Do dzisiaj płaczę nad ich losem.
--
Kesler
1716 MŻ
- Jesteś pewien?
- Nie.
- Słusznie... Ale decyzję podjąłeś jak rozumiem?
- Tak - kolejna krótka i treściwa odpowiedź wydostała się z ust młodzieńca siedzącego przy kominie.
- Cóż, życzę więc powodzenia - lekkie wzruszenie ramion skwitowało wypowiedź Keslera i dało wyraz jego swoistej obojętności wobec losu rozmówcy.
- Dzięki Ci - zaskakującą w tym miejscu szczerość dało się słyszeć w ustach młodego człeka.
Kesler podniósł się z krzesła i rzucił okiem w kierunku komina - jedynego jego zdaniem przyjemnego elementu w tym pomieszczeniu. Kesler lubił przyjemne rzeczy i choć może to brzmieć prosto, Kesler nie był prostym... człowiekiem.
***
Nie zrozumiał. Trudno.
--
Kesler
1714 MŻ
Krótka nota wylądowała w dzienniku Keslera. Był oszczędny w słowach. Używał ich w dokładnie takiej ilości jakiej musiał. Księga z jego zapiskami wylądowała w kącie a on sam zapadł się w swoim głębokim fotelu i odpalił białą fajkę dorzucając do niej nieco zmiętych liści.
Swoją drogą to Ciekawe, że jego uczeń przejął po nim zwięzły i prosty sposób porozumiewania się a jednocześnie nie zrozumiał pierwszej, najważniejszej prawdy o świecie. Pierwszej lekcji jakiej udzielił mu Kesler.
Cóż, może to jego wina, że zbytnio rozbudził jego ciekawość. A może podświadomie chciał by doszło do tego, czego był zawsze ciekaw - choćby po to by potwierdzić swoje tezy.
Nie opuszczały go jednak pewne utrapione myśli. Myśli, których nie udało mu się wyplenić mimo tylu lat życia i poznawania. Myśli które dotkliwie wbijały się w jego świadomość raniąc jego umysł głęboko i w najmniej spodziewanych momentach, tak że rany nigdy do końca zagoić się nie zdołały. A myśl była prosta jak jego słowa "A może tym razem się uda".
Kesler pokręcił głową i zaśmiał się cicho pociągając spory łyk dymu z fajki. Chciał zepchnąć tę myśl, a jednak jej cień znowu pozostał w jego głowie, pośród tego całego chosu.
***
Kiedy spotkałem go po raz pierwszy zniszczył moje zadania szybciej niż ja bym to zrobił. Kiedy spotkałem go po raz drugi był na tyle rozumny, że potrafił wskazać mi w mych sprzedajnych mądrościach dziury, nad którymi ja sam się głowiłem od lat.
Wiążę duże nadzieje z tym chłopcem.
--
Kesler
1704 MŻ
Ciężki dym, słodkawy zapach i stłumione światło wypełniały pomieszczenie, w którym jeszcze nie tak dawno siedział mistrz. Teraz jednak nie było już czasu na zastanawianie się, nad sensem tego wszystkiego. Nadszedł z dawna oczekiwany czas - czas działania.
Nie potrzebował szczegółowych inkantacji, prawdę powiedziawszy nawet o nich nie słyszał. Wystarczyło mu zaledwie skupienie, długie i nieprzerwane skupienie... Ciągnące się przez minuty a potem godziny, pod koniec którego zapadł w sen. Sen, którego nadejście obwieściło kłopoty dla kilku wędrowców z obcego świata...
Prolog
Cel
Cel
Brilchan
To spotkanie nie należało do zwyczajnych. Nie od dzisiaj bowiem wiadomo, że do bibliotek zaglądają częściej lekko łysawi wychudzeni naukowcy niźli dobrze zbudowani wojownicy odziani w lśniące jak w dawnych legendach zbroje. Wędrowiec jednak zdawał się nie zdawać sobie sprawy z tego jak niecodziennym jest zjawiskiem i równym, żołnierskim wręcz krokiem przeszedł przez szeroką salę, nieświadomie zapewne zmuszając kilka osób do zejścia z jego drogi.
Majestatyczne przejście miało swój kres przy jednym ze stolików w kącie. Miejsca w którym panowała największa cisza, do którego rzadko kto zaglądał, gdzie nawet kroki przemykających między półkami mędrców zdawały się być nieme. Przy tym właśnie stoliku siedział Brilchan - jak przez większość swego życia zatopiony w lekturze.
- Witam Szanownego Pana, noszę imię Lomin de Harmon - zaczął rycerz kłaniając się przy tym z nienaganną manierą - zechciał by mi Pan poświęcić chwilę czasu?
Te słowa zapoczątkowały nowy, choć niezbyt długi rozdział w życiu Brilchana. Lomin szukał bowiem wiedzy, wiedzy którą mógł mu przekazać młody naukowiec. Trwało to kilka tygodni, kilka tygodni przelewania wiedzy maga do umysłu rycerza. Miał on szerokie zainteresowania - pytał o wiele różnych rzeczy, zwykle o same ogóły, jakby chciał tylko poznać podstawy, a ponieważ do tego nieźle płacił - Brilchan nie miał raczej powodów by wiedzy mu nie przekazywać.
Tak czy owak minęło siedem tygodni. Siedem tygodni ciężkiej pracy dla obu. Wtedy to Lomin pokazał Brilchanowi księgę. Księgę, która jego zdaniem miała stanowić drogę do wszelkiej wiedzy a jednocześnie być kluczem otwierającym aż nazbyt wiele drzwi. Jej pochodzenie nie było jasne, lecz sam Lomin twierdził, iż odziedziczył ją po swym niedawno zmarłym Ojcu.
***
Brilchan pstryknięciem placów zapalił wszystkie świece w kandelabrze i ułożył księgę na ciężkim biurku w swoim małym ale przytulnym pokoju, teraz dopiero miał okazję lepiej się jej przyjrzeć.
Była to zapewne dość stara księga z drewnianą okładką obszytą skórką. Na jej grzbiecie i okładce widniały nieco starte litery "Maledicto sapientia", które były jedynym wyróżniającym się detalem. Pierwsza strona skrywała natomiast ostrzeżenie następującej treści:
"Dalej czeka Cię wiedza, czysta wiedza.
Nie oczekuj niczego więcej,
nie mów, że nie ostrzegałem
Wiedza nie jest prosta,
Wiedza jest przekleństwem,
Wiedza nie ma dna,
Wiedza nie zna zasad,
Wiedza nie ma uczuć,
W wiedzy nie znajdziesz ukojenia,
Wiedza Cię nie pocieszy,
Wiedza zaprowadzi Cię na skraj rozpaczy,
A jeśli z niego wrócisz, pozostanie na zawsze
Przewróć stronę jeśli chcesz
lecz nie mów, że nie ostrzegałem.
- Kesler 1680MŻ
Wiedza wymaga nie tylko oczu
Wymaga wielkiego skupienia,
Wymaga siły i determinacji,
Wymaga chęci,
Wymaga zaufania,
Wymaga lojalności,
Wymaga przygotowania,
Wymaga czasu
Wymaga próby,
A próba wymaga arbitra
- Arbiter"
Słowa te, były dla młodego badacza tym, czym czerwona płachta dla byka. I choć był nastawiony sceptycznie do tej księgi, to nie mógł powstrzymać się przed przewróceniem kartki. Spodziewał się "wielkiego nic"... Jakże się zawiódł...
Dortmund
Lomin to gość pełen honoru - oto co Dortmund wiedział na temat rycerza po ich pierwszym spotkaniu - w przydrożnej tawernie gdzieś na rozstaju dróg. W tejże tawernie doszło między nimi do rozmowy podczas, której obaj mieli okazję wspomnieć dawne boje będące ich udziałem i choć historie opowiadane przez Dortmuda były znacznie mniej heroiczne i doniosłe, to rycerz wysłuchiwał ich w pełnym skupieniu - doceniając jakby także ich wagę. To imponowało Dortmundowi - w końcu większość rycerzy to zadufani w sobie szlachcice bez grama odwagi, a ten który stał przed nim był naprawdę kimś - nawet jeśli krasnolud nie wiedział do końca kim.
Był wieczór, pora w której ostatni wędrowcy przybywają do tawerny, a pierwsi wychodzą już z głównej sali by spędzić noc w położonych na piętrze pokojach. Nie była to może najwyższych lotów przystań w podróży, ale na pewno wystarczyła do przetrwania nocy w godziwych warunkach - tym bardziej, że położona była przy leśnym trakcie. Wewnątrz panowała przyjemna atmosfera, nad kominem piekł się już drugi tego wieczora prosiak, a na lekkim podwyższeniu przygrywała do posiłku i rozmowy grupa bardów snująca akurat opowieść o pięknych elfach z południa, tak pięknych, że kto je zobaczy, od razu zamienia się w kamień. Dortmund jednak, nie zwracał zbytniej uwagi na muzykę, wolał się skupić na jednej z opowieści Lomina:
- Było to ze dwie dekady temu, kiedy mój ojciec miał jeszcze dość sił by dzierżyć w dłoni miecz i dość werwy by ruszyć z nim w nieznane. Tedy to pognał konno zgodnie z przykazem od swych zwierzchników na pomoc księciu tej krainy uwięzionego w przez lokalną bandę. Ot dziwna sprawa się zdawała od początku, bowiem książe gdy nawet rusza w podróż, to ma przy swym powozie co najmniej dwa tuziny najbardziej zaufanych i najlepiej wyszkolonych zbrojnych w królestwie, więc żadna banda nie ryzykowała by walki z nimi, choćby nie wiem na jakie łupy liczyli. Tak czy owak, z całej wyprawy księcia wrócił tylko jeden ciężko ranny żołnierz, opowiadając o grupie zaledwie czterech łupieżców, którzy roznieśli przybocznych księcia nim Ci zdołali dobyć broni. Sprawa była więc bardzo nietypowa, ale właśnie do takich zadań wyznaczany był mój ojciec. Ruszył więc w pogoń za bandą i wkrótce ich odnalazł - okazało się, że byli na tyle bezczelni że wraz ze wszystkimi łupami skryli się w sporych rozmiarów grocie tuż obok miejsca w którym napadli na powóz królewski. Cóż, walka nie sprawiła memu ojcu problemów - choć jak sam mówił był mocno zaskoczony, że ta czwórka potrafiła powalić książęcych kompanów. Wtedy mój ojciec odkrył, że banda nie działała sama - w głębi jaskini była jeszcze jedna, ukryta izba, w niej mój ojciec znalazł dwóch ludzi - księcia i wychudłego jakby wyjętego z grobu mężczyznę, odzianego w skąpą szatę, obaj leżeli na ziemi oddychając szybko i pojękując z bólu. W pokoju poza nimi nic nie było - tylko stara obita skórą księga, księga którą mam do dzisiaj. Tak czy owak, ojciec zabrał księcia i tego człeka do Waterdeep gdzie najwyżsi rangą kapłani Ilmatera próbowali ulżyć im w cierpieniu i wyleczyć ich z tego co niszczyło ich ciała - na próżno. Wkrótce królestwo musiało opłakiwać stratę księcia, a mojemu ojcu został już tylko jeden trop w drodze do wyjaśnienia zagadki tej śmierci - księga. Niestety, wkrótce potem mój Ojciec zaczął odchodzić od zmysłów i mimo, że wiele osób próbowało mu pomóc - nikt nie był w stanie, bowiem cały czas bełkotał - przez niemal dwa dziesięciolecia. Ostatecznie jednak zostawił po sobie dwie rzeczy - jedyny napisany z sensem dokument od czasów tego niefortunnego zadania, czyli swój testament oraz księgę - jak wynika z testamentu źródło jego szaleństwa. Kto wie ile w tym prawdy, ja jednak mam zamiar wypełnić jego wolę i odnieść księgę tam gdzie prosił by ją dostarczyć. - Lomin zawiesił opowieść i spojrzał z pełną powagą na krasnoluda - A przy okazji. Czy nie chciał byś przeżyć czegoś wielkiego, odczuć prawdziwą chwałę, ale za cenę wielkiego ryzyka i otrzymać nagrodę, która pokryje twoje straty z przeszłości z nawiązką? - Lomin spojrzał w głęboko w oczy krasnoluda, a te aż świeciły od zapału, rycerz dobrze wiedział, że Dortmund nie będzie się opierał, ale nie dbał o to - wiedział, że jest On osobą, która pozwoli mu do końca wypełnić ostatnią wolę Ojca. Wkrótce potem się rozstali, a Dortmund, który przyjął ofertę rycerza miał po prostu czekać. Na co czekać? Nie wiedział - póki co żył po prostu dalej swoim życiem - do czasu...
Lucullus
- Rzeczywiście - zaczął Lomin gdy tylko Lucullus przekroczył (jak sądził niezauważenie) próg niewielkiej chaty w środku leśnej głuszy - moi informatorzy słusznie ocenili Pana zdolności. Miło mi Pana poznać.
Nieco zbity z tropu najmita zaczął rozglądać się w poszukiwaniu elementu, który zdradził jego obecność, był przecież doskonale przygotowany - jak zwykle. Ale zwykle nie zdarzają mu się wpadki.
- Proszę się nie martwić, raczej nie miał Pan zbyt wielkiej szansy mnie dojść, zresztą nie w tym celu został Pan wynajęty - kontynuował Lomin swym niskim, mocno ściszonym głosem przez półmrok panujący w ciasnej izbie.
Lucullus stał w niemal całkowitym bezruchu poruszając tylko głową, teraz w poszukiwaniu drogi do ewentualnego odwrotu.
- Mam dla Pana propozycję, bardzo dobrą propozycję - rycerz podniósł się wreszcie z krzesła w którym siedział plecami do tropiciela i stanął przed nim w pełnej okazałości wychodząc z półmroku. Jak zawsze odziany był w lśniącą nawet w tak delikatnym świetle ciężką zbroję.
- Zamieniam się w słuch - wycedził przez zaciśnięte zęby Lucullus. Takie wpadki jak ta zdarzały mu się na tyle rzadko, że nie miał zbytniej wprawy w wychodzeniu z opresji. Tym bardziej, że tym razem miał jasne zadanie - nie zrobić nikomu krzywdy, chyba że w samoobronie - a jego rozmówca nie był specjalnie agresywny.
- Przypuśćmy że mam dla Pana zadanie, dzięki któremu nie tylko zdobędzie Pan to po co przyszedł tutaj - Lomin uśmiechnął się pod nosem lekkim ruchem ręki wskazując szkatułkę stojącą na jedynym w pomieszczeniu kredensie, ale także stanie się Pan właścicielem jednej z posiadłości szlacheckich w Waterdeep - nie muszę chyba wspominać jaką wartość ma taka posiadłość.
- Cóż, stawka jest bardzo kusząca, ale co mam zrobić dla Pana - Lucullus wiedział, że nie ma miejsca na negocjacje a w tym momencie to szkatułka była dla niego cenniejszym łupem, niż posiadłość w Waterdeep - ona bowiem oznaczała dla niego życie. Tak to jest gdy współpracuje się z niebezpiecznymi ludźmi - dobrze płacą, ale porażka oznacza śmierć, niezależnie od tego czy ktoś potrafi się ukryć czy nie - w końcu i tak go wytropią.
- Zadanie, które dla Pana przygotowałem nie należy do najprostszych ale jest warte swojej ceny, ruszy Pan w podróż - daleką i ciężką. Postara się Pan ochronić kilku wędrowców i pomóc im w ramach swoich umiejętności. - Lomin uciął swoją wypowiedź pozostawiając miejsce na szybką odpowiedź tropiciela.
- Zgadzam się - padło z ust Lucullusa, który nie do końca był świadom zadania, które go czeka. Zdążył jeszcze zobaczyć uśmiech na twarzy Lomina, a gdy mrugnął, znalazł się już w zupełnie innym miejscu.
Aarie
Modły o północy, zwieńczenie każdego dnia Aarie i jakże istotna jego część. Była kapłanką, a kapłani poświęcają swym bóstwom wiele czasu i uważnie słuchają ich woli jeśli tylko Ci będą dość łaskawi, by im ją objawić. Aarie cieszyła się łaską Pani Nieszczęścia i miała tego świadomość, nie zamierzała na tym jednak poprzestać, gdyż dobrze wiedziała jak łatwo ową łaskę utracić. Ta modlitwa była jednak inna. Aarie doświadczała już w przeszłości dotyku i słowa swej bogini, ale nigdy nie było to doświadczenie tak wyraźne i do złudzenia przypominające rzeczywistość.
***
Sigil to miasto drzwi, ale także miasto osobowości i osobliwości - ma to swoje dobre strony, a jedną z nich jest to, że mając odpowiedni zapas brzdęku można szybko odnaleźć znawcę sztuki magicznej, który za odpowiednią kwotę zaryzykuje praktykowanie nawet najbardziej nikczemnej czy niebezpiecznej magii.
Tym razem jednak pieniądze były zbędne, bowiem Aarie mogła zaoferować Derilowi coś znacznie cenniejszego niż kilka złotych krążków - schronienie przed łaskobójcami. W taki sposób - korzystając ze swych kontaktów w mieście zwiodła młodego, nieświadomego i jakże naiwnego maga. Wkrótce potem Deril razem z córką niebios wydostali się z Sigil trafiając na plan będący dziełem Beshaby. Tam sprawy potoczyły się szybko - dzięki wiedzy maga i łasce jaką dysponowała Aarie udało się przeprowadzić rytuał - tak jak zostało objawione. Przy okazji niestety młody człek upadł i nabił się na miecz. Cóż - bywa. Zapewne była to kwestia pecha. W końcu to nie pierwsza osoba która przypadkowo znalazła się na końcu tego ostrza.
Wszyscy
Cała czwórka plenarnych podróżników trafiła w jeden czas. Czas, który został dokładnie przewidziany, a może był tylko dziełem przypadku. Niezależnie od tego znaleźli się razem stojąc w krzywo namalowanym białą farbą na kamiennej posadzce kręgu. Nie towarzyszyło temu żadne światło, ani żaden dźwięk. To się po prostu stało.
Stali teraz razem w tym lekko wilgotnawym, chłodnym pomieszczeniu, niewielkich rozmiarów, które witało ich tylko ciszą. Pomieszczenie miało mniej więcej kształt sześcianu którego ogólny kształt był zachwiany przez jedne jedyne drzwi za którymi ciągnął się długi korytarz i jeden, wykuty w kamieniu stolik umieszczony w narożniku. Wątłe światło w pokoju pochodziło od pochodni zawieszonych już wewnątrz korytarza.
Nad drzwiami widniał napis:
"Zjednoczenie jest kluczem sukcesu i prowadzi do wielu zwycięstw, jednak jest też pełne słabości."