opowiadanie świeże, wieloczęściowe, zamknięte, fabuła leży, bo po prostu chciałem napisać coś bitewnego, ale mi się spodobało, więc...
A podobieństwo imion między mną i Lordem, bierze się stąd, że aktualnie zaczerpnąłem pomysł na postać z mojej aktualnej postaci, właściwie, to jest ta postać, za dwieście lat...
Ostatnia Bitwa Lorda Denethora
Wstęp
Dziwi was tytuł? Czyżbym umarł? Nie. Ale posłuchajcie. Nie zdradzę wam teraz co się wydarzyło. Musicie wysłuchać mej historii.
Nie wiem skąd jestem. Wiem tylko, że za ojczyznę mogę uznawać tylko miasto Archie. Tam się... pojawiłem. Nie było nic wcześniej, a przynajmniej tego nie pamiętam. Byłem łowcą przygód. Potem zostałem Lordem i zaczęliśmy Krucjatę. Czarnooprawna księga, która przed wami leży na pulpicie to właśnie "Kronika Krucjaty Lorda Denethora". To co teraz czytacie to opis jednej z najkrwawszych bitew w historii świata. Historia Bitwy u Bramy. Nie jest jedna z ostatecznych bitew między dobrem i złem. Była to bitwa o przeżycie. Nasze albo Elfów. Wybrałem Nas.
Ja, Lord Denethor z Archie, Pan Spokrewnionych i spadkobierca Khaina opisać chcę dzieje Bitwy u Bram, dzieje Bitwy Złamanego ?uku. Dość. Dość patetycznych słów. Opiszę wam jak to było.
To był Ósmy Rok naszej Krucjaty, wojny, która rozpala wyobraźnię po dziś dzień.
Wracaliśmy do Komnat po wyprawie w celu zdobycia niewolników do Zagród. Była noc, lecz niedługo miało świtać, a gdybyśmy zostali wtedy zaatakowni... Moja... Nasza Armia była silna. Jako dowódcy ja, Lord Denethor, "Hetman Upadłych", jak mnie nazwali śmiertelnicy, głównodowodzący, Blik Tygrys, komendant jednostek "?ywych", zwierzołaków, ludzi i goblinów, które stanęły po naszej stronie w zamian za nie zniszecznie, Dorekhaj-Lynch Siny, lich, twórca i dowódca martwiaczej piechoty. Musieliśmy do świtu dotrzeć do Komnat, za nami szła potężna armia, której dowódcy bali się atakować nas w nocy. ?miertelnicy jednak nie są głupi. Wiedzieli gdzie są Komnaty. Przed Stalowymi Wrotami, jak tymi do Piekła, stały Elfy...
Marsz
-Korson!-warknał Lord z wysokiego siodła Otchłani, jego czarnego, martwego konia z kropierzem, wołając dowódcę strażników.
-Tak, Lordzie?-w okamgnieniu przed Denethorem klęczał wzywany.
-Podwój straże. Zaraz będzie świtać.
-Tak Lordzie.
Była noc. Potężna armia szła przez las w stronę klifów, w stronę Komnat i Stalowej Bramy.
-Pchnąłem na tyły jeszcze Nevilla i Rotsgorda z ich łucznikami.-odezwał grubym, chrapliwym głosem, się jadący na nagim, szkieletowym koniu Dorekhaj-Lynch.-Coś czuję, że dziś coś pójdzie źle.
-Masz rację. Ci za nami powinni opóźniać nasz marsz, a tego nie robią, coś szykują.
-Ile lat się znamy? Czy moje przeczucie cie kiedykolwiek zawiodło?
-Ile lat? Nie pamiętam. Ale masz rację. Twoje spostrzeżenia są zwykle trafne.
-Przeczucia.
-Nieważne.
Jechali wraz z armią. Przed nimi szły zwiadowcze oddziały złożone z wilków, nietoperzy i Ghuli. Czoło kolumny otwierały idące obok siebie trzy oddziały po cztery setki szkieletów z łukami i włóczniami, każdy kierowany przez nekromantę szkolonego, jak wszyscy magowie w armii, oprócz goblinich, przez Dorekhaja, dalej szła skłębiona masa Zombich, ciała Ludzi, Ogrów, Orków i maszkary z pozszywanych razem zwłok powłóczyły nogami wymachując maczugami, bądź pordzewiałą bronią dla utrzymania równowagi. Było tego około dwóch do trzech i pół tysiąca, prowadzeni przez Martwego Wojownika. Następnie była jakby przerwa w kolumnie, jakby zostawiono ją specjalnie, dla oddziału który nie przybył. Ale przybył. Był na miejscu. Oddział Czarnych Wojowników. Niegdyś szermierze Elflandu, dziś demony w czarnych zbrojach, mogące przejść na płaszczyznę astralną bez żadnych trudności. Z własnym Komendantem, mieli tylko łącznika, młodega vampira, Fresslera. Jak zawsze ich było dziewięćdziesięciu dziewięciu. Następnie Trupia Jazda. Szkielety jeźdzców na szkieletach koni. Bez zbroi, bez okryć, tylko z tarczami, kopiami i mieczami, kierowani przez kolejnego nekromantę, tych były trzy setki. Następnie szyk rozdzielałe się na trzy równoległe kolumny. W centrum szli niewolnicy z ostatnio złupionego miasta, oraz ich strażnicy, vampirzy szermierze Ulwena. Dwie kolumny po obu stronach to kusznicy z powtarzalnymi kuszami, dowodzeni przez Korsona, wraz z Ulwenem łącznie trzy setki wojowników, same vampiry. Dalej szły znów zombie, ale nie ożywione bestie, legioniści, nie bojący się niczego i mogący zatrzymać swymi tarczami i mieczami każdego wroga, Martwy Legion, tysiąc wojowników, trzon armii. Legion miał własnych magów, do "rekrutacji" żołnierzy czarem "Umartwienie". Dalej szli ochotnicy, Ludzie, Orkowie, nawet Elfy i Krasnoludy, chcący przeżyć Krucjatę, głównie oddziały strzeleckie, łącznie około sześciu setek piechoty, dowodzone przez Gherzana, podwładnego Blika.
Dalej sztab. Denethor, Dorekhaj i Blik, z nimi oddziały przyboczne, Demoniczne Twarze Denethora pieszo, ze swymi No-Dachi wyglądali i walczyli potwornie, było ich trzydziestu sześciu, Nekromanci Bitewni Dorekhaja, ubrani jak reszta magów, ale groźnie wyglądającymi kościanymi ostrzami na plecach i przy pasach, lisz mało czego się bał, więc jego ludzi było tylko dudziestu jeden. Oraz oddział Blika, najroślejsi z jego współplemieńców z potężnymi toporami, albo z boomerangami, było ich dwudziestu i dwa smilodony, na trzecim, największym, zakutym w stalowy pancerz z kolcami jechał Blik.
Za sztabem, a właściwie obok niego, sześć śmiercionośnych balist, pomalowanych przez obsługantów na czarno, oni to nadali im imiona bogów ?mierci. I tak były ciągnięte przez niewolników Tanatos, Badb, Danu, Smertullos, Yspadadden i Penkawr. Obok nich siedem rydwanów, ciężkie, opancerzone, każdy z czteroosobową załogą, w tej liczbie woźnica, łucznik i dwóch wojowników, każdy ciągnięty przez sześć koni, rydwanom także nadano imiona bogów, ale wojny, jechały więc Morrigan, Nema, Macha, Caswallan, Neton, ?ada i Porenut. Każdy z nich miał osadzone w piastach kół śmiercionośne kosy. Balisty obsadzali żywi pod Fearunem, Elfem, a rydwany Vampiry, pod Hellferem.
Za machinami znów piechota, dwa tysiące Szkieletów, ciężko wyekwipowany oddział, druga część trzonu armi, obok Legionu. Też dowodzeni przez Nekromantę.
Dalej Gobliny w liczbie trzech tysiący i pół setki Ogrów, mięso armatnie, ale za to posiadające tyle łuków i kusz co reszta armii łącznie. Oddziałem tym kierował dość silny szaman goblini, Szat'Ugh Płomień, który odmówił miejsca obok Lorda, Lisza i Zwierzołaka, by wesprzeć moralnie strachliwe Gobbole.
Pochód zamykały trzy oddziały Szkieletów, jeden w centrum z włóczniami i dwa szeroko na skrzydłach z łukami. Około tysiąca trupów, każdy pododdział z Nekromantą.
Oczywiście wszędzie dookoła armii krążył zwiad, tak jak na czele kolumny, wilki, Ghule i nietoperze, przed tak czujnym wzrokiem nic nie może się ukryć. W przypadku starcia Ghule tworzyły cztery oddziały po dwieście wojowników każdy, a wilki małymi grupkami atakowały konnicę wroga. Nietoperze zaś chmurami uderzały na wrogie formacje, likwidując pojedyńczych żołnierzy.
?ącznie armia liczyła prawie czternaście tysięcy żołnierzy, z czego duża część kwalifikowała się do formacji elitarnych.
-Lordzie!-zaskrzeczał pędzący w jego stronę na czterech łapach Ghul.
-Słucham niewolniku?
-Długousi przed nami. Stoją na szlaku, zamykają drogę do Drzwizestali.-padlinożerca oblizał się ukazując kły większe od wampirzych, ba, kły na widok, których Blik uniósł brew, rozwarł szpony wielkości krótkich mieczy-Jeść? Bitwa?
-Elfy? Przed nami? Jesteś pewien, że to nie podjazd?-Ghul dwa razy potaknął, zawahał się chwilę i zaprzeczył.
-Dorekhaj! Blik! Rozwijać szyk! Mamy milę do wrót, a przed nimi siedzą Elfy! Dorekhaj, tylna straż niech trzyma prześwit między lasami, dopóki tu się nie uporamy!
-Dobra!-odparł lich podrywając konia do galopu,
-Maski!
-Tak, Lordzie?-zapytała szefowa jego obstawy
-Weź dwójkę najlepszych i konie, reszta ma zająć pozycję na tamtym wzgórzu, wraz z resztą gwardzistów i czekać na nas!
-Tak, Lordzie!-skłoniła głowę, odeszła powtórzyć rozkazy Maskom.
Armia szybko zajęła pozycje. Szkielety prowadzące kolumnę rozciągnęły się w poczwórny szereg z dwoma liniami łuków i dwoma włóczni za nimi, Zombie przesunęły się na lewo od wzgórza, na które szli gwardziści, utrzymując się w kupie. Czarni Wojownicy stanęli przed trupią jazdą na prawo od wzgórza, blisko skraju linii Szkieletów. Część wojowników Korsona zbiła jeńców w kupę i pozostała by ich pilnować, reszta, wraz z szermierzami Ulwena, ustawiła się na prawo od linii Szkieletów. Martwy Legion zajął pozycję na lewym skraju linii, by ukryć się za Zombimi. Ochotnicy, część z nich wpadała bowiem w panikę w pobliżu Umarłych, zajęli pozycje na prawo od Korsona i nieco z przodu, by móc ostrzeliwywać szarżujących wrogów. Obstawa wodzów zajęła pozycję na wzgórzu w centrum, by później, w miare potrzeby, zejść z niego i wesprzeć swoich, gdzie będzie to potrzebne. Tanatos i Badb stanęły w połowie wysokości wzgórz dowódczego, Danu i Smertullos ustawiły się na lewo od Legionu, osłaniane przez formujący się właśnie oddział Ghuli, Yspadadden i Penkawr ruszyły na prawo, by wesprzeć ogniem ochotników. Jeśli chodzi o rydwany to Morrigan, Nema, Macha i Caswallan stanęły przed Legionem, miały rozedrzeć linie wroga, by Legion przez wyrwy wszedł pomiędzy oddziały wroga. Pozostałe trzy rydwany stanęły w odwodzie, podobnie dwieście Ghuli i drugi oddział szkieletów. Tyły chronił trzeci oddział szkieletów i dwa oddziały Ghuli. Gobliny ustawiły się z prawej, trochę za ochotnikami, trzymając flankę, podobnie jak oddział Ghuli z lewej i ryglując ataki z lasu.
-Masz plan?-zapytał Dorekhaj Denethora, gdy Lord przybył na wzgórze.
-Zabawne. Tak myślałem, że o to zapytasz.-Rozejrzał się. Za wzgórzem odwodowy oddział szkieletów formował się w kolumnę z rydwanami na czele. Wojsko stało w szyku. Osiemset metrów przed nimi uformowały się do bitwy Elfy. Na skrzydłach łuki, balisty i piechota, w centrum Mistrzowie Miecza, Lord zaklął w duchu, gdy ujrzał sztandar Zabójców Vampirów na prawym skrzydle wroga. Poza tym na flankach mistrzów stały dwa pułki Tancerzy ?mierci. Przed piechotą stały cztery rydwany, za nią konnica. Elfy już szły do przodu, a właściwie tylko zwiadowcy, jakieś półtorej setki. Byli już czterysta metrów od linii Vampirów. Na wzgórze dowodzenia przybył Blik i Shat'Ugh z obstawą dwudziestki Górskich Gobboli i dwóch Ogrów.
-Mam. Widziecie Elfy? Będą atakować. Boją się naszych rydwanów, Legionu i Spokrewnionch w ataku. Uderzą w centrum. Musimy zaryglować ten atak. Jeśli jednocześnie wypuścimi szarżę Zombich, Rydwanów i Legionu na ich lewą flankę to jesteśmy w domu. Jest jeszcze ciemno ich łuki niewiele zdziałają. Do ryglowania użyjemy Czarnych Wojowników. Boję się tylko, że nie zatrzymamy rydwanów i wejdziemy do walki przed czasem. Ale najpierw musimu pokazać na co nas stać. Korson!-Na wzgórzu zgromadzili się wszyscy dowódcy jednostek-Weź pięćdziesięciu najlepszych kuszników i rozwal mi to,-Lord wskazał na elfich harcowników- bo mi widok zasłania! Uważaj, z drugiej strony idą Ghule.
-Tak, Lordzie!-rzekł oficer i poleciał do swoich wojowników.
-Dorekhaj, słyszałeś? Rozkaż trupożercom atakować zwiadowców, nie chcę, żeby Korson poniósł straty.
-Dobra.-mag skupił się, by wysyłać myślowy rozkaz Ghulom na lewym skrzydle. Po czym zapytał- A kto teraz trzyma lewą flankę, jeśli mogę wiedzieć?
-Właśnie. Przerzuć trupojady z odwodu na miejsce tamtych. Po walce rozkażesz tamtym iść prosto przed nasze wzgórze. Ktoś musi trzymać centrum przed tymi rydwanami. A i jeszcze odwołaj jeden oddział łuczników z tyłu. Elfy bardziej nam zagrażają niż ta reszta za plecami.
-Jakieś jeszcze życzenia?
-Nie to wystarczy.
-Co z moimi wojownikami? Chcą zabijać Elfy, ale będą posłuszni, Denethorze.-Kilku z Masek podniosło głowy spojrzało na goblina pogardliwie, kładąc dłonie na rękojeściach mieczy, szaman wyprostował się, uchwycił mocniej różdżkę, a drugą dłonią rękojęść sztyletu. Jego obstawa zawarczała, zabrzmiało to jak grad strzał bębniący o zbroje rycerską.
-Spokój!-warknął Lord. Maski gwałtownie cofnęły dłonie od rękojeści, pomruk goblinów urwał się.-Twoi wojownicy na razie ryglują ataki z lasu. Elfów starczy dla wszystkich.-dodał przyjacielskim tonem.
-Dobrze. Jeśli każesz zaczekają, jeśli każesz będą walczyć, są twoi.-odparł tradycyjnie goblin.
Bitwa
-Dobra. Trupojady ruszyły.
Istotnie. Oddział Ghuli ruszył w stronę harcowników, będących już nie dalej niż sto metrów od linii Armii Krucjaty. Elfy wygięły szyk w literę L, ustawiając się frontem do głównych sił i do Ghuli. Zaczęli strzelać.
-Dorekhaj, każ tym z przodu posłać w Elfy parę strzał.
Parę to sporo jak na czterystu łuczników mogących ostrzelać Eldarów. Po pierwszej salwie oddział Elfów uległ istotnemu osłabieniu, zanim poleciała druga na harcowników spadły Ghule w luźnym szyku. Ale Elfi Zwiad to nie masa łuczników, to mistrzowie walki łukiem, nawet na bezpośredni dystans, Ghule miały kłopoty, część elfów wycofała się ze starcia i tylko strzelała do trupożerców, część wiła się w unikach, raz na jakiś czas posyłając strzałę z przystawienia. Wtedy, jakby znikąd, w walce pojawił się Korson z mieczem w dłoni i pięćdziesięciu repetierów. Ci walczyli swoimi kuszami tak jak elfy łukami, ale byli z wyższej rasy, martwej. Elfy po prostu umarły. Lord podniósł wzrok od starcia i spojrzał przed siebie. Zaklął. Potwornie. Miał rację. Elfy ruszyły do natarcia. Szybko. Rydwany na pełnej prędkości, za nimi, aczkolwiek można uznać, że dotrzymując im kroku, pędzili Mistrzowie Miecza i Tancerze. Dalej za nimi konnica rozstawiała się do drugiego ataku, na prawe skrzydło, teraz Denethor widział, że oprócz rycerzy są tam też Kapłani Krwi, Fanatyczni obrońcy Efliej rasy. Tak jak ja chronię Khainitów. pomyślał Lord i uśmiechnął się. Z nimi stali ?owcy Vampirów. Oni muszą umrzeć.
-Dorekhaj! Rzuć czary na przyśpieszenie lewej grupy szturmowej, zombiaków i Legionu, jak musisz czerp ze mnie.
-Już. Odpręż się i otwórz, wiesz, że cię nie przełamę!
Po chwili było po wszystkim.
-Zakotwiczyłem czar na magach Legionu, ciekawe czemu nie lubią nazwy "nekromanta"?
Lord sam wysyłał rozkazy dowódcom balist, łucznikom, żeby strzelali, Korsonowi, Ghulom, żeby się cofnęli, a ochotnikom, żeby się przygotowali do ataku. Lich w tym czasie rozkazał lewej flance nacierać na główne linie wroga, nie na piechotę. Gwardziści zajęli pozycje obronne przed Lordem i sztabem. Maski w centrum, Gobliny z prawej, Zwierzołaki z lewej, a Nekromanci trochę za nimi wszystkimi, żeby móc rzucać czary.
-Niech Czarni Wojownicy przygotują się do walki.-Powiedział Lord do zakapturzonej sylwetki w czarnej zbroi, wspierającej się na starożytnym elfim mieczu. Osobnik skinął głową.-Atakujcie, jak tylko rydwany uderzą w szkielety.-osobnik skinął ponownie, przeszedł na płaszczyznę astralną, tak jakby wstawał z ziemi i szybko poszybował do swoich.
-Dorekhaj!-Warknął Blik próbując ostrze swego topora.-Rozwal te wózki! Szkielety ich nawet nie spowolnią!
-Wiem! Ale już nic nie zrobię.
W tym momencie zdarzyły się trzy rzeczy:
Po pierwsze Tanatos i Badb strzeliły do jednego z rydwanów, zanim bełty doleciały, patrosząc konie, stała się druga rzecz, mianowicie rydwany uderzyły w szkielety, które już się przeszykowały do przyjęcie szarży, łucznicy utworzyli aleję, którą wróg musiałby iść na wzgórze, dodatkowo pierwsza linia została wzmocniona Ghulami. Trzecią rzeczą było to, że na nacierających na lewo od Mistrzów Miecza Tancerzy, będących sto metrów za rydwanami, spadła setka cieni, które tylko błyskały stalą wychodząc z astrala, by zabić, albo zablokować cios idący na Fresslera.
Szkielety nie wytrzymały długo. Praktycznie Rydwany Elfów uderzyły w nich, lekko zwolniły, uderzyły w Ghule, przyśpieszyły i jechały dalej, na dwie balisty, które odciągano na boki i dalej. Na sztab.
Trzy rydwany jechały aleją łuczników. Ci posłali salwę. Dwa rydwany dojechały do Gwardzistów. Maski użyły swych mocy na konie. Te, mimo że szkolone i odporne na strach, nie oparły się sile Demonicznych Masek. Stanęły dęba i przewróciły pojazdy. Zwierzołaki i Gobbole wrzasnęli i zatrzęśli bronią.
Czarni Wojownicy uderzyli na Tancerzy ?mierci zatrzymując ich. Ale tutaj trafił swój na swego. Elfy dały radę stawić czoła Wojownikom. Fressler, jako najsłabszy, kilkakrotnie zraniony, wycofał się. Walka trwała. Mistrzowie Miecza i drugi oddział Tancerzy szedł w natarciu.
Na lewym skrzydle Legion, poprzedzające go Rydwany i osłaniające to wszystko Zombiaki ruszyli równym tempem, tempem końskiego kłusu na wrogą flankę.
-Shat'Ugh'cie! Niech twoi wojownicy uderzą, gdy tamta konnica-wskazał na Rycerzy, Kapłanów i czarno odzianych ?owców-znajdzię się na ich wysokości. Ale zostań tu. Idziemy naprzód! Na Mistrzów Miecza!
-Dorekhaj!
-Co?
-Jak wojownicy Shat'Ugh'a zatrzymają jazdę, niech Szkieletowi Jeźdzcy na nich spadną. I Korson. I Ochotnicy. ?ciągaj tu resztę Rydwanów, odwód i każ nacierać. Niech Ghule z lewa też nacierają, na Tancerzy. My musimy teraz zatrzmać Mistrzów. Teraz, jasne? Gotowi?-zapytał resztę sztabu. Po chwili skupienia Dorekhaj skinął głową wyjmując z pochwy "Otwieracz Serc", krótki, szeroki, dwuręczny, kościany miecz, Shat'Ugh zamachnał się różdżką i wyjął jeden z zakrzywionych noży przy pasie, wyglądął niepozornie, mały ciemnozielony, siwowbrody Goblin, ale Denethor wiedział co on umie, Blik ujął mocniej topór, wystawił szpony i warknął. Lord nie wyjął broni. Jeszcze
-Naprzód!!!-Ryknął. I Skoczył, z nim skoczyły Maski, ale to co on zrobił, oni musieli powtarzać dwa razy, aby się z nim zrównać, dobyli mieczy. Walczył pieszo, lubił Otchłań, ale wolał walczyć pieszo. Zaraz dołączyły do nich oddziały Licha, Kotołaka i Goblina wraz z dowódcami. Dorekhaj skrzyknął Ghule, które przetrwały szarżę rydwanów. I zaszarżowali na bięgnących w ich stronę Elfów z mieczami wąskimi niemal jak rapiery i długimi na półtora metra. Mistrzowie Miecza nosili kirysy i naramienniki, nieliczni hełmy. Ruszyli z Rykiem na ustach. Lord nie dobywał broni. Byli już dziesięć metrów od siebie, gdy w jego dłoniach zabłysły dwa kuhtary, płonące na dwa kolory, gdzie wyryto magiczne symbole. Dwa czarne ostrza, oba z płonącymi wzorami siateczkowatych nacięć, lewe niebiesko, jak niebo, prawe czerwono, jak krew. Skoczyli i zwarli się w walce. Przez chwilę nic nie było słychać, oprócz, szczęku oręża i krzyków walczących. I było tak że Lord Vampirów, Spadkobierca Khaina, Przywódca Krucjaty, nie mogąc wygrać z dowódcą Elfów, sparował krzyżowo wysokie cięcie srebrzystego miecza o białej poświacie, i kopnął Elfa w krocze, po czym poderżnął mu gardło. I było tak, że Zwierzołak, Władca Bestii, Przyjaciel Khaina, walczył z trzema szermierzami i nie mógł się przebić przez ich bloki, więc ryknął, rzucił w jednego toporem, zanurkował pod mieczami zaskoczonych Elfów i rozerwał im gardła szponami, po czym wyjął topór i ruszył dalej. I było tak, że Lich, Arcymag, Przywódca Hordy, szedł przez Elfy jak śmierć, tnąc i parując ciosy "Otwieraczem Serc" i osłonił od śmierci Ogra z obstawy szamana. I było tak, że Goblin, Szaman, Szef Wojny, zwany przez swoich Dupkopa Drugi Zajebisty, szedł i wirował, wzmocniony czarami, pilnując, by Lordowi Vampirów nic się nie stało. I było tak że przewodnik hordy Ghuli skoczył, stracił nogę od cięcia elfiego miecza, powalił kapłana długouchych i wbił mu kły w gardło i zaczął pić krew "Jak prawdziwy Vampir"-zdążył pomyśleć, zanim miecze dwóch akolitów nie porąbały jego ciała na kawałki, ci jednak padli po chwili od ostrzy Lorda.
I było dużo więcej. Bo była krew Elfów, ale nie tylko ich.
Mistrzowie Miecza szybko zostali złamani, umarli lub uciekli. W tym czasie Tancerze ?mierci złamali Ghule.
-Dorekhaj!-Ryknął Lord Denethor, regenerując ranne ramię-Niech twoi zniwelują tych biegaczy z dwoma mieczami. Ja ściągam tu Korsona.
Słyszał dudnienie, Elfia konnica ruszyła.
-Jasne! Chłopaki, chować ostrza, koniec zabawy! Czas na Sztukę! Rozpieprzyć ich!!!-rozkazał wskazując biegnących dziesięć metrów dalej Tancerzy. Do ostrzału przyłączył się Shat'Ugh i dwóch szamanów z jego obstawy. Elfy zrobiły niesamowicie zdumione miny, gdy z miejsca na lewo od nich, gdzie przed chwilą zostali rozbici Mistrzowie Miecza, gdzie się spodziewali samego Lorda z obstawą i reszty Vampirów tego maniaka, miejsca, którego należy unikać, grupa czerwono odzianych postaci, Lich i trzy drobne figurki goblinich szamanów, zaczęły przeszywać ich ciała wiązkami energii, igłami bólu i pociskami lodu. Po chwili nie było tego oddziału Tancerzy ?mierci. Lord rozejrzał się po polu. Naprzeciw ich lewego skrzydła trwała walka, Zombie, Legion i Rydwany walczyły ze sporym liczebnie oddziałem piechoty i konnicy wroga. Centrum wróg załatał zatrzymanymi Mistrzami i Tancerzami zaatakowanymi wcześniej przez Czarnych. Oddział ten w formie astralnej wzniósł się osiem-dziesięć metrów nad pole i czekał. Konnica Elfów ruszyła i szarżowała na prawe skrzydło vampirów.
Zbliżał się świt.
Lord wszystko zkalkulował. Wiedział co zrobi.
Korson!
Tak, Lordzie?
Wiesz gdzie jestem?
Tak.
Masz tu być ze swoimi. Zanim konni tam dojdą.
Tak, Lordzie.
Co jeszcze? Zwinąć tyły.
Nekromanto!
Lordzie? Czy coś się stało Arcymagowi?
Nie. Masz zwijać tylną straż. Szybko!
Tak Lordzie!
Odwód.
Nekromanto!
Tak Lordzie?
Nacieraj ze swoimi w centrum, kieruj się bliżej wrogiej lewej flanki, tam gdzie walczy Legion.
Tak, Lordzie.
Korson i jego oddział pojawił się znikąd, przechodząc płynnie z formy nietoperza.
-Co robimy, Lordzie?
-Zaczekaj, Dorekhaj?
-?ciągam odwód i łuczników, bo ty o tym zapomniałeś. Już. Co znowu?
-To dobrze. Korson, masz tu Ulwena?
-Tak, rozkaz dotyczył całego oddziału.
-To dobrze, będziemy się przebijać do Wrót, zawiadom moich strażników przy jeńcach Lichu, wydasz rozkazy.-I znów do Korsona-Idziemy na centrum, tylko my. Czarni, Ochotnicy, Gobliny i Szkielety zajmą się Konnicą. Blik, dowodzisz tym bajzlem tu, potem z Ochotnikami i Goblinami osłaniasz odwrót, nie mieszaj się niepotrzebnie w walkę. A Korson, ja na Otchłani, wy jako nietoperze do ostatniej chwili, zrobimy długouchym niespodziankę. Wycofajcie Balisty, otworzymy drogę. Maski zostają. Pomożecie roznieść konnicę.
Obok nich przegalopowała Szkieletowa Konnica. Zatrzymała się obok Lorda Otchłań. Denethor wskoczył na siodło, wyjął miecz "Ostrze Nocy". Klinga rozżarzyła się, tak jak kuhtary, po pajęczynie żłobień. Po jednej stronie ostrza na niebiesko, po drugiej na czerwono. Oddział Korsona zmienił się w nietoperze. Lord runął pozornie samotnie do szarży na resztki Mistrzów Miecza i Tancerzy ?mierci. Gdy spostrzegli samotnego jeźdzca pędzącego ku nim, runęli na niego. Lord nie chciał ujawniać Korsona za szybko. Uderzył więc "Aurą Płomieni", było to kosztowne, ale skuteczne. To nie taki sam czar, jak ten ledwo parzący wrogów. Elfy, które w nadziei zabicia Lorda wpadały w kopułę żaru, pod którą cwałował, po prostu ulegały spopieleniu, miecz nie mieł nic do roboty. Gdy znalazł się tuż przed linią dezaktywował "Aurę" i odpalił "Odbicie pocisków", nie mógł liczyć na to, że wróg nie zechce zastrzelić z łuków Lorda Vampirów, dowódcy Armi. W tym momencie Korson i jego ludzie wypadli na tych Elfów, którzy nie uderzyli jeszcze na Denethora.
Wróg miał kłopoty, prawe skrzydło pękało pod naporem Legionu i Zombie, nawet pomimo pchnięcia tam całego odwodu. Szkieletowi Jeźdzcy przełamali linię bez trudu i teraz siekli łuczników. Centrum zniszczone w natarciu, nie osiągając celów, to czego użyto do zapchania środka zniknęło przykryte pojawiającymi się znikąd Vampirami. Szarża Jazdy na lewym skrzydle zatrzymana przez piechotę i magów. Konnica, elita armi teraz była wyrzynana, a tak zachwalana chorągiew ?owców Vampirów zniknęła pod ostrzami demonów, Czarnych Wojowników, zdrajców. Ale był plus: zbliżał się świt, trzeba tylko zaczekać, aż reszta armii przybędzie na pole.
Lord rozejrzał się. Legion robił głębokie oskrzydlenie, po przebiciu piechoty i odwodu, na czele szło kilkanaście czarnych sylwetek, Załogi rydwanów, domyślił się Lord, bo te leżały rozbite na miejscu niedawnej walki, lecz i musiały się przyczynić do zwycięstwa. Konne Szkielety szalały wśród ?uczników, którzy nie potrafili walczyć jak Zwiadowcy. Piechota wroga zwijała szyk, by ujść z pola. Podobnie połowa ?uczników i te Balisty, których obsługa nie zginęła, lub nie uciekła.
-Korson! Wy w lewo, potem prosto do Bramy z pierwszym brzaskiem.
-A ty, Lordzie?
-Popytam, któż to był na tyle odważny, by mi drogę zastąpić. Jak znajdę to z nim pogadam i pewnie potem się przyłącze do Legionu. Daj mi dwie repetki.
-Wy dwaj z Lordem! Reszta za mną.-rozkazał rzucając się na cofających się włóczników.
Lord ruszył na koniu, schował miecz, poszukał stanowiska dowodzenia i znalazł, otoczone kordonem spieszonych rycerzy. Uśmiechnął się. Ruszył pędem w stronę wzgórza, za którym skryli się Legioniści. Za nim poleciały dwa duże nietoperze. Po niecałej minucie dotarł do rycerzy, zeskoczył z konia, Otchłań będzie walczyła sama, w locie wydobył "Niebo" i "Krew" i wylądował. Zanim to zrobił zabił Rycerza. Kilkunastu innych ruszyło na niego, jednak zbroje i zmęczenie nie pomagało w walce z Vampirzym Lordem, podobnie, jak dwóch psychopatów, strzelających z kusz powtarzalnych trzy razy szybciej niż Zwiadowca w sprzyjających warunkach z łuku. Lord Denethor, Otchłań i dwóch repetierów zabijali resztkę Elfich elit przez kilka minut. Potem do walki wyszedł dowódca wroga. Lord go rozpoznał, Vendrahil Fellurro, Lord Lasu, Strażnik Srebrnej Wieży, zwany Eshuoro Hyoliono, Migająca Dłoń, a przez Orków i Gobliny po prostu Gyrtho'Wrath, czyli Jeżoróbca. Kiedyś Denethor pracował dla niego, dawno temu. Powstrzymał dłonią repetierów, którzy po załadowaniu ostatnich bełtów chcieli nimi uraczyć Lorda Lasu. Jest mój. Denethor ocenił szanse. Jego przeciwnik nie miał zbroi, oprócz ćwiekowanej skóry, miał opończę, a w dłoniach łuk, krótką mocną konstrukcję, jakich używali Zwiadowcy, kołczan przy boku, strzały krótkie, do walki na krótki dystans. Runy na majdanie rozjarzyły się, gdy Elf go napiął.
-Stawaj, Denethorze! Kiedyś wypuściłem cię spod grotów i zaufałem, teraz cię zabiję.
-Spróbujesz.-Denethor zdjął hełm. Uśmiechnął się ukazując kły. Eldar czegoś nie wiedział.
Strzała świsnęła obok głowy Vampira, gdyby nie nadludzki refleks utkwiłaby w oku. Magiczna strzała, pomyślał Lord przypominając sobie moment, gdy ogniki zatańczyły po strzale, gdy ta przenikała pole. Skoczył nad następną, ciął miejsce, gdzie był Eldar, nie trafił, wylądował, skoczył za nim, ten się złożył i znów strzelił, Lord unikną, odchylając się w bok. Elf skoczył do tyłu strzelając w locie trzy strzały, żadna nie trafiła. Lord znów był blisko, udało mu się ciąć wroga, ale w zamian został trafiony, grot jednak ześlizgnął się nieszkodliwie po magicznym kirysie. Elf odskoczył prawie pionowo i złożył się do strzału w dół. Nie walczył jednak z człowiekiem. Denethor skoczył za nim. Strzała utkwiła mu w gardle paląc magią, ale sam dopadł przeciwnika i wypatroszył go dwoma ostrzami. Opadł na ziemię. "Niebo" i "Krew" upadły obok, kawałek przed nim leżało ciało dowódcy wrogiej armii. Ból. To było to co czuł Lord. Po chwili dławienia się krwią wyrwał strzałę i rozpoczął regenerację. Gdy skończył rozejrzał się po polu. Resztka armi Elfów uciekała w las, większość sił Denethora cofała się do Bramy. Niedaleko jechały trzy rydwany, Neton, ?ada i Porenut, które nie wzięły udziału w walka. Przywołał je ręką. Wsiadł na Otchłań, repetierzy rozglądali się w poszukiwaniu czegoś godnego ich bełtów.
?witało.
-Chłopaki! Widzicie Elfie Balisty? Podczepcie do pojazdów, wózki z amunicją też, zabierzcie do Komnat, przydadzą się.
-Lordzie, co zrobimy z uszkodzonymi wozami?
-Zajmę się nimi.
Dorekhaj? Co się działo?
Nic. Konnica poszła w cholerę, ?owcy rozniesieni przez Czarnych. Czekaj! Kurwa!!! Ludzie, Krasnoludy, Orkowie i inne tałatajstwo, wszystko lezie tu, łucznicy się cofają, ale w tym tempie nie dojdą do Bramy.
Każ się wszystkim cofać, jak chcesz otworzę przejście kilometr dalej, do byłych pozycji Elfich, będzie stabilne, tylko daj mi kotwicę.
Dobra, masz mnie. I będzie trzeba Ogry Shat'Ugh'a i Zwierzaczki Blika wysłać do noszenia Rydwanów.
??CZ!
Portal zamigotał krwawo. Po chwili zaczęły się z niego wyłaniać jednostki. Maski, Gobliny, Ogry od razu po otrząśnieciu się poszły po uszkodzone Rydwany, Shat'Ugh, kilkakrotnie ranny, Ochotnicy, Szkielety, Jeńcy z obstawą, Balisty, wszystkie sześć, Szkielety, Czarni Wojownicy, Blik z obstawą i Nekromantami, i oddziałami Szkieletowych ?uczników, Lich przeszedł ostatni. Za nim tunel się zamknął.
-Niech wszyscy się cofają do Bramy.
-A tamci?- spytał Blik
-Tamci? Jutro.
-Jutro? Oni chcą nas OBLEGAć, wiesz co to znaczy? Oblegać Komnaty!
-Niech oblegają. Po trzydziestu latach im się znudzi. A wtedy wyjdziemy.
-No nie wiem...- zawahał sie Blik.
-Za to ja wiem.-Uciął Lord Vampirów.-Kurwa!
Korson!
Tak, Lordzie?
Widzisz co się dzieje?
Cofacie się do bramy?
Tak. Możesz zakotwiczyć Tunel?
Tak, Lordzie.
?ap.
Niedawno zanikły krąg roświetlił się ponownie, a z niego wyszedł oddział kilkasut Vampirów, wielu było rannych, większość wycierała krew z warg.
-Lordzie?-spytał Korson, regenerował ranę brzucha. Od włóczni trzymanej przez pluton, albo od bełtu z balisty.
-Do Bramy. Obsadzić. Będziemy szturmowani. A. Co to?
-To?-oficer spojrzał w dół.-Mag. Chyba jakiś ważny, bo miał sporo obstawy.
-Aha.
-A, Denethor?-Dorekhaj przypomniał o sobie.
-Noo...?
-Gdzie Ghule?
Ghulu?
Lord? W głowie?
Tak. Gdzie jesteś, gdzie reszta stada?
Tu.
Zróbcie tak, żeby szybko być za Wrotamizestali, bo inaczej zostaniecie na zewnątrz. Z dużą ilością wroga.
Wygraliśmy z Obiadem o Szpiczastych Uszach?
Dawno tak nikt nie wygrał z Obiadem jak my. Szybko!
Za Wrotami
Wrota się zatrzasnęły. Za nimi wstawał dzień. Lecz nie dla dwudziestu tysięcy Elfów, nie dla piętnastu tysięcy niewolników po drugiej stronie wrót. Nie dla Ochotników, nie dla Goblinów, nie dla Vampirów, Legionu, Nekromantów i Licha. Ci zeszli pod ziemię, bronić Komnat. Ich domu. Niewolników zamknięto w Zagrodach. Balisty ustawiono na pozycjach. Wszystkie, Elfie nie były uszkodzone.
Czekano.
Na atak....