylą i trzeba nie tylko doświadczenia, ale niemalże doskonałego instynktu i umiejętności istnie boskiej prekognicji, by w jednej chwili bezbłędnie móc poznać, czymże jest byt, który stoi tuż obok. Wiedzeni tą skromną wiedzą, uważnie i podejrzliwie zerkaliście na kobiecinę.

- Kogóż przywiały do nas mroczne wichry?
- Ach, jacyż oni są imponujący, potężni i znamienici…
- Ciii, bo jeszcze popadną w samozachwyt przez Twe niecne komplimenty..!


Uderzyło was, że pokraczna starowina prowadziła najwyraźniej rozmowy sama ze sobą. Jej wyłupiaste oczy wodziły po was, a z każdą wypowiedzią jej kolejnych alter ego, nie tylko zmieniał się ton i barwa głosu, ale jakby i barwa oczu także odmieniała się delikatnie. Od fioletu złowrogo błyszczącego, poprzez brąz brudny i matowy, aż po zieleń zgniłą, wręcz cuchnącą.

- Jak to się stało, że biesy, śmiertelni i niebiescy razem są tu, razem? Czyż nie wiedzą oni, że z Plutonu wyjścia nie ma do świata żywych i świata nadziei? Jak to się stało, że odnaleźli oni odnogę Styksu, o której tylko stara Rachel wiedzieć powinna? Odnogę Styksu, która istnieć nie miała prawa, która wyschnąć, zaginąć powinna była…
- Ach, drodzy, wielcy bohatery! Skoroście tu dotarli, proszę ja was, cni i potężni, nie szepnijcie nikomu słowa o tym starorzeczu ostatnim i zagubionym pośród Mroków Hadesu najniższych… Nie zdradźcie sekretu biednej Rachel… skąd ona będzie larwy wyławiała, czym się żywiła, jeśli jej sekret wypryśnie z cienia, jeśli inne wiedźmy nocy, głodne i silne zjawią się tu, odkryją azyl słabej Rachel i pożrą ją samą… Proszę ja was, proszę…
- Ciii, wygadujemy zbyt dużo, zbyt dużo! Oni nie są trepami, widać to dobrze, oni trafili tu magią wiedzeni, magią co zwieść zdołała węch Trzygłowego! Potężni muszą być zaiste, ale o tym cicho sza! Bądźcie że miłe, ale niewylewne…


Wiedźma syczała dalej, każdym z trzech języków po kolei, na przemian wyrzucając słowa różne, w których ładu doszukać się nie było łatwo.

- Co was tu sprowadza? Czymże jesteście, że zakłóciliście spokój duszom tego miejsca? Czyż nie wiecie, że przez was duchy Plutonu cierpieć będą, przez to że smak krwi i życia z dawna zapomnianego sobie przypomniały?

Rzeczywiście, dostrzegliście, że dusze unoszące się wokół was, teraz już w odległości niemałej, ze smutkiem i żalem przypatrywały się waszym osobom. Gdyby tylko mogły dźwięk jaki wydać, zaraz skowyty i jęki wszystkich tych potępionych rozległyby się tutaj. Świat wokół was zaczął szarzeć i ciemnieć jeszcze bardziej, jakby dojmujące przygnębienie duchów wyssało z okolicy ostatnią resztkę kolorów, jakie mogliście jeszcze waszymi bystrymi oczami podziwiać. Nawet trzciny nadrzeczne, wijące się dotychczas niczym płomienie, teraz zastygły w bezruchu, bezbarwne całe.

- Ach, na zagubionych i strudzonych wyglądacie. Jeśli nie opuścicie tego miejsca rychło, na zawsze już tu pozostaniecie. Ale ja wam pomóc mogę, wskazać drogi, gdzie tylko będziecie chcieli się stąd udać. Pomogę wam ja… tylko w zamian jedną, malutką, drobną przysługę chciałabym, byście starej Rachel wyświadczyli. Pomóżcie nam, proszę!
- Ciii, nie płaszczże się przed tymi obcymi. Nic o nich nie wiemy. Na domiar złego czuję bijący od nich stęchły odór zdrady. Nie ufa się obcym pośród pustkowi Hadesu! Nawet jak jest się cherlawą, strudzoną i samotną wiedźmą…


Ucichły na chwilę syki starowinki, jakby zamyślała się czy zaufać wam, zdradzić swą tajemnicę może.

- Czy znacie Wrota wiodące do świata Podziemnego? Świata bez powrotu? Świata gdzie larwy wiją się pośród szarości, pożerając smutek i rozpacz pyłu skalnego? Czy znacie opowieści o Strażniku Wrót? Potężnym Trzygłowym, który samych bogów trzyma na odległość swych kajdan, nie dając nikomu niepowołanemu dostępu do skarbów i zastępów dusz Serca Hadesu?
- Ach, Rachel stara i stracona. Miłość kiedyś wielką miała, lecz utraciła ją, przez złą wolę losu. W ten sposób wyrok wiekuistej samotności został na nas nałożony. Lecz jest sposób, by wyzwolić nas z tej kaźni, byśmy na powrót zjednoczyły się z naszym kochankiem jedynym. Zadanie to na miarę herosów jest szyte. Ja biedna, sama nic tu nie poradzę. Dusza naszego kochanka, choć jest tu, na tym planie i na tym jego mroku, jest dla nas niedostępna całkowicie. Miły nasz trafił bowiem, losu srogiego zrządzeniem, wprost do samego Trzygłowego… o tak, Trzygłowy z dusz i korpusów niewinnych ofiar rozpaczy został zrodzony. Z każdą kolejną przybywającą tu, stając się coraz silniejszym, aż w końcu Moce same nie mogły ukrócić jego egzystencyi. Tak więc trwa, broniąc Szarego Marmuru zapomnienia, co Podświat szczelnie opasa. Jeśliście wrażliwi na smutki i mękę wiekuistą wiedźmy samotnej, pogardzanej, wyklętej i wygnanej, wówczas udacie się do Trzygłowego. Podstępem, negocjacją, paktem, siłą czy perswazją wyrwiecie z niego duszę mego ukochanego. A ja ofiaruję wam pomoc każdą, drogi wyjścia wskażę i ocalę przed Szarością, co na wasze dusze dybie.
- Ciii, Rachel, Rachel, cóż ty czynisz? Czy ufać im możesz, czy sekret możesz powierzyć? Oni może radzi lubego naszego porwać bądź pożreć, uczynić swym niewolnikiem. Rachel, o ty naiwna…


Dramaturgię całej tej sceny nieoczekiwanie przerwała głowa, która wyłoniła się pośród długich, skłębionych włosów wiedźmy…
- Szefowo, Lester coś niedomaga… chyba się znów zadławił…

Nawet nie zdążyliście okazać swego zdziwienia ni zniesmaczenia, kiedy szybki plask szponiastej dłoni strącił gadające dziwadło, tak że znów zwisło bezwładnie za plecami wiedźmy, poza zasięgiem waszego wzroku. By dyndać cierpliwie na postronku swego zdeformowanego, larwiastego odwłoka.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

sob gru 08, 2007 4:24 pm

Elkaldimer Mos'Amro Krosh'Na'Vrak

Walka dobiegła końca. Zarówno między czartem i jego wrogiem, jak i pomiędzy resztą osób z duszami. Chociaż niektóre dusze nie tyle znikły co po prostu już nie nacierały w stronę grupy, stały gdzieś w oddali nieruchomo. Diabeł sapał dość głośno i szybko, co było efektem walki ze sługami naznaczonego przez chaos. Dla Czerwonego to była głupota i tchórzostwo, wysługiwać się kimś w walce. Gdyby był honorowy podjąłby walkę osobiście, tak jak diabeł. Myśl o porażce jednak nie była tak trudna, bo mimo przegranego pojedynku, walka zrobiła wrażenie, mniejsze czy większe jednak zrobiła. Teraz reszta grupy wie, z kim ma do czynienia.

Diabeł spojrzał na poranioną rękę, z której pomiędzy łuskami wyciekały cienkie strugi krwi. Krople odrywały się od ciała bardzo niechętnie opadając na tę łaknącą życia ziemię. Czerwony przyglądał się chwilę ranie, która o dziwo sama zaczęła się zasklepiać. Na jego twarzy malowała się złość i jednocześnie wstręt do samego siebie. Jak tak dobry wojownik mógł sobie pozwolić na zadanie sobie tak wielkich ran... Diabeł uniósł niespodziewanie wzrok w kierunku gnoma, który chyba ukradkiem na niego spoglądał, stojąc koło upadłego devy. Czart szybko się rozpogodził. Na jego twarzy teraz malował się cwaniacki uśmiech, niczym u jakiegoś portowego zawadiaki. Diabeł puścił oczko karłowi, po czym wejrzał w stronę Githa.

Wszyscy zatem ruszyli w niewiadomym biesowi kierunku. Diabeł człapał samotnie pomiędzy tak różnymi sylwetkami. nie przyglądał się nikomu, a jedynie błądził wzrokiem gdzieś po oddali. Oddali, która również była przecinana przez inną sylwetkę. Z daleka było widać, że to ktoś spaczony przez to miejsce, lub ktoś jeszcze gorszy, który tutaj szukał dla siebie miejsca. Postać powoli sunęła w kierunku grupy. Czerwony zmrużył oczy próbując się przyjrzeć istocie. Ta ruszała z dala ustami, jakby mamrotała coś sama do siebie.

Odległość między zbiorowiskiem przypadkowych towarzyszy a humanoidem szybko się zmniejszyła. Pokraczna postać okazała się być kobietą. Jej uroda a raczej kompletne przeciwieństwo tego określenia odrzucało i porażało. Diabeł stojąc jakby z boku przyglądał się uważnie starce. Jego głowa wysoko uniesiona świadczyła, że jest on dumną istotą. Jego ręce spoczywające na klatce oznaczały, że wysłuchuje jazgotu kobiety z łaską nie z uwagą, mimo że powinno być dokładnie na odwrót.

Kobieta nagle poruszyła kwestię, która to w końcu zaciekawiła diabła.
- Czy znacie Wrota wiodące do świata Podziemnego? Świata bez powrotu? Świata gdzie larwy wiją się pośród szarości, pożerając smutek i rozpacz pyłu skalnego? Czy znacie opowieści o Strażniku Wrót? Potężnym Trzygłowym, który samych bogów trzyma na odległość swych kajdan, nie dając nikomu niepowołanemu dostępu do skarbów i zastępów dusz Serca Hadesu?-

Bies spuścił ręce i spoważniał znacznie dobrze wiedząc o kim starucha prawi.
~Cerber...~ pomyślał w duchu mierząc znów wzrokiem od dołu do góry wysuszoną sylwetkę przed swoim obliczem.
~Pradawny strażnik wejścia do niższych planów.~ rzekł sam do siebie w głowie, po czym splunął na bok. W starciu z tą istotą nikt ze zgromadzonych tutaj nie mógł mieć szans najmniejszych. Nawet wspólnie, zbitą i zgraną grupą nie podołaliby ogromnej trójgłowej poczwarze. Tak przynajmniej Czerwony słyszał, gdyż nigdy na oczy swe piekielne nie ujrzał owej bestii. Wiedział również, że nie jest to tępy pozbawiony rozsądku stwór, a bardzo inteligentny osobnik, z którym z pewnością będzie dało się pertraktować.

- Ach, Rachel stara i stracona. Miłość kiedyś wielką miała, lecz utraciła ją, przez złą wolę losu. W ten sposób wyrok wiekuistej samotności został na nas nałożony. Lecz jest sposób, by wyzwolić nas z tej kaźni, byśmy na powrót zjednoczyły się z naszym kochankiem jedynym. Zadanie to na miarę herosów jest szyte. Ja biedna, sama nic tu nie poradzę. Dusza naszego kochanka, choć jest tu, na tym planie i na tym jego mroku, jest dla nas niedostępna całkowicie. Miły nasz trafił bowiem, losu srogiego zrządzeniem, wprost do samego Trzygłowego… o tak, Trzygłowy z dusz i korpusów niewinnych ofiar rozpaczy został zrodzony. Z każdą kolejną przybywającą tu, stając się coraz silniejszym, aż w końcu Moce same nie mogły ukrócić jego egzystencyi. Tak więc trwa, broniąc Szarego Marmuru zapomnienia, co Podświat szczelnie opasa. Jeśliście wrażliwi na smutki i mękę wiekuistą wiedźmy samotnej, pogardzanej, wyklętej i wygnanej, wówczas udacie się do Trzygłowego. Podstępem, negocjacją, paktem, siłą czy perswazją wyrwiecie z niego duszę mego ukochanego. A ja ofiaruję wam pomoc każdą, drogi wyjścia wskażę i ocalę przed Szarością, co na wasze dusze dybie.
- Ciii, Rachel, Rachel, cóż ty czynisz? Czy ufać im możesz, czy sekret możesz powierzyć? Oni może radzi lubego naszego porwać bądź pożreć, uczynić swym niewolnikiem. Rachel, o ty naiwna…
-

Rzekła dalej. Diabeł złapał trzon topora, który głowicą spoczywał na podłożu, opierając resztą o bok właściciela. Jego ręka zdecydowanym ruchem uniosła broń w górę a po chwili pokierowała ją w tył, tak, że głowica broni zawędrowała na drugie ramię. Diabeł lewicą złapał drzewiec broni, tuż przy ostrej stali. Teraz opierając broń na plecach mógł spokojnie kroczyć przed siebie. A z pewnością grupa kroczyć będzie chciała, by dostać się do trójgłowego psa. Diabeł nie miał jednak ochoty rozmawiać z podistotą jaką była wiedźma. Jego powieki lekko się zsunęły w dół a wzrok powędrował w stronę upadłego devy.

Anioł usłyszał w głowie głos, prawie tak identyczny jak autentyczny głos diabła. Zachrypnięty i przepełniony pogardą, jednak lekko ściszony jakby pustkami dróg, którymi się przemieszczał do głowy rozmówcy.

~Ufać wiedźmie na słowo to najgłupsza rzecz. Tylko serce przepełnione dobrem może zgodzić się na pomoc komuś tak odrażającemu. To plugastwo będzie chciało nas oszukać. Nie dajcie się zwieść!~ rzekł po czym spojrzał na Anioła zwącego się Azraelem. Te same słowa przekazał i jemu do głowy. Kolejną osobą której diabeł przekazał wiadomość był Sferopław. Ostatnią osobą, z którą diabeł postanowił się porozumieć był sługa chaosu.
~Oboje wiemy, że słowa wiedźmy są tak przepełnione honorem jak słowa Tanar'ri! Nie powinniśmy z nią pertraktować a siłą wydusić informacje!~

Diabeł odezwał się do kilku osób nawet nie obracając rogatej głowy w ich kierunku. Wodził jedynie wzrokiem z jednej sylwetki na drugą do momentu, gdy nie przekazał swoich wieści -tym, którym było pisane je usłyszeć- aż w końcu znów spojrzał na wysuszoną kobietę...
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

sob gru 08, 2007 4:27 pm

Sir Fantarin Kain de Reno

Przerażająca. Przerastająca wszystkie wyobrażenia gnoma na temat okrutnych-wiedźm-które-jedzą-niegrzeczne-dzieci. I te głowy. Sigil nieco obniżyło wrażliwość gnoma na tego typu ewenementy, ale jednak dalej gnom bał się wiedźmy. Sama jej obecność wywoływała lęk. Tym dziwniejsze, a może głupsze było to co zrobił niepozorny człowieczek.

Nnnie mmmasz prawa niczego od nas rządać - powiedział trzęsącym się, ale dumnym głosem gnom, wpierw wypchawsszy się przed cały tłumek towarzyszy - Sama powiedziałaś, że to że wiemy o istnieniu tej odnogi rzeki jest dla Ciebie niebezpieczne. Zatem jeśli chcesz aby nikt sie o tym nie dowiedział - pomóż nam!

Gnoma dziwiła głupia odwaga, która nagle zawładnęła nim wkładając w jego usta buńczuczne słowa. Słowa, które równie dobrze mrówka mogłe kierować do słonia próbującego ją zdeptać. Fantarin wiedział o tym. A raczej dowiedział się gdy przemyślał sytuację patrząc prosto w bezdenne szare oczy wiedźmy. Czekając w milczeniu. Grupa nie chciała go bronić, byli równie zszokowani. Prawie tak jak on.

~Cokolwiek miałem do stracenia - już to straciłem. Cel życia. Teraz może chociaż przysłużę się innym.~

Gnom patrzył w oczy wiedźmy i ... uśmiechnął się, nie przyjaźnie - szyderczo. Pokdraczna istota stojąca naprzeciw niego zasługiwała jeno na pogradę niźli szacunek czy nawet strach. Głośny śmiech gnoma rozległ się na pustkowiach. Śmiech rozpaczy. Śmiech osoby powoli tracącej swoją duszę, osoby bez celu życia przeciwstawionej potężniejszemu od niej przeciwnikowi. Gnom czekał spokojnie na odpowiedź wiedźmy gotów odpowiedzieć ciętą ripostą. Nie miał nic do stracenia. Cała sytuacja zaczynała go bawić. A więc było już tragicznie.
 
Awatar użytkownika
Azrail
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 480
Rejestracja: pt sty 14, 2005 9:09 am

wt gru 11, 2007 10:32 pm

Azrael

Azrael spojrzał na szare kłębowisko zjaw, dusz umęczonych, które powoli oddalały się, zlewając się z mroczną materią planu. Mięsnie anioła wciąż były napięte, a serce szybciej biło, po walce niedawnej, podczas której tańczył pomiędzy zjawami, potężnymi cięciami miecza posyłając posępne duchy w niebyt. Dopiero teraz, gdy opadł bitewny kurz, gdy zjawy wycofały się, zląkłszy się ich potęgi, niebianin zastanowił się nad zasadnością owej bitwy. Duchy nie były wszak agresywne, nie pragnęły walki, rozlewu krwi. Anioł nie czuł jednak wyrzutów sumienia, o ile jeszcze takowe w nim pozostało, gdyż… odsyłając owe umęczone dusze w niebyt, wyświadczył im przysługę, skracając ich męki, kończąc ich nędzną ponurą egzystencje w tej mrocznej krainie.

Celestianski wojownik machnął kilkakrotnie swymi potężnymi, białymi skrzydłami, by po chwili, wzniecając wokół potężną chmurę pyłu i kurzu, wnieść się wysoko w powietrze, w szary bezkres nieba. Niebianin zatoczył kilka kół wokół towarzyszy, który teraz byli zaledwie niewielkimi obiektami wśród jałowych pustkowi, by rozruszać swe skrzydła, które przez okres długi pozostawały w całkowitym bezruchu. Miał już poszybować gdzieś naprzód, by zgodnie z radą konstrukta wypatrywać z góry schronienia czy niebezpieczeństw jakowych, gdy z szarości wyłoniła się dziwna, pokraczna postać, zmierzając wprost w stronę drużyny, która ledwo rozpoczęła swą podróż. Niebianin zniżył swój lot, po czym wylądował w pobliżu, ponownie unosząc w górę pył, który ledwo zdążył opaść z powrotem na ziemię.

Azrael przyjrzał się pokracznej istocie, która przyczłapała do nich, najwyraźniej pragnąc konwersacji. Istota ta z pewnością była wiedźmą, stworzeniem złym i podstępnym. Anioł niemal instynktownie wiedział, że owemu potworowi ufać nie należy, że słowa jej przesiąknięte będą kłamstwami i oszustwami, że spróbuje ona ich omamić, zmanipulować. Niebianin miał nieszczęście spotkać kilka przedstawicieli jej gatunku, podczas swego pobytu w… Dziewięciu Piekłach, tak, więc sam wygląd istoty owej nie był w stanie go wystraszyć. Jednak, ta konkretna wiedźma wydawała się inna, bardziej groteskowa, jakby oddziaływanie Krainy Śmierci zdołało wypaczyć nawet istotę tak plugawą jak ona.

Anioł począł przysłuchiwać się słowom wiedźmy, bacząc na to, że wiele z nich mogło być tylko pustymi kłamstwami, mającymi zmusić ich do określonych działań. Znajdowali się zatem na Plutonie, najniższej warstwie Hadesu, skąd nie było ucieczki, a dokładniej w pobliżu zapomnianej odnogi Styxu, o której wiedzieli tylko nieliczni. Oczywiście ich tajemnicza rozmówczyni znała drogę wyjścia z owej mrocznej krainy i chętnie wskaże ją zagubionym „podróżnym”… oczywiście nie za darmo. Wiedźma pragnęła, bowiem odzyskać duszę swego ukochanego, będącą obecnie własnością Trzygłowego, Strażnika Wrót. Tak przynajmniej twierdziła wiedźma. Mówiła szczerze czy kłamała? Co było prawdą a co fałszem? Trudno było to teraz rozstrzygnąć…

Azrael usłyszał w swej głowie charakterystyczny, chrapliwy głos diabła, który ostrzegał go przed ufnością w słowa wiedźmy.
~ Kar’nafgha Baatezu… ~ rzekł w nienagannym piekielnym niebianin, a słowa te, wypowiedziane jego czystym, anielskim głosem brzmiały nieco groteskowo ~ Nie musisz ostrzegać mnie przed wiedźmą, wiem jak podstępne i kłamliwe są to stworzenia. ~ kontynuował mentalny przekaz anioł, wciąż posługując się ojczystym językiem diabła ~ Pamiętaj jednak, że jesteśmy w Krainie Śmierci, miejscu gdzie wszystko ulega wypaczeniu i odwróceniu, gdzie nic nie jest takim, jakim się wydaje. Może, więc warto choćby zastanowić się na propozycją tej żałosnej istoty? Zwłaszcza, że zdaje się być ona jedyną żywa osobą na tych szarych, bezkresnych pustkowiach. ~ niebianin przerwał na chwilę, po czym dodał jeszcze, odnosząc się do propozycji czarta ~ Świadomym jestem kunsztu torturowania i umiejętności wyciągania informacji jakim dysponujecie wy z rasy Baatezu, jednak… w przypadku owej pokracznej istoty wyciągniecie siłą jakichkolwiek informacji jest zadaniem nie tyle trudnym, co wręcz niemożliwym…~

Azrael spojrzał gdzieś w dal zamyśliwszy się, by po chwili ponownie odezwać się mentalnie, tym razem do wszystkich towarzyszy, w uniwersalnym języku Multiwersum:
~ Nie ufam tej wiedźmie, podobnie jak wy. Nawet, jeśli Strażnik Trzygłowy rzeczywiście więzi duszę jakową, to prędzej jest to dusza jej znienawidzonego wroga, którą chce dręczyć po wsze czasy, niż dusza jej kochanka. Istota ta napawa mnie odrazą i obrzydzeniem, chętnie zakończyłbym jej plugawy żywot, wbijając me ostrze prosto w jej serce, jednak… proponuje byśmy udawali, że godzimy się na jej propozycje niecną. Niech doprowadzi nas do Strażnika Bramy Królestwa Umarłych. Jeśli jest pośród tej szarej pustki istota mogąca odpowiedzieć na jakiekolwiek nasze pytanie, jest nim właśnie ów strażnik.~
Anioł ponownie zastygł w niemal całkowitym bezruchu, nieprzytomnie błądząc wzrokiem po ponurych pustkowiach.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

czw gru 13, 2007 6:13 pm

Rasiel Rikumai

W końcu całe to wydarzenie, które można było nazwać bitwą zmierzało ku końcowi. Dusze powoli odpływały w niebyt, tymczasem mężczyzna z pentagramem na twarzy rozsiadł się na kamieniu czekając, czy ktoś ma może coś do powiedzenia, a jednocześnie rozmyślając nad tym, jak słaby musiał być ten cały bard, skoro od razu odpadł. Rozglądając się po reszcie zeskoczył w dół i z innymi ruszył przed siebie.

Po kawałku drogi, który razem przebyli na horyzoncie ukazała się jakaś postać, czyżby kolejny przeciwnik w tym raczej niegościnnym świecie? Czas pokaże. Ową istotą okazała się być wiedźma, stara, ohydna kobieta, która w dodatku ośmielała się prosić ich o pomoc.

~Jak głupim trzeba być, by prosić o pomoc naznaczonego przez demony i diabła?~

Pomyślał uśmiechnięty Rasiel. Do tego nie trzeba było być geniuszem, by zorientować się, że babie chodzi o cerbera, mitycznego strażnika wrót do świata... hm... tego dokładnie miecznik nie pamiętał. Wiedział za to, że przed tą istotą okazywali respekt nawet bogowie, co było równoznaczne temu, że Rasiel dodałby ją do listy stworzeń, z którymi nie chciał by mieć na pieńku.
Po chwili do umysłu miecznika dotarł przekaz diabła. Na dźwięk jakże zaczepnych porównań, zaczepnych przynajmniej wedle normalnych standardów, bo większość Tanar'ri potraktowała by to jako komplement, Rasiel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wiedział doskonale to, że wiedźmie ufać nie można, ale nie miał też ochoty dotykać czegoś takiego. Bardziej bawiła go perspektywa gierek słownych, które w przyszłości miały doprowadzić wiedźmę do szaleństwa.

Już miał otworzyć usta, gdy wypowiedział się anioł. Zaiste Rasiela zawsze bawił fakt, że anioły nawet najprostsze zdania zdolni są opierzyć w tyle przymiotników i innego tałatajstwa, że brzmiało to jak część poematu.
Mężczyzna zastanawiał się, czemu by nie mieli zadźgać tego tutaj, teraz, zaraz. Jednak anioł miał w swym głosie rację, bo strażnik mógł być jedyną istotą, która mogła nieco rozjaśnić sytuację.

-Eh... dobrze wiedźmo... prowadź, jednak ostrzegam cię. Jeden, tylko jeden fałszywy ruch i zginiesz, bo nie po to tkwię w tym gównie, by być wodzonym za nos przez pokraczną wizję kobiety jasne?-
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

ndz gru 16, 2007 3:11 pm

Epizod I
Odsłona III

ciąg dalszy

Nastała chwila, kiedy starowinka, pieszczotliwiej już chyba nie można było nazwać owej istoty, zamilkła, nasłuchując waszych odzewów i śledząc reakcje różne. Odnosić zaczęliście wrażenie, jakby jej oczy zaszły na ten czas mgłą delikatną, jakby blask barw wszelakich odpływał gdy tylko żadna z jej tożsamości nie dochodziła do głosu.

Miast tego inna rzecz intrygująca rzuciła się wam w oczy. Wiedźma kołysała się i kolebała to w przód to w tył, jakby ten dziwny rytuał wzmóc miał jej koncentrację. Dziwne to było, ni śladu magii, a jednak jakby ten monotonny ruch, któremu towarzyszyło delikatne niczym bzyczenie muchy skrzypienie stawów, zdawał się was usypiać, usypiać waszą czujność. Jedynym znaczącym objawem tej nagłej ociężałości umysł była niezwykła trudnośc osądu. Osądu tego, co z kwestii wypowiedzianych przez Wiedźmy jest prawdą, co ułudą. Który głos wam życzy dobrze, który źle. Intencje Szarej Siostry, jakie by nie były, pozostawały dla was całkowitą tajemnicą. Jakby bielmo na jej oczach stanowiło zasłonę nie do przeniknięcia nawet za pomocą waszych bystrych zmysłów i mocy subtelnych.

- Rachel, Rachel stara z chęcią wam usłuży... tobie również, mały człowieczku...
Gnom usunął się nieco, wciąż obawiając się skutków swej lekkomyślnej wypowiedzi. Jednak słowa i ruchy Wiedżmy jakby i jego również wprawiły w otępiały nastrój, zdawały się mówić, że jest całkowicie bezpieczny. Wiedżma tymczasem wodziła zamglonym wzrokiem po waszych osobach. Nie napotkała z niczyjej strony wyraźnego sprzeciwu, co tylko jeszcze bardziej przekrzywiło mający służyć za uśmiech grymas na jej ni to twarzy ni to pysku.

- Poprowadzim my was tam, gdzie wasze Przeznaczenie leży. W pamięci miejcie jednak mych próśb brzmienie. Odnaleźć spróbujecie po inszej stronie Muru zapomnianego, bezimiennego wojownika walk wielu, co mą miłością się z dawna mienił. Dostaniecie teraz ode mnie prezent mały, co zwabić pomoże wam każdą duszę, jaka tylko w pobliże zawita.


To mówiąc, dobyła z czeluści swej sakwy kamień wiszący na rzemieniu ze skóry. Strach byłoby myśleć czyja ta skóra niegdyś być mogła, jednak to kamień sam zdecydowanie bardziej przykuwał waszą uwagę. Był jaskrawo czerwony i co dziwna, nawet szary półmrok Hadesu najwyraźniej nie był w stanie wysączyć ani kropli tej jątrzącej się, bijącej po oczach jaskrawości.

- Zważajcie na ten skarb, nie obnoście się z nim. Każdy duch, z tych z Drugiej Strony zwłaszcza, rzuci się niechybnie na ten klejnot przy pierwszej sposobności. Wniknie doń, gdyż tak magia kamienia jest pozaplatana, i będzie stamtąd żywił się esencję posiadacza, aż nie zdoła odbudować swej cielesnej powłoki...

Wiedźma czekała, aż ktoś z was odważy się chwycić za zwisający na sznurku z pazura jej wyciągniętej, wysuszonej dłoni klejnot.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

ndz gru 16, 2007 11:00 pm

Elkaldimer Mos'Amro Krosh'Na'Vrak

Na odzew diabła odpowiedział jeden z niebian. Do tego w paradę wpakował się gnom, a na koniec sługa chaosu. Gnom zdawał się być sympatyczny, ale od przeróżnych potraw coś mu się pomieszało i ma nieźle niewyparzony pysk. Diabeł tylko zmierzył wzrokiem karła, który po wygłoszeniu swej mowy schował się jakby między swych współtowarzyszy. Chwilę później odezwał się mężczyzna, który to zdołał pokonać baatezu całkiem niedawno.

Kiedy wszyscy chętni do przemawiania skończyli, nadeszła chwila prawdy, jak zachowa się obleśna starucha. Kobieta nie odezwała się od razu. Wpadła w dziwny trans, zachowywała się zupełnie jakby próbowała się na czymś skoncentrować. Czart uniósł brew i wykrzywił twarz w zdziwieniu i zażenowaniu. Jego dolna warga opadła lekko na dół, podobnie jak ręce, które bezwładnie wylądowały koło bioder. Bies krótką chwilę tak sterczał gapiąc się na kobiecinę, dopiero po kilku chwilach otrząsnął się i doszło do niego, że to zachowanie było celowe. Być może wiedźma w jakiś sposób chciała zagłuszyć czujność grupy.

Starucha przerwała swoje wydziwianie i raczyła się w końcu odezwać. Jej głos jednak już nie był tak oczywisty jak wcześniej. - Rachel, Rachel stara z chęcią wam usłuży... tobie również, mały człowieczku... Poprowadzim my was tam, gdzie wasze Przeznaczenie leży. W pamięci miejcie jednak mych próśb brzmienie. Odnaleźć spróbujecie po inszej stronie Muru zapomnianego, bezimiennego wojownika walk wielu, co mą miłością się z dawna mienił. Dostaniecie teraz ode mnie prezent mały, co zwabić pomoże wam każdą duszę, jaka tylko w pobliże zawita.
Rzekła wykrzywiając mordę w coś Ala uśmiech. Chociaż tak nieszczery jak te diabła, to jednak się starała.

Kobieta wyjęła z swej sakwy jakiś amulet, czy symbol. Rzecz wisiała na skórze, co lekko rozbawiło Czerwonego. Sam miał zwyczaj robić sobie nierzadko tego typu wisiorki. Ten jednak nie był trofeum po pokonanej ofierze a czymś, co miało pomóc grupie w opuszczeniu tego przeklętego miejsca.

- Zważajcie na ten skarb, nie obnoście się z nim. Każdy duch, z tych z Drugiej Strony zwłaszcza, rzuci się niechybnie na ten klejnot przy pierwszej sposobności. Wniknie doń, gdyż tak magia kamienia jest pozaplatana, i będzie stamtąd żywił się esencję posiadacza, aż nie zdoła odbudować swej cielesnej powłoki...- dodała na koniec. Diabeł przez chwilę zastanawiał się, do czego to ma służyć, i w jaki sposób pomóc grupie. Dopiero po chwilach kilku zorientował się, że to mają oni wręczyć duchowi, za którym wiedźma tak bardzo tęskni, czy jakkolwiek tego nie nazwać.

Czart dość długą chwilę stał w bezruchu i obserwował reakcję innych. Nikt jednak nie miał tyle odwagi (czy może raczej głupoty) by sięgnąć po przedmiot. Czerwony wiedział, że ktoś musi go wziąć, więc dlaczego nie miałby być to on? W prawdzie domyślał się, że grupa może mieć przeciwwskazania do tego by to on dzierżył przedmiot, od którego mogą zależeć ich losy. To jednak nie powstrzymywało diabła przed wystąpieniem z grupy.

Wszyscy wejrzeli na wyłaniającego się z tyłów czarta. Ten nawet nie spojrzał na wiedźmę, stanął tylko obok niej, ramię w ramię z wzrokiem skierowanym gdzieś w dal. Dopiero po krótkiej chwili wejrzał na bok, obrzucając staruchę posępnym wzrokiem. Jego ręka uniosła się w górę na wysokość, na której wisiał kamień na skórze.

Nim odebrał od kobiety rzecz, spojrzał kątem oka na grupę czy ktoś przypadkiem nie zamierza w jakiś nietypowy sposób wyrazić swojego sprzeciwu, co do powiernika przedmiotu. Nikt nie dawał takich oznak, więc diabeł zacisnął pięść, w której już znajdował się kamień. Jego wzrok wbity był w tę właśnie pięść, z której wyłaził kawałek skóry, na którym wisiał ozdoba. Jego oczy pokierowały się na wiedźmę, a czart, wiele od niej wyższy powolnym krokiem ją okrążył, po czym wrócił w szeregi grupy, gdzie w milczeniu jeszcze raz obejrzał sobie przedmiot.

Nie będąc pewnym czy starucha rozumie piekielny język, pierwszy raz od spotkania z grupą Czerwony odezwał się w języku uniwersalnym znanym i używanym na wyższych planach w świecie śmiertelników.
-Gdzie mamy się udać dokładnie?- rzekł do kobiety oczekując na jakieś konkretne wskazówki czy też nawet propozycję zaprowadzenia tam wszystkich…
 
Awatar użytkownika
Azrail
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 480
Rejestracja: pt sty 14, 2005 9:09 am

śr gru 19, 2007 12:19 am

Azrael

Azrael zdmuchnął kosmyk złotych włosów, który naszedł mu na oczy, po czym spojrzał na wiedźmę wzrokiem mętnym i spokojnym. Staruszka kiwała się monotonnie w tą i z powrotem, zdawała się wpaść w jakiś dziwny, tajemniczy trans. Może pragnęła uspokoić swe skołatane nerwy? Może bała się reakcji istot, których odważyła się prosić o pomoc, obawiając się, że ci, widząc jej pokraczną sylwetkę, zamiast wsparcia, ześlą na nią śmierć bolesną? Wszak nie jej winą było, że los tak bardzo ją pokarał, obdarzając sylwetką i facjatą szkaradną. A teraz jeszcze, straciła swego ukochanego…

Gdzieś w podświadomości Azraela pojawiła się iskra sprzeciwu, ostrzegawczy głos dochodzący z najgłębszych pokładów jego umysłu. Anioł kilka razy machnął głową, odrzucając otępienie, które wkradło się w jego umysł, odrzucając wszelkie kłamstwa i fałszywe odczucia, jakie próbowała wywołać w nim wiedźma podstępna…
~ Zachowajcie trzeźwość umysłu, towarzysze. ~ przekazał mentalnie niebianin, wiedząc, że i jego kompani, zwłaszcza śmiertelnicy, mogą paść ofiarą dziwnego „rytuału” wiedźmy ~ Nie dajcie się zwieść pozorom, starucha to istota zła i nijak na współczucie czy żałość nie zasługuje. ~

Azrael przymknął oczy, gdy wiedźma z sakwy wyciągnęła klejnot, co swym jaskrawym, czerwonym blaskiem nawet mroki Krainy Śmierci rozświetlił. Z świecącego kamienia biła potężna moc, biło… życie. Anioł przez chwilę dłuższą wpatrywał się w klejnot, zapragnął go zdobyć, zacisnąć na nim swe zimne dłonie… Słowa wiedźmy, które zdawały się mu dochodzić jakby gdzieś z daleka, świadczyły jednak, że kamień ów to przedmiot niebezpieczny dla posiadacza, że życie z niego wysysa… Lecz jeśli to nie on go weźmie, klejnot może wpaść w niepowołane ręce, które do złych i plugawych celów mogą go wykorzystać… Niebianin wahał się zdecydowanie zbyt długo…

Celestianski wojownik delikatnie zmrużył oczy w grymasie niezadowolenia, gdy diabeł zacisnął na klejnocie swą dłoń szponiastą. W rękach czarta, kamień mógł okazać się narzędziem, dzięki któremu ten w bezprawny sposób zdobędzie jeszcze więcej tak cennych dla siebie dusz… Anioł pragnął w głębi duszy odebrać klejnot czartowi, jakby na chwilę odezwało się w nim utracone już dawno poczucie świętej misji i obowiązku, jakby na czas krótki odżyła w nim rasowa nienawiść, jaką tacy jak on żywili względem wszelkich czarcich pomiotów…

Anioł zachował jednak zimną krew, nie dając się ponieść emocjom, które na chwilę rozpaliły się w jego wnętrzu niczym ogień. Nie zapomniał, kim jest obecnie… wyrzutkiem strąconym z niebios, wędrownym najemnikiem kroczącym własną ścieżką, na przekór przeznaczeniu. Nie podjął wiec żadnych działań, w milczeniu przyjmując wyrok losu. Czas pokaże, czy postąpił słusznie.

Azrael ponownie wzbił się w powietrze, w chmurze szarego pyłu i piasku, ku bezkresnym niebiosom ponurej krainy. Powoli szybując wśród przestworzy, unosił się nad maszerującymi towarzyszami, prowadzonymi przez starą wiedźmę w stronę, gdzie legendarny Cerber miał swa siedzibę. Leciał ku Wrotom do Świata Umarłych, leciał ku przeznaczeniu…
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

śr gru 19, 2007 1:32 pm

Rasiel Rikumai

Rasiel był naprawdę rozbawiony całą tą szopką. Głęboko zastanawiał się, jaką to zasadzkę może szykować ta wiedźma, bo żadna z jej sióstr nie byłaby na tyle głupia, by prosić o pomoc czarty. Być może to był jakiś podstęp, jednak to nie zmieniało faktu, że była to jedyna słuszna droga, do choćby informacji o tym, gdzie są.
W umyśle miecznika nagle rozbawienie i odraza do istoty zaczęły odchodzić w niepamięć ustępując miejsca wątpliwościom.

~A może... ona nie jest taka żałosna? Może faktycznie potrzebuje pomocy?~

Nagle zreflektował się. Co on myślał? To ta wiedźma! To ona w pewien sposób próbowała zapanować nad Jego umysłem. Szybko skoncentrował się, by nie dać się omamić następnym razem.

Na "dokończenie" transakcji starucha zaoferowała drużynie klejnot o, podobno nie małej mocy. Rasiel co do jednego był pewien, nie miał zamiaru brać tego na siebie. Więcej paktów i wypaczeń już mu nie potrzeba, za dużo już przeszedł za życia i polubił swoją dotychczasową formę.

Po klejnot upomniał się czart. Z jednej strony wzbudziło to w Rasielu obawy, a dokładniej niepokój co może on zrobić z czymś takim, jednak bądź co bądź lepsze to, niźli miałby dzierżyć kamień jakiś niebianin.

Miecznik ruszył wraz z resztą do bram umarłych.
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

sob gru 22, 2007 11:28 pm

Epizod I
Odsłona III

ciąg dalszy

- Tak, tak! Chodźmy, ruszajmy, nie ma na cóż zwlekać!
- Spokojnie, Rachel, spokojnie... oni przecież nam nie ufają...
- Ciicho... W drogę - trza wskazać herosom ich dalszy los!


Nocna Wiedźma na przemian to podskakiwała w euforii, to znów zerkała na was spode szaroskórego łba. Generalnie jednak Wiedźma rada była najwyraźniej. Czyżby to fakt pochwycenia klejnotu przez Kornugona bez zadawania zbędnych i męczących pytań wprawił ją w taki nastrój? A może raczej bezpośrednie pytanie owego miecznika bez miecza - Rasiela, przypomniało jej o tym, do czego chce was wykorzystać?

- Tak, tak! Wyruszamy. Wskażę ja wam drogę, poprowadzę. Daleko nie będzie. Tutaj, pośród Plutonu bezdroży, czas mija szybko, mgnienioszybko, o ile w wędrówce się znajdywać i do celu pomyślanego zdążać.

Wyglądało na to, że nikt pośród was nie wyrażał sprzeciwu. Jeszcze nie. Aż dziwne, biorąc od uwagę, że przynajmniej paru spośród was miało krztynę pojęcia o tym, na co się próbujecie porwać...

Pokraczna postać Wiedźmy człapać poczęła pospiesznie w obranym kierunku. Głośne plaski jej stóp zdawały się grząznąć w mętnym, ciężkim powietrzu. Zdeformowane larwy zwisały bez ruchu ni życia na widocznych teraz dla was plecach stwora, niby dwa grube warkocze. Przypominające wam, jak karykaturalnie los zwykł splatać żywoty w tym opuszczonym miejscu.
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

pt gru 28, 2007 11:01 pm

- Przepraszam... - nie usłyszane przez nikogo słowa niemo wypowiedziane przez gnoma przerwały ciszę panującą w jego umyślę. Ciszę, która była oczekiwaniem na burzę. A czym się okazała? Gnom stał schowany za towarzyszami wpatrując się w pokraczną sylwetkę wiedźmy i gorączkowo rozmyślając nad tym dlaczego akurat jemu przytrafiają się takie rzeczy.

Beznadzieja, pustka, brak perspektyw. Nawet, budząca przecież zwykle otuchę obecność niebian nie dawała żadnego ukojenia. Ich dusze i aury też były pod władzą tej smutnej krainy, którą Fantarin wpisał do rejestru planów, których nigdy już nie odwiedzi. Pod warunkiem, że wyjdzie żywy z tej całej awantury.

Dłonie gnoma, kurczowo zaciskały się w pięści, tylko po to by za chwilę znów się rozluźnić. Bezsilność. Ale nia taka jak gdy kończą ci się jaja przepiórcze, gdy gotujesz obiad dla pana fortecy blokującej podróże planarne. Nie taka bezsilność jak gdy jesteś przywiązany do drzewa i skazany na łaskę lub niełaskę swoich prześladowców. Wtedy zawsze masz jakąś szansę. Zawsze jest jakaś droga wyjścia. Tu jej nie było. Zamglone czarami wiedźmy zmysły Fantarina nie dostrzegały żadnego innego wyjścia z tej sytuacji jak tylko. Własnie, co? Zabicie psa strzegącego piekieł? Gnom zaśmiał się w duchu. Zimno i złowieszczo. Gdyby to było takie proste. Gdyby to było osiągalne dla niego ... czy wylądowałby tutaj?

~Nie jestem zbójcą bogów, ani ich sług. Zostanę tu na wieczność, aż szarość tocząca tę krainę wkradnie się do mojego serca i zawładnie nim na dobre. A wtedy stanie się pustka. Nie śmierć, ale pustka. Niekończące się cierpienia dławiące moją duszę przez setki lat. Duuuzo gorsze niż pobyt w tej rzece. Trzeba coś zrobić. Ale co?~
W obecności starszych i mądrzejszych od niego bytów, gnom powoli wycofywał się. Postanowił iść za nimi, gdziekolwiek pójdą. Może uda im się? Może tak marna istota jak gnomi kucharz, do niedawna mieniący się ... kim? Pochodzący z ...? ~Mamo... Czy ja miałem matkę? A więc zaczęło się. Tracę wspomnienia. Nazywam się sir Fantarin Kain de Reno i jestem ... kucharzem?~

Gnom nie chciał pozwolić na to, aby opuściły go wspomnienia. Czuł jak z każdą następną czarną myślą coś traci. Jeszcze jedno "nie dam rady" i nie będzie pamiętał jak się nazywa. Strach, paraliżujacy strach opanował Fantarina. Gnom postanowił z nim walczyć. Mianował go swoim pierwszym wrogiem. I przygotował się na to, że w tej walce może polec.
 
Awatar użytkownika
Azrail
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 480
Rejestracja: pt sty 14, 2005 9:09 am

sob gru 29, 2007 12:40 am

Azrael

Azrael leciał… szybował po szarym nieba bezkresie, wysoko ponad jałowymi równinami Krainy Śmierci. Wiatr delikatnie muskał jego potężne, opierzone białe skrzydła, z pomocą których, to wznosił się, to opadał, zataczał w powietrzu koła, pikował… Zaprawdę wspaniałe to było uczucie, po czasie długim spędzonym w niewoli, wznieść się wysoko w powietrze i niczym ptak cieszyć się nieskrępowaną wolnością.

Anioł, unosząc się samotnie w przestworzach, mógł też wyciszyć się wewnętrznie i przemyśleć swe obecne położenie, uporządkować myśli…

Azrael zamknął oczy swe srebrne, zagłębiając się w chaotyczną miriadę wspomnień, którą obecnie była jego pamięć. Pamiętał dobrze, kim jest obecnie, znał swe imię, życiowe cele, wartości… zupełnie jakby mroczna rzeka nie zdołała usunąć tych najświeższych wspomnień. Przeszłość wciąż była jednak dla niego wielką niewiadomą. Nieliczne, niewyraźne obrazy mogące być wspomnieniami dawnego życia, trudne było do odróżnienia od innych, które były tylko wytworami jego wyobraźni. Niebianin wiedział jednak, że jest ktoś, kto może pomóc mu odzyskać utracone wspomnienia. Avadon, mroczna istota z jego wizji. Uczucie to było dziwne i niezrozumiałe, jednak anioł niemal podświadomie pragnął odnaleźć tę istotę, ujrzeć ją, porozmawiać. Ich dusze zdawała się łączyć jakaś niezwykle silna, nadnaturalna wieź, której nawet ciemne wody rzeki nie zdołały zniszczyć. Umysł niebianina nie był w chwili obecnej w stanie pojąć tego niezwykle intrygującego zjawiska.

Azrael myślał też długo nad swą obecną sytuacją, o uwięzieniu w ciemnych wodach Styxu i wrogu plugawym, co mu taki los zgotował. Cóż za istota potężna, wrogów ma wśród niebian i czartów, wśród przybyszy z świata materialnego i z krain odległych, wśród żywych i umarłych. I dlaczego tak bardzo ich znienawidziła, że zamiast po prostu życia pozbawić, uwięziła ich dusze w rzecze mrocznej, by po wsze czasy okrutne psychiczne katusze cierpiały. Zaprawdę, nieodgadnione są wyroki Wieloświata.

Azrael powrócił myślami w końcu do chwili obecnej, do spotkania wiedźmy szkaradnej i jej niecnej propozycji. Motywacje i cele tej groteskowej istoty wciąż były dla anioła trudne do odgadnięcia. Co było prawdą, a co fałszem? Czy Cerber rzeczywiście więził duszę jakową, i dlaczego wiedźma tak bardzo pragnęła ją zdobyć? Czy Ścieżka, którą kroczą, rzeczywiście wiedzie do Wrót Umarłych, czy też może wiedźma prowadzi ich gdzieś w śmierci objęcia? Czy starucha rzeczywiście potrafi wyprowadzić ich z Plutonu, czy też może tylko blefowała, by zachęcić ich do współpracy? Niebianin zdawał sobie sprawę, że wkrótce pozna odpowiedzi na wszystkie te pytania. Już wkrótce…

Azrael obniżył nieco swój lot, wzmógł też czujność, przepatrując bystrym wzrokiem szare równiny, w poszukiwaniu niebezpieczeństw, stworzeń wrogich, dusz, czy… czegokolwiek, co wyróżniałoby się spośród szarej monotonii krajobrazu…
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

sob gru 29, 2007 1:41 pm

Elkaldimer Mos'Amro Krosh'Na'Vrak & Rasiel Rikumai

Idąc drogą diabeł przyglądał się raz po raz dziwnej błyskotce, która wzbudzała w nim mieszane uczucia. Nagle doszło doń, że będą musieli pertraktować lub ewentualnie walczyć z Cerberem, czego najbardziej Cornugon się obawiał. Wiedział, że chaotyczne bieganie każdy indywidualnie nic nie da. Diabeł wiedział również (z doświadczenia), że to Rasiel może w tym starciu być najbardziej przydatnym towarzyszem broni. Bies spojrzał na samotnie idącego miecznika koncentrując się chwilę. Mężczyzna ze znamieniem chaosu na twarzy usłyszał kolejny raz chrapliwy głos w głowie.
~Masz jakiś plan sługo Tanar'ri? Walczyć z trójgłowym strażnikiem nie jest rozważne.~

Rasiel maszerował przed siebie. Zupełnie nie chciało mu się walczyć z cerberem, tym bardziej, że wielce prawdopodobne jest to, że walka ta może zakończyć się dla Niego zgonem.
W pewnej chwili w Jego głowie rozległ się ochrypły, niski głos Baatezu.
~Zdaję sobie z tego sprawę... cerber to nie jest istota, którą można sobie od tak zabić. Strażnika nie niepokoją nawet bogowie, więc może być niezbyt szczęśliwy, gdy zobaczy taką radosną kompanię jak my... co do samego planu. Ciężko cokolwiek obmyślić nie znając jego zdolności. Wszystko, co wiem to tylko mity i legendy, a na tym nie zamierzam opierać planu, który może zadecydować o moim życiu. Przede wszystkim musze wiedzieć... czy zamierzasz znów się na mnie rzucać, gdy przywołam demony z legionu?~

Diabeł nawet nie spoglądał na swego "rozmówcę". Tym bardziej wydawało się śmiesznym, kiedy na jego twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Był on związany rzecz jasna z słowami Rasiela.
~Nie na Ciebie się rzucałem a na demony. Niestety jest to silniejsze ode mnie. Ich zapach, widok, obecność sprawiają, że nad sobą nie panuję. Taki już jestem. Jak myślisz, czy będziemy umieli się z nim dogadać, bez mordobicia?...~

~Postaw się na miejscu gigantycznego, potężnego strażnika, któremu przeszkadza banda mało dla niego znaczących istot. Co byś z nimi zrobił? Hm... ale wybierając swoje życie a naklepanie kilku demonom mam nadzieję, że wybierzesz swe życie bo nagłe walki między sobą przed cerberem dobrym pomysłem nie są.~ Odrzekł w myślach sługa chaosu.

~Hahaha! Dlaczegóż nie? Wyobraź sobie: stajemy przed nim któryś z naszych czcigodnych niebian przemawia podniosłym tonem, a tu nagle rozpierducha, jeden z drugim z grupy zaczynają się zabijać! Hahaha Cerber pomyśli, że nareszcie jakaś rozrywka i odstąpi!...~ parsknął Cornugon, na co Rasie szybko zripostował.

~Gorzej jak nie odstąpi, a postanowi dobić niedobitków... sądzę że na czas ewentualnej walki powinniśmy zagrzebać topór wojenny. Co do niebian proponuję użyć jako tarczy...~

Diabeł znów się uśmiechnął szyderczo.
~Taaa to nie jest głupi pomysł, ale z zakopywaniem wojennego topora będzie gorzej. Obecność demona działa na mnie jak płachta na byka... Nigdy nad tym nie potrafiłem zapanować, obojętnie gdzie by to nie było, zawsze na widok Tanar'ri gotowała mi się krew i rozpętywało się piekło...~

~Pomyśl sobie, że właśnie jakiś anioł uratował Ci tyłek za cenę własnego, a cerber też jest demonem~ Rzucił uśmiechając się.

Faktycznie takowa myśl przerażała diabła.
~Na dziewięć piekieł toż to paranoja! Dobra! Postaram się, ale nic nie obiecuję! A tak na marginesie, dlaczego służysz... Służyłeś... Jak zwał tak zwał, dlaczego demony a nie diabły? Przecież te pokraki nie mają honoru i nie dotrzymują słowa?~ spytał bies.

~Służę? Ja im nigdy nie służyłem. Znak otchłani nabyłem w prosty sposób... kiedy umierałem zabrał mnie pewien demon, który potrzebował kogoś na posyłki, a pech chciał że po pewnym czasie zszedł... w bardzo nieszczęśliwy sposób. Co do tamtych demonów to... zawarłem pakt z pewnym potężnym Tanar'ri, on użycza mi swoich wojowników, a ja pozyskuje dla niego dusze. Przy czym... mój miecz gdzieś się zgubił podczas podróży do świata umarłych i muszę go odzyskać bo Thanatos hm... mógłby się zezłościć...~

Czerwony spoważniał. Jego oczy lekko się zmrużyły a wzrok odwrócił gdzieś w bok, by Rasie nie widział tego zaintrygowania malującego się na twarzy diabła. Gdzieś już imię to słyszał, może nawet w mniejszy lub większy sposób miał z tym osobnikiem do czynienia? Bies stanął na sekundę, coś do niego doszło. Przecież Thanatos był jednym ze strąconych władców Otchłani. To jego legiony przecież były początkowo powodem utworzenia Czerwonej Elity, do której należał Elkaldimer, zwany Czerwonym. Diabeł ukradkiem spojrzał na Rasiela.
~Z tego będzie większy pożytek niż myślałem… Jego władca od zabijania diabłów bardziej preferuje mordowanie innych władców otchłani…~ pomyślał czart.

Bies znów spojrzał na amulet, który niósł w ręce. Jego wzrok powędrował w stronę wiedźmy. Diabeł przypuszczał, że starucha znała jego rodowity język, więc też w takim się do niej odezwał.

-Wiesz zmoro, co Cię czeka, jeśli nas oszukasz? Duszy ukochanego nigdy nie odnajdziesz a twoja, pozbawiona ciała nigdy się nie odezwie z błagalną prośbą, gdyż przed uśmierceniem wytnę Ci język, tak żebyś i po śmierci nie mogła nikogo prosić o pomoc. Będziesz przez wieki się tu pałętać do nikogo się nie odzywając. Lepiej zważaj na ruchy i nie knuj nic podstępnie, gdyż nie masz do czynienia ze zwykłymi śmiertelnikami. Gnoma może i uda Ci się zwieść, ale nie przedstawiciela rasy wyższej. Ci niebianie również są odporni na twe trujące uroki, więc miej się na baczności…- rzekł po czym spojrzał znów na Rasiela i innych.
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

ndz gru 30, 2007 1:53 am

Epizod I
Odsłona III

ciąg dalszy

Towarzystwo powoli sunęło przed siebie. Samotne pośród pustkowi. Szybujący wysoko Azrael lepiej od kogokolwiek innego odczuwał tę przerażającą pustkę i samotność, która biła po oczach i kłuła w serce. Z tego też względu nie wznosił się na tyle wysoko, by stracić zamglone sylwetki kompanów całkowicie ze swego i tak niedużego pola widzenia.

Gnom dygotał, jakby targany nie tylko strachem i beznadzieją, ale i szaleństwem samym. Póki nie robił niczego głupiego, nikt nie zwracał jednak na niego większej uwagi. Cisza i brak słów tylko potęgowały odczucie zwątpienia i bezsensu tego przedsięwzięcia. Oraz cały niewypowiedziany acz przygnębiający absurd sytuacji, która was dotknęła. Heh, dotknęła… zdzieliła przez łeb, powaliła – to były chyba lepsze określenia.
Kolejne kroki dudniące cicho na kamienistym podłożu. Dalej cisza. Uroki telepatii.

Wreszcie Diabeł przerwał to nieznośne milczenie.

-Wiesz zmoro, co Cię czeka, jeśli nas oszukasz?... miej się na baczności…

Odpowiedź Rachel nadeszła natychmiast. Chyba miała jakieś powody, by nie przejmować się zbytio groźbami, gdyż nawet nie raczyła na was spojrzeć.

- Niecierpliwi są oni, nie-cier-pli-wi! Przekonacie się w czas, w rychły czas, że Rachel skłamać wam nie śmiała.
A teraz zważajcie! Wkraczamy do Gaju Furii… Podświata Wrota coraz bliżej są, coraz bliżej!


Krajobraz rzeczywiście nieomal z chwili na chwilę zmienił się diametralnie. Miast skalnych pustkowi, otaczały was teraz suche, martwe i sczerniałe trupy drzew. Drzewa oliwne, wyglądające niczym szkielety. Nieruchome, lecz jakby wpatrujące się w was z uwagą i w skupieniu, niemym bezruchu oczekiwania. Nie mogliście tylko dojść, jakim sposobem ten upiorny, martwy i przeraźliwie spokojny zagajnik ktoś ochrzcił mianem Gaju Furii. Nie byliście jednak w nastroju, by pytać.

Zresztą wasze myśli zostały ponownie zmącone w najmniej oczekiwany sposób. Ciężki splot przypominający ni to wija, ni to worek ze zwłokami, poruszył się na plecach kroczącej na przedzie Wiedźmy. Spomiędzy łachmanów i sklejonego włosia, wysunęła się do was głowa, co ludzką wciąż jeszcze przypomina, lecz zmęczenie wyzierające z niej tak nieludzkie, iż wszelkie pozory człowieczeństwa z miejsca rozwiewa.

- Hej, psst, Ty ze znamieniem! Tak, do Ciebie mówię… - mówił najwyraźniej do Rasiela, który w odpowiedzi nonszalancko, choć i z niemałą dozą pogardy, raczył spojrzeć na stworzenie. – Nie chciałbyś przypadkiem takiej fajnej larwy, jak ja? Jestem bystrzejszy niż wyglądam! I znam okolicę. Troszkę, ale zawsze co nieco widać spomiędzy tych kłaków. Umiem też postępować z pieskami, no wiesz, hordlingami. Ostatnio nauczyłem jednego przynosić lemurze skwarki bez zjadania ich po drodze! A jak byłem jeszcze trepem to też lubiłem chaos i nawet chciałem sobie zrobić taki wystrzałowy tatuaż z tym, no… pentagramem właśnie. To co, zostaniemy kumplami?

Bezzębny uśmiech poczwary zasługiwać mógł co najwyżej na litość. Albo szyderczy, bezlitosny śmiech. O to drugie było chyba łatwiej w zaistniałych okolicznościach.
Ostatnio zmieniony śr sty 09, 2008 2:07 am przez Agnostos, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

pt sty 04, 2008 1:25 pm

Rasiel Rikumai

Niewielki pochód sunął przed siebie w kierunku bram piekieł. Atmosfera była raczej dość... można było powiedzieć, że bardziej pasowała do marszu żałobnego.
Rasiel nie miał zamiaru jej zmieniać. Nie chciało mu się z nikim zbytnio rozmawiać, to też było dobrze jak było.
Wysoko ponad ich głowami szybował niebianin wypatrując niebezpieczeństw, cóż chociaż się na coś przyda. Generalnie ich położenie najgorzej znosił gnom, który zdecydowanie nie potrafił przyzwyczaić się do panujących tutaj warunków, które nie tylko Jemu były nie na rękę.

W końcu diabeł przerwał milczenie swym ostrzeżeniem. Wiedźma nie wydawała się być zbytnio przerażona tymi groźbami. Było w niej coś niepokojącego.

Kończąc swój krótki wywód na temat swojej uczciwości oświadczyła, że wkraczają do Gaju Furii. Jak się po chwili okazało nazwa zupełnie nie pasowała do otaczającego och miejsca. Suche, wyschnięte pnie drzew dawno już obumarłych budziły niepokój.
Nagle jeden z wijów na głowie wiedźmy odezwał się do miecznika.
Rasiel spojrzał na to coś. Zasługiwało to jedynie na litość, marna istota niegdysiejszej powłoki tego stworzenia.

-Chyba żartujesz. Nie potrzebuję czegoś tak groteskowego jak ty. Nie ma żadnej rzeczy... do której mógłbyś mi się przydać...-

Po czym ignorując głowę ruszył dalej przed siebie, w kierunku wrót piekieł.
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

pn sty 07, 2008 11:08 am

Sir Fantarin Kain de Reno

Gaj Furii
Gnom nie przypominał sobie o miejscu, które by się tak nazywało. Wiedział jednak, a przynajmniej wierzył w to, że każda nazwa musi zawierać w sobie ziarno prawdy na temat miejsca, do którego jest przypisana. Tak jak Pstrągowy Potok, w którym tych ryb było co niemiara, albo Wybrzeże Mieczy, biorące swą nazwę od tego, że jego klify wyglądają z morza jak postawione pionowo miecze. Ta okolica jednak nie kojarzyła się z furią. Raczej ze stagnacją, powoli udzielającą się również garstce straceńców wyrzuconych dziś rano na brzeg piekielnej rzeki. Dziś? czy to w ogóle dalej jest dzisiaj? A może to już jutro? Albo za miesiąc? Rok temu? Tysiąc lat wprzód?

Zmysł czasu uciekał Fantarinowi szybciej niż sens życia, pozostawiając go samotnego na pustkowiu pełnym diabolicznie powykręcanych drzewek oliwnych. Gaj Furii. Czyjaż musiała być to furia, że tak oszpeciła tą krainę? Czyj święty lub przeklęty gniew sprowadził zagładę na tę ziemię, która nigdy nie urodzi niczego prócz plugawych stworów nocy? To przekleństwo. Na pewno. Plugawa klątwa zgrai jeszcze plugawszych bogów mroku zawisła nad tą krainą... A może nie? Może tak już miało być? Może to jest właśnie przeznaczenie tej krainy?

Myśli tłukły się po głowie gnoma, nie pozwalając mu spokojnie iść, co rusz trząsł się gdy jego umysł nawiedzały dziwne imaginacje, które tworzyła kraina, co rusz przystawał widząc na ziemi kamień podobny do gnomiej czaszki. Patrzył wtedy w niebo. Niebo? Czy to w ogóle da się tak nazwać? Patrzenie w niebo powodowało tylko, że znów spuszczał wzrok na ziemię. Coś ciągle nie dawało mu spokoju, a mroczne pustkowia i droga wiodąca przez nie, znana tylko przez niewiadomego pochodzenia wiedźmę, zdawała się być drogą do czystego szaleństwa. Drogą, z której się nie wraca.

- Daleko jeszcze? - spytał nieśmiało gnom, szarpiąc za szatę człowieka ze znamieniem. Wiedział że nie ma odpowiedzi na pytanie, ale mimo to je zadał. Cisza była zgubna, Fantarin chciał usłyszeć znów czyjś głos, zaprzeczający jakoby szaleństwu i marazmowi, który powoli ogarniał wszystkich. Bo cisza była nie do wytrzymania, a rozmowa mogła nieść otuchę. Fantarin jeszcze raz skulił się w sobie, drażniony przez sny na jawie i pociągnął człowieka jeszcze raz za szatę przypominając o sobie. I w tej chwili w jego głowie narodziła się pewna myśl. Myśl, która pozwoli mu przetrwać ~Ja jestem~ - grzmiało dudniącym echem pod kopułą czaszki Fantarina - ~Ja jestem i do jasnej cholery, nie dam sobą pomiatać.~ - gnom kurczowo zasinął zęby, ale zaraz je rozluźnił, wiedźma obejrzała się na niego przez ramię i w umyśle gnoma znów zagościły czarne chmury zagłady. Pochód szedł dalej.
 
Awatar użytkownika
Ar0n
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 652
Rejestracja: pn gru 12, 2005 9:41 pm

wt sty 08, 2008 10:17 am

Amalcus

- Przeznaczenie, mój mały przyjacielu. Odległość ani czas nie mają tu większego znaczenia...

Amalcus delikatnie poklepał gnoma po ramieniu. Maluch wydawał się nieco zagubiony, może przestraszony. Githa wcale to nie dziwiło, choć jego ostatnie wydarzenia i natura samego planu wprawiały w senność. Monotonię.

Groteskowa postać nocnej wiedźmy nie była rzecz jasna przypadkowym stworem. Jak pewnie nic co spotka ich w przyszłości. Jako pierwsza spośród mieszkańców tego planu nie zaatakowała ich jednak i był to znak. Pozornie dobry, kto wie jednak jakie przyświecają jej zamiary? Jakie by jednak nie były przywiało ją tu fatum i tego Amalcus był absolutnie pewien. Osatecznie, ona też szukała manifestacji pewnej duszy, oględnie rzecz ujmując zjawy.
Męża? Bohatera? Jeden zawarty w drugim? Jeśli kiedyś była istotą śmiertelną, to wolałby nie wiedzieć, za jakie grzechy została tak upodlona.

Idąc dotąd w niemal całkowitym, nie licząc małej uwagi do gnoma, milczeniu, Gith pozwolił sobie na ziewnięcie.
Nie wiedział, dlaczego ktos nazwał ten zagajnik tak a nie inaczej. Nie obchodziło go to zresztą. Tak czy owak przypominał on raczej coś w rodzaju martwego, wysuszonego lasu niż zagajnik, który to kojarzył mu się raczej z Krainami Zwierząt, pełnymi bujnych drzew i zielonych polan.

~ Gdzie jesteś Zhertimonie? Gdzie się ukrywasz? ~
 
Awatar użytkownika
Azrail
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 480
Rejestracja: pt sty 14, 2005 9:09 am

śr sty 09, 2008 12:00 am

Azrael

Azrael szybował powoli po szarych przestworzach, wodząc wzrokiem za majaczącymi na krawędzi widoczności, zamglonymi sylwetkami swych towarzyszy. Tu, wysoko w górze, pośród nieba bezkresu, uczucie pustki i osamotnienia było znacznie silniejsze, wywierało swój negatywny wpływ na psychikę, nawet silnego wolą niebiańskiego przybysza. Anioł czuł żałość i rozpacz powoli wdzierające się w jego serce i duszę, uczucie beznadziei i bezsilności, sączone w jego umysł niczym jad przez samą mroczną naturę tej krainy. Niebianin miał wrażenie, jakby sama Śmierć czekała cierpliwie na jego rychły upadek, pragnąc wziąć go w swe objęcia…

Azrael spostrzegł swym wzrokiem bystrym, że w chwili nagłej, krajobraz tej mrocznej krainy zmienił się zupełnie. Szare równiny zaroiły się nagle od drzew obumarłych, co swe czarne gałęzie ku niebu wyciągały. Zagajnik był tak przerażająco cichy i spokojny, tak ponury, tak… martwy. Anioł przeczuwał niebezpieczeństwo, miał nieodparte wrażenie, że ten las skrywa jakieś mroczne tajemnice, że pomiędzy drzewami kryją się byty plugawe, co na nieostrożnym wędrowców czyhają. Ale… może były to tylko chore wymysły jego wyobraźni, może zbliżał się ku granicy szaleństwa, popadając w coraz większą paranoję…

Celestiański wojownik zniżył nieco swój lot, nie chcąc stracić z zasięgu wzroku towarzyszy, którzy weszli pomiędzy poczerniałe drzewa. Wtedy też ujrzał pokraczną larwę, wijącą się groteskowo na plecach wiedźmy. Zdawała się mówić coś do kroczących za nią istot, aczkolwiek z tej wysokości nawet czułe uszy niebianina nie były w stanie zrozumieć jej słów. Sam ten widok, wzbudził jednak w aniele żal i współczucie. Żadna istota nie zasługiwała na tak okrutny los. Niebianin poprzysiągł sobie, że gdy tylko będzie miał sposobność, skróci cierpienia tego pożałowania godnego stworzenia, kończąc jego nędzny żywot.

Azrael kilkakrotnie machnął silnie swymi potężnymi skrzydłami, wyprzedzając nieco pochód prowadzony przez wiedźmę szkaradną, by upewnić się, że dalsza droga bezpieczna będzie,
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

śr sty 09, 2008 2:05 am

Epizod I
Odsłona IV

[c]Music - Evil Awaiting[/c]

Azrael
Poczułeś i zobaczyłeś coś dziwnego, bardzo dziwnego. W oddali przed tobą, choć dokładną odległość niełatwo było tu określić, zaczęła majaczyć gigantyczna szara ściana. Przetarłeś oczy, wyostrzyłeś wzrok. Coś jakby mur ze zgniłoszarego marmuru, na wpół przezroczystego, wznoszący się od podłoża ku niebotycznym wręcz wysokościom. Szczytu jego widać nie było...

Dziwne, ale im bardziej próbowałeś się skupić, by dojrzeć konkretniejsze szczegóły, tym bardziej odległy i rozmazany cały obraz począł ci się wydawać. Co więcej, zacząłeś odczuwać, że lot staje się dla ciebie coraz to bardziej uciążliwy. Jakby powietrze zgęstniało wokół ciebie i gęstnieć chciało bardziej. Każde machnięcie skrzydeł przychodziło z coraz większym trudem. Nie był to jednak wysiłek ponad twe nieziemskie wszak siły. Byle magia tego plugawego miejsca nie powstrzyma cię tak łatwo.

I wtedy, wtedy poczułeś coś straszliwego. Przeczucie. Przeczucie nadchodzące z samego dołu, z gaju, który przemierzali twoi towarzysze. Musieli właśnie zniknąć pod gęstniejącą zasłoną wysuszonych konarów, gdyż spostrzec ich nie mogłeś. A niepokojące odczucie tylko narastało. Czułeś wszechogarniającą moc, tajemniczą esencję zła, która wręcz rozlewała się pod tobą. Byliście blisko, bardzo blisko. A to, do czego się zbliżyliście musiało być chyba obliczem śmierci samej, cierpliwym, zimnym złem w najczystszej postaci.

Pozostali
- Witajcie wędrowcy! Jak wam się u nas podoba?
Dziwne to było uczucie, ale zdało wam się, jakbyście przespali chwilę z waszego życia. Nagle przed wami wyrósł miły staruszek. Kościej, bez skóry ni ciała, lecz cóż mu się było dziwić. W tym porzuconym miejscu trzeba było jakoś przystosować się do lokalnych warunków. Jego szata była jednolicie czarna, pochłaniając i tak słabe w tej krainie światło niemal całkowicie. Tylko włosy, długie i ciemne, w niemałej jeszcze obfitości opadające z jego gładkiej czaszki, zdawały się nadawać mu jakieś pozory człowieczeństwa.
- Wybaczcie, że wam się nie raczyłem przedstawić, możecie mi mówić Suireban. A was jak zwą?
Spróbowaliście sięgnąć pamięcią sekundy wcześniej, by choćby otrząsnąć się z dziwnego wrażenia i spróbować przypomnieć sobie, w jaki sposób ów Suireban się pomiędzy wami zjawił…

Rasiel zbywa ostentacyjnie natarczywą larwę… biedna, pozbawiona złudzeń głowa coś tam mamrocze pod strzępem mięsa uchodzącym za jej nos, po czym milknie.

Sir Fantarinowi niechcący wymyka się pytanie. Wiedźma zbywa go jeno milczeniem i wymownym spojrzeniem, zdającym się mówić enigmatycznie: ”Cichaj maluczki, cichaj! Wielkie dziwy są przed nami i wielcy Ci, ku którym zdążamy! Mogą być wszędzie!”

- Przeznaczenie, mój mały przyjacielu. Odległość ani czas nie mają tu większego znaczenia...
Spokojny, stateczny głos githa i jego ręka na ramieniu gnoma rozbrzmiewają pośród głuchej wieczności otaczającego was zewsząd bezruchu.

~ Gdzie jesteś Zhertimonie? Gdzie się ukrywasz? ~
Cisza.

I wtedy Wiedźma wstrzymuje was ruchem ręki. Zdaje się nasłuchiwać i jakby drżeć, choć może to po prostu jej sparciałe ścięgna i tkanki odmawiać zaczynają powoli posłuszeństwa.

Kościsty staruszek stoi przed wami zaciekawiony, choć trudnym jest odgadnięcie wyrazu czy emocji z wyrazu czaszki samej. Przypuszczacie po prostu nieśmiało, że gdyby jego oczodoły przykrywały powieki, wówczas zamrugałby w lekkim zadziwieniu. Zdziwieniu wywołanym tym, że tak niecodzienna banda wędrowców wyrosła przed nim i stoją jak pnie, słowa nie wyrzekłszy.

A wy, wy po prostu musieliście wydobyć z mroków waszych pamięci tych kilka sekund zagubionych. Dziwne, dziwne to rzeczy się z wami działy.

- Ja jestem ogrodnikiem. Pielęgnuję drzewa, które jak widzicie rozkwitają wszędzie wokół was. Nie są tak zwykłe, jak na pierwszy rzut oka się wydaje… one są żywe! W najbardziej wyuzdanym i przewrotnym tego słowa znaczeniu. –zdaje wam się, jakby do was mrugał, choć trudno to ocenić jeno po pustym oczodole- Dlatego lubię mówić, że jestem skromnym pasterzem tej niepokornej trzódki, ale… co tam będziemy gadać o mych błahych zainteresowaniach. Pomówmy lepiej o waszych pasjach!

Dwa ostatnie słowa zostały zaakcentowane tak silnie, że aż dosłyszeliście bolesny odgłos zgrzytającej żuchwy.
 
Awatar użytkownika
Ar0n
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 652
Rejestracja: pn gru 12, 2005 9:41 pm

śr sty 09, 2008 5:26 pm

Amalcus

-Pfff...
Czy nic w tym planie nie może wyglądać tak jak na innych?
Zjawy, martwe drzewa, ludzie szkielety, ciężkie, gęste niczym mgła powietrze...
I szalony staruszek, który twierdzi inaczej.
To wszystko zaczynało powoli być męczące.

A szaleństwo tego planu zaczynało powoli ogarniać podróżników. Amalcus sam czuł wpływ, jaki wywiera na niego magia tej sfery - wszystko dostregał jakbyspowolnione, mniej wyraźne - szare i rozmyte.

Kościany starzec to z pewnością ktoś w rodzaju opiekuna tej części Hadesu.
Yugoloth? Zjawa? Nieumarłe, potępione stworzenie?
Nieważne. Na pewno jednak dysponował wielką potęgą w tym określonym miejscu i nie trzeba było go denerwować bez powodu. Można było wyciągnąć od niego jakieś przydatne informacje i być może pomoc.

- Fantual avil, Suirebanie - Gith skłonił się głeboko - Kroczymy w poszukiwaniu wyjścia z tej odlunej krainy, a także wiedzy, której niewyczerpanym źródłem jest filozof, ktorego duszę pragniemy odnaleźć.
Wybacz mi maniery, imię moje Amalcus, ja również jestem ogrodnikiem, choć sprawuję pieczę nad długimi sadzonkami myśli, kwietnikami wspomnień i ogrodami wspaniałości mego ludu. Pielęgnuje je, podlewam, a gdy trzeba czasem przycinam.
Czy sprawiłoby ujmę Twoim ogrodom, gdybyśmy, wiedzeni pośpiechem naszej drogi, przekroczyli je, kierując się dalej? Uraczyć Cię wszakże możemy, w zamian za towarzystwo, przyjazny ton i piękno fauny Twego zagajnika, rozmową i dobrym słowem.
Powiedz nam wszakże - czemuż to miejsce zwą "Zagajnikiem Furii" i co Ty robisz w tak odległym jak to miejscu?


Jednocześne Amalcus zastanawiał się, czy żywotność tych drzew to tylko wymysł starca, czy może rzeczywiście kryją one w sobie ukrytą, niewidoczną iskierkę życia, ktora umknęła jego zmysłom.
~Wszyscy jesteśmy głupcami. I ślepcami.~
 
Awatar użytkownika
Sierak
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2296
Rejestracja: pt maja 11, 2007 4:07 pm

śr sty 09, 2008 6:10 pm

Rasiel Rikumai

Nagle dalszą wędrówkę przerwał dość wyróżniający się z tłumu, a właściwie zupełnie normalny jak na standardy tego miejsca staruszek. Właściwie to zagadkowa była szybkość, z jaką starzec zjawił się przed nimi. Właściwie to miecznik nie dosłyszał żadnego "ah", ani "oh", które mogło towarzyszyć ewentualnej teleportacji. Ten plan był jednak naprawdę zdrowo porąbany. Ogrodnik przedstawił się. Rasiel nie przejmując się niczym, a przeczuwając następną przerwę w podróży usiadł na ziemi i podparł się z tyłu rękoma.

-Rasiel...-

Odburknął. Jednocześnie zauważył niecodzienne zdenerwowanie wiedźmy. Kim była istota, każąca się zwać ogrodnikiem skoro nawet ta pokraka, która tak otwarcie drwiła sobie z nich wszystkich i wodziła nimi za nos, była zestresowana. Starzec był całkiem wygadany, w dodatku jak widać zainteresowała go grupka przybyłych, gdyż od razu zagaił o tym, czym się interesują. Wyraz twarzy miecznika można było odczytać jako czysto olewatorski. Nie miał ochoty, ani zamiaru odpowiadać.

Mimo to Gith zaczął swoją tyradę. Wygadany był, trzeba mu było przyznać, chociaż gadał jak po porcji diabelskiego ziela. Swoim służalczym zachowaniem, mającym okazać jak najwięcej wdzięku i etykiety wyglądał zupełnie jak te cholerne, długouche, zarozumiałe elfy.

Rasiel przewrócił tylko oczami, bezgłośnie dodając "o matko...", po czym siedział tak dalej, mając nadzieję że staruszek szybko da im spokój i ta cała dyskusja szybko się zakończy bez Jego udziału.
 
Awatar użytkownika
Agnostos
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2259
Rejestracja: śr paź 05, 2005 9:47 pm

śr sty 09, 2008 11:43 pm

Epizod I
Odsłona IV

ciąg dalszy


- Ach, jakiż kulturalny! I w dodatku też „ogrodnik”, jak powiada… Przewiduję Tobie świetlaną przyszłość. Nawet mimo tego, że zadajesz zbyt dużo pytań. A dopóki przez swoje pytania nie będziesz potrafił dostrzegać oczywistych odpowiedzi, dopóty zawsze pozostaniesz głupcem. I ślepcem.


Po chwili Kościej spuścił ze swego poważnego tonu.

- Odpowiem… odpowiem na Twoje pytanie, lecz nie na wszystkie od razu. Zbyt wiele jest odpowiedzi, do których trzeba jeszcze dorosnąć. Jak moje drzewka oliwne, które dojrzewają czerniejąc i wydając przegniły owoc…
A więc Gaj Furii to nazwa, która rzekłbym się nieco zdezaktualizowała. Można powiedzieć, że dawne właścicielki zostawiły po sobie wakat, cóż… znalazłem im ciekawsze zajęcie! Nazwy miejsca jednak nie zmieniłem… jest wszak taka kojąca…


- Hej, chłopcze! Twe młode kości mogłyby raczyć okazać nieco więcej szacunku staruszkowi, zamiast siadać bezczelnie, w chwili, w której chciałem się z wami przywitać!

Na Rasielu spoczął pusty, zionący chłodem wzrok. Zapadła złowróżbna cisza. Tylko Rachel stękała na uboczu, jakby próbowała coś do was wykrztusić. Coś najwyraźniej blokowało jednak jej krtań. Miast wyrzec słowo rzuciła więc wymowne spojrzenia na groteskowo powykrzywiane wraki drzew. Jej kostropate dłonie żywo gestykulowały, jakby próbowała coś wam chyłkiem przekazać… zdawała się was błagać, tylko nie wiedzieliście, o co…
 
Awatar użytkownika
Azrail
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 480
Rejestracja: pt sty 14, 2005 9:09 am

czw sty 10, 2008 12:09 am

Azrael

Azrael szybował ponad mrocznym gajem drzew obumarłych, gdy nagle znad krawędzi horyzontu wyłonił się mur przedziwny, co samych niebios zdawał się sięgać. Anioł wytężył wzrok swój bystry, lecz dziwna ściana pozostawała niewyraźna, jakby mgła jakaś ją okrywała. Półprzezroczysty mur zdawał się oddalać coraz bardziej, niknąc wśród szarości tej ponurej krainy. Niebianin zastanawiał się w duchu, czym może by owa ściana… Może to ostateczna granica Krainy Śmierci, bariera uniemożliwiająca duszom martwym powrót do świata żywych? Zaprawdę, intrygujące to było zjawisko.

Celestianski wojownik począł odczuwać postępujące zmęczenie, jakby lot przez tą jałową krainę wszelkie jego siły wyczerpał. Skrzydła ledwo się poruszały, przedzierając się z trudem przez ciężkie powietrze. Zmęczone mięsnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, powoli opadał coraz niżej i niżej… Dzięki silnej woli niebianin zdołał jednak, po walce krótkiej, przełamać ową mroczną magię, co niemal do upadku go doprowadziła. Anioł wzniósł się nieco wyżej i … zorientował się, że towarzysze jego zniknęli gdzieś pośród gaju drzew poczerniałych. Z każdą sekundą niepokój niebianina narastał, przeczuwał, że kompani jego mogą by w niebezpieczeństwie.

Azrael zamknął oczy swe srebrne, koncentrując myśli, by moc niebiańską przywołać. Anioł poczuł delikatne mrowienie i gdy ponownie otworzył oczy, jego percepcja i sposób postrzegania świata zmienił się znacznie. Obraz stał niewyraźny i zamglony, jednak… niebianin mógł dojrzeć teraz to, czego gołym okiem widać nie było… zło. Anioł począł przepatrywać mroczny las, w poszukiwaniu charakterystycznych czarno-czerwonych plam, którymi emanowały dusze nieczyste, do których to z pewnością należeli cornugon, człowiek naznaczony przez demony czy wampirzyca. I wtedy ujrzał… Zło w najczystszej postaci. Anioł poczuł silne zawroty głowy, tak potężną, wszechogarniającą złowrogą aurę wydzielała ta istota, a oczy niebiana… poczęły krwawic obficie, jakby nie mogąc znieść widoku zła tak okrutnego. Zamroczony, począł spadać w kierunku ziemi…

Azrael upadł z hukiem na ziemię jałową, łamiąc w locie kilka gałęzi drzew obumarłych. Leżał tak czas jakiś, balansując na krawędzi snu i jawy… Anioł powoli otworzył oczy, gdy tylko jego świadomość w końcu powróciła do ciała. W głowie wciąż mu wirowało, przez co pokraczne kształty drzew poczerniałych, zdawały się jeszcze bardziej groteskowe. W końcu zdołał się podnieść, rozprostowując skrzydła i kończyny swe obolałe. Dzięki wrodzonym zdolnością regeneracyjnym, wszelkie rany i obrażenia, jakich mógł doznać niebianin podczas upadku z dużej wysokości, zagoiły się nim zdołał odzyskać przytomność, jednak… ból nie zniknął. Anioł czuł jak przeszywa on całe jego ciało, jakby mroczna natura planu podsycała go, potęgowała. Nie zważając jednak na te trudności, anioł ruszył wolnym krokiem w kierunku, z którego, mimo zakończenia dzialania mocy wykrycia, wciąż wyczuwał esencję zła…

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości