czw paź 18, 2012 5:04 pm
Wiktor "Alfa" Stiepanowicz - dobrze zbudowany, wygolony Ukrainiec
Po przejściu przez dziurę w przestrzeni Alfa swoim zwyczajem starał się zlokalizować miejsce ich desantu. Czujniki zbroi jednak głupiały i w większości nie mogły nawiązać nie tylko łącznosci z którąś z ich baz ale nawet z żadnym satelitą czy stacją naziemną. Mniej więcej jedynie udało mu się ustalić pozycję na planecie. Jednak coś było nie tak i to ostro bo o ile sie orientował to w tym miejscu powinien być ocean. A mieli jakiś cholerny dziki busz! A na nim... Wiktor w zamyśleniu spojrzał ponad głowami towarzyszy w dal. Nie było to trudne bo w pancerzu był chyba najwyższy z grupy. I dostrzegł... Tak, po przybliżeniu na horyzoncie dostrzegł wędrujące stado dinozaurów! ~ Co jest kurwa? Gdzie my do chuja jesteśmy? ~ zarządał sprawdzającej procedury od komputerów pokładowych ale pomimo to po jej zakonczeniu i stwierdzeniu, że wszystkoie programy są sprawne dinozaury na horyzoncie nie zniknęły.
Potem dołączył do nich Ares i walnął krótką w sumie przemowę i wydał odpowiednie rozkazy. Alfa był pod wrażeniem oczekiwań Aresa i Osborne'a. ~ Wyczyścić planetę w tydzień?! ~ Do samego zabijania obcej cywilizacji nic nie miał. Wiedział, że ani powieka ani palec na spuście mu nie drgnie gdy przyjdzie mu mordować obcych. Pod tym względem był tolerancyjny i był za pełnym równouprawnieniem które świat Zachodu tak wielbił. Spokojnie mógł zarzynać każdego bez względu na zawód, płeć, wiek, religię czy inne fanaberię. Co prawda zabijanie przedszkolaków niespecjalnie mu leżało i wolał mieć do czynienia z wrogimi żołnierzami no ale rozkaz jest rozkaz. Skoro został legalnie wydany przez legalne dowództwo to nie było nad czym więcej się zastanawiać.
Co innego wyczyścić zwierzyniec. I to nie jakieś plemię czy coś o ograniczonej strefie ale wszystko i wszędzie. Miały zostać tylko jakieś pełzające gówno jak chomiki i inne szczury. Miał wątpliwości czy starczy im czasu i możliwości by wyczyścić cały kontynent tak dokumentnie. Nie spodziewał się, żeby tempy, chodzący, mięsny cel jak jakikolwiek dinuś stanowił zagrożenie czy wyzwanie dla niego albo kogoś z ich grupy. Wzywaniem było wytłuc je w tak krótkim czasie.
Posłuchał w ciszy Aresa. Spoko mógł wytłuc protojankesów czy jak ich tam nazwać. Uznał to nawet za zabawne. Jednak duet z Węglanem jakoś nie przypadł mu do gustu. Po zastanowieniu jednak doszedł do wniosku, że prawdopodobnie pod wzgledem możliwości nie był to zły wybór. Jednak Węglik był jak dla niego zdecydowanie zbyt problemotwórczy. Ostatnie wydarzenia na Posejdonie tylko go w tym utwierdziły mimo, że odbierał je tylko za pomocą komunikatora. Poza tym to był rozkaz więc nie było co nad tym gdybać. Nie skomentował więc tego wyboru.
Po odejściu Aresa popatrzył chwilę po reszcie grupy. Zostali udupieni. Bez Aresa pewnie nie dadzą rady wrócić do siebie. Ten jak wróci a nie wykonają zadania zapewne zadowolony zbyt nie będzie. A ani on ani Osborne nie słynęli z pobłażliwości. Zostając i wykonując rozkaz właściwie stanowili przynęte dla Shadow Kinga którego mieli zwabić. Podszedł do sakiewki jaką zostawił im bóg wojny i wydobył z niej komunikatory. Rzucił po jednym każdemu kto ich jeszcze sam nie pobrał. - Barlog, Miguel, nie wiem dokładnie co tam możecie. Ale jak ten Królik ma się nam dobrać do dupy to dacie radę zorganizować jakiś alarm albo jego wykrywanie? Ty Barlog chyba z nim gadałeś na statku co? Możesz go teraz jakoś namierzyć? Bo wygląda, że ta rzeź co tubylcom sprawimy to ino podpucha a na serio będziem sie tłuc ze Shadowem. Co o nim wiemy? Co on może? Po czym poznać, że jest w pobliżu? Jak go rozwalić? - spytał obu oddziałowych "mózgowców" swym chropawym angielskim. Miał mętne poczucie co jakichś telepat czy inny maguś może. To nie była jego działka. Liczył, że coś powiedzą mu więcej o głównym przeciwniku nim się rozstaną i zajmą swoimi zadaniami.
Alfa wysłuchał roboczego planu Weglana. Zastanowił się chwilę. - Dobra, może być. Ale zacznijmy od tej protoalaski i tych wszystkich gór i potem się posuwajmy na wschód ku Europie. Wam, Marker proponowałbym od tej Japoni i Azji i posuwac się na zachód. Powinniśmy się spotkać w połowie drogi i resztki tego żywego syfu powinniśmy wziąć w kleszcze. Jakby wszystko poszło mniej - więcej zgodnie z planem. Jakby ktoryś zespół skończył wcześniej mógłby pomóc innym. - popatrzył na zebranych. Plan był w sumie głupi jego zdaniem. Ale każdy inny wydawał mu się równie "inteligentny". Zastanawiał się jakim cudem mają zapobiec ucieczce żywych stworzeń. Jakby nie patrzył mogli być tylko w jednym punkcie kontynentu na raz. A bydleta mogły zwiewać gdziekolwiek. W końcu wzruszył ramionami. Ze słowiańskim fatalizmem przewidywał w duchu, że wszystko i tak się spierdoli a oni zostaną poostawieni sami sobie głęboko w dupie a i pewnie i tak nie pódzie im tak gładko jak zdaje się oczekiwała od nich góra. Ale cóż, rozkaz jest rozkaz.
- Aha, Barlog, chwilowo zostajesz w odwodzie więc będziesz miał najwięcej czasu. Jak uda ci się namierzyć cos jakby stolicę, króla albo inne ważne czy święte chujostwo to powiadom resztę. Taki cel strategiczny może zmusić ich do obrony i ściagnąć posiłki skąd indziej więc chujków nie trzeba będzie ganiać po całej planecie bo sami pod nóż przylezą. - potraktował obecne zadanie jak każde inne w swej przeszłosci. Miał nadzieję, że znajdą cos takiego bo jak nie to będą mieli partyzantkę i cel rozproszony w jak chlernych Afganach. A Weiktor nie miał z tamtąd miłych wspomnień. Mimo, że pod wzgledem samych akcji ubaw był przedni.
Pierwsze walki poszły im nieźle. Alfa dzięki optyce, radarom i innym ustrojstwom namierzył pierwszy habitat obcych. Obaj z Węglanem uzyskali pełne zaskoczenie wroga. Najwyraźniej obcy jeszcze nie byli świadomi obecności Siedmiu Jeźdźców Apokalipsy w ich świecie i aż do momentu ataku żyli w błogiej nieświdomości. Alfa optował za tym atakiem a nie użeraniem się z jakimiś nasterydowanymi jaszczurami bo przypuszczał, że owa rasa ludzi będzie stanowić jądro oporu. Zapewne jak wyeliminują ośrodki decyzyjne to i jaszczury ponownie będą głupimi bydlętami a więc tylko ruchomym celem. Przynajmniej dla takich kozaków jak oni. To by też ułatwiło eksterminację tej megafauny. Gdyby ta teoria się sprawdziła to wszelkie nastepne obiekty cywilne zamierzał traktowac podobnie.
Dlatego uderzyli znienacka i bez ostrzeżenia spadając z nieba na ponoc niewinną osadę. Alfa opadał używając swych silników a Weglan czegoś na podobę skrzydeł. Pancerz po kolei wystrzeliwał salwę za salwę rozpylając po tej drobinie skazanej na zagładzie cywilizacji bomby i rakiety burzące, rozpryskowe i zapalające. Cała pierwsza salwa spadła na budynki i cele żywe zanim obaj wylądowali na ziemi. Węglan potem przeszedł do ręcznej wyrzynki co mu podpadło i nie zdążyło się schować albo uciec. Alfa wyladował na wysokim budynku czy innej wieży i stamtąd kontynuował ostrzał. W zależności od rodzaju celu dobierał pociski rozpryskowe, burzące lub przeciwpancerne do swego obrotowego działka albo siał serią z granatnika. Wszystko co było zbyt blisko i wydało mu sie podejrzane traktował miotacza ognia. Tylko raz jakiś chyba domowy dinuś nasłany przez swego konającego pana zdołał dotrzeć do niego na tyle blisko by Wiktor musiał użyć ostrza. Chociaż własciwie nie musiał bo zwierzak i tak nie miał szans przebic się przez pancerz.
Niechetnie Alfa musiał przyznać, że z "towarzyszem" Węglanem stanowią niezły duet. Ataki Węglana zaganiały ludzi do schronień jak np. domów albo powodowały, że próbowali odbiec gdzieś indziej. To z kolei wystawiało ich na ogień operatora pancerza i jego broni. Co więcej Weglan w zwarciu miał dość ograniczone pole widzenia. Alfa dzięki lepszej perspektywie i swoim czujnikom podawał mu nastepny cel do rozwalenia jeśli stare mu "się skończyły". Ponadto Wiktor wybrał swą pozycję na wysokości by mieć wgląd czy nikt i nic nie zdoła dać dyla albo przekazać info o ataku gdzie indziej.
Z takimi możliwościami atak na pierwszą osadę udał się całkowicie. Zaskoczeni obcy nie stanowili dla nich poważnego wyzwania. Im obu za to dało pojęcie z czym i z kim mają walczyć. Po walce Alfa poświęcił trochę czasu na oględziny pobojowiska. Chciał się dwoiedzieć głównie jakim potencjałem obronnym a zwłaszcza bronią i łącznością dysponują wrogowie. Gdy udało mu się rozpoznać jak wygląda ichnie centrala łączności albo jej odpowiednik wiedział już co należy atakować w pierwszej kolejności nastepnym razem. Miał też nadzieję, że cos na podobę steruje ichnimi zwierzakami. Wygladało, że obcy nie są jakoś przesadnie mocni jednak pozostawał drastyczny limit czasowy by ich wykończyć.
Mieli własciwie już opuścić ruiny pierwszego habitatu gdy Wiktor wpadł na pewien pomysł. Stał właśnie przy czymś co uznał, za jakieś działko laserowe albo inną gigantyczną spalarko - wypalarkę. Widząc umykajace w las dinusie wielkości autobusu dotarło do niego, że Ares przeniósł ich nie tylko w przestrzeni ale i w czasie. ~ I to w chuj! ~ zabrakłobymu emerytury by dożyć do jego czasów. Co więcej wyglądało jednak, że niespecjalnie musi się tym martwić biorąc pod uwagę charakterystykę ich oddziału i charakter obecnej misji. Gdy więc stał przy tym prehistorycznym cudzie techniki nie mógł się powstrzymać pokusie. W końcu Ares nie zabraniał im żartować prawda? Krzyknął więc do drugiego rzeźnika. - Tee! Węglan! Zoba jak się robi psikusa antropologom! - po czym kilka ruchów promieniem i po chwili na zboczu pobliskiej ściany pojawił się głęboko wytopiny napis "Tu byłem Alfa z Thundrbolts" popatrzył chwile na swoje dzieło. Zdecydowanie mu się podobało.
Następne ataki poszły podobnie. Jednak dość szybko dało się zauważyć, że opór tężał własciwie w każdym kolejnuym habitacie. Obcy może niby wojownikami nie byli ale zdecydowanie byli wojowniczy. Można by rzec wręcz fanatyczni. Zdaje się, że typowego wojska ani broni może i nie mieli albo jak już to niewiele. Jednak prawie od ręki zdaje się umieli zaimprowiować broń ze swych narzędzi i maszyn. Owe wypalarki które tak ostatnio przypadły do gustu Ukraińcowi podobały mu się zdecydowanie mniej gdy trafiały go w pancerz. Jakieś mniejsze ustrojstwa stanowiły coś na podobę ręcznej broni obcych. No i byli na swoim terenie.
Wiktorowi co raz bardziej walki przypominały potyczki na Kaukazie z fanatycznymi Mudżahedinami. Gdzie bez pardonu walczyli ze sobą w wioskach, domach, tunelach, jaksiniach i górach. Ci tuaj walczyli podobnie. Potrafili wysadzić cały budynek by próbować zasypać i zmiażdżyć najeźdźców. Gdyby nie byli Thunderami pewnie nie raz by im to wyszło. Jednak na Węglana i Alfę zadziałało to tylko na chwilę. Moment później obaj wynurzyli się w eksplodującym wulkanie gruzu, ziemi i kamieni ponownie wracając do niszczenia wsystkiego co żyje.
Tak samo gdy doprowadzeni do desperacji obrońcy wysadzili wszystko w jednym wielkim wybuchu po którym pozostał tylko dymący lej najwyraźniej sądząc, że to powstrzyma dwóch wojowników. Mylili się. Najwyraźniej niegy nie walczyli ze spec - grupą Osborne'a ani niczym podobnym. Obydwu ich podmuch zmiótł dość daleko. Pancerz Alfy doznał wielu uszkodzeń i był na wpółsprawny. Nie wyłączał go jednak z walki. Węglanowi przeszedł efekt wybuchu jak wsystkie poprzednie i nastepne zapewne.
Alfa zorientował się, że niemożliwym właściwie stało się już zaskoczenie przeciwnika. Co prawda żaden z nich do specjalnie subtelnych nie należał jednak Wiktor zgodnie ze swoim wyszkoleniem lubił wykorystać każdą dostępną przewagę. Zorientował się, że za szpiegów robią obcym dinozaury. Jakoś obcy chyba panowali nad nimi i umieli je zagnac do tej roboty. Od tej pory Alfa zaczynał ostrzał od kilku pocisków EMP. Impuls załatwiał wszelką elektronikę w tym i komunikację.
Obcy byli co raz lepiej przygotowani. Można było powiedzieć, że ich taktyka jakos ewoluuje z każdym ich atakiem. Zaczęli tworzyć grupy szturmowe i zastawiać pułapki w swych osiedlach. Ukrywali posiłki w tym liczne bestie tuż poza celem bezposredniej ataku pierwszej fazy i starali się nimi zwalczyć atakujących. W końcu więc obaj uznali, że to co wewnątrz osady należy do celów Weglana, co na zewnatrz do Alfy. Alfa na otwarty terenie mógł dać pełny popis swojej siły ognia a Weglanowi ciasnota i uliczki nie przeszkadzały w zwarciu.
Toczyli walkę, za walką, cały dzień, większość nocy i następny poranek. Wojna stawała się co raz brutalniejsza i bezwzgledniejsza. Do obcych zapewne dotarły już informacje i z ich wcześniejszych ataków a może i z innych kontynentów. Domyslali się więc pewnie, że ktoś skazał ich rasę i cywilizację na zagładę. Nie mieli więc ni do stracenia i z odwagą straceńców gotowi byli na wszelkie poświęcenia by zatrzymać agresora.
Alfa mętnie zdawał sobie sprawę z postępów innych grup. Wciąż zajęci zabijaniem, strzelaniem, rozrywaniem, niszczeniem, strzelaniem, minowaniem i rozpruwaniem wpadł w sepcyficzny bitewny amok. Pojedyncze walki i bitwy zlały mu się w jeden monotonny ciąg rzezi. Ożyły wspomnienia czasów gdy pewnie był w wieku w jakim obecnie jest Rick i gdy walczył w górach niekoniecznie swojej ojczyzny. Wtedy przeciwnik też teoretycznie był słabiej wyszkolony i uzbrojony ale tak samo jak ten nie przyjmował tego do wiadomości i nie oddawał pola bez walki. Wówczas czuł autentyczną nienawiść do wroga i nie cofał się przed niczym by go zniszczyć. Teraz czuł się tak samo jak wóczas. Determinacja i zażartość oporu wroga wymogła na nim to samo. Co prawda i tak miał rozkaz zabić ich wszystkich ale obecnie zrobiło się to jakoś osobiste. Cholernie osobiste. Obecnie czuł prawdziwą satysfakcję posyłając do piachy kolejnego przeciwnika i niszcząc wszelaki ślad jego istnienia. Kiedyś Wiktor walczył na dość małym terenie w jednych górach, obecnie miał do za plac boju dwa kontynenty. Kiedyś musiał walczyć z jedną dość specyficzną i niewielką grupką ludzkości. Obecnie walczył z całą rasą. Kiedyś na wojne miał całe lata. Teraz miał tydzie. Kiedyś się nie udało. A teraz...
Stiepanowicz spojrzał na wewnętrzy wyświetlacz w hełmie. Uruchomił w nim zegar który odliczał czas jaki dał im Ares na wykonanie zadania. Pokazywało na nim, że zostało im mniej więcej 5.5 doby. Mieli obecnie z Węglanem jedną z niewielu krótkich przerw jakie mieli ostatnio. Widział jak tamten włazi w płonący las by "podładowac baterie". Wiktor wykorzystał chwilę by sprawdzić przez komunikator jak idzie innym grupom. Tylko ogólnie miałpojecie jak im idzie i pewnie inni to samo mysleli o nich. Wymienił się na szybko spostrzeżeniami na temat wroga i porównał to co spotkali oni z tym co spotkali inni.
Po chwili wszedł w płonacy las i dołączył do Węglana. Jego pancerz radził sobie bez problemu z takimi temperaturami. - Hej, zobacz co znalazłem w ostatniej ruinie. Chyba był lab albo co. Chyba szykują się na jakieś lotnictwo szturmowe albo inny chuj. Jak tak to zostawi ich mnie, zdejmę palantów z działka i rakiet jak wlecą w zasięg. - to mówiąc pokazał czarnemu wojownikowi ścierwo jakiegos latającego gada z zamocowanym laserowym działkiem. Po namyśle przekazał te info innym grupom.
Korzystając z łączności z cała grupą podzielił się dalszymi przemyślenami - Oni nie są naszym głównym wrogiem. Tak naprawdę walczymy z czasem. Tydzień czasu... A własciwie 5.5 dnia... - najwyraźniej Alfa miał wątpliwości czy zdołają wykonać zadanie. - Zwłaszcza, że te mudżachedżińskie kozojeby coś chyba knują. Przejrzałem pamięć swoich kompów. Wychodzi mi, że te ekośmiecie z rezerwtów chcą zatrzymać albo chociaż spowolnić mnie i Węglana. Ale jakaś ich część stra się przebić na wschód, może nawet do sektora Makera. Jak dla mnie są to albo jakieś cywile którzy myśla, że nam spiedola albo jakieś vipy których chcą chronić. Jakby nie patrzyć sa na tyle ważni, że cała rasa zgodziła się zdychać by ich ocalić. My jesteśmy związani walką i raczej trochę trudno by nam byłoich ścignąć. Balrog, starczy ci chyba tego opieprzania. Rozwal skurwieli. A jak to jest coś ekstra to sprowadź resztę, a przynajmniej nas dwóch bo to nasz sektor. Może to ściagnie resztę tych wielbłądowych pierdolców pod nóż. - mówił monotonnym głosem. Zmęczenie dało mu się we znaki. Głównie presja czasu i uczucie zagrożenia ataku który mógł nastapić w każdym momencie i z każdj strony. Nawet jesli potencjalnie niegroźny jak na ich możliwości to jednak nadal szarpiący nerwy.