Zbliżało się południe, gdy Calim odłożył pióro i wyjrzał przez okno. Uwielbiał przyglądać się mieszkańcom miasteczka i ich codziennym zajęciom. Gdy człowiek blisko pół wieku spędzi na w ciągłej podróży, nie zaznając ani jednej prawdziwie spokojnej i bezpiecznej nocy, własny dom wśród prostych i ufnych ludzi jest szczytem marzeń. Czas upływał szybko, czuł oddech śmierci na plecach, lata życia w ciągłym stresie robią swoje. Pamiętał jak nie dawno przecież żenił się w anonimowej kapliczce gdzieś na trakcie, jak wraz z Ryeną mieli ledwo dwadzieścia lat i wydawało im się, że młodość trwa wiecznie. Byli w błędzie.
Rozmyślania przerwał mu pukanie do drzwi. To karczmarz, którego widział, gdy szedł przez miasteczko z mocno zmartwianą miną.
- Aa, witam mości karczmarzu - powiedział, gdy tylko otworzył drzwi - wejdź proszę.
- Panie Calim - odpowiedział gość gdy tylko usiedli przy stole, a Calim rozlał do pucharów miód - ja do pana nic nie mam. Jesteś spokojny i pracowity człowiek, ale to co wyrabia twój wnuk, to przechodzi ludzkie pojęcie.
- A dokładniej? Co znowu zrobił i gdzie się podziewa?
- Co tu dużo mówić. ?pi jeszcze u mnie w pokoju, tak się wczoraj bawili. A za czyje pieniądze? Calim! On kupców okradł! Rozumiesz, on ma ledwie czternaście lat, a już zdołał obrobić starych krasnoludzkich handlarzy!
- A ty mu trunki za kradzione lałeś?
- Ech, wiesz - powiedział zmieszany karczmarz - interes jest interes. Więcej zapłacił niż tutejsi przez dwa tygodnie. Trzeźwego po północy w karczmie byś nie znalazł.
- Proszę, ocuć go i każ tu przynieść. Muszę z nim poważnie porozmawiać...
Mały kręcił się niespokojnie na krześle, gdy Calim wpatrywał się w niego gniewnym wzrokiem.
- Musiałeś? Po co? Mało zajęć tutaj ci powymyślałem. Słuchaj, jak twój ojciec dawał mi cię pod opiekę liczył na to, że będziesz u mnie bezpieczniejszy i uda mi cię ochronić od tych wszystkich miejskich zagrożeń. Ale jest coś jeszcze...
- A co, dziadku?
- Bo widzisz, ja nie mieszkam tutaj od zawsze, choć nie powiem, że mi się tu nie podoba. Kiedyś byłem podobny do ciebie...
Na początek chce żebyś wiedział, że nie miałem tak łatwego dzieciństwa jak ty. Ojca pamiętam jak przez mgłę, dopiero później zrozumiałem, że po prostu wziął miecz i ruszył szukać przygody, zostawiając moja matką samą pośrodku wielkiego miasta. Rodzeństwa nie pamiętam zbyt dobrze, w ogóle moje dzieciństwo to zbitek nieprzyjemnych i niezrozumiałych wydarzeń, połączonych z atmosferą oberży „Smocze Leże”, w której moja matka była kimś w rodzaju pokojówki. Dzisiaj oceniam tamte lata bardzo krytycznie, wtedy „Smocze Leże” było dla mnie całym światem. Tam poznawałem sławnych bohaterów, herosów, którzy urozmaicali mi świat, poznawałem legendy, historie dalekich państw, wyobraźnia podpowiadała mi resztę.
Nie miałem piętnastu lat gdy zamarzyłem o wielkiej wyprawie. Byłem niedojrzałym szczeniakiem, który beknięcie pół-orka w karczmie uważał za wyczyn, a naszą dzielnicę za cały świat. Gdzieś, na horyzoncie, były smoki, skarby, klejnoty i drogie przedmioty, droga do sławy, a tutaj mała, obskurna oberża z bohaterami. Byłem piany ich opowieściami, nie mogłem bez nich żyć, ale pomału mi nie wystarczały. Kwestią czasu było wyruszenie w drogę. Z mojego rodzeństwa w oberży został jedynie starszy o dwa lata brat. On nauczył mnie kilku sztuczek, szybko ukradłem pierwszą sakiewkę i oszukałem pierwszego kupca. Później tydzień upajałem się zwycięstwem. To brat pokazał mi, że jedynie w ten sposób mogę się dorobić pieniędzy i szczęścia. Tak, kradłem dla pieniędzy.
Kolejny etap mojego życia zaczął się gdy wraz z bratem włamaliśmy się do tamtejszego jubilera. Już od dłuższego czasu uważaliśmy miasto za krępującą nas klatkę. Każdy to każdego znał, gdy coś skradziono po paru godzinach całe miasto znało imię złodzieja. Było to nam wybitnie nie na rękę. Tamtą noc pamiętam jak dziś.
Było ciemno i cicho. Nawet księżyc jakby na nasze życzenie skrył się gdzieś za chmurami i okrył miasto nieprzeniknionym mrokiem. Plan był prosty, wchodzimy przez tylnie drzwi, docieramy do tylniego pomieszczenia pracowni, bierzemy co cenniejsze, a w tym samym czasie jubiler wraz z żona i dziećmi śpi na górze w spokoju.
Mieliśmy pecha. Jubiler grał w karty. Zdążyłem uciec, brata złapali. Pamiętam jak gnałem co sił w nogach przez miasto, zaszczuty strachem. Nie wiedziałem gdzie uciekam, właściwie nie miałem dokąd. Biegałem do nieprzytomności.
Obudził mnie wschód słońca. Leżałem przy bramie miejskiej, byłem niewyspany i bolały mnie nogi, ale w porównaniu do katuszy psychicznych, fizyczny ból był niczym. Za plecami usłyszałem ochrypłe głosy wartowników. Po chwili zobaczyłem bogato ubranego krasnoluda podchodzącego do nich. To był kupiec Dworin, jemu zawdzięczam pierwszą zamiejską podróż i pierwsze przygody. Potrzebował bystrego chłopca na posyłki. Nigdy nie dowiedziałem się, dlaczego akurat wtedy wziął mnie. Opuściłem na wiele lat rodzime miasto, a moja matka nigdy już nie miała zobaczyć swoich synów.
Z mojej pierwszej podróży, na której zarobiłem więcej niż moja matka przez całe życie, wyciągnąłem odpowiednie wnioski. W ciągu zaledwie kilku dni kupiłem ubrania jakich w życiu nie miałem, jadłem potrawy jakich w „Smoczym Leżu” nie serwowano, piłem trunki, których większość z was nigdy nie skosztuje. Stałem się lepszym człowiekiem, zacząłem być bohaterem, choć do sławy było daleko. Już wiedziałem, że praca nie jest dla mnie, że nie potrafiłbym systematycznie wykonywać swoich obowiązków i łudzić się, że coś na tym zarobię. W tym nowym lepszym świecie mogłeś zarobić w ciągu dnia więcej niż kosztuje średnia wieś, mogłeś też zginąć.
Wiesz co jest najgorsze w takim życiu? Brak odpowiedzialności. Cięgle zmieniasz miejsca pobytu, większość nocy spędzasz w przypadkowych gospodach bądź w szczerym polu, jeżeli już przywiązujesz się do jakiś ludzi są to głównie twoi przyjaciele z traktu. Wiadomo, bezpieczniej podróżować w grupie. Przeważnie jednak ludzi, których spotykasz widzisz pierwszy i jedyny raz w życiu. Najczęściej są ci obojętni, mi przynajmniej byli. Tak naprawdę nie przejmujesz się ich losem, robisz co do ciebie należy, co jest zgodne z twoim własnym sumieniem i opuszczasz daną okolicę by ich więcej nie widzieć. Odpowiedzialność przychodzi później, gdy docierają do ciebie wieści, często prawdziwe i przykre aż do bólu.
Wiesz co się stało z moim bratem? Była bójka u jubilera. Złapali go i zaczęli tłuc, ale on stawiał opór. Zawsze taki był, walczył do końca. To go zgubiło. Jednemu z gości jubilera obciął rękę, drugiemu wybił oko. Prawie zatłukli go na śmierć, straż miejska ich powstrzymała. Trafił do lochów miejskich. Ale i tam jubiler miał znajomości. Według władz zachorował i zmarł. Ja mogę się tylko domyślać jakie tortury mu ufundowali.
Matka czekała na nas dwa tygodnie. Ponoć postarzała się w ciągu tych dni o dwadzieścia lat. Zmarła, gdy tylko dotarły do niej wieści o śmierci brata.
Nie wiem co by się stało gdybym wtedy wrócił do „Smoczego Leża”. Zresztą o wszystkim dowiedziałem się blisko dziesięć lat później, gdy wróciłem do mojego rodzinnego miasta by znaleźć informacje o moim rodzeństwie. Dowiedziałem się jedynie tyle, że wcześniej wyruszyli w świat i kto wie, czy ich gdzieś na trakcie nie spotkałem.
Jak widzisz moje dorosłe życie nie zaczęło się szczęśliwie, ale jak mawiają, co się nie zabija, to cię uszlachetnia. Wiesz mi, było wiele mniej ponurych i posępnych wydarzeń w moim życiu. Z każdego jednak ktoś wychodził w jakiś sposób poszkodowany. Pamiętam jak pewnego razu...
Opowieściom nie było końca.
- Teraz widzisz już, chłopcze - stwierdził nad ranem Calim - widzisz, sam niegdyś zaznałem przygód, zwiedziłem pół świata, widziałem wiele historycznych wydarzeń, sam byłem częścią historii. Wierz mi, wierz, że nie jest to taki łatwy żywot na jaki wygląda.
- Ale, ale...
- Nie mów już nic. Mam pewną propozycję.
Calim doskonale wiedział, że jego wnuk nie będzie ufał w opowieści swojego podstarzałego dziadka. Sam, jak był młody i podobny do niego, nie przejmował się w ogóle tym, co mówili starsi. Na pewno zaszokowała go historia z dzieciństwa, ale nie na tyle, by zrezygnować z przygód.
Słońce właśnie okazało się nad horyzontem, gdy Calim podjął decyzję. Czas wyruszyć w drogę, ponaprawiać swoje błędy, odwiedzić starych przyjaciół i wychować wnuka. Bo jego wnuk nie powinien być złodziejem tak jak on.
Za cel wędrówki obrał Tulnburg, oddalone o trzy dni drogi miasto ważne dla niego z dwóch powodów. Po pierwsze, musiał odwiedzić syna, który miasta tego był burmistrzem, wytłumaczyć szaleńczy pomysł pokazania wnukowi czarnych stron bycia poszukiwaczem przygód. Dzisiaj wiedział, że więź pomiędzy rodzicami a dziećmi jest niewyobrażalnie silna i krucha zarazem. Wiedział, że jest to jeden z cenniejszych darów, jaki od życia otrzymujemy.
Druga sprawa to ów jubiler sprzed lat. Od tamtego czasu minęło prawie pół wieku, dla Calima przepaść, ale jubiler był krasnoludem. Ustatkowanym, długowiecznym według ludzkich miar krasnoludem, który poniósł konsekwencję swych czynów. Oskarżony o morderstwo brata Calima w miejskich lochach musiał opuścić miasto i zacząć od nowa w Tulnburgu. Nie zapomniał jednak dzięki komu całe jego życie legło w gruzach tej jednej piekielnej nocy.
Postanowił ruszyć w samo południe, po sutym śniadaniu zjedzonym z żoną Ryeną i wnukiem. Spakował następnie potrzebny ekwipunek, zakupił dwa krzepkie wierzchowce i zaopatrzył się w zapasy prowiantu, który starał się jak najbardziej urozmaicić. Słońce górowało nad miasteczkiem i dawało poczucie błogiego spokoju w ten wiosenny dzień. Wszyscy sąsiedzi wylegli na główny plac by pożegnać się z szanowanym tutaj Calimem. Czyżby przeczuwali, że nie jest to zwykła podróż? ?e jest to podróż, z której można nie wrócić, która jest konfrontacją przyszłości z przeszłością, wielką nauką pokory i odpowiedzialności. Tymczasem gdy Calim z wnukiem znikał za horyzontem, znów wkraczając na drogę przygody, Ryena zapłakała.