Rudiger z KolnRudiger naprawdę miał nadzieję, że wyostrzone zmysły zielonego kocura przeprowadzą ich przez tą zagadkę, a tu nici. Jedynym co udało się im aktywować była magiczna pułapka. Choć określenie "magiczna" niespecjalnie tu pasowało. Rudi dobrze pamiętał jak to stworzenie zadziałało na Lady Sairę i Brilchana.
To jednak nie był czas na zamartwianie się wspomnianą dwójką. Nadszedł czas przelewania krwi, oto prawdziwy powód, dla którego się tu znalazł! Miał chronić i bronić! Tak więc gdy jego uszu dobiegł świst strzały Rudiger obrócił się jak sprężyna odruchowo dobywając miecza.
Natychmiast przeklął swą głupotę. Czyż istota żywiąca się magią mogła ucierpieć od ciosów magicznego oręża? Wątpliwe. Trzeba było zmodyfikować taktykę. Te i inne myśli przemkneły przez głowę żołnierza z szybkością błyskawicy. Rusz się, Rudi!
Kolneńczyk zamarkował cios w łeb płomiennej istoty i, widząc że finta zastopowała na chwilę atak, natychmiast skoczył w bok kryjąc się za plecami Dortmunda. Miecz wrócił do pochwy, w ręce żołnierza skoczyła dwururka. Odbezpieczenie i wycelowanie broni było kwestią jednej chwili.
-Dortmund! Odłuż kuszę, imaj się miecza! - ostry krzyk Rudigera zmieszał się z ogłuszającym hukiem podwójnego wystrzału wymierzonego w pierś konstruktu. Walka się zaczynała!
Godzony pociskami konstrukt zaryczał głośno i nisko wypuszczając z siebie kolejną płomienną falę, która jeszcze bardziej podgrzała powietrze w pomieszczeniu, do tego stopnia, że teraz Rudiger czuł się jak podczas wyprawy do Jerozolimy - na pustynnych piaskach, w pełni słońca, osłonięty ciężką zbroją.
Żołnierzowi coraz ciężej było oddychać, ale że zaprawiony w bojach zdołał odepchnąć zwalającą się na niego właśnie kończynę konstruktu tak, że owa wyrżnęła w ziemię z hukiem.
Dortmund w tym czasie dobył miecza i przetarł pot z czoła - wyglądał tak, jakby spora garść gnomiego prochu wybuchła mu tuż przed twarzą - i tak szybko jak było to możliwe ruszył w stronę oponenta z mieczem uniesionym nad głową.
Konstrukt wyprostował się i otrząsnął lekko, pomieszczenie wypełnił ciągły, rozrywający bębenki pisk.
Rudiger widząc, że Dortmund skutecznie zaangażował konstrukt w walkę wręcz, przeładował strzelbę i ponownie wypalił w pierś płonącej istoty. Oddając strzał cały czas starał się pozostawać we względnym bezpieczeństwie jaki zapewniał mu walczący krasnolud.
Konstrukt odwrócił się i zamachnął z całą siłą na Dortmunda, który nie wytrzymując już pisku złapał się za uszy - nie trudno się domyślić, że krasnolud został miotnięty o ścianę i z jękiem osunął się na podłogę.
Rudigerowi też ból w uszach powoli doskwierać, oddany przez niego strzał sprawił jednak, że konstrukt został zmuszony do wykonania nieskordynowanego kroku w kierunku żołnierza po czym zachwiał się i upadł na coś co można by zapewne nazwać jego plecami, po czym gwałtownie stanął w płomieniach, z których unosił się ciemny, duszący dym. Atmosfera w pomieszczeniu stawała się coraz bardziej nie do zniesienia.
Dym, ogień i cieńki pisk osiągnęły taką skalę, że Rudiger nie mógł już tego wytrzymać. Przyciskając do piersi dymiącą strzelbę żołnierz ruszył biegiem w kierunku drzwi, przez które niedawno przeszedł.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że w pomieszczeniu został Dortmund zdany na łaskę i niełaskę konstrukta. Zaciskając zęby Rudiger przeładował strzelbę i, ignorując pytania Brilchana i Lady Sairy, tak samo jak gwałtowną cheć ucieczki, ponownie wpadł do środka i zatrzaskując drzwi momentalnie odwrócił się do wroga gotów wypalić ponownie prosto w płonący pysk.
Z tym, że w pomieszczeniu nie było już śladu, ani po konstrukcie, ani po krasnoludzie.
-Dortmund! Gdzie jesteś!? - żołnierz rozejrzał się po komnacie.
Gdzieś pod ścianą, pod którą wcześniej leżał Dortmund Kolneńczyk dosłyszał ciche jęki, powietrze zafalowało i na powrót stało się ciężkie, czarny jak smoła konstrukt leżał na środku komnty - nadal płonął, ale zdawać by się mogło że nie zostało w nim wiele życia. Jeśli można w jego przypadku w ogóle mówić o życiu.
Piski w tym momencie były już ledwo słyszalne, lecz temperatura powietrze nadal była nie do zniesienia.
Chwilę później Rudgier dostrzegł pod ścianą swego kompana, z rozbitą głową z której sączyła się krew.
Powietrze znowu zafalowało a pomieszczenie stało się ciche i przyjazne, smród spalenizny ustąpił miejsca cudownym zapachom drogich perfum, a ze ścian i podłóg zniknęły wszelkie ślady walki. Rudiger powoli jął się zapadać w ten cudowny moment wytchnienia, podczas gdy resztki jego świadomości krzyczały głośno o rozsądek.
-"Co to za szatańskie zwidy!? Obudź się Rudi!"
Rozsądek zwyciężył, idylliczne pomieszczenie zamigotało kilkakrotnie przyprawiając żołnierza o ból głowy, ale Rudiger uparcie utrzymywał zpamiętany obraz komnaty i w końcu udało mu się przywrócić prawdziwy wizerunek pomieszczenia.
Po środku leżał dygocący w stanie bliskim agonii konstrukt, pod ścianą leżał Dortmund. "Po kolei" - pomyślał Rudiger dobijając płomienną istotę strzałem w łeb. Przeładowawszy i zabezpieczywszy strzelbę żołnierz zajął się krasnoludem.
-Dortmund! Obudź się, chłopie! - Rudi potrząsnął wojakiem - Wstawaj! Pomogę ci. - żołnierz podparł kompana cierpliwie holując go do wejścia komnaty.
Wróciwszy do pozostałych kompanów Rudiger posadził Dortmunda pod ścianą po czym zwrócił się do Brilchana i Lady Sairy.
-Kupa zabawy! - zaśmiał się z wyraźną ulgą - możecie już wejść do środka. Ale najpierw prosiłbym o zajęcie się Dortmundem. Macie może jakieś uzdrawiające maści lub kataplazmy?