Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

[D&D Storytell PS] Zakon Kawalerów Tradycji Słonecznej

wt cze 10, 2008 4:42 pm

1. Mistrz Gry: Corrick
2. Gracze: Asmy, Dreamwalker, Klebern, Mindark; Lista jest dalej otwarta.
3. Konwencja: heroik fantasy
4. Mechanika: Brak. Wyłącznie storytelling
5. Świat: Planescape
6. Kanoniczność: W przypadku PSa trudno mówić o kanoniczności, ale niektóre fakty będą oficjalne. W razie wątpliwości, korzystać z serwisu Tam, gdzie łączą się sfery.
7. Kontrola MG nad poczynaniami postaci: postacie mają zadanie, z którego zostaną rozliczone, poza tym mają pełną swobodę (oczywiście w ramach swoich możliwości) a MG opisuje skutki ich działań
8. Relacje drużynowe: postacie są zmuszone współpracować, więc konflikty są nieuniknione. Miło by było gdyby były to tylko słowne "Święte Wojny".
9. Częstość postowania: raz na tydzień to minimum
10. Długość postów: Co najmniej pół strony A4, w przypadku dialogu między postaciami lub postaciami i NPC, proszę przeprowadzić go gdzieś indziej (GG/PM) i wkleić cały dialog (po uprzednim przedstawieniu go MG do wglądu)
11. Poprawność i schludność postów: bez emotikon, BBCode używamy tylko do podkreślenia bardzo ważnych rzeczy, dialogów i myśli itp.
12. Zapis dialogów: dialogi piszemy kursywą, wypowiedź zaczynamy i kończymy myślnikiem.
13. Zapis myśli: myśli postaci piszemy kursywą, wypowiedź zaczynamy i kończymy tyldą.
14. Sygnatury: wyłączamy sygnatury w notkach sesyjnych
15. Imię postaci: na początku postu powinno znajdować się pogrubione imię postaci, które jest linkiem do jej portretu.




Lodowate wody Srebrnego Nieba, pierwszej warstwy Celestii, przywitały grupę śmiałków, którą zaprosił tu Bahamut. A była to zaprawdę dziwna zbieranina. Wysoki półork z dwoma, wielkimi toporami o białym ostrzu; za nim podążał jeden z bardziej znanych kucharzy Wieloświata, gnom Fantarin. Pochód zamykał wysoki człowiek, o ciemnych włosach i chorobliwie czarnych oczach. Był bez zbroi, a na plecach nosił wielki miecz o czarnym ostrzu.
Zaprawdę, była to najdziwniejsza grupka na Lunii. Skierowali się w stronę pałacu Platynowego Smoka, według instrukcji, jaką każdy z nich otrzymał do rąk własnych. Nie zdążyli ujść stu kroków po plaży, a otoczyło ich dziesięciu archontów, z których każdy był wyposażony w miecz wysokości półorka i miał na sobie pełną zbroję płytową. Zamknęli ich kręgiem i eskortowali prosto do pałacu. Podróż ta trwała przez kilka minut, później przejęła ich straż pałacowa. Byli to odziani w białe szaty niscy ludzie, jednak o widocznej potędze. Emanowała od nich niezwykła aura blasku i mocy. Dowodził nimi archont-lampion, kula o średnicy mniej więcej pół metra i promieniejąca przedziwnym blaskiem, jakby czerpała kolor swego światła prosto z łusek swego pana, Bahamuta.
Doszli wreszcie do łukowatych drzwi, które rozwarły się z trzaskiem. W wielkiej Sali było już kilka osób, z których przynajmniej dwie miały smoczą krew. Pierwszą z nich był oczywiście sam gospodarz, Platynowy Smok. Drugą był osobnik o srebrnych skrzydłach, świecącej się skórze i całkiem przystojnej twarzy. Można było rozpoznać jego elfie korzenie, jednak po dłuższej obserwacji dostrzegało się ciemną karnację i czerwone oczy, co sugerowało drowiego przodka. Jednak najdziwniejszą osobą w pomieszczeniu, z całą pewnością był archont-lampion, który miał skrzydła. Tak, malutkie skrzydełka zbudowane z energii światła. Gdy tak przyglądaliście się świecącej kuli ze skrzydłami, odezwał się Bahamut:

- Zebraliście się tutaj, aby wykonać dla mnie pewne zadanie. Wiem, że wyciągnąłem Was z najdalszych zakątków planów, ale musicie mnie wysłuchać. - przerwał na chwilę, jakby chciał przeprosić śmiałków i kontynuował - Gdzieś w wieloświecie istnieje zakon, którego członkowie wykonują rytuały związane z Słońcem, ciemnością, dniem i nocą. Zabijają podczas nich setki osób. Ci mnisi noszą czerwone lub czarne szaty, malują twarze na biało. Ich przywódcy są straszliwie wytatuowani. Jeden z nich jest blondynem, a drugi ma czerwone włosy. Za pomocą magicznej melodii sterują swymi podwładnymi.
Istnieje tylko jedna księga, która wspomina o miejscu pobytu zakonu. "Zakony i Sekty" Flaw Usza. Tyle tylko, że jest ona księgą zakazaną. I znajduje się w Fortecy Zdyscyplinowanego Oświecenia. Trudno będzie się tam dostać. Jednakże, znając Wasze możliwości, oraz możliwości Waszych współpracowników, których Wam przydzielę, zdobędziecie ją w trymigach. Pewnie chcecie wiedzieć, co z tego będziecie mieli. Wolność, przede wszystkim. Spełnię po jednym marzeniu każdego z Was. Myślę, że nie będzie to zbytnio trudne
- mrugnął przyjacielsko okiem - A teraz do rzeczy. Ten archont-lampion pójdzie z Wami. Jest utalentowanym magiem, kapłanem i dyplomatą w jednym. Wspomoże Was w początkowej fazie, jaką jest dostanie się do Fortecy Zdyscyplinowanego Oświecenia i zdobycie "Zakonów i Sekt". Nazywa się… Samuel. Tak brzmi jego imię, przynajmniej dla Was. Jego cały tytuł będzie niezrozumiały, więc darujmy go sobie, i przejdźmy do kolejnej kwestii. Drugą osobą, która z Wami wyruszy jest ten - mówiąc to wskazał na jednego z mechanicznych strażników jego pałacu - Zelekut. Co prawda, może nie wygląda na mechanicznego centaura, lecz z całą pewnością jest nim. Po prostu przemieniłem go na jego prośbę. Jest druidem, wyrwał się z rygorystycznych więzień swego ludu. Może nie jest zbyt wprawnym wojownikiem, ale za to zna tajemne przejście do Fortecy. Nie wiem, jak długo będzie Wam towarzyszył, jednak miejmy nadzieję, że jak najdłużej. A, i nie zwracajcie uwagi na docinki Samuela, lubi czasem się powymądrzać. A druid ma na imię…
- Jestem Tintagel. Czy nie takie imię mi nadałeś, Bahamucie?
- spytał smoka mechaniczny centaur wychodząc z cienia.
- Tak, masz rację, Tintagelu. Nadałem Ci takie imię, gdy wstępowałeś do mnie na służbę. A teraz wyruszajcie, czas nas goni! - krzyknął Platynowy Smok otwierając portal do Mechanusa.

Wielkie okno nie budziło zaufania, bowiem kotłowało się i wybuchało nieprzerwanie, jednakże, jak już wspominał Bahamut, nie było czasu na zastanawianie się. Pierwszy przez portal przeskoczył Samuel, a za nim półork i dziwny człowiek. Nie mając wyboru i będąc popychanym przez Zelekuta, gnom także wskoczył w portal.

* * *

Wylądowaliście na piasku jednej z niewielkich zębatek, na której była wyłącznie wielka skała, o rozmiarze małej góry i kilka drzew. Zwinny centauropodobny Tintagel jako jedyny, poza archontem utrzymał równowagę po upadku z trzech metrów. Wtem, odezwał się głos zza skały:
- Czy jesteś tym, kim jesteś, nieznajomy?
- Tak, to ja, moim sługą deszcz!
- zagrzmiał Tintagel - A teraz otwórz te cholerne drzwi, bo je wyważę, Christianie!
- Tak, już otwieram, braciszku.
- Nie jestem Twoim bratem, to po pierwsze. Mógłbyś się pośpieszyć? W Fortecy już na pewno wyczuli, że ktoś, kto został wygnany z Mechanusa, tu powrócił. Takiej esencji chaosu nie mogli nie wyczuć.
- Masz rację
- odparł głos z skały, po czym rozległ się wielki huk i ukazała się w niej wielka dziura, w której stał mrówko podobny formit. Był wielkości mniej więcej Tintagela, który wpadł mu w ramiona. Witali się długo, widać musieli wymienić parę wieści z świata druidzkiego. Po chwili, wygnany blaszak opamiętał się i przedstawił swych towarzyszy.
- Ten archont ma na imię…-
Samuel, miło mi - odezwał się archont-lampion podlatując do formita. Znienacka, pojawił się przed nim Niziołek o wyjątkowo jasnych włosach i małych, pierzastych skrzydełkach koloru białego. Do boku miał przypięty kołczan ze strzałami, a przez plecy przewieszony krótki łuk - Jestem kupidynem. Zostałem pobłogosławiony przez Bahamuta możlwością przyjęcia formy lampion. Tak to mniej więcej wygląda, aczkolwiek wolę formę lampionu - podleciał i podał mu rękę - To są… jedni z bardziej znanych rębajłów w Wieloświecie.

Macie czas żeby się przedstawić, pogadać z towarzyszami i zapoznać się z bazą. Czekam na posty
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

wt cze 10, 2008 6:01 pm

Sarush

Sam nie widział, dlaczego przybył na wezwanie platynowego smoka. Może odezwała się w nim dawna żyłka do przeżycia czegoś ekscytującego. Jednak nie robił sobie wielkich nadziei. Żył już tak długo, że nic go już nie dziwiło. Żył ? Dobre sobie. Bytował, to lepsze słowo, istniał też, ale nie „żył”. Jego mina eksponowała tyko jedno uczucie, kompletne znudzenie, tak wielkie, jak wielkie są sfery. Pewnie nie zainteresowałby się tym, co ten smok ma do powiedzenia, ale zaintrygowało to, że spełni jedne życzenie. Może w ten sposób w końcu uwolni się z tego stanu nie-śmierci. Zdenerwowało go tylko to, że te zawszone, przebrzydłe, wyliniałe, pokryte łuskami gadzisko myśli, że on jest jego niewolnikiem, tudzież w ostateczności jeńcem. Rozważał nawet pokazanie mu, co to oznacza zadzieranie z nim, ale ostatecznie porzucił to, bo to pozbawione sensu. Nie jest wart szczerbienia sobie miecza.

Jednak najbardziej go denerwował ten lampion, pieprzona latająca kula światła. Światło było dla niego udręką i gdyby ta cała przemowa była choć troszkę dłuższa, zamierzał podjąć jakieś środki zaradcze, w postaci ukatrupienia tego latającego źródełka światła. Nie chciał jednak robić chryi w siedzibie smoka, zważywszy, że straże są bardzo liczne. Chociaż przecież nie musiał się przez nie przebijać, wystarczyło użyć jednej ze swoich wrodzonych umiejętności. Jednak znudzenie wygrało nad nim. Jego mina ani na jotę się nie zmieniła. Olał to wszystko. Interesowała go tylko ta nagroda. Przyglądał się pozostałym osobnikom, którzy też odebrali wezwanie. Półork sprawiał wrażenie kogoś kto wali a później pyta się. Cała jego potęga opiera się na sile, a ta niewiele może mu zrobić. Gnom stanowił zagadkę. To jasne było, że polegał na swoim sprycie i inteligencji, więc nie zdziwiłby się, gdyby wspomagał się magią czy mocami umysłowymi. A właśnie takich umiejętności obawiał się najbardziej. Ostatecznie jednak stwierdził, że gdyby doszło do konfrontacji, to jednak oboje nie mają z nim jakichkolwiek szans. Nie z jego możliwościami.

Znudzony tym wszystkim, jak tylko pojawił się portal, ruszył w jego głąb. Półork potwierdził jego opinię o nadaktywności mięśniowej i braku oznak działalności mózgu i ruszył jeszcze szybciej. Gnom był tchórzem, a tchórze są niebezpieczni. Nigdy nie wiadomo co taki zrobi. Gdy tylko pojawili się na zębatce i gdy wszedł do środka jakieś góry, poczuł się lepiej, znacznie lepiej. Nie zamierzał już tolerować tej jasności. A cała wylewność druida z żelaza z jakąś inną kreaturą tylko bardziej rozsierdziła go. Miał gdzieś całe te całe wytworne maniery i bez słowa wpakował się do środka. Nie zaszczycił nawet go spojrzeniem, nie mówiąc już o jakimś powitaniu, uprzejmym czy nie. Teraz postanowił się rozprawić z całym tym światłem. Momentalnie wszystko wokół pociemniało w całej tej siedzibie, a lampy i ten przeklęty, latający, irytujący, przemądrzały, głupi jak but z lewej nogi lampion już nie dawał tyle światła co zwykle. Nie dbał oto, czy komuś to przeszkadza czy nie.

Rozsiadł się wygodnie na krześle. Wygodnie na tyle, jak tylko ten przeklęty mebel pozawalał na to. Założył nogę na nogę, zaś miecz z ciemnego metalu, którego ostrze wydawało się rozmazywać, a nie stanowić ostrą krawędź, położył na nogach.

-Dobra skoro się już przywitaliście, to może jednak powiecie co i jak. Bo ja czekać mogę tutaj w nieskończoność, aż po waszych kościach pozostanie sam pył i nawet jeszcze dłużej
- Zacznijmy od tego, że podstawowe zasady mówią o dobrych manierach. Nic nie wskórasz tu tą swoją ciemnością, więc gdybyś mógł łaskawie wrócić to pomieszczenie do pierwotnych parametrów, byłbym Ci wdzięczny - stanowczym głosem odezwał się formit, podchodząc bliżej.
- Skoro wam ona nie przeszkadza, to tym lepiej. Rozwiewać jej nie zamierzam. Poza tym nie zamierzam być w jakikolwiek sposób miły i nie gróź mi. A teraz jak tylko będziesz na tyle łaskawy, by wyjaśnić wszystko, to zamieniam się w najcierpliwszego słuchacza, jak ci się trafił od eonów
- Przeszkadza. I jeśli jej nie rozwiejesz, wszyscy zginiemy. Nie sądzisz, że tak dupna czarna dziura w miejscu, gdzie przed chwilą była zębatka, nie zwróci uwagi. Już teraz w tą stronę kierują się patrole Nieuchronnych i Stowarzyszenia Porządku. Czy chcesz nas zgładzić?
- Dobra już nie ekscytuj się, rozwieje ją, jak tylko ta latająca kula troszkę przygaśnie, dobrze ? - Chwilę później ciemność się rozwiała - A teraz przejdźmy do konkretów i co mamy i jak to mamy zrobić ?
- Ta latająca kula, jak go określiłeś, zmienił postać. I nie świeci już. W ogóle. Dobrze, skoro kwestie formalne mamy już za sobą, przejdźmy do konkretów. Tutaj, na tej zębatce jest pewne przejście, które ma wyjście pod Fortecą. Obserwowałem Fortecę przez kilka ostatnich dni i zauważyłem, że dwie godziny po północy, dokładnie dwie, na pięć minut wyjście jest niechronione. Na kilka minut przed świtem także. Macie więc niecałe siedem godzin na odnalezienie tej księgi.
- Z całą pewnością będzie ona w dziale ksiąg zakazanych. Razem z tysiącami innych - dodał Samuel.
- A gdzie dokładnie jest ten dział ksiąg zakazanych ? W której części fortecy ? Bo latanie po całej fortecy i szukanie jednego konkretnego pomieszczenia zajmie miesiące a nie 7 godzin.
- W północnej. A przejście mniej więcej na zachodzie.
- Hmm czyli jeśli dobrze rozumiem, mamy tylko udać się po tą księgę, wydostać ją z fortecy i na tym koniec naszej działalności i naszej wymuszonej współpracy, tak ?
- Nie. To dopiero początek. Z księgą udacie się do Bahamuta po dalsze rozkazy.
Oczy mu się zwęziły w dwie szparki. Wyglądało na to, że chce ten fakt skomentować i w to niezwykle niemiły sposób, ale ostatecznie zrezygnował z tego najwyraźniej.
- Cóż, z tego co widzę, jest poranek. Jesteście zmuszeni przeczekać tu cały dzień. Możecie poćwiczyć, zrobić plany czy po prostu się wyspać. Ja idę do spiżarni po coś do jedzenia. - dodał na sam koniec formit.

Usiadł wygodniej i skoro sytuacja troszkę się rozładowała, poczuł się milej. Oparł się plecami o krzesło i wzrokiem odprowadził fermita. Gdy ten zniknął w spiżarni, zaczął znów się przyglądać pozostałej dwójce „bohaterów”. Zastanowiał się, czy oni są w stanie go, w jakikolwiek sposób, zmusić do zmiany opinii o nich. Teraz posłucha co oni mają do powiedzenia, tak by jeszcze bardziej określić to jak niebezpieczni są. Jeśli wogóle oni są niebezpieczni.
 
Awatar użytkownika
Asmy
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 269
Rejestracja: pt paź 14, 2005 8:17 pm

czw cze 12, 2008 6:53 pm

Eidur Hreidrarsson


Powitanie było prawdziwie imponujące. Archonci w płytowych zbrojach z wielkimi mieczami, lazurowe wody Srebrnego Nieba dookoła, zaś ponad to wszystko unosiła się potężna obecność Platynowego Smoka. Eidur samemu będący niejako spokrewniony ze smoczym rodem odczuwał to niesamowicie wyraźnie. Coś, co kazało mu przyjść właśnie tutaj objawiło się w pełnej krasie, takiego rozkazu nie można było nie posłuchać.

Mierzący ponad siedem stóp wzrostu półork w otoczeniu całego tego ogromu czuł się malutki i słaby, a było to dla niego uczucie od dawna już nie odczuwane. Potężny dwuręczny topór, przewieszony przez plecy dodawał mu trochę otuchy, gdyż znajomy dźwięk który wydawał - świszczenie arktycznego wichru - było w tym miejscu czymś znajomym i pewnym. Hreidrarsson z zadowoleniem też stwierdził, iż mimo faktu, że archonci są od niego sporo więksi, to jednak jego zbroja jest grubsza.

Na więcej spostrzeżeń nie było czasu, gdyż doszli do pałacu, następnie zaś przedstawieni zostali przed obliczem samego Bahamuta. Eidur nie odczuwał już strachu i zwątpienia, obecność Platynowego Smoka działała na niego uspokajająco, po chwili półork rozluźnił się i zaczął z uwagą wysłuchiwać słów przyszłego pracodawcy.

Idea ich misji nie była szczególnie skomplikowana, co prawda samo zadanie do najprostszych nie należało, ale skoro Bahamut wierzył, że sobie z nim poradzą, to nie miało sensu dokładniejsze tego rozpatrywanie. Nagroda zaś przeszła najśmielsze oczekiwania najemnika. Spełnienie jednego z marzeń zdecydowanie było fantastyczną wręcz propozycją. Dla czegoś takiego warto było zawalczyć właściwie o wszystko i ze wszystkim.

Na pytania Platynowy Smok nie pozostawił czasu, szybko teleportował ich na inny plan. Tam też przecząc swej potężnej posturze Eidur błyskawicznie powstał z ziemi by dołączyć do swych towarzyszy. Kiedy powitania mieli już za sobą pierwszy odezwał się człowiek o oczach czarnych jak najgłębsza noc. Na jego słowa Hreidrarsson uśmiechnął się lekko, widać było, że ma ze sobą towarzysza o bardzo silnej osobowości, dobrze wróżyło to powodzeniu ich misji, gdyż nie wydawało się prawdopodobne by takie zachowania nie były poparte realną siłą.

Natychmiast po tym, gdy sprzeczka Sarusha z lampionem i formitem dobiegła końca, pojawił się nowy towarzysz - Illithid. Dziwaczność ich kompani tym samym zaczynała przekraczać granicę absurdu. Było jednak całkiem możliwe, iż bardzo dobrze świadczyła o zdolnościach rekrutacyjnych Bahamuta.

- Nazywam się Eidur Hreidrarsson i myślę, że najwyższy czas chociaż się przedstawić. Ja jestem prostym, nieskomplikowanym żołnierzem i lubię wiedzieć proste nieskomplikowane rzeczy, takie jak na przykład jak nazywają się moi towarzysze oraz jaka jest ich specjalizacja. Myślę, że co do mojej nie ma co się rozwodzić, jestem kupą mięśni z bardzo niewielką dawką rozumu, myślę, że z zyskiem dla wszystkich nie będę próbował nawet narzucać komuś mojej władzy. - Następnie Eidur zwrócił się do Illithida - Nie wydaję mi się, byśmy byli tu od niesprawiania kłopotów, wręcz przeciwnie, zamierzamy nawet sprawić trochę kłopotu tym, co siedzą w fortecy. Jestem zaś prawie na pewno przekonany, iż dyscyplina w typowym tego słowa znaczeniu chwilowo w bardzo niewielkim stopniu nas określa. Ale jeżeli nam pomożesz, to pewnie i tak będziemy wdzięczni. Swoją drogą czy macie jakieś plany tej fortecy? Ogólnie jakąś wiedzę o niej, o istotach ją zamieszkujących, pułapkach oczekujących nieproszonych przyjezdnych i takie tam?
 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

pt cze 13, 2008 5:06 pm

- Och, Eidurze, Squlthowi chodziło o sprawianie kłopotów Waszej misji - powiedział Christian z uśmiechem - Co do planów… Pewnie gdzieś jakiś plan Fortecy mam, ale gdzie? - zastanowił się formit - Mam. Spójrzcie na ten. Ta wielka, ciemna kropka to miejsce gdzie wyjdziecie. Tamta klapa jest przez pół godziny w przeciągu całego dnia nie pilnowana. Dział ksiąg zakazanych jest na północny-wschód od Waszego wejścia. Jest tylko jeden problem. Jeśli pomylicie kierunki, wejdziecie wprost w paszczę, lub raczej w łapska Stowarzyszenia Porządku. Nie cierpią Bahamuta, więc gdybyście na nich trafili, nie macie z nim nic wspólnego - mrugnął porozumiewawczo okiem, po czym kontynuował - Kolejne dwie wieżyczki to także miejsca spotkań. Ta oznaczona meteorytem, to wieża magów, a ta oznaczona zębatką to Gabinet Wynalazców, jak oni na to mówią. Rozumiecie, nie chciałbym się tam znaleźć, gdy będą porządnie wkurwieni. To może być zgubne w skutkach - rzekł formit, po czym rzucił mięso na stół - Macie, zjedzcie co nie co, odzyskajcie siły i stwórzcie jakiś porządny plan ataku. Ze swojej strony dodam, że warto by pomyśleć nad odrobiną kamuflażu - powiedział odwracając się od grupki i zostawiając ich samych sobie.

Zajęta rozmową i przekrzykująca się wzajemnie grupa nawet nie zauważyła ucieczki gnoma, który wybiegł frontowym wejściem i teleportował się do Sigil.
~ Niech ucieka, i tak nie będzie potrzebny ~ pomyślał Tintagel ~ Zresztą, skoro uciekł był zwykłym tchórzem. Nie chcę go znać! ~
Centauropodobny Zelekut nie dał po sobie poznać, że zauważył zniknięcie małego kucharza. Ściągnął swoją wielką włócznię z pleców, oparł ją o ścianę i powiedział:
- Nie wiem jak Wy, ale ja muszę odpocząć. Jestem po kilku tygodniach ciężkiej służby, niewiele spałem… - ziewnął
- Nie wiedziałem, że możesz spać. Sam fakt, że w ogóle potrzebujesz snu jest dziwny! - wykrzyknął Samuel.
- Samuelu, zapomniałeś, że brałeś udział w ceremonii przemienia? Myśli, że Bahamut udziela takich łask tylko niebianom? Uważaj, gdyż możesz się mocno pomylić… - dodał złowieszczo. Mały kupidyn otwarł oczy i usta z wrażenia, nie mogąc opanować strachu przed Tintagelem, który był zaiste bardzo potężny.

~ Tutaj, na jednej z najmniejszych zębatek Mechanusa zostanie ustalony plan, który wstrząśnie całym Wieloświatem. Mam przynajmniej taką nadzieję… ~ pomyślał Christian popychając drzwi z swego malutkiego pokoiku. Tak, ta grupa miała szansę na sukces. I to nawet duże. Szczególnie, gdy przewodzi im ten szalony i nie do końca zrównoważony centaurzy druid.
- To może być ciekawe. Chyba nawet im pomogę… czynnie. Choć obiecywałem, że nigdy więcej nie podniosę broni, zawsze zostają mi czary… - powiedział w ciszę swego pokoju. Nie wiedział jednak, że nie domknął drzwi, przez co usłyszał to ów intrygujący illithid.


Dreamwalker zrezygnował, przez co postanowiłem, że gnom ucieknie. A, posty do poniedziałku, gdyż ruszamy dalej. Z centaurzego kopyta.
Ustalcie jakiś plan, najlepiej między sobą. Jeśli będzie zbytnio szalony, któryś z podróżujących z Wami sferowców wskaże jego luki. A stanie się tak na pewno.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

sob cze 14, 2008 11:26 pm

Sarush

Doszukiwał się w towarzystwie niebezpiecznego osobnika i się doczekał. Bądź co bądź, to doszedł później i nic nie miał wspólnego z tchórzliwym gnomem, który z krzykiem uciekł przez portal. Intuicja i umiejętność oceniania innych nie zawodziła go. Przynajmniej w jednym przypadku trafnie odgadł, że gnom jest tchórzem. Ale na pewno tchórzem nie był ani półork, ani z całą pewnością illithid.

Zamyślił się. Myślami powrócił do jedynego momentu, w którym miał tą niedogodność spotkania tych istot. Tak illithidy, niezwykle potężni przeciwnicy. Mocami wpływającymi na umysł potrafili z każdego zrobić swoją marionetkę. Szczęściem był odporny na takie praktyki. Ale ile istot nie było ? Nie ucieszył się z powodu obecności takiej istoty w tej niby-drużynie. Czuł, że kiedyś będzie musiał zabić tego illithida. Nie nastrajało go wesoło, taka świadomość.

Słuchał całej tej przemowy półorka i zastanawiał się, skąd w nim tak nieprzebrane pokłady znajomości wspólnej mowy. Wszak spodziewał się po nim, zdecydowanie czegoś bardziej kaleczącego słuch. Jednak zaraz nabrał podejrzeń. Zwłaszcza, ze ten półork, albo jest o małym rozumku, albo chce by tak o nim myślano. A to drugie zdecydowanie się nie podobało Shadovarowi. To drugie oznaczało niechybnie kłopoty. Nie chciał popełnić błędu niedocenienia przeciwnika. O co to, to nie. Tak, będzie musiał się mu bardziej przyjrzeć. Wygląda na to, że on skrywa parę sztuczek w zanadrzu.

Oderwał się w końcu od niekończących się dywagacji na temat, kto tu ma przewagę nad kim. Przysłuchał się słowom fermita. Roześmiał się na słowa o jedzeniu i pokrzepieniu ciała. Najwyraźniej ten mrówko-osobnik, nie miał bladego pojęcia, kim on, Shadovar, jest. Gdyby wiedział nie proponował by mu strawy, bo by wiedział, ze jest mu ona w ogóle nie potrzebna. Ostatecznie zdecydował się na małą odzywkę, która przypominała bardziej ciche burknięcie, ale bez grymasu rozgniewanego dziecka
- Śmiało, jedzcie, ja tego nie potrzebuję.

Oglądając jak inni się posilają, zastanawiał się nad planem zdobycia tej księgi. Uśmiechnął się. Pomimo że nie chciał, tego pokazać po sobie, twarz jego przeciął mały uśmiech. Bawiła go myśl, że ten wielki osobnik będzie się przekradał pomiędzy jeszcze większymi strażnikami, niczym mysz pod kuchennym stołem, pełnym biesiadników. O tak, to będzie zabawne.. Jednak nie będzie się pastwił nad tym topornikiem. Nie, może go nawet polubi. Może. Postanowił odwzajemnić powitanie
- Byłem Sarush, tak się nazywałem.

Jednak nie przyjmował do zrozumienia myśli, że to niby ten illithid ma im towarzyszyć. Niby z jakiej paki ? Nie ufał mu, a to, że ufała mu ta przerośnięta mrówka, wcale nie było gwarantem uczciwości tej chodzącej ośmiornicy. Co to, to nie. Powstrzymałby się od skomentowania całego tego pomysłu przymusowego podróżowania z tym mackowatym typem, gdyby ten nie zaczął coś bredzić o samodyscyplinie. Nigdy nie pojmie tych pseudo-inteligenckich gadek. Zresztą gadanie o dyscyplinie i to przez samego illithida zakrapiało na jakiś makabryczny żart, który rozumiał tylko ten mózgożerca.

Jednak pierwsze słowa krytyki padły do fermita
- Posłuchaj mnie, to mi się coraz mniej podoba. Najpierw twój pan – parsknął – uważa mnie za swojego niewolnika, chociaż co można się spodziewać po smoku. Ale ty przebiłeś go po stokroć. Zapraszasz jakiegoś illithida, o którym nic nam nie wiadomo, po czym z rozbrajającym uśmieszkiem zidiocenia do granic absurdu, oznajmiasz nam, ze on idzie z nami. I to z pozycji pupilka swojego pana, tak byśmy mogli tylko ponarzekać.

Teraz dopiero spojrzał się na illithida.
- A ty mackowaty. Posłuchaj mnie tylko raz. Nie wiem, jakim cudem udało ci się tego mrówkojada przekonać, żeś ty miły i uczynny, ale nie próbuj ze mną takich sztuczek. W ogóle uważam, że kiedyś ta twoja podwójna gra upadnie i z dziką radością nawlecze twe oślizgłe cielsko na swój miecz. Nie podobają mi się tacy jak ty. Wolę już z nosorożcem podróżować niż z Tobą, ale jak się okazuje, nie mogę nic z tym zrobić. A w przeciwieństwie do ciebie i twoich pobratymców, śmierdzielu, nie zabijam bez powodu, dla spełnienia chorej perwersji mordowania i zsyłania niekończących się morderczych wizji, tak by patrzeć jak nieszczęśnik wariuje od nich. Dlatego ci mówię. Choć raz poczuję, żeś wystawiasz nas do luftu, to będą twoje ostanie chwile twego marnego żywota. I na tym kończę jakiekolwiek rozmowy z tobą.

Rozejrzał się po reszcie zebranych. Patrzył jak formit postanawia ich wesprzeć w niezauważonym wdarciu się do twierdzy. Szkoda, ze ze sobą balisty nie weźmie, będzie równie subtelna co skradająca się przerośnięta mrówka.
- Wiecie co, jak patrzę na szybko rosnącą liczbę chętnych do potajemnego wdarcia się do tej twierdzy, to tak się zastawiam, po co ja w ogóle jestem wam potrzebny. W ogóle zaproście jeszcze z parę milionów kumpli i tam wejdziemy na paluszkach, jak małe myszki. Ciekawe jak wy zamierzacie się prześlizgnąć pomiędzy mechanicznymi, nigdy nie męczącymi się strażnikami, którzy każdego, który nie wygląda tak jak oni, utłuką na miejscu, później się zastanawiając jakie pytania zadać trupowi. Zastanawiam się jak wy chcecie tam wejść ? Ehhh, wiecie co, wy myślcie lepiej jak zrobić małą dywersję, a wydostanie tej księgi zostawcie mi. Bo jak w głowie mi się układa myśl, w której wy się skradacie, to mnie aż kurwica bierze. Ale jak tam chcecie. Ja sam sobie poradzę. W ciągu pięciu minut to ja obskoczę w dwie strony tą całą drogę do tego księgozbioru i z powrotem. Powiedzcie mi tylko, jak wygląda to tomiszcze.

Popatrzył się na niziołka, kupidyna. W końcu się odezwał.
- Wiesz, co jak oni się uprą iść i bawić się w szpiegowanie, to ty lepiej idź z nimi, bo oni bez twoich czarów, to nie przejdą choćby stu kroków. Tylko jak mi powiesz, że możesz rzucać czary tylko w postaci latającego lampionu, to tak cię pieprznę, że wybijesz nowe okna w paru ścianach panu fermitowi. Takie czary co sprawią, że przestaną być widzialni i wyciszające ich kroki to podstawa.
 
Awatar użytkownika
Asmy
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 269
Rejestracja: pt paź 14, 2005 8:17 pm

pn cze 16, 2008 5:44 pm

Eidur Hreidrarsson

Wysłuchiwanie towarzyszy, było dla półorka czystą przyjemnością, nadal prezentowali siłę osobowości i to w sposób wprost fantastyczny. Co prawda wyjątkiem okazał się gnom, który to uciekł z ich pola walki, zdaniem Eidura była to spora strata. Utrata jego, tak z resztą jak dowolnego innego towarzysza była zdecydowanie czymś nieprzyjemnym. Ich siły i tak były małe, toteż uszczuplanie ich nie mogło przynieść niczego dobrego. Jednakże w uciecze gnoma było też coś pocieszającego, można było bowiem pomyśleć, że jeżeli ktoś miał uciec, to już to zrobił toteż reszta drużyny pewnikiem będzie, można rzec, lojalniejsza.

Słowa formita o jedzeniu bardzo przypadły wielkiemu wojownikowi do gustu, gdyż on, w odróżnieniu od swych towarzyszy, nie był panem swego żołądka i pokarmy starał przyjmować się regularnie w dużych ilościach. Tak było i tym razem, odmowa Sarush'a i Squlth'a dała mu możliwość pochłonięcia potrójnej porcji jedzenia, co z resztą Hreidrarsson uczynił.
Kiedy zaś w zastraszającym tempie udawało mu się uszczuplać spiżarnie formita na widok wyszły jego dość niezwykłe, choć w porównaniu do reszty grupy całkiem normalne, cechy. Były zaś nimi nienaturalnie wielkie i ostre zęby oraz pazury, wyrastające z zakończeń palców zamiast, paznokci.

Kłótnię pomiędzy członkami drużyny Eidur przyjął ze stoickim spokojem nadal zajmując się jedzeniem. Wiedział, że z kimkolwiek by się nie zgodził, doprowadziłby tylko do jeszcze silniejszej dyskusji, toteż przez długi czas milczał przysłuchując się uważnie. Hreidrarsson, słuchając najpierw Sarusha, zanotował uważnie fakt, iż ten właściwie ani jednego złego słowa nie powiedział o nim, oznaczało to, że ten dziwny człowiek albo nie uważa go za zagrożenie, w czym ma całkowitą rację, półorkowi nie zależało na władzy w drużynie ani na mordowaniu się z jej członkami, albo zostawia sobie go na później czekając aż Eidur odsłoni się bardziej gdy będzie o czymś mówił.

Dopiero kiedy illithid skończył przemawiać, wojownik odezwał się po raz drugi w tej rozmowie, zaś ponieważ łupieżca umysłu pierwszy otwarcie rzekł o tym, kto ma dowodzić, toteż półork zadecydował chwilowo stać po stronie Shadovara.

- Nie chciałbym przerywać ci Squlth... Squlthcie? Jak to się właściwie do cholery odmienia? Jak już mówiłem nie chciałbym ci przerywać, zdaje mnie się jednak, że powinniśmy skupić się na fortecy, nie zaś na jałowych dyskusjach. - Kończąc Eidur spróbował uśmiechnąćsię urzekająco, jedyne jednak co mu się udało to wyeksponować cały asortyment potężnych kłów. - Skoro już mianowałeś się dowódcą naszego oddziału, to rozumiem, że masz gotowy plan zdobycia księgi? Ja chętnie uznam twoje dowództwo, bo w pobliżu panowania to nigdy nawet nie stałem. Powiem jednak, iż zdecydowanie zgadzam się z Sarushem, skradanie się to jest coś, do czego zdecydowanie nie jestem stworzony, zaś dywersja, o ile się nie mylę, w tym przypadku polegająca na tym, iż ja będę robił dużo zamieszania gdy w tym czasie bystrzejsi z nas zajmą się księgą. Skoro tak, to jestem przekonany, że coś będę w stanie osiągnąć. Swoją drogą, jeżeli nie mamy żadnych planów, to proponuję na razie kwestię dowództwa pozostawić otwartą, teraz zaś zająć się myśleniem. Uprzedzam też od razu, żebyście nie strzępili sobie języków wymyślając mi od idiotów i tak dalej. Ja już to wiem, kiedy będziecie uważali, że nie mam racji, to powiedzcie, że mój plan odpada, ja zaś pewnie się dostosuję, no może czasem poproszę o wyjaśnienia.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

pn cze 16, 2008 8:59 pm

Sarush

Ciemnooki intensywnie myślał. Co do prowokacji illithida, to ją całkowicie zignorował. Nie miał zamiaru już się do niego odzywać. Wiedział co musi się stać. Wiedział, ze jako jedyny ma szansę tam wejść niepostrzeżony i wynieść stamtąd tą przeklętą knigę. Wcale mu nie było w smak ujawniać swoich możliwości, ale nie miał wyjścia. Jak pójdzie reszta, to wszyscy wpadną w ręce mechanicznych strażników, prędzej czy później. A wiedział, że może być tak, że kiedyś będzie potrzebował ich możliwości, skromnych acz potrzebnych w pewnych momentach. Był zły na tą całą sytuację. W ogóle był od samego dzisiaj rana nastawiony aspołecznie do całego świata i każdy w pobliżu odczuwał efekty jego złośliwości. W końcu miał swoje lata i uważał, że może pozwolić sobie na to. Jak inni by żyli tyle czasu co on, to też stali by się zgryźliwi, jak mieszanka tetryka z cholerykiem.

Podjął decyzję. Zniknął i tyle go widziano go w pomieszczeniu. Mijały minuty, kolejne minuty, a Shadovara, który do tej pory spokojnie okupował krzesło i z tej pozycji bluzgał niemal na każdego, nie było i nic nie wskazywał na to, by nagle się zjawił. Minęło z kilkanaście minut, gdy znów pojawił się tylko, że już nie siedział na krześle tylko stał pośrodku izby. Widać, ze był strasznie rozeźlony. Takiego złego nastroju to jeszcze nie miał tego dnia. Wkurzony jak stado diabłów, którym ktoś każe wskoczyć do jeziora pełnego święconej wody, rozejrzał się po wszystkich, w ogóle nie analizując ich min. Jego wzrok przemykał po wszystkich, aż w końcu padło na kupidyna i wtedy na jego twarzy znikąd pojawił się uśmiech, szeroki od ucha do ucha, nadając mu niemal upiornego wyglądu.

-Ty ! idziesz ze mną, bo musisz otworzyć jedne drzwi zamknięte na klucz – popatrzył się na niziołka, który nic a nic nie rozumiał o czym czarnowłosy mówi – no co jest ? Ogłuchłeś. Drzwi do biblioteki, gdzie jest ta poszukiwana księga są zamknięte na klucz. Umiesz rzucać stosowny czar ?
Czekał na odpowiedź kupidyna, a gdy ten potwierdził skinieniem głowy, Shadovar po raz kolejny odezwał się do niziołka i o dziwo po raz kolejny nie był to potok zgryźliwości.
- Dobra, rzucaj sobie tam czary byś nie widzieli i nie słyszeli i spotkamy się przy drzwiach do biblioteki - i po raz kolejny zniknął wszystkim z oczu.

Czekał pod tymi drzwiami, stąpając z nogi na nogę, niecierpliwiąc się strasznie. To była istna tortura, jakby ktoś powoli wbijał mu szpile w skórę, a czas był niemiłosiernie zwolniony. W końcu usłyszał jakieś chrząknięcie. Czyżby kupidyn ? Rozproszył niewidzialności i cichym głosem nakazał mu rzucać czar. Kupidyn pojawił się w momencie kiedy wyskandował ostatnie sylaby magicznej formułki. Shadovar po raz kolejny wykorzystał swoje naturalne możliwości i ponownie zniknął wszystkim z oczu. Odwrócił się w stronę niziołka – Wracaj do reszty, tutaj, już mi nie pomożesz – i prześliznął się do biblioteki.

To był olbrzymi pokój. Mnóstwo książek, mniejszych lub większych. Chodził cicho wśród regałów uginających się pod ciężarem woluminów. Nie wiedział jak długo to trwało, w końcu na kolejnym regale znalazł to co szukał. A więc tak wygląda ta zakazana książka ? Ciekawe. Dobra, nie miał ochoty deliberować zbyt długo tutaj, zważywszy, ze ktoś tu w każdej chwili wejść i zauważyć brak jednej księgi. Wsadził ją za pazuchę i wyszedł z biblioteki. Szedł w stronę wyjścia. Przy samych wrotach, strzeżonych przez strażników zachował jak i przy wejściu niezwykłe skupienie. Gdy tylko wyszedł metr za próg twierdzy nie ryzykował i skorzystał z mocy teleportacji. Teraz już poszło szybko i jak po maśle.

Wrócił do wszystkich. Pojawiając się nagle pośrodku izby. Podszedł do stołu i z miną, wyrażającą tylko jedno – co byście beze mnie zrobili, maluczcy, położył poszukiwaną księgę na stole. Zadanie wykonane i właśnie dlatego, że jedna przeszkoda w drodze do spełnienia życzenia, właśnie została pokonana, usiadł z na krześle, które do tej pory zajmował z wyrazem wszech zadowolenia z siebie.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

śr cze 18, 2008 1:47 pm

Shadovar po całej swojej akcji usiadł na swoim krześle i powrócił już niemal do rutynowego zajęcia, czyli do obserwacji tej niby-drużyny. Patrzył i niemal oczy ze zdumnienia przecierał. Czy ja muszę za nich wszystko robić ? Nie to, że jeszcze zdobyłem tą księgę, to jeszcze nieroby nie chcą jej otwierać. Mackowaty tylko wywala na wierz te swoje rybie oczy i ani ruszy się do tej knigi, jakby go zamurowało, tudzież ogr ogromną maczugą ogłuszył. Ta ostatnie myśl bardzo mu się podobała, bo bardzo by chciał zobaczyć jak ten zidiociały pseudo intelektualista, wyglądałby po takich ogrowych praktykach. Westchnął. Najwyraźniej trzeba za nich wszystko robić.

Wstał, powoli rękoma podpierając się za poręczę, jakby był strasznie zmęczony. Powolnym krokiem podszedł do stołu i wziął księgę i równie powolnym powrócił na swoje miejsce. Miecz oparł o krzesło, zaś na kolanach położył księgę. Otworzył ją. Gdy otworzył księgę, w powietrzu wokół zawirowało tysiące znaków, słów i liczb. Nie rozumiał tych chaotycznych znaków a patrząc po reszcie wyglądało, że również nie mają pojęcia, albo udają, ze nie mają pojęcia. Teraz dopiero formit postanowił się wsiąść do roboty. Podszedł do Shadovara i wyciągnąwszy swe pokraczne odnóże odezwał się
- Eeeee.... Panowie, mogę to zobaczyć?
Shadovar popatrzył się na niego jak na ostatnią mendę, z mina mówiącą tylko jedno: nie mogłeś tego wcześniej zrobić ?. Podał mu książkę. Gdy tylko wziął do rąk tą starą, zakurzoną księgę w niebieskiej okładce, znaki uformowały się w logiczną całość.

"Zakon Kawalerów Tradycji Słonecznej został założony przez Eryka van Klaudiusza, wampira, który pochodził z Pandemonium. Z tego co mi wiadomo gdzieś mają swą siedzibę gdzieś w Mieście Szaleńców. Jednak nie udało mi się tam dostać, gdyż potrzebowałem Miecza Słońca, który ponoć znajduje się w śmietnisku sfer..."

Ciemnooki zaczął czytać na głos, w obawie, ze może i nawet tego te patałachy nie będą chcieli zrobić. Gdy tylko skończył czytać, książka upadła z rąk formita na podłogę. Mimo prób mrówkojada, nie udało się mu jej otworzyć ponownie. No to tyle z czytania książek, pomyślał.

Zastanawiał się nad dalszym działaniem. Wyglądało na to, że dopóki nie pokieruje ich, to oni wysrać się bez niego nie dadzą rady. Chociaż sam też potrzebował nieco oświecenia. Nigdy nie był na sferach, więc pojęcia: miasto szaleńców, pandemonium i śmietnisko sfer były mu całkowicie nieznane. Popatrzył się na pozostałych. Chodząca ośmiornica na pewno wiedziała i to bardzo dobrze, gdzie to wszystko jest, ale zachowywała póki co ciszę. Po raz kolejny beształ tego illithida w myślach. Pewnie kombinuje jak nas wystrychnąć na dudka. Z racji min przybranych przez współtowarzyszy wyglądało, na to, że żaden nie kwapi się z jakimkolwiek działaniem, postanowił wziąć poza raz kolejny się do roboty.

- Zastanawiam się czy naprawdę jesteście tacy zniedołężniali umysłowo, czy takowych udajecie – niby zwracał się do wszystkich ale patrzył się tylko na illithida – może tak ruszycie swoje mózgi i użyjecie je w końcu do właściwego działania. Zadam najwłaściwsze pytanie w tej sytuacji. Co teraz robimy ? Przypominam sobie, ośmiornico, że coś gadałeś o tym ,że niby tu tu jesteś od myślenia, więc jakbyś zechciał łaskawie się podzielić z nami swoimi refleksjami, to by było wręcz cudownie. Skoro się ty, mózgożerco, obwołałeś naszym intelektualnym przewodnikiem czas byś pochwalił się swoimi umiejętnościami, w które mocno wątpię, gdyż cala twoja wiedza pochodzi tylko i wyłącznie od mózgów nieszczęśników, które ty i twoi pobratymcy zeżarliście.
Uśmiechnął się zjadliwie.

Przerzucił swój wzrok na sługusów smoka: fermita, centaura i niziołka. Przypomniało mu się, to, że mrówkojad mówił coś o dostarczeniu księgi do smoka. Przynajmniej tak zrozumiał to jego bredzenie, jak po pijaku.

- Skoro księga została wyniesiona z tej twierdzy i skoro to wasze smoczątko chcę ją przeczytać, to ją mu zanieś. Ja na pewno nie będę się bawił w żadnego tragarza ani doręczyciela przesyłek kradzionych. Bierzcie więc tą księgę i sami ją zanieście – podniósł wzrok ku górze, wyrażając tym swoje niskie mniemanie o tych osobnikach – Wyglądacie na kogoś, kto zna się na sferach, więc zanim popędzicie z zawrotną prędkością, by skryć się pod skrzydła swojego pana, jak dzieciak za mamusi kiecką, wyjawicie nam co nieco co wiecie o tym jegomościu wampirze, śmietnisko sfer i mieście szaleństwa
 
Awatar użytkownika
Asmy
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 269
Rejestracja: pt paź 14, 2005 8:17 pm

sob cze 21, 2008 1:01 pm

Eidur Hreidrarsson

Wszystko zaczynało nabierać tempa. Plan, którego Eidur tak się domagał, okazał się całkowicie nietrafionym pomysłem. Widać było, ze dla jego towarzyszy, problem zdobycia księgi był całkowitą błahostką. Hreidrarsson przyłapał się na tym, że nie docenił właściwie kompanów. Oczywiście od początku był pewien, iż okażą się niezwykli, jednakże ten ostateczny dowód dał mu tylko pewność o ich mocy.

Na temat Pandemonium pierwszy wypowiedział się Squlth. Wizja przez niego przedstawiona nie była zbyt obiecująca. Łatwość z jaką można było tam stracić resztki rozsądku, latające kamienie oraz przepotężny wiatr nie nastrajały zbyt pozytywnie.

- Squlth. Czy są jakieś sposoby obrony przed przedstawionymi przez ciebie rzeczami? Bo rozumiem, że gruba skóra i zbroja oraz duża siła to za mało. Nie wspominając już o opcjonalności szaleństwa, przed nim raczej fizyczne bariery nie ochronią. - Eidur przerwał na chwilę, by pomyśleć nad kolejnymi dręczącymi go pytaniami - Co powinniśmy zabrać do Pandemonium? Na co oprócz potężnego wiatru należy uważać? Jak powinniśmy zachowywać się w Domu Szaleńców by móc tamtędy spokojnie się poruszać? Bo rozumiem, że nie wystarczy od czasu do czasu krzyknąć "kotlet schabowy!" chodząc stawiać niesymetryczne kroki oraz próbować ugryźć się we własne ucho? Społeczeństwo jest obłąkane, ale pewnie jakieś reguły i nim rządzą. Jakie? A i jeszcze jedno pytanie, kim jest Loża Ponurych, czy musimy jej się obawiać, czy może warto byłoby zapewnić sobie ich przychylność, a jeżeli tak, to czy da się to osiągnąć szybko, bądź małym nakładem sił? A może bez nich nigdzie nie ruszymy i lepiej naprawdę się postarać by nas polubili?

Półork wiedział, iż zadał całą masę przeróżnych pytań, liczył jednak, iż większość z nich nie zostanie zignorowana. Był jednak prawie pewien, że to co dla niego było zastanawiające dla illithida mogło być oczywiste. Wierzył jednak, że jego kompan w mniejszym lub większym stopniu zaspokoi jego ciekawość.
 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

sob cze 21, 2008 6:08 pm

- Eidurze, myślę, że ja mogę odpowiedzieć na Twoje pytania. Także na te, których nie zadałeś. Gruba skóra i wielka siła powinna się przydać na Ocanthusie, zwanym śmietniskiem sfer. Ponoć tam znajdziemy Miecz Słońca. Myślę, że chodzi o Miecz Szaleństwa Słońca, który może ma… - archont urwał i zamyślił się. Widać, powiedział już odrobinę za dużo, więc przerwał ten wątek i odparł na pytania półorka – Zachowujmy się naturalnie. Wystarczą łachmany i kilka tego typu stylizacji. Ale to nie powinno nam teraz zaprzątać głowy. Musimy zdobyć ten miecz, jeśli w ogóle chcemy o czymś dyskutować! – wykrzyknął rozradowany sukcesem Samuel.
- Uspokój się, smarkaczu. Ty nigdzie nie idziesz.
- Aa… Ale dla…dlaczego?
- Zaniesiesz tą księgę Bahamutowi, niech się czegoś jeszcze z niej dowie. Tymczasem my spróbujemy zdobyć ten jebany miecz. Gdziekolwiek by się nie znajdował! –
krzyknął centaur.

Nagle, cała zębatka się zatrzęsła. Formit wyjrzał przez małe otwory w skale, po czym rzekł do Was:
- Wylądowało tu około tuzin różnego rodzaju nieuchronnych i trzy tuziny ludzi ze Stowarzyszenia Porządku. Jak mówiłem, że nie można się tam teleportować niezauważonym, to nie słuchałeś! Głupcze, Twoja ignorancja nas zgubi! - wyrzucił Shadovarowi formit.
- Spokojnie, Christianie. Oni przyszli po mnie.
- Nie pójdziesz z nimi! Nigdy, przenigdy! Walczmy! –
krzyknął wzburzony po czym złapał za wiszącą na ścianie włócznię i groźnie nią potrząsnął.
- Christianie! – oczy centaura rozszerzyły się – Przecież przysięgałeś, że nie będziesz walczył!
- Tak
– odpowiedział ze smutkiem w głosie – Mimo to, dla mojego brata jestem gotów to uczynić!
- Dziękuję Ci. Zatem walka? – spojrzał po zebranych.
- Tak, walka! – krzyknął archont.
- Ty spierdalasz. Prościutko do Bahamuta. Z tą jebaną księgą. Później do Was dołączymy – mrugnął okiem do kupidyna, jednocześnie wrzucając go do portalu. Gdy już to zrobił, odwrócił się do Was i rzekł – Musimy teraz udowodnić ile jesteśmy warci. Na zewnątrz czeka na nas pięćdziesięciu skurwysynów. Kto przyniesie najmniej głów, stawia kolejkę! Dalej, drużyno! Czas skopać kilka tyłków! – krzyknął i złapał za topór wiszący na plecach. Dźwignął przednie kopyta, otworzył drzwi i zaszarżował na nieuchronnych.

Dwóch pierwszych zmiótł potężnych ciosem topora, jednocześnie zadeptał trójkę ludzi. Z dziką radością towarzyszył mu formit, który nie pozostawał wiele gorszy. Przy jego pierwszym ataku zginęło czterech ludzi.
- Tintagel, czterech! – oświadczył z dumą.
- Czterech? Ja mam siedmiu! – odkrzyknął zmiatając dwójkę ludzi z powierzchni.
- Ty skurwy… - reszta przekleństwa formita utonęła w bitewnym zgiełku.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

sob cze 21, 2008 8:26 pm

Sarush

Shadovar ze zdziwieniem patrzył, a właściwie słuchał formita i centaura. O rany, klęli. Nie sądził, że ta banda potrafi używać słów brzydkich. Poza tym sytuacja, w której tak nagle użyli wulgaryzmów, w żadnym przypadku, nie usprawiedliwiała ich. Ach ta młodzież, w ogóle nie potrafi się zachować przy starszych. Gdzie oni się uczą słownictwa ? Wszak sam nie był zbyt miłym człowiekiem, ale nie używał przekleństw. Druga sprawa, ze uważał ich za cukierkowatych lalusi, którzy są dobrzy, mili, aż do obrzydzenia. Miał już im zwrócić uwagę, że nie toleruje takiego słownictwa w swojej obecności, wtem...

Naskoczył na niego formit. Niby uważał, że to on ściągnął uwagę tych nieuchronnych, czy jakoś tak. Zwężył swoje oczy. To idiota, pomyślał. Debil i kretyn. Jego niewiedzę, niezrozumienie wytknął mu centaur, który był prawdziwym powodem wizyty nieproszonych gości. Zanotował sobie w pamięci, by podziękować centaurowi za dalszą podróż. Nie miał zamiaru podróżować u boku kogoś, kto ściąga nieprzyjaciół jak magnes żelazo. O co to, to nie. Bycie pokrojonym, by później przez długi czas powoli regenerować ciało, to było coś, co zdecydowanie wolał uniknąć.

Dziwne też było to, że oni byli aż tak chętni do walki. Patrzył na ich postępy i ich przechwałki, kto ilu położył. Fakt faktem, byli dość skuteczni. A tak ich straszyli tymi nieuchronnymi, jakoby ta banda była niepokonalna. A może uważali, że oni nie potrafią się z nimi uporać. Postanowił im pokazać, że są oni dupami wołowymi, jeśli chodzi o walkę. Zrobiła się ciemność. Ale to nie był główny powód jego zaangażowania.

Ciemność, tak wielka, że nic nie było widać, tylko słychać. Krzyki, zgrzyt metalu, odgłos upadających ciał zakutych w metal. Dzikie wycie, ktoś się krztusił, jakby jego gardło zalała ogromna ilość wody. Gdy ciemność ustała, można było zobaczyć efekty. Ciała napastników, całe siedem ciał. Co dziwne nie było widać żadnych ran, gdyż pancerz nieuchronnych nie był w żaden sposób naruszony. Shadovar wyrywał właśnie z ciała poległego swój miecz. Mimo to nie było widać, jakiejkolwiek dziury w pancerzu. Wtem ktoś go zaatakował z tyłu. Shadovar znikł. Napastnik padł nagle, zaś głowa jego poleciała obok. Shadovar stał za nim, chociaż jeszcze przed chwilką był atakowany od pleców.

Shadovar strząsnął z miecza ślady krwi. Popatrzył się po pozostałych, ale nie było widać miny samozadowolenia z powodu zabicia ośmiu przeciwników. Był raczej zdegustowany, jakby ta walka napawała go obrzydzeniem. Nie lubił walczyć, rozbił to tylko w sytuacjach, kiedy nie mógł jej uniknąć, gdy to ktoś inny go atakował. Nigdy nie robił tego pierwszy.

Zostali już nieliczni, zaledwie w parę chwil zabili we trójkę aż osiemnastu przeciwników. Zostało bodajże sześciu. Akurat tyle, by pół ork mógł się troszkę rozruszać. Nich on ich zabije, bo to raczej wyglądało na świniobicie, niż na równą walkę. Wolał, by ci zakuci w pancerz osobnicy, poszli po rozum do głowy i się stąd wynieśli. Tak, to by było najlepsze. Chociaż zamiast dać nam spokój, pewnie sprowadziliby dodatkowych kamratów. Kolejna bezsensowna rzeź. Warknął do napastników.
- Zjeżdżać mi stad i nie wracać tutaj mendy, chyba, że chcecie tutaj polec jak prosiaki w rzeźni.

Szczerze wątpił w to, by się oni posłuchali, zanim ich wytnie pół ork lub formit do spółki z centaurem. Nigdy zbytnio nie wierzył w możliwości intelektualne osób zakutych w pełny pancerz. Zawsze uważał takich osobników za upośledzonych. Westchnął. Przemieścił się w miejsce poza polem walki. Oparł się o miecz i przyglądał się reszcie. W końcu odezwał się
- Lepiej będzie jak się stąd wyniesiemy. Najwyraźniej nie jesteście tutaj zbyt mile witani. A i tak na przyszłość, nie toleruję przekleństw, więc na drugi raz ugryźcie się w ten skołaciały język, zanim się odezwiecie.

Nagle przypomniało mu sie o tym, że po drugiej stronie wylądowało ponad trzy tuziny innych przeciwników. Dopiero teraz ich zauważył. Znów nastała ciemność. Shadovar jak i wszystko w promieniu stu kroków zniknąło pod całunem ciemności.
 
Awatar użytkownika
Asmy
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 269
Rejestracja: pt paź 14, 2005 8:17 pm

wt cze 24, 2008 1:24 pm

Eidur Hreidrarsson

Półork nie śpieszył się, widział jakie postępy robią jego towarzysze, tym razem nie był jednak pod wrażeniem, samemu walcząc już wiele lat widział pojedyncze jednostki, przy których wysiłki całej tej drużyny były praktycznie niezauważalne. Ucieszyło go to niezmiernie i choć było to głupie, poczuł się lepiej, gdy zobaczył, iż w sprawach walki będzie mógł całkiem skutecznie służyć drużynie.

Dużym zaskoczeniem był dla Eidura wyraz twarzy Sarusha, zdecydowanie najmroczniejszy z ich ekipy był wyraźnie zniesmaczony rzezią jaką czynił. Stawiało go to w zupełnie odmiennym świetle. Ciężko było teraz półorkowi myśleć o nim jako o istocie skuteczniej ale złej, Shadovar był skuteczny, zdawało się jednak, iż daleko mu do klasycznego pojęcia zła.

~Kurwa jak ja mało wiem~
Zdążył jeszcze pomyśleć Eidur, nim zdecydował się ruszyć na wroga. Spora część przeciwników z pierwszej grupy została już pokonana, toteż sensu nie było ruszać na ośmiu pozostałych. Hreidrarsson od razu więc ruszył w kierunku większej grupy, po drodze zdejmując z pleców topór.

Broń zdecydowanie nie należała do zwyczajnych, po pierwsze była zdecydowanie zbyt duża, a co za tym idzie ważyła z pewnością ponad dwakroć więcej niż normalny topór. Zaś gdy Eidur trzymał ją w dłoniach z łatwością można było zauważyć, iż oręż jest magiczny. Po pierwsze temperatura w okolicy półorka gwałtownie spadła, zaś gdy ten na próbę machnął kilkakrotnie toporem, ten wydał z siebie jęk przypominający wycie arktycznych wichrów.

Gdy wszystko dookoła pokryły ciemności, Hreidrarsson uśmiechnął się typowym dla siebie uśmiechem - uśmiechem pokazującym potężne uzębienie. Półork bowiem widział w ciemnościach dwukrotnie lepiej niż jego pobratymcy, toteż nie miał najmniejszego problemu z odnalezieniem przeciwników.

Walkę Eidur przeprowadzał powoli i spokojnie, nie skakał od przeciwnika do przeciwnika, ciosy blokował, nie zaś ich unikał, w każdym bezpośrednim starciu liczył na swą siłę i każde z tych starć wygrywał. Przeciwnicy cięci byli metodycznie i dokładnie, z każdego zostawały dwie połówki, mniejwięcej równe, gdyż Hreidrarrson nie ciął po rękach czy nogach, lecz uderzał nieomylnie w korpus.

Tarcze i broń trzaskały i pękały pod wpływem ataków najemnika, ten trzymał swych przeciwników na dystans, ciął jak umiał najlepiej i choć czasu zajęło to dużo, to sześciu wrogów leżało już martwych zaś kolejni wcale się nie kwapili do bezpośredniego starcia z zakutym w pełną płytową zbroję półorkiem. Gdy zaś kilku zaczęło się cofać Eidur zaskoczył ich i ruszył z szybkością, o którą ciężko było podejrzewać kogoś o jego posturze, zaś już po chwili dwa kolejne korpusy zostały oddzielone od nóg.

- Mam nadzieję, że nie posłuchacie się mojego mrocznego towarzysza i już za chwilę nie zaczniecie uciekać, nie chodzi o to, że jestem jakimś wielkim fanem walki, ale z taktycznego punktu widzenia lepiej sobie za plecami wrogów nie zostawiać - wyjaśniał zaskoczonym jego nagłym zatrzymaniem walki przeciwnikom półork - To nic osobistego, ale lepiej będzie po prostu jeżeli umrzecie, toteż nie miejcie pretensji do mnie. I niech Thyrm zmrozi wasze dusze!

Ostatnie słowa Eidur wykrzyczał już do wrogów, po czym znów ruszył do walki.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

śr cze 25, 2008 9:48 pm

Sarush

Shadovar nie był zadowolony z tego, że tak szybko pozabijali przeciwników. W ogóle nie był zadowolony z tego, że musiał walczyć. Z całą pewnością nie był pacyfistą i w ciągu swego życia wielokrotnie sięgał po swoją ukochaną broń. Jednak zawsze starał się unikać walki, jeśli miał takową opcję.

Gdy szczęk bitwy ucichł, co było nieuchronnym znakiem, że wszyscy napastnicy zostali poćwiartowani, rozproszył ciemności. Można było teraz dokładnie się przyjrzeć ich wspólnemu dziełu. Dziełu świniobicia. Tak jak przypuszczał, osobnicy w pełnych płytach, nie należeli do zbyt bystrych, gdyż pewnie nie zdążyli pomyśleć o jakiekolwiek ucieczce, zorganizowanej czy chaotycznej, a już zostali wycięci przez nich. Najbardziej makabryczny ślad po sobie zostawił półork. Nie uchylał się, za to wykorzystywał swoją ogromną siłę. Czarnooki nie był mikrusem i posiadał nadludzką siłę, mimo swojej niepozornej budowy. Pewnie nie jest słabszy od półorka, ale mieli zdecydowanie odmienne style walki. On sam wolał pojawiać się za plecami przeciwników i jednym czystym, ale potężnym ciosem pozbawiać życia, zaś półork po prostu rozplątywał wrogów na pół. Cóż, każdy walczy jak potrafi.

Właśnie każdy walczy. Nawet illithid, który swoim drągiem czynił spore spustoszenia. Nie dziwiło to czarnowłosego, gdyż wiedział jak potężni są illithidzi, mimo że nie lubił takowych osobników. Tak to był potężny przeciwnik, walczył równie dobrze jak oni, mimo tego, że nie walczył swoimi mocami, wszak nie widział, by ktoś zachowywał się dziwnie. Wszak czymś normalnym by był wypływający wszystkimi możliwymi otworami ciała krwawej miazgi, która niegdyś był mózgiem. A tu nic z takowych praktyk. Dziwny styl walki ma ten osobnik. Ale mało go to obchodziło, wzruszył tylko ramionami. Rozejrzawszy się po polu rzezi, sprawdzając, czy wszyscy jeszcze dychają, odezwał się:

- Najwidoczniej wszyscy żyją. Ale coś wyjaśnię ty przerośnięta mrówko i ty mechaniczny centaurze. Jeżeli chcecie podróżować z nami, to musicie spełnić parę warunków. Po pierwsze nie klniecie, w ogóle, bo inaczej powyrywam wam te niewyedukowane jęzory. Druga sprawa, jak jeszcze raz zaczniecie się przechwalać ile kto położył, to wiedzcie, że następnym trupem będzie takowy osobnik przechwała. Zrozumiano ? A co do ciebie centaurze, to proponuję podróżować incognito, bo wygląda na to, że przyciągasz wrogów, jak syrop klonowy pszczoły. Jak wszystko dotarło do waszych małych mózgów, to ruszajmy. Nie ma sensu sterczeć tutaj, bo pewnie niedługo pojawią się następni chętni do bitki, a ja tego chcę uniknąć.

Odwrócił się i ruszył w stronę portalu, który otworzył centaur. Ale czy na pewno ? Nie to ktoś inny. Sarush przygotował się, ale z portalu nie wyszedł nikt podobny do nieżywych napastników. Właściwie to miał z nimi tyle wspólnego co świnia z karetą. Skóra przybysza była, wróć, jest czerwona. Zdaje się lekko świecić i drgać. Przez tą walkę już zaczyna myśleć o każdym jak o trupie. Długi, haczykowaty nos, pod którym znajdują się spiczaste wąsy, sterczące, niczym szpikulce, bródka to cechy charakterystyczne nowo przybyłego. Jednak póki co nie wykazywał zapędów destrukcyjnych. Miał nadzieję, że nie będzie w ogóle takowych wykazywał, bo walki to miał już dość jak na dzisiejszy miesiąc. Odezwał się do tajemniczego osobnika

- Posłuchaj mnie, zanim się w ogóle się odezwiesz, to proponuję przyjrzeć się ciałom za nami, to powinno ostudzić twoje zapędy do walki z nami. Jeśli po to przybyłeś, oczywiście. Bo jeśli tak, to się wynoś stąd zanim oberwiesz po swoim łbie.
Spojrzał się na centaura i fermita
- Wiecie co, wygląda, na to, że tutaj zaraz przybędzie z połowa mieszkańców sfer - ech ci pomagierzy i sługusy smoczątka – przyciągacie chyba w to miejsce każdego. To aż dziw, ze miałem tyle czasu by wykraść tą księgę, zanim coś nas nie zadatkowało.
 
Awatar użytkownika
Freeeze
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 268
Rejestracja: wt lis 27, 2007 4:33 pm

czw cze 26, 2008 7:55 pm

Marvano


Skóra przybysza była nie tylko czerwona. Zdawała się cały czas zmieniać natężenie, przechodząc od ciemnej, krwistej czerwieni do barwy kwiatów wiśni, niepokojąco stojąc na granicy różu. Przez to wywoływała też wrażenie, jakby się cały czas poruszała. Włosy przykryte miał czarną pilotką, jednak z jej wycięcia wydostały się także kilka włosów; dziwnie nastroszonych, sterczących w różne strony, koloru ciemnofioletowego. Na oczach zaś miał gogle z przyciemnionymi szkłami, które uniemożliwiały dojrzenie koloru jego oczu. Włosy i bródka przypominały szpikulce.
Skórzany czarny płaszcz załopotał na wietrze, odsłaniając czerwoną kamizelę z niezliczoną ilością kieszeni i pas, przy którym lśniły zielone butelki. Przbysz położył rękę na swojej broni - pistolecie skałkowym, wykonanym z czerwonego drewna i czarnego metalu - która tkwiła w kaburze, przy pasie.
Potoczył wzrokiem po polu bitwy. Mnóstwo dekapitacji i rozczłonkowań. Część ciał wyglądało, jakby ktoś pozbawił je mózgu. Wszędzie walała się krew i fragmenty zwłok. Przbysz usłyszał dziwny zgrzyt. Rzucił okiem w kierunku z którego dobiegał dźwięk. To nieuchronny - zelekut - probował się podnieść. Ktoś musiał go porządnie uszkodzić. Wydawało się, że coś mówił.

- W zasadzie, czysta robota.... - kiwnął głową, tracąc zainteresowanie polem bitwy.

Na słowa shadovara zareagował tylko nieznacznym wykrzywieniem warg. Nie widział tu nic ciekawego. No może nie licząc dziwnej bandy, która najwyraźniej była odpowiedzialna za tą masakrę.

- Wygląda na to, że nie potraficie pracować po cichu, czyż nie? Niestety, nigdzie się nie wybieram. Nie przybyłem tu bez powodu.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

ndz cze 29, 2008 7:23 pm

Sarush

Patrzył się na resztę i ponosiła go coraz większa złość. Nie dość, ze kłopoty są tylko przez tego centaura, który nie uprzedził ich o tym, ze takowe może sprowadzić, to jeszcze ma wąty do niego. Bo nie uprzejmy. A niby dlaczego mam być miły i uprzejmy ? Dla istot, które nie zachowują się fair wobec niego. Co to, to nie. Nie ma mowy. Cały niemal był rozdygotany z tego. Gdyby nie to, że umarł już dawno temu, pewnie teraz dostałby ataku serca. Miał już wszystkiego dość i tych nieudaczników też. Gdyby wiedział, że tak go potraktują go po wykradzeniu księgi, to by nawet palcem nie kiwnął, tylko patrzył się jak jeden po drugim wpadają w łapy strażników. Zero wdzięczności.

Patrzył się jak znikają przez portal, bo niby ten centaurzysko zna bezpieczne miejsce. Ciekawe. Jawnie ich okłamywał, bo niech nikt mu nie wmawia, ze ukryje się gdziekolwiek na tej sferze. Najwyraźniej jego wrogowie doskonale potrafią go wyczuć, więc prostym wnioskiem jest, to, ze w końcu go odnajdą. Jedynym wyjściem byłoby ucieczka w ogóle stąd. Ale nie, on nie ucieka. Sprowadza kolejne problemy i udaje, że to nie on. Idiota, imbecyl i oszust.

Nie zamierzał wchodzić. Po pierwsze miał go dość, poza tym nie jest samobójca. Powtarzać cała historię sprzed 2000 lat i przeżywać to wszystko od nowa nie miał zamiaru, a im dalej był od centaura z cała pewnością był bezpieczniejszy. Poczekał aż portal się zamknie. Mimo to nie życzył im źle. Może im się uda, ale on nie zamierza brać w tym już więcej udziału. Pal licho tą nagrodę, znajdzie inny sposób na to by przestać istnieć w tym stanie nie-śmierci. Wolnym krokiem poszedł w kierunku chatki fermita i wszedł do środka. Usiadł wygodnie na swoim krześle. Przymknął oczy i czekał.

Znów za to przybyli ci zamknięci w metal osobnicy. Oczywiste było kogo szukają. Nic nie robił, na walkę nie miał ochoty, choćby najmniejszej. Użył swoich zdolności i pozostał niewidzialny dla przeszukujących pomieszczenie i okolice domku fermita. W końcu nawet oni sobie poszli. Pozostał sam. Zaczął się oglądać się po domku, ale niczego ciekawego nie znalazł.

Po chwili stwierdził, że skoro nic ciekawego nie odnalazł na Faerunie i tam nie odnalazł sposobu odmiany swojego stanu, to może tutaj na sferach znajdzie takowy, a już z cała pewnością zobaczy sporo ciekawych rzeczy. Przypomniał sobie, że ten czerwonoskóry mówił coś o Sigil. Nie wiedział co to jest, ale z cała pewnością to jakieś miejsce. A portal jest tuz obok.

Wszedł w niego, a jego przywitało najdziwniejsze miasto jakiekolwiek widział. Ruszył w głąb uliczki...
 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

wt lip 01, 2008 2:23 pm

Przywitało was twarde, żelazne podłoże sześcianu. Oraz wir odłamków różnorakiego rodzaju. W większości były to resztki broni. Na całe szczęście, drewniane. Illithid oberwał drewnianą tarczą w tył głowy, lecz poza tym nic większego się nie wydarzyło.

- Chuj by to strzelił, dlaczego wpierdoliliśmy się w takie gówno?! - krzyknął Tintagel - Trzy dni temu było tu bezpiecznie. Chyba weszliśmy prosto w wojnę pomiędzy goblinami, a orkami!

Centaur miał najwyraźniej rację. Z prawej strony na grupkę pędziła mała armia goblinów, a z lewej nadchodziło trzydziestu zakutych w stal orków z toporami. Sytuacja nie wyglądała różowo. W ostatnim momencie zareagował formit. Rzuciwszy swoją włócznię w szeregi goblinów uaktywnił, a właściwie rozproszył działanie ich czaru. Z trzystu małych wojowników, zrobiło się zaledwie piętnastu.

Orkowie przebiegli koło grupy, kiwając z wdzięcznością głowami. Rzeź nie trwała zbyt długo, po chwili latały wokół was kawałki goblinów. Jelita jednego zatrzymały się na cielsku półorka, a kilka płuc obiło się o illithida. Dwa serca rozpłaszczyły się na twarzy nowoprzybyłego Genasi.

Po zakończeniu rzezi, podeszli do was dowódcy orków. Najniższy z nich, odziany w błyszczącą kolczugę miał na głowie złoty hełm, a do pasa przypięty wielki buzdygan. Wyforsował się przed swych towarzyszy i przemówił do przybyszy:

- Witajcie, potężni nieznajomi. Należą się wam podziękowania za to czego dokonaliście. Zaledwie jednym ruchem zniszczyliście czar goblinów! Nasi najlepsi czarownicy nie potrafili tego zrobić. Powiedzcie, jak możemy się wam odwdzięczyć?
 
Awatar użytkownika
Freeeze
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 268
Rejestracja: wt lis 27, 2007 4:33 pm

wt lip 01, 2008 7:20 pm

Marvano


Gdy tylko przybli, spostrzegł się, że coś nie tak. Toczyła się walka, a oni stali w jej środku. Przybycie tu było jednak złym pomysłem. Potem wszystko potoczyło się dość szybko.

W końcu trafiły go dwa przelatujące organy.

Marvano wyciągnął chusteczkę i wytarł twarz. To było bardzo niemiłe, tak rzucać flakami na wszystkie strony. Mógł też się przyjrzeć scenerii - właściwie to nie zmieniła się za mocno. Nadal dużo krwi i fragmentów ciał. Tylko trochę chłodniej. I kilka sześcianów w górze.

Acheron.

Orki wyraźnie ucieszyły się z obrotu spraw. To miłe z ich strony. Orki powinny być agresywne, a te są spokojne.

Jakie to miłe...

Popatrzył na swoich nowych towarzyszy. Któryś z nich powinien teraz zacząć mówić.
 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

pn lip 07, 2008 1:39 pm

- Musicie się dostać na Ocanthus? – zdziwił się ork – Dlaczego? Pozwólcie, że wam pomożemy. Udajmy się do naszego obozu gdzie nasi najlepsi czarodzieje postarają się zabezpieczyć was na pewien czas. Nie wiem, na ile wam to wystarczy. Może na godzinę, może na dłużej. W każdym razie, chodźcie za nami, doprowadzimy was tam gdzie chcecie. – rzekł ork i mrugnął do was okiem, po czym ruszył w kierunku swej małej armii. Wykrzyknął kilka rozkazów w niezrozumiałym dla śmiałków języku, który na pewno nie był orczym, i po krótkiej organizacji wyruszyli do portalu, który przeniósł ich na inny sześcian, najwidoczniej obóz orków.

W środku stał wielki, błyszczący budynek z żywej stali. Pilnowało go przeszło czterdziestu dobrze zbudowanych i całkowicie opancerzonych orków. Każdy z nich ściskał w ręku jedną z wielkich, dwuręcznych broni typu: miecz, topór czy podwójna buława. Jeden z nich, najwidoczniej dowódca, trzymał wielką pawęż i dwuręczny i pewnie strasznie ciężki korbacz.

Dowódca grupy wypadowej zaprowadził was do kręgu szamanów. Najwyższy z nich, ork o imieniu Laube, krzyknął coś do reszty, po czym przemówił do was:
- Jak długa będzie wasza podróż? Musimy też wiedzieć czego szukacie, aby was odpowiednio zabezpieczyć.
 
Awatar użytkownika
Asmy
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 269
Rejestracja: pt paź 14, 2005 8:17 pm

sob lip 26, 2008 4:09 pm

Eidur Hreidrarsson

Ostatnio wszystko działo się trochę zbyt szybko jak dla półorka. Nie chodziło tu o jego intelekt, który pewnie faktycznie pozostawiał wiele do życzenia, po prostu całość nabierała tempa w bardzo nieprzewidzianych momentach, zaś wszystko zwalniało wtedy, gdy wydawało się już, iż czas podejmować błyskawicznie działania.

Czymś podobnym nieco do kubła lodowatej wody okazały się jelita jednego z goblinów. Co prawda przebudzenie Eidura nie było tak nagłe i tak zimne, ale pozwoliło mu zacząć sensowniej myśleć. Rozmyślając Hreidrarsson zaczął przegryzać cześć układu pokarmowego, która tak szczęśliwie na nim wylądowała. Zastanawiając się nad swoim aktualnym położeniem półork, nadal podjadając jelita, ruszył za orkami.

- Ciężko powiedzieć mi jak długo zajmie nasza podróż, ale myślę, że powinniśmy zakładać, że bardzo długo, jestem też przekonany, byście powiedzieli nam o Ocanthusie ile tylko wiecie, nie wiadomo przecież co może się przydać. - Odpowiedział Laubemu Eidur. Umyślnie zignorował drugą część pytania, gdyż rozpowiadanie o celu misji orkom nie wydawało mu się dobrym pomysłem.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości