Zrodzony z fantastyki

 
Deenethor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 36
Rejestracja: pn mar 03, 2003 1:21 pm

[Ostatnia bitwa Lorda Denethora]

śr sty 21, 2004 8:49 am

opowiadanie świeże, wieloczęściowe, zamknięte, fabuła leży, bo po prostu chciałem napisać coś bitewnego, ale mi się spodobało, więc...

A podobieństwo imion między mną i Lordem, bierze się stąd, że aktualnie zaczerpnąłem pomysł na postać z mojej aktualnej postaci, właściwie, to jest ta postać, za dwieście lat...

Ostatnia Bitwa Lorda Denethora

Wstęp

Dziwi was tytuł? Czyżbym umarł? Nie. Ale posłuchajcie. Nie zdradzę wam teraz co się wydarzyło. Musicie wysłuchać mej historii.

Nie wiem skąd jestem. Wiem tylko, że za ojczyznę mogę uznawać tylko miasto Archie. Tam się... pojawiłem. Nie było nic wcześniej, a przynajmniej tego nie pamiętam. Byłem łowcą przygód. Potem zostałem Lordem i zaczęliśmy Krucjatę. Czarnooprawna księga, która przed wami leży na pulpicie to właśnie "Kronika Krucjaty Lorda Denethora". To co teraz czytacie to opis jednej z najkrwawszych bitew w historii świata. Historia Bitwy u Bramy. Nie jest jedna z ostatecznych bitew między dobrem i złem. Była to bitwa o przeżycie. Nasze albo Elfów. Wybrałem Nas.

Ja, Lord Denethor z Archie, Pan Spokrewnionych i spadkobierca Khaina opisać chcę dzieje Bitwy u Bram, dzieje Bitwy Złamanego ?uku. Dość. Dość patetycznych słów. Opiszę wam jak to było.

To był Ósmy Rok naszej Krucjaty, wojny, która rozpala wyobraźnię po dziś dzień.

Wracaliśmy do Komnat po wyprawie w celu zdobycia niewolników do Zagród. Była noc, lecz niedługo miało świtać, a gdybyśmy zostali wtedy zaatakowni... Moja... Nasza Armia była silna. Jako dowódcy ja, Lord Denethor, "Hetman Upadłych", jak mnie nazwali śmiertelnicy, głównodowodzący, Blik Tygrys, komendant jednostek "?ywych", zwierzołaków, ludzi i goblinów, które stanęły po naszej stronie w zamian za nie zniszecznie, Dorekhaj-Lynch Siny, lich, twórca i dowódca martwiaczej piechoty. Musieliśmy do świtu dotrzeć do Komnat, za nami szła potężna armia, której dowódcy bali się atakować nas w nocy. ?miertelnicy jednak nie są głupi. Wiedzieli gdzie są Komnaty. Przed Stalowymi Wrotami, jak tymi do Piekła, stały Elfy...

Marsz

-Korson!-warknał Lord z wysokiego siodła Otchłani, jego czarnego, martwego konia z kropierzem, wołając dowódcę strażników.

-Tak, Lordzie?-w okamgnieniu przed Denethorem klęczał wzywany.

-Podwój straże. Zaraz będzie świtać.

-Tak Lordzie.

Była noc. Potężna armia szła przez las w stronę klifów, w stronę Komnat i Stalowej Bramy.

-Pchnąłem na tyły jeszcze Nevilla i Rotsgorda z ich łucznikami.-odezwał grubym, chrapliwym głosem, się jadący na nagim, szkieletowym koniu Dorekhaj-Lynch.-Coś czuję, że dziś coś pójdzie źle.

-Masz rację. Ci za nami powinni opóźniać nasz marsz, a tego nie robią, coś szykują.

-Ile lat się znamy? Czy moje przeczucie cie kiedykolwiek zawiodło?

-Ile lat? Nie pamiętam. Ale masz rację. Twoje spostrzeżenia są zwykle trafne.

-Przeczucia.

-Nieważne.

Jechali wraz z armią. Przed nimi szły zwiadowcze oddziały złożone z wilków, nietoperzy i Ghuli. Czoło kolumny otwierały idące obok siebie trzy oddziały po cztery setki szkieletów z łukami i włóczniami, każdy kierowany przez nekromantę szkolonego, jak wszyscy magowie w armii, oprócz goblinich, przez Dorekhaja, dalej szła skłębiona masa Zombich, ciała Ludzi, Ogrów, Orków i maszkary z pozszywanych razem zwłok powłóczyły nogami wymachując maczugami, bądź pordzewiałą bronią dla utrzymania równowagi. Było tego około dwóch do trzech i pół tysiąca, prowadzeni przez Martwego Wojownika. Następnie była jakby przerwa w kolumnie, jakby zostawiono ją specjalnie, dla oddziału który nie przybył. Ale przybył. Był na miejscu. Oddział Czarnych Wojowników. Niegdyś szermierze Elflandu, dziś demony w czarnych zbrojach, mogące przejść na płaszczyznę astralną bez żadnych trudności. Z własnym Komendantem, mieli tylko łącznika, młodega vampira, Fresslera. Jak zawsze ich było dziewięćdziesięciu dziewięciu. Następnie Trupia Jazda. Szkielety jeźdzców na szkieletach koni. Bez zbroi, bez okryć, tylko z tarczami, kopiami i mieczami, kierowani przez kolejnego nekromantę, tych były trzy setki. Następnie szyk rozdzielałe się na trzy równoległe kolumny. W centrum szli niewolnicy z ostatnio złupionego miasta, oraz ich strażnicy, vampirzy szermierze Ulwena. Dwie kolumny po obu stronach to kusznicy z powtarzalnymi kuszami, dowodzeni przez Korsona, wraz z Ulwenem łącznie trzy setki wojowników, same vampiry. Dalej szły znów zombie, ale nie ożywione bestie, legioniści, nie bojący się niczego i mogący zatrzymać swymi tarczami i mieczami każdego wroga, Martwy Legion, tysiąc wojowników, trzon armii. Legion miał własnych magów, do "rekrutacji" żołnierzy czarem "Umartwienie". Dalej szli ochotnicy, Ludzie, Orkowie, nawet Elfy i Krasnoludy, chcący przeżyć Krucjatę, głównie oddziały strzeleckie, łącznie około sześciu setek piechoty, dowodzone przez Gherzana, podwładnego Blika.

Dalej sztab. Denethor, Dorekhaj i Blik, z nimi oddziały przyboczne, Demoniczne Twarze Denethora pieszo, ze swymi No-Dachi wyglądali i walczyli potwornie, było ich trzydziestu sześciu, Nekromanci Bitewni Dorekhaja, ubrani jak reszta magów, ale groźnie wyglądającymi kościanymi ostrzami na plecach i przy pasach, lisz mało czego się bał, więc jego ludzi było tylko dudziestu jeden. Oraz oddział Blika, najroślejsi z jego współplemieńców z potężnymi toporami, albo z boomerangami, było ich dwudziestu i dwa smilodony, na trzecim, największym, zakutym w stalowy pancerz z kolcami jechał Blik.

Za sztabem, a właściwie obok niego, sześć śmiercionośnych balist, pomalowanych przez obsługantów na czarno, oni to nadali im imiona bogów ?mierci. I tak były ciągnięte przez niewolników Tanatos, Badb, Danu, Smertullos, Yspadadden i Penkawr. Obok nich siedem rydwanów, ciężkie, opancerzone, każdy z czteroosobową załogą, w tej liczbie woźnica, łucznik i dwóch wojowników, każdy ciągnięty przez sześć koni, rydwanom także nadano imiona bogów, ale wojny, jechały więc Morrigan, Nema, Macha, Caswallan, Neton, ?ada i Porenut. Każdy z nich miał osadzone w piastach kół śmiercionośne kosy. Balisty obsadzali żywi pod Fearunem, Elfem, a rydwany Vampiry, pod Hellferem.

Za machinami znów piechota, dwa tysiące Szkieletów, ciężko wyekwipowany oddział, druga część trzonu armi, obok Legionu. Też dowodzeni przez Nekromantę.

Dalej Gobliny w liczbie trzech tysiący i pół setki Ogrów, mięso armatnie, ale za to posiadające tyle łuków i kusz co reszta armii łącznie. Oddziałem tym kierował dość silny szaman goblini, Szat'Ugh Płomień, który odmówił miejsca obok Lorda, Lisza i Zwierzołaka, by wesprzeć moralnie strachliwe Gobbole.

Pochód zamykały trzy oddziały Szkieletów, jeden w centrum z włóczniami i dwa szeroko na skrzydłach z łukami. Około tysiąca trupów, każdy pododdział z Nekromantą.

Oczywiście wszędzie dookoła armii krążył zwiad, tak jak na czele kolumny, wilki, Ghule i nietoperze, przed tak czujnym wzrokiem nic nie może się ukryć. W przypadku starcia Ghule tworzyły cztery oddziały po dwieście wojowników każdy, a wilki małymi grupkami atakowały konnicę wroga. Nietoperze zaś chmurami uderzały na wrogie formacje, likwidując pojedyńczych żołnierzy.

?ącznie armia liczyła prawie czternaście tysięcy żołnierzy, z czego duża część kwalifikowała się do formacji elitarnych.

-Lordzie!-zaskrzeczał pędzący w jego stronę na czterech łapach Ghul.

-Słucham niewolniku?

-Długousi przed nami. Stoją na szlaku, zamykają drogę do Drzwizestali.-padlinożerca oblizał się ukazując kły większe od wampirzych, ba, kły na widok, których Blik uniósł brew, rozwarł szpony wielkości krótkich mieczy-Jeść? Bitwa?

-Elfy? Przed nami? Jesteś pewien, że to nie podjazd?-Ghul dwa razy potaknął, zawahał się chwilę i zaprzeczył.

-Dorekhaj! Blik! Rozwijać szyk! Mamy milę do wrót, a przed nimi siedzą Elfy! Dorekhaj, tylna straż niech trzyma prześwit między lasami, dopóki tu się nie uporamy!

-Dobra!-odparł lich podrywając konia do galopu,

-Maski!

-Tak, Lordzie?-zapytała szefowa jego obstawy

-Weź dwójkę najlepszych i konie, reszta ma zająć pozycję na tamtym wzgórzu, wraz z resztą gwardzistów i czekać na nas!

-Tak, Lordzie!-skłoniła głowę, odeszła powtórzyć rozkazy Maskom.

Armia szybko zajęła pozycje. Szkielety prowadzące kolumnę rozciągnęły się w poczwórny szereg z dwoma liniami łuków i dwoma włóczni za nimi, Zombie przesunęły się na lewo od wzgórza, na które szli gwardziści, utrzymując się w kupie. Czarni Wojownicy stanęli przed trupią jazdą na prawo od wzgórza, blisko skraju linii Szkieletów. Część wojowników Korsona zbiła jeńców w kupę i pozostała by ich pilnować, reszta, wraz z szermierzami Ulwena, ustawiła się na prawo od linii Szkieletów. Martwy Legion zajął pozycję na lewym skraju linii, by ukryć się za Zombimi. Ochotnicy, część z nich wpadała bowiem w panikę w pobliżu Umarłych, zajęli pozycje na prawo od Korsona i nieco z przodu, by móc ostrzeliwywać szarżujących wrogów. Obstawa wodzów zajęła pozycję na wzgórzu w centrum, by później, w miare potrzeby, zejść z niego i wesprzeć swoich, gdzie będzie to potrzebne. Tanatos i Badb stanęły w połowie wysokości wzgórz dowódczego, Danu i Smertullos ustawiły się na lewo od Legionu, osłaniane przez formujący się właśnie oddział Ghuli, Yspadadden i Penkawr ruszyły na prawo, by wesprzeć ogniem ochotników. Jeśli chodzi o rydwany to Morrigan, Nema, Macha i Caswallan stanęły przed Legionem, miały rozedrzeć linie wroga, by Legion przez wyrwy wszedł pomiędzy oddziały wroga. Pozostałe trzy rydwany stanęły w odwodzie, podobnie dwieście Ghuli i drugi oddział szkieletów. Tyły chronił trzeci oddział szkieletów i dwa oddziały Ghuli. Gobliny ustawiły się z prawej, trochę za ochotnikami, trzymając flankę, podobnie jak oddział Ghuli z lewej i ryglując ataki z lasu.

-Masz plan?-zapytał Dorekhaj Denethora, gdy Lord przybył na wzgórze.

-Zabawne. Tak myślałem, że o to zapytasz.-Rozejrzał się. Za wzgórzem odwodowy oddział szkieletów formował się w kolumnę z rydwanami na czele. Wojsko stało w szyku. Osiemset metrów przed nimi uformowały się do bitwy Elfy. Na skrzydłach łuki, balisty i piechota, w centrum Mistrzowie Miecza, Lord zaklął w duchu, gdy ujrzał sztandar Zabójców Vampirów na prawym skrzydle wroga. Poza tym na flankach mistrzów stały dwa pułki Tancerzy ?mierci. Przed piechotą stały cztery rydwany, za nią konnica. Elfy już szły do przodu, a właściwie tylko zwiadowcy, jakieś półtorej setki. Byli już czterysta metrów od linii Vampirów. Na wzgórze dowodzenia przybył Blik i Shat'Ugh z obstawą dwudziestki Górskich Gobboli i dwóch Ogrów.

-Mam. Widziecie Elfy? Będą atakować. Boją się naszych rydwanów, Legionu i Spokrewnionch w ataku. Uderzą w centrum. Musimy zaryglować ten atak. Jeśli jednocześnie wypuścimi szarżę Zombich, Rydwanów i Legionu na ich lewą flankę to jesteśmy w domu. Jest jeszcze ciemno ich łuki niewiele zdziałają. Do ryglowania użyjemy Czarnych Wojowników. Boję się tylko, że nie zatrzymamy rydwanów i wejdziemy do walki przed czasem. Ale najpierw musimu pokazać na co nas stać. Korson!-Na wzgórzu zgromadzili się wszyscy dowódcy jednostek-Weź pięćdziesięciu najlepszych kuszników i rozwal mi to,-Lord wskazał na elfich harcowników- bo mi widok zasłania! Uważaj, z drugiej strony idą Ghule.

-Tak, Lordzie!-rzekł oficer i poleciał do swoich wojowników.

-Dorekhaj, słyszałeś? Rozkaż trupożercom atakować zwiadowców, nie chcę, żeby Korson poniósł straty.

-Dobra.-mag skupił się, by wysyłać myślowy rozkaz Ghulom na lewym skrzydle. Po czym zapytał- A kto teraz trzyma lewą flankę, jeśli mogę wiedzieć?

-Właśnie. Przerzuć trupojady z odwodu na miejsce tamtych. Po walce rozkażesz tamtym iść prosto przed nasze wzgórze. Ktoś musi trzymać centrum przed tymi rydwanami. A i jeszcze odwołaj jeden oddział łuczników z tyłu. Elfy bardziej nam zagrażają niż ta reszta za plecami.

-Jakieś jeszcze życzenia?

-Nie to wystarczy.

-Co z moimi wojownikami? Chcą zabijać Elfy, ale będą posłuszni, Denethorze.-Kilku z Masek podniosło głowy spojrzało na goblina pogardliwie, kładąc dłonie na rękojeściach mieczy, szaman wyprostował się, uchwycił mocniej różdżkę, a drugą dłonią rękojęść sztyletu. Jego obstawa zawarczała, zabrzmiało to jak grad strzał bębniący o zbroje rycerską.

-Spokój!-warknął Lord. Maski gwałtownie cofnęły dłonie od rękojeści, pomruk goblinów urwał się.-Twoi wojownicy na razie ryglują ataki z lasu. Elfów starczy dla wszystkich.-dodał przyjacielskim tonem.

-Dobrze. Jeśli każesz zaczekają, jeśli każesz będą walczyć, są twoi.-odparł tradycyjnie goblin.

Bitwa

-Dobra. Trupojady ruszyły.

Istotnie. Oddział Ghuli ruszył w stronę harcowników, będących już nie dalej niż sto metrów od linii Armii Krucjaty. Elfy wygięły szyk w literę L, ustawiając się frontem do głównych sił i do Ghuli. Zaczęli strzelać.

-Dorekhaj, każ tym z przodu posłać w Elfy parę strzał.

Parę to sporo jak na czterystu łuczników mogących ostrzelać Eldarów. Po pierwszej salwie oddział Elfów uległ istotnemu osłabieniu, zanim poleciała druga na harcowników spadły Ghule w luźnym szyku. Ale Elfi Zwiad to nie masa łuczników, to mistrzowie walki łukiem, nawet na bezpośredni dystans, Ghule miały kłopoty, część elfów wycofała się ze starcia i tylko strzelała do trupożerców, część wiła się w unikach, raz na jakiś czas posyłając strzałę z przystawienia. Wtedy, jakby znikąd, w walce pojawił się Korson z mieczem w dłoni i pięćdziesięciu repetierów. Ci walczyli swoimi kuszami tak jak elfy łukami, ale byli z wyższej rasy, martwej. Elfy po prostu umarły. Lord podniósł wzrok od starcia i spojrzał przed siebie. Zaklął. Potwornie. Miał rację. Elfy ruszyły do natarcia. Szybko. Rydwany na pełnej prędkości, za nimi, aczkolwiek można uznać, że dotrzymując im kroku, pędzili Mistrzowie Miecza i Tancerze. Dalej za nimi konnica rozstawiała się do drugiego ataku, na prawe skrzydło, teraz Denethor widział, że oprócz rycerzy są tam też Kapłani Krwi, Fanatyczni obrońcy Efliej rasy. Tak jak ja chronię Khainitów. pomyślał Lord i uśmiechnął się. Z nimi stali ?owcy Vampirów. Oni muszą umrzeć.

-Dorekhaj! Rzuć czary na przyśpieszenie lewej grupy szturmowej, zombiaków i Legionu, jak musisz czerp ze mnie.

-Już. Odpręż się i otwórz, wiesz, że cię nie przełamę!

Po chwili było po wszystkim.

-Zakotwiczyłem czar na magach Legionu, ciekawe czemu nie lubią nazwy "nekromanta"?

Lord sam wysyłał rozkazy dowódcom balist, łucznikom, żeby strzelali, Korsonowi, Ghulom, żeby się cofnęli, a ochotnikom, żeby się przygotowali do ataku. Lich w tym czasie rozkazał lewej flance nacierać na główne linie wroga, nie na piechotę. Gwardziści zajęli pozycje obronne przed Lordem i sztabem. Maski w centrum, Gobliny z prawej, Zwierzołaki z lewej, a Nekromanci trochę za nimi wszystkimi, żeby móc rzucać czary.

-Niech Czarni Wojownicy przygotują się do walki.-Powiedział Lord do zakapturzonej sylwetki w czarnej zbroi, wspierającej się na starożytnym elfim mieczu. Osobnik skinął głową.-Atakujcie, jak tylko rydwany uderzą w szkielety.-osobnik skinął ponownie, przeszedł na płaszczyznę astralną, tak jakby wstawał z ziemi i szybko poszybował do swoich.

-Dorekhaj!-Warknął Blik próbując ostrze swego topora.-Rozwal te wózki! Szkielety ich nawet nie spowolnią!

-Wiem! Ale już nic nie zrobię.

W tym momencie zdarzyły się trzy rzeczy:

Po pierwsze Tanatos i Badb strzeliły do jednego z rydwanów, zanim bełty doleciały, patrosząc konie, stała się druga rzecz, mianowicie rydwany uderzyły w szkielety, które już się przeszykowały do przyjęcie szarży, łucznicy utworzyli aleję, którą wróg musiałby iść na wzgórze, dodatkowo pierwsza linia została wzmocniona Ghulami. Trzecią rzeczą było to, że na nacierających na lewo od Mistrzów Miecza Tancerzy, będących sto metrów za rydwanami, spadła setka cieni, które tylko błyskały stalą wychodząc z astrala, by zabić, albo zablokować cios idący na Fresslera.

Szkielety nie wytrzymały długo. Praktycznie Rydwany Elfów uderzyły w nich, lekko zwolniły, uderzyły w Ghule, przyśpieszyły i jechały dalej, na dwie balisty, które odciągano na boki i dalej. Na sztab.

Trzy rydwany jechały aleją łuczników. Ci posłali salwę. Dwa rydwany dojechały do Gwardzistów. Maski użyły swych mocy na konie. Te, mimo że szkolone i odporne na strach, nie oparły się sile Demonicznych Masek. Stanęły dęba i przewróciły pojazdy. Zwierzołaki i Gobbole wrzasnęli i zatrzęśli bronią.

Czarni Wojownicy uderzyli na Tancerzy ?mierci zatrzymując ich. Ale tutaj trafił swój na swego. Elfy dały radę stawić czoła Wojownikom. Fressler, jako najsłabszy, kilkakrotnie zraniony, wycofał się. Walka trwała. Mistrzowie Miecza i drugi oddział Tancerzy szedł w natarciu.

Na lewym skrzydle Legion, poprzedzające go Rydwany i osłaniające to wszystko Zombiaki ruszyli równym tempem, tempem końskiego kłusu na wrogą flankę.

-Shat'Ugh'cie! Niech twoi wojownicy uderzą, gdy tamta konnica-wskazał na Rycerzy, Kapłanów i czarno odzianych ?owców-znajdzię się na ich wysokości. Ale zostań tu. Idziemy naprzód! Na Mistrzów Miecza!

-Dorekhaj!

-Co?

-Jak wojownicy Shat'Ugh'a zatrzymają jazdę, niech Szkieletowi Jeźdzcy na nich spadną. I Korson. I Ochotnicy. ?ciągaj tu resztę Rydwanów, odwód i każ nacierać. Niech Ghule z lewa też nacierają, na Tancerzy. My musimy teraz zatrzmać Mistrzów. Teraz, jasne? Gotowi?-zapytał resztę sztabu. Po chwili skupienia Dorekhaj skinął głową wyjmując z pochwy "Otwieracz Serc", krótki, szeroki, dwuręczny, kościany miecz, Shat'Ugh zamachnał się różdżką i wyjął jeden z zakrzywionych noży przy pasie, wyglądął niepozornie, mały ciemnozielony, siwowbrody Goblin, ale Denethor wiedział co on umie, Blik ujął mocniej topór, wystawił szpony i warknął. Lord nie wyjął broni. Jeszcze

-Naprzód!!!-Ryknął. I Skoczył, z nim skoczyły Maski, ale to co on zrobił, oni musieli powtarzać dwa razy, aby się z nim zrównać, dobyli mieczy. Walczył pieszo, lubił Otchłań, ale wolał walczyć pieszo. Zaraz dołączyły do nich oddziały Licha, Kotołaka i Goblina wraz z dowódcami. Dorekhaj skrzyknął Ghule, które przetrwały szarżę rydwanów. I zaszarżowali na bięgnących w ich stronę Elfów z mieczami wąskimi niemal jak rapiery i długimi na półtora metra. Mistrzowie Miecza nosili kirysy i naramienniki, nieliczni hełmy. Ruszyli z Rykiem na ustach. Lord nie dobywał broni. Byli już dziesięć metrów od siebie, gdy w jego dłoniach zabłysły dwa kuhtary, płonące na dwa kolory, gdzie wyryto magiczne symbole. Dwa czarne ostrza, oba z płonącymi wzorami siateczkowatych nacięć, lewe niebiesko, jak niebo, prawe czerwono, jak krew. Skoczyli i zwarli się w walce. Przez chwilę nic nie było słychać, oprócz, szczęku oręża i krzyków walczących. I było tak że Lord Vampirów, Spadkobierca Khaina, Przywódca Krucjaty, nie mogąc wygrać z dowódcą Elfów, sparował krzyżowo wysokie cięcie srebrzystego miecza o białej poświacie, i kopnął Elfa w krocze, po czym poderżnął mu gardło. I było tak, że Zwierzołak, Władca Bestii, Przyjaciel Khaina, walczył z trzema szermierzami i nie mógł się przebić przez ich bloki, więc ryknął, rzucił w jednego toporem, zanurkował pod mieczami zaskoczonych Elfów i rozerwał im gardła szponami, po czym wyjął topór i ruszył dalej. I było tak, że Lich, Arcymag, Przywódca Hordy, szedł przez Elfy jak śmierć, tnąc i parując ciosy "Otwieraczem Serc" i osłonił od śmierci Ogra z obstawy szamana. I było tak, że Goblin, Szaman, Szef Wojny, zwany przez swoich Dupkopa Drugi Zajebisty, szedł i wirował, wzmocniony czarami, pilnując, by Lordowi Vampirów nic się nie stało. I było tak że przewodnik hordy Ghuli skoczył, stracił nogę od cięcia elfiego miecza, powalił kapłana długouchych i wbił mu kły w gardło i zaczął pić krew "Jak prawdziwy Vampir"-zdążył pomyśleć, zanim miecze dwóch akolitów nie porąbały jego ciała na kawałki, ci jednak padli po chwili od ostrzy Lorda.

I było dużo więcej. Bo była krew Elfów, ale nie tylko ich.

Mistrzowie Miecza szybko zostali złamani, umarli lub uciekli. W tym czasie Tancerze ?mierci złamali Ghule.

-Dorekhaj!-Ryknął Lord Denethor, regenerując ranne ramię-Niech twoi zniwelują tych biegaczy z dwoma mieczami. Ja ściągam tu Korsona.

Słyszał dudnienie, Elfia konnica ruszyła.

-Jasne! Chłopaki, chować ostrza, koniec zabawy! Czas na Sztukę! Rozpieprzyć ich!!!-rozkazał wskazując biegnących dziesięć metrów dalej Tancerzy. Do ostrzału przyłączył się Shat'Ugh i dwóch szamanów z jego obstawy. Elfy zrobiły niesamowicie zdumione miny, gdy z miejsca na lewo od nich, gdzie przed chwilą zostali rozbici Mistrzowie Miecza, gdzie się spodziewali samego Lorda z obstawą i reszty Vampirów tego maniaka, miejsca, którego należy unikać, grupa czerwono odzianych postaci, Lich i trzy drobne figurki goblinich szamanów, zaczęły przeszywać ich ciała wiązkami energii, igłami bólu i pociskami lodu. Po chwili nie było tego oddziału Tancerzy ?mierci. Lord rozejrzał się po polu. Naprzeciw ich lewego skrzydła trwała walka, Zombie, Legion i Rydwany walczyły ze sporym liczebnie oddziałem piechoty i konnicy wroga. Centrum wróg załatał zatrzymanymi Mistrzami i Tancerzami zaatakowanymi wcześniej przez Czarnych. Oddział ten w formie astralnej wzniósł się osiem-dziesięć metrów nad pole i czekał. Konnica Elfów ruszyła i szarżowała na prawe skrzydło vampirów.

Zbliżał się świt.

Lord wszystko zkalkulował. Wiedział co zrobi.

Korson!

Tak, Lordzie?

Wiesz gdzie jestem?

Tak.

Masz tu być ze swoimi. Zanim konni tam dojdą.

Tak, Lordzie.

Co jeszcze? Zwinąć tyły.

Nekromanto!

Lordzie? Czy coś się stało Arcymagowi?

Nie. Masz zwijać tylną straż. Szybko!

Tak Lordzie!


Odwód.

Nekromanto!

Tak Lordzie?

Nacieraj ze swoimi w centrum, kieruj się bliżej wrogiej lewej flanki, tam gdzie walczy Legion.

Tak, Lordzie.


Korson i jego oddział pojawił się znikąd, przechodząc płynnie z formy nietoperza.

-Co robimy, Lordzie?

-Zaczekaj, Dorekhaj?

-?ciągam odwód i łuczników, bo ty o tym zapomniałeś. Już. Co znowu?

-To dobrze. Korson, masz tu Ulwena?

-Tak, rozkaz dotyczył całego oddziału.

-To dobrze, będziemy się przebijać do Wrót, zawiadom moich strażników przy jeńcach Lichu, wydasz rozkazy.-I znów do Korsona-Idziemy na centrum, tylko my. Czarni, Ochotnicy, Gobliny i Szkielety zajmą się Konnicą. Blik, dowodzisz tym bajzlem tu, potem z Ochotnikami i Goblinami osłaniasz odwrót, nie mieszaj się niepotrzebnie w walkę. A Korson, ja na Otchłani, wy jako nietoperze do ostatniej chwili, zrobimy długouchym niespodziankę. Wycofajcie Balisty, otworzymy drogę. Maski zostają. Pomożecie roznieść konnicę.

Obok nich przegalopowała Szkieletowa Konnica. Zatrzymała się obok Lorda Otchłań. Denethor wskoczył na siodło, wyjął miecz "Ostrze Nocy". Klinga rozżarzyła się, tak jak kuhtary, po pajęczynie żłobień. Po jednej stronie ostrza na niebiesko, po drugiej na czerwono. Oddział Korsona zmienił się w nietoperze. Lord runął pozornie samotnie do szarży na resztki Mistrzów Miecza i Tancerzy ?mierci. Gdy spostrzegli samotnego jeźdzca pędzącego ku nim, runęli na niego. Lord nie chciał ujawniać Korsona za szybko. Uderzył więc "Aurą Płomieni", było to kosztowne, ale skuteczne. To nie taki sam czar, jak ten ledwo parzący wrogów. Elfy, które w nadziei zabicia Lorda wpadały w kopułę żaru, pod którą cwałował, po prostu ulegały spopieleniu, miecz nie mieł nic do roboty. Gdy znalazł się tuż przed linią dezaktywował "Aurę" i odpalił "Odbicie pocisków", nie mógł liczyć na to, że wróg nie zechce zastrzelić z łuków Lorda Vampirów, dowódcy Armi. W tym momencie Korson i jego ludzie wypadli na tych Elfów, którzy nie uderzyli jeszcze na Denethora.

Wróg miał kłopoty, prawe skrzydło pękało pod naporem Legionu i Zombie, nawet pomimo pchnięcia tam całego odwodu. Szkieletowi Jeźdzcy przełamali linię bez trudu i teraz siekli łuczników. Centrum zniszczone w natarciu, nie osiągając celów, to czego użyto do zapchania środka zniknęło przykryte pojawiającymi się znikąd Vampirami. Szarża Jazdy na lewym skrzydle zatrzymana przez piechotę i magów. Konnica, elita armi teraz była wyrzynana, a tak zachwalana chorągiew ?owców Vampirów zniknęła pod ostrzami demonów, Czarnych Wojowników, zdrajców. Ale był plus: zbliżał się świt, trzeba tylko zaczekać, aż reszta armii przybędzie na pole.

Lord rozejrzał się. Legion robił głębokie oskrzydlenie, po przebiciu piechoty i odwodu, na czele szło kilkanaście czarnych sylwetek, Załogi rydwanów, domyślił się Lord, bo te leżały rozbite na miejscu niedawnej walki, lecz i musiały się przyczynić do zwycięstwa. Konne Szkielety szalały wśród ?uczników, którzy nie potrafili walczyć jak Zwiadowcy. Piechota wroga zwijała szyk, by ujść z pola. Podobnie połowa ?uczników i te Balisty, których obsługa nie zginęła, lub nie uciekła.

-Korson! Wy w lewo, potem prosto do Bramy z pierwszym brzaskiem.

-A ty, Lordzie?

-Popytam, któż to był na tyle odważny, by mi drogę zastąpić. Jak znajdę to z nim pogadam i pewnie potem się przyłącze do Legionu. Daj mi dwie repetki.

-Wy dwaj z Lordem! Reszta za mną.-rozkazał rzucając się na cofających się włóczników.

Lord ruszył na koniu, schował miecz, poszukał stanowiska dowodzenia i znalazł, otoczone kordonem spieszonych rycerzy. Uśmiechnął się. Ruszył pędem w stronę wzgórza, za którym skryli się Legioniści. Za nim poleciały dwa duże nietoperze. Po niecałej minucie dotarł do rycerzy, zeskoczył z konia, Otchłań będzie walczyła sama, w locie wydobył "Niebo" i "Krew" i wylądował. Zanim to zrobił zabił Rycerza. Kilkunastu innych ruszyło na niego, jednak zbroje i zmęczenie nie pomagało w walce z Vampirzym Lordem, podobnie, jak dwóch psychopatów, strzelających z kusz powtarzalnych trzy razy szybciej niż Zwiadowca w sprzyjających warunkach z łuku. Lord Denethor, Otchłań i dwóch repetierów zabijali resztkę Elfich elit przez kilka minut. Potem do walki wyszedł dowódca wroga. Lord go rozpoznał, Vendrahil Fellurro, Lord Lasu, Strażnik Srebrnej Wieży, zwany Eshuoro Hyoliono, Migająca Dłoń, a przez Orków i Gobliny po prostu Gyrtho'Wrath, czyli Jeżoróbca. Kiedyś Denethor pracował dla niego, dawno temu. Powstrzymał dłonią repetierów, którzy po załadowaniu ostatnich bełtów chcieli nimi uraczyć Lorda Lasu. Jest mój. Denethor ocenił szanse. Jego przeciwnik nie miał zbroi, oprócz ćwiekowanej skóry, miał opończę, a w dłoniach łuk, krótką mocną konstrukcję, jakich używali Zwiadowcy, kołczan przy boku, strzały krótkie, do walki na krótki dystans. Runy na majdanie rozjarzyły się, gdy Elf go napiął.

-Stawaj, Denethorze! Kiedyś wypuściłem cię spod grotów i zaufałem, teraz cię zabiję.

-Spróbujesz.-Denethor zdjął hełm. Uśmiechnął się ukazując kły. Eldar czegoś nie wiedział.

Strzała świsnęła obok głowy Vampira, gdyby nie nadludzki refleks utkwiłaby w oku. Magiczna strzała, pomyślał Lord przypominając sobie moment, gdy ogniki zatańczyły po strzale, gdy ta przenikała pole. Skoczył nad następną, ciął miejsce, gdzie był Eldar, nie trafił, wylądował, skoczył za nim, ten się złożył i znów strzelił, Lord unikną, odchylając się w bok. Elf skoczył do tyłu strzelając w locie trzy strzały, żadna nie trafiła. Lord znów był blisko, udało mu się ciąć wroga, ale w zamian został trafiony, grot jednak ześlizgnął się nieszkodliwie po magicznym kirysie. Elf odskoczył prawie pionowo i złożył się do strzału w dół. Nie walczył jednak z człowiekiem. Denethor skoczył za nim. Strzała utkwiła mu w gardle paląc magią, ale sam dopadł przeciwnika i wypatroszył go dwoma ostrzami. Opadł na ziemię. "Niebo" i "Krew" upadły obok, kawałek przed nim leżało ciało dowódcy wrogiej armii. Ból. To było to co czuł Lord. Po chwili dławienia się krwią wyrwał strzałę i rozpoczął regenerację. Gdy skończył rozejrzał się po polu. Resztka armi Elfów uciekała w las, większość sił Denethora cofała się do Bramy. Niedaleko jechały trzy rydwany, Neton, ?ada i Porenut, które nie wzięły udziału w walka. Przywołał je ręką. Wsiadł na Otchłań, repetierzy rozglądali się w poszukiwaniu czegoś godnego ich bełtów.

?witało.

-Chłopaki! Widzicie Elfie Balisty? Podczepcie do pojazdów, wózki z amunicją też, zabierzcie do Komnat, przydadzą się.

-Lordzie, co zrobimy z uszkodzonymi wozami?

-Zajmę się nimi.

Dorekhaj? Co się działo?

Nic. Konnica poszła w cholerę, ?owcy rozniesieni przez Czarnych. Czekaj! Kurwa!!! Ludzie, Krasnoludy, Orkowie i inne tałatajstwo, wszystko lezie tu, łucznicy się cofają, ale w tym tempie nie dojdą do Bramy.

Każ się wszystkim cofać, jak chcesz otworzę przejście kilometr dalej, do byłych pozycji Elfich, będzie stabilne, tylko daj mi kotwicę.

Dobra, masz mnie. I będzie trzeba Ogry Shat'Ugh'a i Zwierzaczki Blika wysłać do noszenia Rydwanów.

??CZ!


Portal zamigotał krwawo. Po chwili zaczęły się z niego wyłaniać jednostki. Maski, Gobliny, Ogry od razu po otrząśnieciu się poszły po uszkodzone Rydwany, Shat'Ugh, kilkakrotnie ranny, Ochotnicy, Szkielety, Jeńcy z obstawą, Balisty, wszystkie sześć, Szkielety, Czarni Wojownicy, Blik z obstawą i Nekromantami, i oddziałami Szkieletowych ?uczników, Lich przeszedł ostatni. Za nim tunel się zamknął.

-Niech wszyscy się cofają do Bramy.

-A tamci?- spytał Blik

-Tamci? Jutro.

-Jutro? Oni chcą nas OBLEGAć, wiesz co to znaczy? Oblegać Komnaty!

-Niech oblegają. Po trzydziestu latach im się znudzi. A wtedy wyjdziemy.

-No nie wiem...- zawahał sie Blik.

-Za to ja wiem.-Uciął Lord Vampirów.-Kurwa!

Korson!

Tak, Lordzie?

Widzisz co się dzieje?

Cofacie się do bramy?

Tak. Możesz zakotwiczyć Tunel?

Tak, Lordzie.

?ap.


Niedawno zanikły krąg roświetlił się ponownie, a z niego wyszedł oddział kilkasut Vampirów, wielu było rannych, większość wycierała krew z warg.

-Lordzie?-spytał Korson, regenerował ranę brzucha. Od włóczni trzymanej przez pluton, albo od bełtu z balisty.

-Do Bramy. Obsadzić. Będziemy szturmowani. A. Co to?

-To?-oficer spojrzał w dół.-Mag. Chyba jakiś ważny, bo miał sporo obstawy.

-Aha.

-A, Denethor?-Dorekhaj przypomniał o sobie.

-Noo...?

-Gdzie Ghule?

Ghulu?

Lord? W głowie?

Tak. Gdzie jesteś, gdzie reszta stada?

Tu.

Zróbcie tak, żeby szybko być za Wrotamizestali, bo inaczej zostaniecie na zewnątrz. Z dużą ilością wroga.

Wygraliśmy z Obiadem o Szpiczastych Uszach?

Dawno tak nikt nie wygrał z Obiadem jak my. Szybko!


Za Wrotami

Wrota się zatrzasnęły. Za nimi wstawał dzień. Lecz nie dla dwudziestu tysięcy Elfów, nie dla piętnastu tysięcy niewolników po drugiej stronie wrót. Nie dla Ochotników, nie dla Goblinów, nie dla Vampirów, Legionu, Nekromantów i Licha. Ci zeszli pod ziemię, bronić Komnat. Ich domu. Niewolników zamknięto w Zagrodach. Balisty ustawiono na pozycjach. Wszystkie, Elfie nie były uszkodzone.

Czekano.

Na atak....
Ostatnio zmieniony pt paź 29, 2010 7:39 pm przez Klebern, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód:
 
Deenethor
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 36
Rejestracja: pn mar 03, 2003 1:21 pm

[Rze¼ Komnat]

śr mar 24, 2004 8:22 am

Minęło trochę czasu od kiedy obiecał pojawienie się "Rzezi Komnat". ale w końcu udało mi się to skończyć, aktualnie pracuję nad prequelem tych dwóch opowiadań i częścią trzecią pt, albo nie, nie podam!

Rzeź Komnat

Krucjata

Pewnie mnie zapytacie: Po co była Krucjata? Jak zaczynałeś miałeś dwudziestu wojowników. Jakie były szanse? Nieprawda. Krucjatę poprzysiągłem drugiego dnia mego życia, gdy ci, z którymi podróżowałem wbili mi miecz w plecy. Z nich przeżył tylko Blik, ale on odpokutował winę. Reszta umarła. Nie pytajcie jak. Krucjata zaczęła się przez zdradę, gdy byłem sam, to że ogłosiłem ją później nie miało znaczenia. Ale po co? zapytacie. Dla wolności. Dla wolności tych, którzy są lepsi. Dla wolności od nocy, od ?owców, od Inkwizycji. Dla wolności do dnia, krwi i... myśli. Męczyła mnie skostniała struktura Klanów Krwi, chciałem zmiany, tacy jak Korson, Ulwen, czy Martha też. Oni poszli za mną, gdy rzekłem "Wolność!!!". Byliśmy Sabathem, Klanem. Przez pięcdziesiąt lat szykowaliśmy Krucjatę, kuliśmy Komnaty. Nie wiem jak Blik tego dożył, ale był na większość pól bitewnych Krucjaty. Nie wiem czemu, chyba że dla pieniędzy i sławy wroga świata. Szukaliśmy sprzymierzeńców. Mroczne Elfy odparły, że... uznały, że bełty ich kusz są dobrą odpowiedzią, Orkowie byli zbyt ambitni jako rasa. Ludzie, różnorodni, ambitni jednostkowo, wielu się przyłączyło. Potem, gdy pokazałem co oznacza Krucjata pod me sztandary, pod płachtę z zębami i krwią, przyszli inni. Krasnoludy, jednostki nie mogące się przystosować, podobnie Elfy, spośród Orków silni wojownicy, chcący się wykazać. Z Shat'Ugh'iem dogadałem się przed laty. Uwolniłem jego plemię spod władzy Orków, poszli za nami, jak wcześniej za Orkami. Z Dorekhajem los zetkną nas wcześniej. Nie było to dużo później niż zdrada towarzyszy. Obaj byliśmy młodzi, wierzyliśmy swym możliwościom, świat był dla nas zbyt mały. Walczyliśmy ramię w ramię. We dwóch zdobyliśmy "Niebo" i "Krew", na ich wzór wykonałem później "Nocne Ostrze". We dwóch zdobyliśmy "Otwieracz Serc". Czasem było tak, że od śmierci chronił mnie jego czar, czasem, że mój czar nas osłaniał, a było też tak, ze jego szkielety trzymały wroga, a ja szarżowałem z ostrzami. Potem on zszedł do Podziemi ?wiata, a ja zacząłem kuć Komnaty, miał za pięćdziesiąt lat stanąć pod Wrotami i zakołatać. Ja mu miałem otworzyć i mieliśmy pójść w noc, jak dawniej. I zabijać. I tak się stało. Zaczęła się Krucjata. Ale co z ?ywymi? Cóż, chcieli przeżyć, znaleźli sposób. Dodam, że najwyższym odznaczeniem była Nieśmiertelność, w dowolny sposób, większość stawała się Vampirami. Ale dlaczego Krucjata upadła? Zapytają dociekliwi. Odpowiem. Ale nie będzie to o "Nożu w plecy", ani o zdradzie. Będzie o błędzie. Ale nie będzie też krótko, przeczytajcie ostatni rozdział "Kroniki...", a będziecie wiedzieć...

<!--coloro:red--><span style="color:red"><!--/coloro--><!--sizeo:18--><span style="font-size:12pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->Obrady[/size]<!--colorc--></span><!--/colorc-->

Na polu stała armia.... Nie, to zbyt mało, blisko sto tysięcy Orków, Krasnoludów, Ludzi, Elfów i innych ras. Wojownicy, magowie, inżynierowie. Wszystko to stało w półkolu, dwa kilometry od ?elaznej Bramy. Wszyscy po to by zniszczyć Krucjatę. Armia Lorda zajmował pozycje obronne, a ranni schodzili do Komnat. Pomimo zwycięstwa nad Elfami głowy wojowników były opuszczone, a spojrzenia nieobecne.

- Martha!- zawołał Lord.

- Jestem. Brama zabezpieczona, te elfie balisty rozstawiliśmy na szczycie Wrót. Chcesz znać moje zdanie?

- Chcę. Po to cię poprosiłem.

- Jest źle. Z taką ilością magów, o jakiej mówi Dorekhaj, mogą odpierać nasze kontraataki bez trudu, zwłaszcza w dzień. W nocy to co innego. Ale widziałam Pajęczy Sztandar. To oznacza, że Mroczni stanęli po stronie ?wiatłych. Pierwszy raz od czterech tysięcy lat! A wiesz, że w ciemnościach widzą nie gorzej od nas. W nocy ta armia byłaby równorzędnym wrogiem. W dzień nas zmiotą.

- Masz rację. Jakieś propozycje?- zapytał Denethor z nutą rezygnacji w głosie. Byli na krużganku powyżej Holu, pomieszczenie to miało długość około stu metrów, szerokość pięćdziesięciu i wysokość około czterdziestu metrów. Z trzech stron biegły po trzy piętra krużganków, z czwartej ciemniała wewnętrzna strona ?elaznej Bramy. Hol pełnił zadania dziedzińca i tak też wyglądał. Wybrukowany, dobrze utrzymany, był wizytówką Komnat. Oraz ich drugą linią obrony.

- A co? Chcesz się poddać?- Odparła Martha lekceważąco.- Jedyna nasza szansa leży w tym by nie atakowali i rozpoczęli oblężenie. Jeśli uderzą skruszą bramę magią lub machinami Brodatych. Zbyt wielu spośród naszych ?miertelnych jest poranionych by móc utrzymywać Bramę za dnia. Jeśli ona padnie przez dwa, trzy dni zatrzymamy tamtych- nieokreślonym gestem wskazał za Wrota- tu, w Holu, potem na każdym zakręcie Drogi po pół tygodnia, przy Drzwiach do Komnat staniemy na tydzień. Potem, gdy odetną nas od Zagród pójdzie szybko. Jeszcze góra tydzień. Nawet pomimo naszej przewagi jakościowej.

- Razem ile? Miesiąc? Plus walka o Bramę.

- Tak. Jeśli dobrze liczę, to w przeciągu dwóch miesięcy nas zmiotą.

- O czym mówicie? -Blik poruszał się bezszelestnie, nawet dla Vampirzego Lorda i jego najstarszej sojuszniczki, Marthy z Archie.

- O tym ile, czasu nam zostało.- Blik poruszał się cicho, ale Dorekhaj praktycznie pojawił się znikąd.

- Ile?

- Zbyt mało.

- Nie możemy bezczynnie czekać. Musimy nękać ?miertelnych, tak by bali się wyruszać poza krąg ogni, by przestraszyli się i uciekli, odeszli spod Wrót i nigdy tu nie wracali.- rzekł Lord.

- Nie zapomnij o Mrocznych.

- Pamiętam. Ciekaw jestem, na czym opiera się ten sojusz między Wysokimi i Mrocznymi Elfami, nie mówię już o Leśnych, bo ci zawsze zgadzają się i stoją po stronie ?wiatłych? Ciekaw jestem, co by się stało, gdyby powód tego sojuszu znikną? Ciekaw jestem, co L'lolth powie na rajdy na jego ziemie?

- Co checesz zrobić?- spytał Dorekhaj, a jego sucha, szara twarza odsłoniła paskudne zęby w jakiejś formie uśmiechu.

- Przerzucenie kilkudziesięci Spokrewnionych, w tym magów, poza linię oblężenia i rozpoczęcie wojny podjazdowej na terenie Mrocznych. Spróbujemy się dogadać z konkurentami L'loltha do Pajęczego Tronu. Jeśli się uda może wywołamy wojnę domową w Pajęczym Królestwie, a L'lolth będzie musiał się wycofać, by walczyć o władzę...

- Dobre!- Martha uśmiechnęła się, obnażając kły.- Mroczni odejdą i noc znów będzie nasza!

- Tak. Problem polega na zorganizowaniu wypadu tak, by zminimalizować straty.

- Lordzie!- Faerun stał w Holu, poniżej krużganka, na którym stali wodzowie.

- Słucham, Faerunie?

- Przysłali poselstwo. Chcą z tobą mówić.

- Kto jest posłem?

- Nie przysłali posłów. Przyjechali sami. W dziewięciu z gwardzistami. Królowie Ludzi, Asder Wysoki z Północy, Aureliusz Grefron z Imperium i Hyrrel ?miały z Shokal, Elfów, L'lolth, Ysdrealor z Białych Wież i Erreollo Władca Lasu. Jest też Wódz Wszystkich Klanów Grath Silny i Król Spod Góry, Thogh. Oraz jeszcze jeden, którego nie znam.

- To wygląda oficjalnie. Niech zaczekają. Dorekhaj, Blik, chodźcie ze mną. Weźcie swoich Gwardzistów. Gdzie jest Shat'Ugh?

- Leczy swoich rannych.- odpowiedział Lich

- Den?

- Martha, dołącz do Masek.

- A gdzie ich powitamy? Tu czy na zewnątrz?- Spytał drwiąco Dorekhaj spoglądając na błękitne niebo, widoczne pomiędzy Bramą, a nawisem skalnym.

- Tu. Wy!- Denethor wskazał kilku niewolników, głównie ludzi- Przyniescie stoły, jadło i napitki dla naszych gości. Dla nas też. Faerunie, czy są na wierzchowcach?

- Tak.

- Więc przyprowadźcie nasze!- rozkazał służącym.- A plan na razie wstrzymamy.

Po kilku minutach wszystko było gotowe. Lord dał znak skinieniem dłoni. Dwa systemy kół zębatych, napędzane przez trollich niewolników ruszyły się, Brama jęknęła w proteście, ale zaczęła się otwierać. Powoli odsłaniając pole na którym stało wojsko wrogów. Oraz posłowie. Ich wierzchowce spłoszyły się nieco. Zwłaszcza konie ludzi, niespokojne już wcześniej, gdyż obok nich szedł długi na około pięć metrów pająk, na grzbiecie niosący tron i schody do niego, na tronie siedziała zakapturzona sylwetka L'loltha, Pajęczego Króla. Po jednej stronie wierzchowca L'loltha szła niezgrabnie wywerna Gratha, Wodza Orków, po drugiej wdzięcznie maszerował, powarkując na pająka, wielki jak koń wilk Władcy Lasu Erreolla Felluro, starszy brat tego, którego Lord zabił niecałe trzy godziny temu. Thogh był niesiony w lektyce przez ośmiu wojowników. Ysdrealor siedział na grzbiecie ogromnego orła, który syczał na pająka i wywernę. Trzej Ludzie jechali zbici w gromadkę, kilka metrów od Elfów, Orka, Krasnoluda i Króla Jaszczurów, Ferta Miecza, który był największym Jaszczuroczłekiem, jakiego Denethor widział w swym długim życiu, miał bowiem prawie trzy metra wzrostu, poruszał się na siedmiometrowej bestii, wyglądającej jak wielka jaszczurka z rogami.

Denethor, Blik i Dorekhaj siedzieli na swych wierzchowcach na drugim końcu Holu.

- Proszę, wjedźcie, zsiądźcie z wierzchowców i zasiądźmy do stołu!- Powiedział Lord głosem wzmocnionym magią.

Pierwsi ruszyli L'lolth, Thogh, Grath i Fert. Wierzchowce pozostałych boczyły się nieco na wejście do ciemnego korytarza, ale w końcu ich jeźdzcy zmusili je do tego. Obie grupki zbliżyły się do siebie. Gwardziści obu stron podążyli za swymi wodzami. Zatrzymali się dziesięć metrów od siebie, w ciszy. Po kilkunastu sekundach przemówił Lord Denethor:

- Witajcie jako goście i posłowie w Holu Komnat. Pozwólcie mi być waszym gospodarzem, czciogodni władcy ?ywych!

L'lolth podniósł się z tronu zsuwając kaptur i ukazując twarz o delikatnych, elfich rysach twarzy, ale całkowicie pozbawioną pigmentacji, białą jak śnieg, twarz o włosach równie białych i o oczach czerwonych jak krew, na skroniach czerniła się Korona Mrocznych Elfów. Wstając odsłonił płaszcz, pod którym miał misternej roboty zbroję, czarną, pokrytą krwistoczerwonymi symbolami. Przy boku miał miecz. Wspierał się na pięknie zdobionej różdzce.

- Witaj Lordzie Denethorze, Spadkobierco Khaina, Panie Spokrewnionych! Znasz mnie. Jestem L'lolth, Pajęczy Król, władca Mrocznych Elfów. Cieszę się, że mogę cię zobaczyć w dobrym zdrowiu, choć w takich okolicznościach.

- I ja się cieszę z tego spotkania, choć wolałbym, żeby odbyło się w bardziej pokojowej atmosferze.

L'lolth zszedł powoli po stopniach swego tronu. Machnął dłonią, a pająk posłusznie oddalił się pomiędzy czarno odzianych Elfów z Threal-An-Weagh. Jednocześnie Lord zeskoczył z Otchłani, która posłuszna myślowemu rozkazowi odeszła pod arkadę. Stanęli na środku Holu. L'lolth, Pajęczy Król i Lord Denethor, Pan Spokrewnionych. Dawni znajomi. Jednocześnie obaj zdjęli rękawice i uścisnęli sobie dłonie. Dwóch władców mroku. Z tronu zszedł Thogh i podszedł do Lorda, chrzęszcząc zbroją, broda sięgała mu za kolana, była, podobnie jak włosy śnieżnobiała i dobrze utrzymana. Nie miał korony, za symbol funkcji służył mu potężny, pięknie zdobiony młot. Rzekł, ściskając Lordowi rękę:

- Witaj, chłopcze. Słusznie przewidywałem, że będziemy mieli przez ciebie kłopoty. Dlaczegoś to zrobił?

- Nie miałem wyboru, Thoghu Mądry, nie miałem wyboru.- powtórzył.

Po chwili wahania z opancerzonego smilidona zsiadł Bilk.

- Witaj Brodaczu!- Uśmiechnął się.- Przytyłeś.

- Za to tobie przybyło siwych włosów! Ha!

- Minęło wiele lat.

- Tak. Bardzo wiele.

- Dość!- Grath zeskoczył z Wiwerny, która cofnęła się kilka metrów.- Krasolud nie będzie się pierwszy witał z przyjacielem Orka! Tak.

- Witaj i ty Gracie Silny, Wodzu Orczych Klanów.- Denethor przywitał postawnego, zielonoskórego barbarzyńcę. Grath miał na sobie futrzaną opończę, w dłoni trzymał totemiczne berło z rzeźbioną głową Orka, w drugiej dłoni dzierżył pięknie zdobioną maczugę, która jednak nie wyglądała jak insygnium władzy.

Do grupki dołączyła Martha. Widząc ją ze swego wilka zszedł władca Leśnych Elfów.

- Witaj.- rzekł tylko, podnosząc jej dłoń do swych ust, po chwili patrzenia w zielone, hipnotyzujące oczy dodał .- ?ałuję, że nie przyjęłaś mej propozycji i odeszłaś bez słowa, choć było to tak dawno. Teraz stoimy na przeciw siebie.- Po czym podniósł twarz i rzekł śmielej. I zimniej:

- Witaj, Denethorze, Vampirzy Lordzie, zabójco mego brata, mam nadzieję go pomścić, chcę, żebyś to wiedział.

- Walczył i zginął, jak przystało na Fellura, z honorem, chcę, żebyś to wiedział.

- Wiem. Gdyby nie zginął jak wojownik nie paktowałbym dziś z tobą.- odparł Elf, po czym podał Vampirowi dłoń.

Z Orła zsiadł Ysdrealor.

- Witaj Lordzie, mimo tak przyjacielskich stosunków z moimi sojusznikami i długiej, jak widać, znajomości z nimi, nie miałem okazji cię poznać.

- A, tak. Oto jest Ysdrealor z Białych Wież, Król Wysokich Elfów. A ów pan, to Lord Denethor, Pan Spokrewnionych, Spadkobierca Khaina.- dokonał prezentacji L'lolth. Uścisnęli sobie dłonie. Lord długo patrzył na jasnowłosego, wysokiego Elfa o jasnobłekitnym, przenikliwym spojrzeniu. Ysdrealor wpatrywał się w twarz o bladej cerze, w białe włosy i oczy bez tęczówek i źrenic, a mimo to widzące wszystko dokładnie.

- L'lolcie, skoro już przyjąłeś funkcję mistrza ceremoni, może przedstawisz naszemu gospodarzowi pozostałych naszych sojuszników?- ni to stwierdził, ni zapytał Ysdraelor.

Po twarzy Mrocznego Elfa przebiegł grymas irytacji, którego miejsce szybko zajął miły uśmiech. Przedstawił Denethorowi trzech ludzkich królów. Tylko Asder zdołał ukryć strach, na widok uśmiechu Lorda, tylko on nie patrzył trwożliwie na twarz Marthy, gdy składał pocałunek na jej dłoni, tylko on bez cienia obawy zdjął rękawicę przed uściśnięciem szponiastej dłoni Blika.

- Jeśli już zakończyliśmy prezentację...

- Jeszcze nie.- odezwał się niski, chrapliwy głos. Dorekhaj zsiadł już ze swego konia, stał obok niego, kilka metrów od grupki władców.- Arcymag Dorekhaj-Lynch, zwany Sinym, Przywódca Hordy.

- A ja jestem Shat'Ugh Płomień, Szef Wojny Szponów- odezwał się dopiero przybyły Goblin. Ludzie, oraz Elfy, poza L'lolthem spojrzeli na Dorekhaja. Ludzie z niekrytym przerażeniem, Asder nieco się opanował. Elfy patrzyły z pogardą.

- Nie będę rozmawiał z Niewolnikiem!- warkną Grath wskazując maczugą Szamana Goblinów.

- Chłopcze.- Odezwał się Thogh do Lorda.- Mogę się układać z zielonoskórymi, z Elfami, ale na mą brodę, nie będę siedział przy jednym stole z plugawym Goblinem!- delikatnie, o ile można tak powiedzieć, lecz dobitnie, uniósł młot. Wśród Gwardzistów po obu stronach zapanowało poruszenie.

- To chyba nieporozumienie. Nie będziemy rozmawiać z tym, z tym...

- Słucham?- pomógł Aureliuszowi Dorekhaj, dotykając dłonią rękojeści "Otwieracza Serc".

- ...czymś.- zakończył Imperator, po czym zamilkł, albo z braku inwencji, albo pod wpływem istynktu samozachowwczego, który obudził się w nim na widok gwardzistów Licha, kładących dłonie na swych kościanych ostrzach.

- My przyjśść rozmawiać sss Vampiryy.- przerwał milczący do tej pory Fert swym sykliwym głosem.- Wy nie chhcieć walczyć z Vampiryy, żeby waszsze plemiona nie umieraćśś. Wy terass nie chhcieć rozmawiać, bo tu być Goblin-szszaman i Martwy-?ywy? Wy być głupi.

- Fert ma rację.- odezwał się L'lolth.- Nie po to tu przybyliśmy, żeby się kłócić, ale żeby zapobiec rozlewowi niepotrzebnej krwi! Usiądźmy.

- Proszę. Zaraz służący przyniosą posiłek.- odezwała się Martha wskazując dębowy stół, przy którym już uwijała się służba.

- Chętnie spożyję posiłek w twym towarzystwie.- rzekł Erreol Felluro.

- Pójdę za twym przykładem, Erreolu.- rzekł Asder uśmiechając się do pięknej Vampirzycy.

- Ysdaelorze? Aureliuszu? Hyrrelu? Możecie usiąść? A czy wy dwaj wytrzymacie towarzystwo Goblina?- spytał pięciu władców L'lolth.

- Chętnie skorzystam z gościny Spadkobiercy Khaina.- odarł Cesarz Wielkiego Imperium po chwili wahania.

- Ja także.- odpowiedział Hyrrel.

- Jeśli podasz wino i miód, tak dobre, jak zwykłeś pijać to chętnie się przyłączę do biesiady.- rzekł Thogh.

- Wino i miód Denethora. Taak.- oblizał się Grath.- Zawsześ dobrze pijał. Oby i teraz tak było.

- Ysdaelorze? Chcesz to zaprzepaścić?- zapytał ponownie L'lolth.

- Usiądę.- odparł Król Elfów z nutą odrazy w głosie, niewiadomo, czy żywioną do Pajęczego Króla, czy do Dorekhaja.

Tak zaczęły się obrady w Holu Komnat. Trwały tydzień. Nie będę przytaczał ich przebiegu. Powiem tylko jak się zakończyły...

<!--coloro:red--><span style="color:red"><!--/coloro--><!--sizeo:18--><span style="font-size:12pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->Zerwanie...[/size]<!--colorc--></span><!--/colorc-->

- Nie!- warknął Thogh, zrywając się z krzesła.- Nie zagadzam się, kurwa, na jakiekolwiek odszkodowania dla Vampirów!

- Thogh, siadaj!- zareagował L'lolth.- Mi też się to nie podoba, ale to nie powód, by dać się ponosić złości.

- Jak to, kurwa, nie? Trzysta tysięcy Koron Imperialnych? Za co? Za pokój? Nie. Wolę już wojnę od tak kosztownego pokoju.

- Pokój ma swoją cenę.- odezwał się Aureliusz, wpatrując się w pergamin z traktatem pokojowym zaproponowanym przez L'loltha, Denethora i Hyrrela.- Ale cena ta ma swą granicę. To co jest tu napisane granicą pokoju nie jest już od dawna.

- A według ciebie jak wysoko jest ta granica?- zapytał L'lolth z nutą drwiny w głosie.

- Pięćdziesiąt tysięcy.

- Dość.- od stołu wstał Grath.- Moi Orkowie nie płacą, żeby nie walczyć. Moi Orkowie mogą zabijać, mogą umierać, ale nie zapłacą za pokój.

- Dobrze mówisz, Gracie, tfu, pierwszy raz zgadzam się Orkiem. Nie zapłacimy. Topory Krasnoludów dość czasu odpoczywały za pasami wojowników, nadszedł czas, byście to wy zapłacili. Krwią!

W tym momencie stało się barę rzeczy. Gwardziści królów dobyli broni i rzucili się biegiem w kierunku stołów. Gwardziści gospodarzy zamarli zaskoczeni. Oprócz Demonicznych Masek, które dobyły mieczy i skoczyły w stronę stołu. Ysdraelor zerwał się, chwycił lewą dłonią amulet, a prawą zaczął wykonywać skomplikowane gesty, wydając jednocześnie równie skomplikowane dźwięki. Lich krzyknął. Niepotrzebnie. Denethor rozpoznał zaklęcie. Teleportacja. Grath i Thogh dobyli broni i rzucili się do walki z Gwardią Lorda Vampirów, nie zważając na magiczne właściwości masek wojowników. L'lolth i Denethor siedzieli przez chwilę.

Przykro mi, że tak się to skończyło. Ale trzeba przyznać, dobrze graliście.

Dzięki. Mi też jest przykro.

Mogliśmy uzyskać pokój.

Nie sądzę.

Nie chcieli go. Chcieli naszego zniszczenia. Potrzebowali czasu.

Wiem.


- Przykro mi Lordzie.- powtórzył Pajęczy Król, po czym wstał. Lewą ręką chwycił różdżkę, a w prawej znalazł się miecz.

- Mi również.- Denethor dobył "Nieba" i "Krwi". Starli się w walce. Lord i Król. Dawni przyjaciele.

Erreol Felluro wydobył z pochew dwie krótkie klingi.

- ?egnaj, Martho!- rzekł tylko, rzucił się na Vampirzycę, która błyskawicznym ruchem wydobyła długi na trzy metry łańcuch o kolczastych ogniwach.

- ?egnaj Erreolu!- odpowiedziała Martha z Archie. ?ańcuch zaświszczał. Rozległy się dwa szczęknięcia metalu, które utonęły wśród odgłosów walki dochodzących ze wszystkich stron.

Tak to się skończyło. Po tygodniu odparli nas z Holu. Długo broniliśmy Drzwi do Komnat. Ale i stamtąd nas odepchnęli. Teraz, gdy piszę te słowa na kartach pergminu, jest nas może dwadzieścia osób. Ja, Martha, Fearun, Korson, Shat'Ugh, kilku z Masek, kilku z innych oddziałów, połowa to Spokrewnieni, patrzą głodnym wzrokiem po Goblinach, Ludziach i Elfach. Ale to już nie potrwa długo. Stąd słyszę ich młoty, rozbijają drzwi pięćdziesiąt metrów nad moją głową. Jeśli chodzi o Blika i Dorekhaja to padli. Blik jeszcze w Holu, pierwszego dnia, Dorekhaj trzy dni temu w kolejnym pojedynku magicznym...

Cóż, czas kończyć. Nie chcę umierać, żyłem długo. Mam tylko nadzieję, że to co zrobiłem, nie zostanie zapomniane, dlatego piszę te słowa. Ostatnie słowa, jakie stworzę. Czas kończyć.

"Niebo" i "Krew" dziś po raz ostatni zaśpiewają ?miertelnym. A i "Otwieracz serc" stanie do walki, jeden z Nekromantów Dorekhaja nim teraz włada.

Chwała Khainowi!!! Niech Krew ?miertelnych płynie szerokim strumieniem, byśmy zawsze byli syci!!! Chwała wam, którzy poszliście za mną, choć droga prowadziła na śmierć!

Idę. Czas, by zakończyć z honorem.

<!--coloro:red--><span style="color:red"><!--/coloro--><!--sizeo:18--><span style="font-size:12pt;line-height:100%"><!--/sizeo-->Vehar[/size]<!--colorc--></span><!--/colorc-->

Jestem Vehar Thollon z Masek. Ostatni z Krucjaty. Ostatni Lord Krucjaty.

Dwa dni temu Lord Denethor padł w ostatniej swej bitwie. Padli wszyscy inni. Ja zostałem. L'lolth, Pajęczy Król, Zabójca Lorda, pozwolił mi odejść.

- Nie mogłem go uratować Veharze. Ale Pająk i wasz Khain mi świadkami, że próbowałem. Odejdź. Przynajmniej ty przeżyjesz. Wiem, że Denethor pisał historię Krucjaty. W zamian za twe życie, odnajdź zapiski i zajmij się nimi. Oni- wskazał na kilkudziesięci Krasnoludów i Mrocznych Elfów w komnacie- chcą, by o tym zapomniano. Nie możesz na to pozwoli. Słyszysz? Za sto lat świat ma pamiętać o tym co zrobiliście, by zawsze drżał na dźwięk słowa "Krucjata", na dźwięk imion, Denethor, Martha z Archie, Blik Tygrys, Dorekhaj-Lynch Siny, czy Shat'Ugh Płomień, a Komnaty mają im się kojarzyć ze Złem Odwiecznym.

Wojownicy zaczęli opuszczać komnatę.

-Dlaczego? Stałeś przeciw nam, a teraz pragniesz by nasze czyny nie zostały zapomniane. L'locie, czy możesz mi powiedzieć, czemu?- głos mi się łamał, w końcu ja byłem tylko Gwardzistą Lorda, a on Królem Mrocznych Elfów.

L'lolth stał w milczeniu, myślał, nie wiem dlaczego tak długo, nie wiem o czym. Trwało to kilka długich minut, komnata opustoszała. Krew z rozciętego "Niebem" barku, ściekała po mu zbroi, na posadzkę. Nie robiło to różnicy. Cała podłoga była zaścielona trupami i zbryzgana krwią, ta zaś spływała schodami do Sali Kronik.

- ?eby Ludzie pamiętali, co może się stać, żeby widzieli, że jeśli tylko... jeśli tylko narodzi się... zostanie przemieniony wielki człowiek, zanim wielki się stanie, to podniesiecie głowy. To znów Komnaty ożyją. To znów rozgorzeje Krucjata.

- Zniszczą nas. Będą na nas polować z zapałem większym niż poprzednio. Tyle osiągniesz.- zacisnąłem dłonie na rękojeści "Nocnego Ostrza".

Król Mrocznych Elfów podniósł głowę. Po jego twarzy o mlecznobiałej skórze spływały łzy.

- Nie. Nie stanie się tak. Tym razem Pajęcze Dzieci staną wraz z wami do boju. Ogłoś, że Krucjata trwa. Ogłoś, że L'lolth, Pajęczy Król i wszystkie Dzieci Ungolianty, wszystkie Pajęcze Dzieci włączyły się do niej. Ogłoś, że wszystkie Vampiry mają przedostawać się do Threal-An-Weagh, że jesteś Lordem Krucjaty, że będzie ona trwać. W imię Lorda Denethora, Lordzie Veharze!

Potem powiedział co się stało.

Został oszukany. Wszyscy, Krasnoludy, Elfy, Orkowie i Ludzie, korzystając ze zjednoczenia, postanowili się pozbyć dwóch wrogów za jednym zamachem, nawet jeśli jeden z nich był ich przyjacielem, sojusznikiem. Przez chwilę.

O, ironio! Podobno to Mroczne Elfy są zdradzieckie i niegodne zaufania.

Teraz, gdy przeczytałem całe "Kroniki...", wiem, co Lord miał na myśli, pisząc o błędzie. Nie o naszym, o błędzie L'loltha.

W imię Lorda Denethora, Pajęczy Królu, L'locie!!!

W imię Khaina Krwawozębego, Pierworodnego!!!

W imię Khaina Krwawozębego, Pierwszego!!!

W imię Khaina Krwawozębego, Ojca!!!

W imię Khaina Krwawozębego, Wyzwoliciela!!!
Ostatnio zmieniony sob paź 30, 2010 5:02 pm przez Klebern, łącznie zmieniany 2 razy.
Powód:

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości