Do tawerny w Mirabar wszedł wysoki mężczyzna w zielono-brązowym płaszczu w towarzystwie elfa ubranego w ciemne szaty maga. Po rzuceniu okiem na wnętrze tawerny, znaleźli wolny stolik w najciemniejszym miejscu tawerny. Po skinieniu na barmana, ten podszedł do nich i zapytał co podać. Ci odpowiedzieli chłodnym głosem że poproszą jakąś ciepłą strawę, pokój na noc i dobre elfie wino, żeby ukoiło ich trud po podróży, gdyż przybywają z bardzo daleka. Wysoki mężczyzna cały czas rozglądał się zimnym wzrokiem po Sali. Zauważył kilku rozmawiających elfów przy jednym ze stolików oraz grupkę ludzi rozmawiających przy drugim ze stolików. Jeden z elfów po skończeniu jedzenia jakiegoś gulaszu, odwrócił wzrok w stronę człowieka, po napotkaniu jego lodowatego i przenikliwego wzroku, wzdrygnął się i jakby zauważył złowieszczy uśmiech, lecz było to tylko chwilowe wrażenie, więc natychmiast odwrócił głowę i wrócił do rozmowy z przyjaciółmi. Zaraz potem przyszedł barman niosąc dwie porcje gulaszu, butelkę elfiego wina i klucz do pokoju. Po podaniu posiłku, podobnie jak jeden z elfów, napotkał wzrok tropiciela i powiedział stłumionym i niepewnym głosem, że pokój jest na drugim piętrze, pierwsze drzwi na prawo, po czym natychmiast odwrócił się i szybko wrócił za ladę. Elfi mag po cichu zwrócił się do Człowieka w języku elfów:
-Evendurze, musimy jak najszybciej odnaleźć tego głupiego jaszczura i go zabić
-Drogi Risthelu na pewno nam się uda, przecież mamy mapę jak dojść do niego i nie powinniśmy napotkać większego oporu.
Po tej rozmowie szybko zjedli posiłek, opróżnili butelkę z winem, po czym równie szybko odeszli od stolika i niewiele mówiąc udali się po schodach na górę nie wzbudzając żadnych sensacji wśród zgromadzonych gości. Po udaniu się na górę, szybko odnaleźli pokój i weszli do niego. Tropiciel położył na stoliku obok łóżka swoje dwa ostrza, które pobłyskiwały niebieskim,, chłodnym blaskiem. Jego kolczuga, również pobłyskiwała dziwnym srebrnym blaskiem. Mag natomiast dzierżył w ręku czarny kostur, z elfickimi runami. Tropiciel wyjął mapę, po czym sprawdził czy aby nikt ich nie podsłuchuje, po czym położył mapę na stole i po elficku przemówił do maga:
-Tak to musi być tutaj
Pokazując na jedną z jaskiń na wschód stąd
-Tam musi być ten wielki czerwony jaszczur, dotarcie tam zajmie nam najwyżej dzień lub dwa dni drogi.
Na to przemówił Rhistel
-Dobrze, jeżeli uważasz że zdołamy tam dotrzeć w ciągu jedna i bez trudu zabić stwora, który nam tak przeszkadza to wyruszymy jutro z samego rana.
Po czym tropiciel schował mapę, i oboje poszli spać.
Nazajutrz obudziło ich poranne słońce wdzierające się przez okno, pierwszy wstał elf, oślepiony blaskiem porannego słońca, wstał i wyjrzał przez okno. Zobaczył sunące po błękitnym letnim niebie białe chmury, pchane przez zachodni wiatr. W dole było widać grupkę krasnoludów krzątających się po warsztatach i odgłosy uderzeń młotem w kuźniach. Tropiciel zamknął okno po czym obudził elfiego maga, mówiąc iż czas już wstawać. Elf wstał po czym obaj wzięli swoje wyposażenie i zeszli po schodach na dół. W tawernie nie było jeszcze nikogo, ani z klientów tawerny, ani z nowo przybyłych gości. Barman po zauważeniu iż goście usiedli do tego samego stolika, podszedł do nich z lekką obawą. Tym razem przemówił mag:
-Czy mógłbyś podać nam śniadanie, oraz 8 racji podróżnych?
Barman odrzekł tylko skinieniem głowy, po czym natychmiast udał się do kuchni, po chwili wyszedł niosąc jajecznice i butelkę elfiego wina i racje podróżne, po czym równie szybko odszedł. Człowiek oraz towarzyszący mu elf szybko zjedli posiłek, wypili wino. Jak wstawali by udać się do wyjścia zauważyli pierwszych gości schodzących najpewniej na śniadanie, mag i tropiciel rzucili na ladę mały woreczek z kilkunastoma sztukami złota, po czym wyszli. Po opuszczeniu tawerny udali się do stajni, po swoje wierzchowce. Koń tropiciela był koloru czarnego, zaś koń jego towarzysza miał barwę brązową. Wsiedli na konie, po czym z galopem wyruszyli z miasta przez zachodnią bramę. Po drodze napotkali jednak grupę orków, żądających pieniędzy za przejazd. Ci dobyli swoich kling i bez jakiejkolwiek odezwy ze swojej strony ruszyli w kierunku orka. Ten natychmiast wykrzyknął coś w swoim chrapliwym języku i z pobliskich krzaków wyskoczyły jeszcze cztery orki, dobrze zbudowane dzierżące orcze bojowe topory. Mag natychmiast zaczął splatać czar, po czym w kierunku każdego z orka, pomknął pocisk z czystej magicznej energii, bezbłędnie trafiając orki, ci już poważnie ranni zaczęli wykrzykiwać okrzyki bojowe, po czym jeden z orków rzucił się na tropiciela, lecz ten sparował cios topora wymierzony prosto w pierś człowieka, swoim prawym ostrzem. Drugi cios orka ześlizgnął się po mithrilowej kolczudze. Tropiciel szybko wbił swoje lodowe ostrza w jednego z orków przeszywając go na wylot. Kolejnym ciosem przebił gardło drugiego z nieprzyjaciół. Mag zaś kończył splatać drugi czar po czym z jego czeluści wydarł się ogromny przeraźliwy krzyk który w mgnieniu oka powalił pozostałe orki. Mężczyźni po uprzątnięciu ciał orków, udali się w dalszą drogę. Do końca dnia już nic nie zaniepokoiło ich uwagi. Pod koniec dnia zeszli nieco z gościńca i postanowili rozbić obóz, zeszli z koni, rozbili namioty i rozpalili ognisko. Podczas warty Rhistela, usłyszał on tylko odległe odgłosy orłów dobiegające z położonych na zachodzie gór. Rankiem obudzeni przez dźwięk spadających na namiot kropel deszczu, wstali i wyszli na dwór. Z zachmurzonego nieba lał się letni deszcz, a nawet było słychać odległe odgłosy przetaczających się grzmotów, ulewa zgasiła również tlące się ognisko. Niewiele mówiąc zebrali obozowisko po czym dosiedli wierzchowców i ruszyli w dalszą drogę. Koło południu przestało padać, nie było też już słychać odgłosów burzy, lecz niebo nadal pozostało zasnute ciemnymi chmurami. Kiedy zbliżali się do gór, poczuli chłodny wiatr wiejący z gór. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, niebo przejaśniało i ukazało swój błękit. Człowiek i elf rozbili po raz drugi obóz lekko po prawej stronie od trasy. Noc była pogodna wręcz bezchmurna, widać było również Łzy Selune. Następnego ranka, obudzeni porannym słońcem wyszli zebrali obóz. Tym razem nie padało, niebo było pogodne, lecz jak na tę porę roku było dość chłodno. Mężczyźni dosiedli koni i pomknęli galopem na zachód. Koło południa dotarli do gór, zaczęli spoglądać na mapę i wypatrywać niedostępnej kryjówki czerwonego jaszczura, po paru minutach wzajemnych sprzeczek i poprawień znaleźli zarówno na mapie jak i na szczycie jednego ze zboczy dużą jaskinie. Zostawili swoje konie, po czym podeszli do owego zbocza. Mag chwilę się zastanawiał po czym wymówił słowa zaklęcia i zaczął lekko się unosić nad ziemią. Tropiciel zaś zerknął na zielonkawy pierścień noszony na prawym ręku, po czym po chwili zastanowienia wymówił słowo rozkazu, i również zaczął unosić się nad ziemią. Podlecieli do groty, czuć było z niej buchające powietrze i zapach siarki i krwi. Nie zważając na to obaj weszli do jaskini, po czym zapalili pochodnie. Jaskinia rzeczywiście była sporych rozmiarów. W świetle pochodni zauważyli stalaktyty i stalagmity. Brnąc dalej w głąb jaskini, coraz bardziej było czuć wszędobylski zapach krwi i siarki, poza tym na dnie jaskini było widać krew. Mag lekko zatykając nos, wraz z tropicielem szli dalej. Po pewnym czasie, po błądzeniu po jaskini znaleźli duży otwór w jednej ze ścian i bijące z niego światło. Również zapach siarki wydawał się pochodzić z tamtej pieczary. Obydwaj podeszli niemal bezszelestnie do groty i zauważyli ogromnego czerwonego smoka, właśnie kończącego jakiegoś orka, z tyłu zauważyli blask złota i kamieni szlachetnych. Po tym jak smok skończył przekąskę mag i tropiciel chwycili za miecze, i w bojowej postawie wkroczyli do legowiska smoka. Legowisko było ogromnym pomieszczeniem w kształcie kopuły, z litej skały w którym paliły się cztery pochodnie, i blask dawały również ogromne pokłady złotych monet i kamieni szlachetnych zgromadzonych jako skarby smoka. Wielkie czerwone cielsko, z płonącym spojrzeniem odwróciło się w kierunku nieproszonych gości i przemówiło:
- Jakie istoty ośmielają się wejść do jaskini najpotężniejszego smoka na północy?
Na to odezwał się tropiciel przemawiającym w smoczym języku:
- W imieniu członków kultu smoka, nakazuję ci natychmiastowe podporządkowanie się naszej woli.
Na to smok odpowiedział:
-Żadne stworzenia, tym bardziej takie małe ścierwa jak wy, nie będą mi niczego nakazywać!
Po czym smok zionął ogniem w kierunku owych istot. Mag dzięki błyskawicznie wypowiedzianemu zaklęciu, uniknął obrażeń, zaś tropiciel dzięki swojemu niezwykłemu refleksowi również zdołał się obronić przed oddechem smoka.
Smok potem zaczął zamachiwać się swoimi łapami i potężnym ogonem, powalając maga, mag mimo poważnych zdołał się podnieść i wymówić zaklęcie, po czym promień energii wyleciał z koniuszków jego palców i dosyć mocno ranił smoka, tropiciel widząc nieuwagę nieprzyjaciela, natychmiast wykonał cięcie długim mieczem które głęboko weszło w cielsko smoka. Smok zaryczał z bólu. Poczym tropiciel wymierzył kolejny cios, który tym razem okazał się być śmiertelny. Smok ponownie zaryczał z bólu, po czym z ogromnym hukiem osunął się na ziemię. Przed kultystami stały otworem ogromne bogactwa zgromadzone przez Klautha. Obydwaj wzięli tyle złota, magicznych przedmiotów i kamieni szlachetnych z legowiska ile tylko zdołali zabrać, po czym wyszli z jaskini i zlewitowali na dół, bogatsi o złoto i nowe doświadczenia. Wsiedli na konia i udali się na wschód. Któż wie, może niedługo w tawernach w najdalszych zakątkach Faerunu będą rozbrzmiewać pieśni o dzielnych ludziach którzy zgładzili największego smoka na północy?