1. Mistrz Gry: Corrick
2. Gracze: Nefarius, Sindarin, Dreamwalker, Klebern, Varmus, MaWro, Bergho, T^L (z tym, że od T^L i Dreamwalkera nie dostałem jeszcze kart postaci)
3. Konwencja: heroik fantasy
4. Mechanika: Tak; edycja 3.5; rzuty wykonują MG i Gracze
5. Kontrola MG nad poczynaniami postaci: postacie mają zadanie, z którego zostaną rozliczone, poza tym mają pełną swobodę (oczywiście w ramach swoich możliwości) a MG opisuje skutki ich działań
6. Relacje drużynowe: niesnaski dozwolone, jeśli ograniczą się do słownych przepychanek. Ewentualnie jakaś mała bijatyka.
7. Częstość postowania: raz na tydzień. Mogę prowadzić postać gracza przez okres, w którym wyjedzie.
8. Długość postów: Wystarczy tylko 1/2 strony A4. Elaboratów nie chcę. Posty mają być treściwe i pozbawione błędów ortograficznych.
9. Poprawność i schludność postów: bez emotikon. Sygnatury wyłączamy.
10. Zapis dialogów: dialogi piszemy kursywą, wypowiedź zaczynamy myślnikiem.
11. Zapis myśli: myśli postaci piszemy kursywą, wypowiedź zaczynamy tyldą. Kolor szary - tylko własne myśli
12. Imię postaci: na początku postu powinno znajdować się pogrubione imię postaci, które jest linkiem do jej portretu.
Na chwałę Umberlee!
Prolog: Złoto dla zuchwałych!
Na pokładzie wielkiego, kupieckiego galeonu trwała walka. Czterech shauginów otoczyło trójkę żeglarzy. Jeden z ludzi, wysoki, czarnobrody południowiec otworzył szeroko oczy i krzyknął
- Nigdy nie dostaniecie mojego syna! To piętno umrze wraz ze mną!
W ostatnim akcie odwagi i desperacji rzucił się na morskie diabły, jednocześnie dając znak swym ludziom aby uciekali. Ale oni byli z nim od samego początku i ani myśleli słuchać tego rozkazu. W ślad za swym kapitanem, zginęli rozszarpani przez shauginy.
To wszystko obserwował, bezpiecznie lewitując kilkanaście stóp na bocianim gniazdem, młody, może dwudziestoparoletni chłopak.
* * *
13 Mirtula, 1374 RD
Dwumetrowy mężczyzna o lekko niebieskiej skórze zwlókł się z łóżka. W jego błękitnych oczach wyraźnie było widać żywiołaczą naturę wiatru. Znów nawiedzały go wspomnienia.
- Kurwa. Czas skontaktować się z moimi przełożonymi.
Ledwo wypowiedział te słowa, przypomniał sobie, że robił to ledwie dzień temu. Miał zebrać załogę. I to nie byle jaką. Mieli to być najlepsi z najlepszych, najgorsi piraci jacy kiedykolwiek chodzili po pokładach statków. Ale to była dopiero połowa zadania. Miał się z nimi stawić w Skullporcie. Jak najszybciej.
Wstał, naciągnął wysokie, czarne buty na swe wielkie stopy, przypiął do pasa ząbkowany nóż o dziesięciocalowym ostrzu i samopowtarzalną kuszę. Na koniec zapiął czarny płaszcz, a na głowę nałożył kapelusz o szerokim rondzie. Prezentował sobą ciekawy widok. Nie co dzień można spotkać dwumetrowego genasi powietrza. W dodatku tak bogato ubranego, jak on. Będąc ubranym w budzący szacunek strój wyszedł z swego domu. Zamknął drzwi na klucz i zabezpieczył pułapką, po czym udał się w kierunku… Właśnie, czego? Najbliższa cywilizowana osada była oddalona od jego siedziby o sto mil. I to na stałym lądzie!
- Kurwa mać! Muszę zebrać tą załogę. Tyle, że dostanie się do Tethyru zajmie mi co najmniej kilkanaście dni. Kurwa mać!
Skończywszy swój monolog, wrócił do chatki. Usiadł przy stole, otworzył ukradzioną księgę czarów i zaczął przerzucać stronnice. Lecz to co musiał wiedzieć, dowiedział się jeszcze gdy był ledwo podrostkiem. Najlepsze więzienie na całym wybrzeżu Mieczy – jeśli chodziło o liczbę złapanych piratów – mieściło się w jego rodzinnym mieście, w Zazesspurze. Tyle tylko, że nikt nigdy z niego nie uciekł. A on miał wyciągnąć z niego największych skurwysynów jakich kiedykolwiek nosiła – a raczej nosiło – morze. Westchnął ciężko.
~ To będzie trudne zadanie…~ pomyślał.
* * *
4 Kythorna, 1374 RD
Morgan, powietrzny genasi o wiecznie zmierzwionych, czarnych włosach kroczył dumnie ulicami Zazesspuru. Trzy tygodnie zajęło mu dotarcie tu i obmyślenie planu uwolnienia swej załogi. Ustępowano mu drogi, gdziekolwiek się znalazł. Był tu znany jako niezły detektyw, żeglarz o ponurym usposobieniu i syn sławnego pogromcy piratów. Zaśmiał się w głos. Stał się jednym z rodzaju, których jego ojciec nienawidził, gdyż zabili mu rodzinę. Wydawało mu się to logiczne – on wszakże nienawidził shauginów.
Zatrzymał się na chwilę przy straganie z magicznymi zwojami. Pochylił się nad kilkoma prostymi sztuczkami, które sam znał ze swych dwurocznych studiów. Wyraził chęć zakupienia kilku iluzji, po które sprzedawca poszedł na zaplecze. W międzyczasie schował do torby trzy zwoje – pozwalający uczynić niewidzialną większą grupę ludzi, wzywający widmo służące wzywającemu oraz pozwalający wyczarować kilka goblinów. Dla pewności zakupił jeszcze zwój polimorfii, a za wszystko zapłacił pieniędzmi z sakiewki okradzionego rano kupca. Uśmiechnął się ciepło do sprzedawcy, zakręcił się na pięcie i odszedł raźnym krokiem. Wyszedł za róg i zaśmiał się w głos.
- Nigdy się nie nauczą. Ha! Nawet po półrocznej przerwie nie wyszedłem z wprawy. Nigdy mnie nie złapią. Ich problem – z uśmiechem na twarzy wzruszył ramionami. Udał się do swego domu. Przebrał się, spakował większość potrzebnych rzeczy do przenośnej dziury, którą następnie schował do kieszeni płaszcza. Przypiął do pasa rapier, długi, ząbkowany nóż włożył do cholewy buta, a z tuby na zwoje wyciągnął przywołanie. Rzucił zaklęcie, z zadowoleniem stwierdzając, że w jego pokoju pojawiło się ośmiu potężnie zbudowanych orków.
- Dziś, kurwi syny, staniecie się dużo lepsi. Rozumiecie? – orki pokiwały głową. Genasi rozpoczął zaśpiew i po kilku minutach banda orków zamieniła się w straż przyboczną. Każdy z nich miał przypięty do pasa miecz, był ubrany w złoto-czerwone szaty i miał przynajmniej koszulkę kolczą.
~ Przedstawienie czas zacząć! ~ pomyślał Morgan wychodząc z domu i udając się do więzienia.
* * *
Zbrojny pochód dotarł do bram więzienia dla piratów. Jednego z najlepiej strzeżonych w całym Fearunie. Więzienie, z którego jeszcze nikt nigdy nie uciekł. Aż do dziś.
Morgan przekroczył bramę. Polimorfowani orkowie posłusznie podążyli za nim. Widząc bogatego mieszczanina, syna łowcy piratów w zbrojnej eskorcie, strażnicy nawet nie próbowali odebrać mu broni. Jedynie go pozdrowili. Szybkim krokiem udał się do Sali spotkań. Była to ogromna, okrągła sala o wysokim, łukowym sklepieniu. I jako jedyna w całym budynku, nie była chroniona strefą antymagii.
Podał strażnikom listę nazwisk. Popatrzeli na niego, jakby był co najmniej popierdolony. Ale wykonali posłusznie rozkaz.
~ Muszą im nieźle płacić. Ciężko dziś znaleźć takich służbistów ~ pomyślał.
* * *
Amon
Siedziałeś w swej celi. Jak co dzień, od trzech lat. Był to mały pokój, zaledwie na trzy metry szeroki i na dwa długi. Jedynie malutkie okno, które umiejscowione jest w północnej ścianie twego aktualnego „mieszkanka” wpuszcza tu trochę powietrza. Czasem, gdy Sucza Królowa jest wściekła, a na morzu szaleje sztorm czuć tu morskie powietrze. Ale zdarza się to wyjątkowo rzadko.
Nie pamiętasz kiedy ostatnio miałeś tak zły humor. Śniadanie, które ci podano, było złożone wyłącznie z kawałka czerstwego chleba i odrobiny starego, już kwaśniejącego masła. I do tego kubek wody. Obiad zresztą nie prezentował się dużo lepiej. Kasza i mleko. Zaiste, rozpieszczali cię.
Nikt cię nie odwiedzał, bo zresztą nie miał kto. Bardzo się zdziwiłeś gdy podszedł do ciebie łysy strażnik, ubrany w uniform, a nie w kolczugę, jak zazwyczaj nosili się ci, którzy pracowali wśród więźniów.
- Rusz te dupsko, chuju. Masz gościa. Jakiś skurwysyn chce z tobą gadać - widząc twój zdziwiony wyraz twarzy, tylko się uśmiechnął. Otwarto żelazne drzwi twej celi, zakuto cię w kajdany i zawleczono do komnaty spotkań.
* * *
Pharaxes Talaudrym
Po raz setny tego dnia przeklinałeś kapitana Dewarta, dzięki któremu trafiłeś do pierdla. Do tej jebanej dziury. Pomieszczenie, które od kilku lat służyło ci za mieszkanie, było za małe dla pisklęcia smoka, a co dopiero dla kochającego wodę i wolną przestrzeń wodnego genasi. A dla ciebie już szczególnie. Od dwóch lat nie byłeś w wodzie, twoje błony między palcami prawie zdążyły zaschnąć. Przeklinałeś każdego, kto ci kiedykolwiek coś zrobił. Od matki, która cię porzuciła, przez starego wygę Dewarta, aż po zarządcę więzienia, który nie chciał dać ci przynajmniej balii z wodą.
Rozejrzałeś się po swej celi. Małe pomieszczenie, malutka prycza. Pilnuje cię sześciu strażników. Dziś było siedmiu. Przetarłeś ręką oczy. Nie, to nie siedmiu. To jeden z tych, którzy pracują w komnacie spotkań. Zdziwiło cię, kto chce z tobą rozmawiać. Ale nie dałeś tego po sobie pokazać.
- Pan Dewart chce z tobą rozmawiać. Bądź tak uprzejmy i idź tam. Bez żadnych sztuczek, dobra? - zapytał wysoki brunet. Wszedł do twojej celi, zapiął ci kajdany na rękach i nogach, po czym, w zbrojnej eskorcie, zaprowadził cię do komnaty spotkań.
* * *
Faurgar Rudy Sztorm
Jak zwykle, przespałeś śniadanie. Zresztą, kto by to gówno chciał jeść. Przez pięć lat nie jadłeś tego, teraz też nie będziesz. Zauważyłeś zmiany w pilnującej cię szóstce strażników. Pojawiła się kobieta. Z bezczelnym i łakomym uśmiechem powiedziałeś do niej:
- Hej, panienko! Co za cycusie! – miast standardowego „Co się, kurwa, gapisz?!”.
Zobaczyłeś, że zaczerwieniła się pod hełmem, lecz nic nie odrzekła. Postanowiłeś kontynuować swoją próbę wydymania ślicznej pani strażnik.
- A jaka pupcia… No, no, no. Najlepsze Calishyckie kurtyzany takich nie mają! – powiedziałeś łapiąc ją za tyłek. Zrobiła się czerwona jak burak i pewnie dałaby się podejść i wydymać, nawet w tej celi, jeśli nie przyszedłby gruby jak beczka krasnolud w stroju świadczącym, że pracuje w Sali spotkań.
- Faurgar, popierdoliło cię czy co?! Odwal się od niej! A, tak poza tym, ktoś chce z tobą rozmawiać, stary chuju - ryknął krasnolud. Odpiął od pasa klucze, otworzył drzwi do twej celi, dał ci dwa razy po pysku, po czym zapiął kajdany - Rusz się, kurwa! – powiedział, po czym wypchnął cię z celi i zaprowadził prosto do komnaty spotkań. Nim tam doszliście, zarobiłeś jeszcze dwa razy drewnianą pałką w głowę.
* * *
Vex Greenbow
Z przyzwyczajenie wstałeś przed świtem. Niestety, jedyne okno znajdujące się w twej celi wychodziło na zachód i miało rozmiary puklerza. I to przystosowanego dla gnoma bądź niziołka.
Niestety, strażnicy nie spali. Jak zwykle zresztą. Stalowe kraty, za którymi przebywałeś od dwóch lat miały wystarczająco wąskie odstępy między sobą, abyś nie mógł przełożyć przez nie ręki. Cela idealnie dopasowana dla pirata i kieszonkowca w jednej osobie.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałeś żadnego zajęcia, którym mógłbyś się zająć. Żadnego kawałka drewna, z którego można by wystrugać jakiś posążek. Żadnego kawałka stali, którym można by to wystrugać. Nic, kompletnie kurwa, nic. Twój elfi duch cierpiał tu katusze przez dwa lata. Dwa lata bez kontaktu ze światem.
Zdziwiłeś się bardzo, gdy zobaczyłeś strażnika z komnaty spotkań. Wysoki, ciemnowłosy półelf o bardzo smukłej budowie podszedł do ciebie i rzekł:
- Quessir Greenbow, ktoś pana oczekuje. Bądź tak uprzejmy i pójdź z nami. Tylko bez żadnych sztuczek, dobrze? - zapytał. Kiwnąłeś głową, na znak, że się zgadzasz. Strażnik wszedł do celi, zakuł cię w kajdany, po czym, w trzyosobowej eskorcie, zaprowadził do Sali spotkań.
* * *
Yoshi Ezra
Obudziłaś się w swej celi, tak samo jak miesiąc temu. Jak cały ostatni rok. Po raz kolejny tego lata przeklinałaś swego zbyt ambitnego porucznika, dzięki któremu tu trafiłaś. Skurwysyn był na tyle bezczelny, że przyszedł z łowcami nagród i śmiał ci się w twarz. Niewielka cela to nie był szczyt twoich marzeń – wręcz przeciwnie, było to ucieleśnienie twych najgorszych koszmarów.
Zauważyłaś pewne zmiany wśród pilnujących cię strażników. Dziś pojawił się masywny półork. Śmierdzące bydle było bezczelne. Przystawiało się do ciebie. Syn orka odezwał się głosem, który pewnie uważał za bardzo zalotny, lecz w rzeczywistości przywodził na myśl szuranie statku po mieliźnie:
- Mała, ładna dupcia. I co za cycusie! Dasz skosztować? – na szerokiej twarzy zbereźnika pojawiła się ślina, która pewnie wyrażała podniecenie. Nie mogąc na niego patrzeć rzuciłaś metafizyczne „Spierdalaj”, po czym odwróciłaś się i zajęłaś posiłkiem. Nie mogłaś ukryć swego zdziwienia, gdy ktoś odezwał się do ciebie kulturalnym tonem:
- Lady, ktoś panią oczekuje w Sali spotkań. Pójdzie pani z nami bez żadnych sztuczek? – zapytał cię niski człowiek o przystojnej twarzy. Nie mogąc się nadziwić, kto chciałby się z tobą spotkać, jak również temu, że zatrudniają tu też kulturalnych ludzi zgodziłaś się aby zakuto cię w kajdany i zaprowadzono do Sali spotkań. Odchodząc od swej celi, wyczułaś jeszcze wzrok dwójki strażników wpatrujących się w twój tyłek.
* * *
Alistar Riggs
Siedząc dwa lata w celi mającej trzy metry szerokości i dwa długości, błogosławiłeś swych rodziców, za to, że byli gnomami. Widziałeś jak ponad dwumetrowy półork, siedzący w celi obok z ledwością mieści się na więziennej pryczy. Ty nie miałeś nigdy takich problemów. Mając trochę ponad metr wzrostu, czułeś się tu w miarę wygodnie. Na tyle, na ile może czuć się wygodnie pirat w klatce. W dodatku na lądzie. Na jebanej, tethyrskiej ziemi.
Żarcie było obrzydliwe. Jak zwykle zresztą. Siedząc dwa lata w tej dużej – jak na twoje standardy – celi przyzwyczaiłeś się do więziennego żarcia. Nie było ono może górnolotne, ale prawdę powiedziawszy nie takie świństwa zdarzało ci się jeść.
Nic się nie zmieniło, od czasu gdy cię tu zamknęli. Pilnowali cię ci sami strażnicy, obok siedzieli ci sami więźniowie… Nudno jak cholera. Ale dziś zauważyłeś zmianę. Nie było jak zwykle trzech strażników, ale czterech. Dziwne. Ciekawe, po co zwiększyli straż nad małym, bogom (i nie tylko) ducha winnym gnomem. Przyjrzałeś się uważnie nowemu. Miał na sobie mundur, nie kolczugę. Widać nie służył tu, wśród więźniów. Ten nowy - niski, barczysty człowiek, odezwał się do ciebie tymi słowami:
- Riggs? Ktoś chce z tobą rozmawiać. Dla twojego bezpieczeństwa nie próbuj żadnych sztuczek, dobra, mały? – grubym głosem rzekł człowiek. Wszedł to twej celi, zapiął ci kajdany na rękach i nogach, po czym związał kciuki razem. Głupiec nie wiedział, że w ten sposób również możesz rzucać czary… Jednak pewny swego strażnik zaprowadził cię do Sali spotkań.
* * *
Hannibal
Przewracałeś się na swym małym łóżku, kiedy zbudził cię kopniak w brzuch. Otwarłeś oczy i zobaczyłeś półorka, mniej więcej wielkości małego słonia. Ubrany w zielony mundur strażnika czuł się pewnie. Wstałeś z zamiarem nauczenia tego skurwysyna co znaczy potęga Talosa, Władcy Grzmotów. Wyciągnąłeś rękę ku niebiosom przywołując błyskawicę. Nic się nie stało. Półork zarechotał.
- Ten twój Talos nic ci tu nie pomoże! Możesz go prosić o łaskę, ale jesteś w piekle, skurwysynu… - powiedział i poklepał cię po ramieniu, po czym wyszedł z celi.
To wydarzenie całkowicie zepsuło ci humor. Nie mogłeś tknąć swojego śniadania, podobnie było z obiadem. Obserwowałeś tylko niebo przez malutkie otwór, który strażnicy nazywali oknem. Nagle usłyszałeś szuranie i brzdęk otwieranej kraty. Do pomieszczenia wszedł dobrze zbudowany człowiek, mniej więcej twojego wzrostu.
- Hannibal, pan Dewart chce się z tobą spotkać. Daj się grzecznie zakuć w kajdany i nie czyń mi tu żadnych magicznych sztuczek, bo mogę rozjebać ci w każdym momencie łeb. Rozumiemy się? – powiedział nowoprzybyły. Pokiwałeś głową. Skuto ci ręce i nogi, po czym zaprowadzono - niczym niewolnika - do Sali spotkań.
* * *
Thoris Exori
Ten dzień nie należał do udanych - co to, to nie. Dziś chyba zapomnieli nawet o żywieniu. Nie był to twój szczęśliwy czas – tu, pięć metrów pod ziemią nie widziałeś wody, a co dopiero nieba. Przebywałeś w tej celi już od trzech miesięcy - wcześniej miałeś apartament w porównaniu z tym, co dostałeś po pobiciu dwójki strażników. W sumie, nikt im nie kazał obrażać bogów Furii w twojej obecności.
Straż wzmocniono do pięciu osób, z normalnej czwórki. Przetarłeś oczy. Nie, jeden na pewno spoza obszarów cel.
- Ej, ty, Furianin – ten przydomek zyskałeś po przykrym incydencie sprzed kwartału - Masz gościa. Chce z tobą gadać. Na górze, w komnacie spotkań. Pójdziesz z nami i to bez żadnych sztuczek. Nie będę się pytał czy rozumiesz co mówię, bo w razie czego wytłumaczę ci to ręcznie – zaśmiał się ze swego kiepskiego dowcipu, po czym, korzystając z twej chwili nieuwagi wszedł do środka i zapiął ci kajdany na rękach i nogach. Przy okazji zdążył cię kopnąć w łydkę. Szarpnął za ubranie, dźwigając twoje opadające ciało.
- Rusz się, kurwa! – ryknął, po czym wywlókł cię z celi i zaprowadził do Sali spotkań.
* * *
Gdy weszliście do komnaty spotkań, zobaczyliście wielkiego człowieka rozwalonego na krześle. Nogi położył na stole, jego czarne buty ze złotą obwódką zdawały się idealnie pasować na jego nogi. Czarny kapelusz o szerokim rondzie naciągnął na głowę tak, aby nie było widać jego twarzy. Przy boku miał przypięty rapier i małą kuszę. Za nim stało ośmiu strażników gotowych w każdym momencie oddać swe życie za żeglarza. Nieznajomy wstał. Miał ponad dwa metry wzrostu, a jego ciało było szczupłe, lecz muskularne. Miał lekko niebieskawą skórę. Zrzucił kapelusz i ukłonił się. Miał przystojną twarz młodzieńca, lecz naznaczoną trudami podróży, walki i zmartwień. Jego krótkie, czarne włosy były zmierzwione i nie był to efekt nagłego zrzucenia kapelusza. Odezwał się uprzejmym tonem:
- Witam Was, najlepsi spośród najlepszych. Sława, która Was otacza dobiegła nawet moich uszu. Chciałbym porozmawiać z Wami. Na osobności - dodał znacząco patrząc na strażników.
- Ależ panie! Nie możemy cię zostawić, ci bandyci są niebezpieczni i…! -
- Widzisz, chłopcze, mam straż. Zresztą, zostawcie tu komendanta Orteza, on się mną „zaopiekuje” - w głosie powietrznego genasi słychać było sarkazm. Młody strażnik przełknął głośno ślinę, ale posłuchał rozkazu. Po chwili wszyscy opuścili pomieszczenie, poza jednym. Był to niewysoki półelf ubrany w czarno-fioletowe szaty. Przy boku miał przypięty rapier.
- Witam was. Bractwo Krakena ma do was pewne zadanie. Dlatego, razem z moim przełożonym, Morganem, postanowiliśmy uwolnić najlepszych piratów, którzy tu przebywają. Tak poza tym, to nazywam się Delorfin Ortez. - powiedział półelf uprzejmym, acz rzeczowym tonem.
- Ja z kolei nazywam się Morgan. Morgan Dewart, syn sławnego Starego Diabła. Mój ojciec posadził tu kilkoro z was, za co chciałbym serdecznie przeprosić. Stary Diabeł nienawidził piratów, gdyż zabili jego ojca, a mego dziada. Ale dość tej historii. Jak już mówiłem, mamy dla was pewną ofertę. Wyciągniemy was z pierdla, w zamian za co będzie dla nas pracować. Wykonacie pewne zadanie. No, może kilka. Ostatnio nasi podwładni, piraci z Luskan, zaczęli się buntować. Rethnor, jeden z pięciu wysokich kapitanów Luskan, nie odpowiada na próby kontaktu z nim. Slarkrethel, wybraniec Umberlee i mój przełożony kazał mi to sprawdzić. I przy okazji wyciągnąć Was. - Morgan zrobił małą przerwę na zaczerpnięcie tchu, po czym kontynuował - Przed tym jednak mamy się udać do Skullportu, gdzie spotkamy się z Panem Skumów i Meritidem Archeneie z Waterdeep. Kilka dni temu skontaktował się ze mną Pan Skumów. Powiedział, że mam nie przypływać do Skullportu bez ładunku i załogi. Z tego co wiem, łajbę dostaniemy nową w Porcie Czaszek. Ale wcześniej musimy popłynąć do Calimshanu i Chultu. Po perły i heban. Znam dość dobrze tamte wody, więc mam tylko do Was pytanie. Czy wolicie gnić tutaj kolejne lata, czy może wolicie służyć Suczej Królowej i Bractwu Krakena? Zdecydowanie lepsze perspektywy macie będąc w Bractwie. To jak będzie? - zakończył swą wypowiedź powietrzny genasi.
- Będąc na waszym miejscu, wybrałbym służbę Bractwu. I wolność. Będąc na wolności możecie mścić się do woli na tethyrskich - i nie tylko - statkach. Czego nie zrobicie gnijąc w tych murach. - rzekł z uśmiechem Delorfin.
Morgan rzucił swoją sakwę na stół i powiedział:
- Złoto dla zuchwałych!