Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

[D&D FR 3.5] Na chwałę Umberlee!

sob sie 02, 2008 10:32 pm

1. Mistrz Gry: Corrick
2. Gracze: Nefarius, Sindarin, Dreamwalker, Klebern, Varmus, MaWro, Bergho, T^L (z tym, że od T^L i Dreamwalkera nie dostałem jeszcze kart postaci)
3. Konwencja: heroik fantasy
4. Mechanika: Tak; edycja 3.5; rzuty wykonują MG i Gracze
5. Kontrola MG nad poczynaniami postaci: postacie mają zadanie, z którego zostaną rozliczone, poza tym mają pełną swobodę (oczywiście w ramach swoich możliwości) a MG opisuje skutki ich działań
6. Relacje drużynowe: niesnaski dozwolone, jeśli ograniczą się do słownych przepychanek. Ewentualnie jakaś mała bijatyka.
7. Częstość postowania: raz na tydzień. Mogę prowadzić postać gracza przez okres, w którym wyjedzie.
8. Długość postów: Wystarczy tylko 1/2 strony A4. Elaboratów nie chcę. Posty mają być treściwe i pozbawione błędów ortograficznych.
9. Poprawność i schludność postów: bez emotikon. Sygnatury wyłączamy.
10. Zapis dialogów: dialogi piszemy kursywą, wypowiedź zaczynamy myślnikiem.
11. Zapis myśli: myśli postaci piszemy kursywą, wypowiedź zaczynamy tyldą. Kolor szary - tylko własne myśli
12. Imię postaci: na początku postu powinno znajdować się pogrubione imię postaci, które jest linkiem do jej portretu.




Na chwałę Umberlee!
Prolog: Złoto dla zuchwałych!

Na pokładzie wielkiego, kupieckiego galeonu trwała walka. Czterech shauginów otoczyło trójkę żeglarzy. Jeden z ludzi, wysoki, czarnobrody południowiec otworzył szeroko oczy i krzyknął
- Nigdy nie dostaniecie mojego syna! To piętno umrze wraz ze mną!
W ostatnim akcie odwagi i desperacji rzucił się na morskie diabły, jednocześnie dając znak swym ludziom aby uciekali. Ale oni byli z nim od samego początku i ani myśleli słuchać tego rozkazu. W ślad za swym kapitanem, zginęli rozszarpani przez shauginy.
To wszystko obserwował, bezpiecznie lewitując kilkanaście stóp na bocianim gniazdem, młody, może dwudziestoparoletni chłopak.

* * *

13 Mirtula, 1374 RD
Dwumetrowy mężczyzna o lekko niebieskiej skórze zwlókł się z łóżka. W jego błękitnych oczach wyraźnie było widać żywiołaczą naturę wiatru. Znów nawiedzały go wspomnienia.
- Kurwa. Czas skontaktować się z moimi przełożonymi.
Ledwo wypowiedział te słowa, przypomniał sobie, że robił to ledwie dzień temu. Miał zebrać załogę. I to nie byle jaką. Mieli to być najlepsi z najlepszych, najgorsi piraci jacy kiedykolwiek chodzili po pokładach statków. Ale to była dopiero połowa zadania. Miał się z nimi stawić w Skullporcie. Jak najszybciej.
Wstał, naciągnął wysokie, czarne buty na swe wielkie stopy, przypiął do pasa ząbkowany nóż o dziesięciocalowym ostrzu i samopowtarzalną kuszę. Na koniec zapiął czarny płaszcz, a na głowę nałożył kapelusz o szerokim rondzie. Prezentował sobą ciekawy widok. Nie co dzień można spotkać dwumetrowego genasi powietrza. W dodatku tak bogato ubranego, jak on. Będąc ubranym w budzący szacunek strój wyszedł z swego domu. Zamknął drzwi na klucz i zabezpieczył pułapką, po czym udał się w kierunku… Właśnie, czego? Najbliższa cywilizowana osada była oddalona od jego siedziby o sto mil. I to na stałym lądzie!
- Kurwa mać! Muszę zebrać tą załogę. Tyle, że dostanie się do Tethyru zajmie mi co najmniej kilkanaście dni. Kurwa mać!
Skończywszy swój monolog, wrócił do chatki. Usiadł przy stole, otworzył ukradzioną księgę czarów i zaczął przerzucać stronnice. Lecz to co musiał wiedzieć, dowiedział się jeszcze gdy był ledwo podrostkiem. Najlepsze więzienie na całym wybrzeżu Mieczy – jeśli chodziło o liczbę złapanych piratów – mieściło się w jego rodzinnym mieście, w Zazesspurze. Tyle tylko, że nikt nigdy z niego nie uciekł. A on miał wyciągnąć z niego największych skurwysynów jakich kiedykolwiek nosiła – a raczej nosiło – morze. Westchnął ciężko.
~ To będzie trudne zadanie…~ pomyślał.

* * *

4 Kythorna, 1374 RD
Morgan, powietrzny genasi o wiecznie zmierzwionych, czarnych włosach kroczył dumnie ulicami Zazesspuru. Trzy tygodnie zajęło mu dotarcie tu i obmyślenie planu uwolnienia swej załogi. Ustępowano mu drogi, gdziekolwiek się znalazł. Był tu znany jako niezły detektyw, żeglarz o ponurym usposobieniu i syn sławnego pogromcy piratów. Zaśmiał się w głos. Stał się jednym z rodzaju, których jego ojciec nienawidził, gdyż zabili mu rodzinę. Wydawało mu się to logiczne – on wszakże nienawidził shauginów.
Zatrzymał się na chwilę przy straganie z magicznymi zwojami. Pochylił się nad kilkoma prostymi sztuczkami, które sam znał ze swych dwurocznych studiów. Wyraził chęć zakupienia kilku iluzji, po które sprzedawca poszedł na zaplecze. W międzyczasie schował do torby trzy zwoje – pozwalający uczynić niewidzialną większą grupę ludzi, wzywający widmo służące wzywającemu oraz pozwalający wyczarować kilka goblinów. Dla pewności zakupił jeszcze zwój polimorfii, a za wszystko zapłacił pieniędzmi z sakiewki okradzionego rano kupca. Uśmiechnął się ciepło do sprzedawcy, zakręcił się na pięcie i odszedł raźnym krokiem. Wyszedł za róg i zaśmiał się w głos.
- Nigdy się nie nauczą. Ha! Nawet po półrocznej przerwie nie wyszedłem z wprawy. Nigdy mnie nie złapią. Ich problem – z uśmiechem na twarzy wzruszył ramionami. Udał się do swego domu. Przebrał się, spakował większość potrzebnych rzeczy do przenośnej dziury, którą następnie schował do kieszeni płaszcza. Przypiął do pasa rapier, długi, ząbkowany nóż włożył do cholewy buta, a z tuby na zwoje wyciągnął przywołanie. Rzucił zaklęcie, z zadowoleniem stwierdzając, że w jego pokoju pojawiło się ośmiu potężnie zbudowanych orków.
- Dziś, kurwi syny, staniecie się dużo lepsi. Rozumiecie? – orki pokiwały głową. Genasi rozpoczął zaśpiew i po kilku minutach banda orków zamieniła się w straż przyboczną. Każdy z nich miał przypięty do pasa miecz, był ubrany w złoto-czerwone szaty i miał przynajmniej koszulkę kolczą.
~ Przedstawienie czas zacząć! ~ pomyślał Morgan wychodząc z domu i udając się do więzienia.

* * *

Zbrojny pochód dotarł do bram więzienia dla piratów. Jednego z najlepiej strzeżonych w całym Fearunie. Więzienie, z którego jeszcze nikt nigdy nie uciekł. Aż do dziś.
Morgan przekroczył bramę. Polimorfowani orkowie posłusznie podążyli za nim. Widząc bogatego mieszczanina, syna łowcy piratów w zbrojnej eskorcie, strażnicy nawet nie próbowali odebrać mu broni. Jedynie go pozdrowili. Szybkim krokiem udał się do Sali spotkań. Była to ogromna, okrągła sala o wysokim, łukowym sklepieniu. I jako jedyna w całym budynku, nie była chroniona strefą antymagii.
Podał strażnikom listę nazwisk. Popatrzeli na niego, jakby był co najmniej popierdolony. Ale wykonali posłusznie rozkaz.
~ Muszą im nieźle płacić. Ciężko dziś znaleźć takich służbistów ~ pomyślał.

* * *

Amon
Siedziałeś w swej celi. Jak co dzień, od trzech lat. Był to mały pokój, zaledwie na trzy metry szeroki i na dwa długi. Jedynie malutkie okno, które umiejscowione jest w północnej ścianie twego aktualnego „mieszkanka” wpuszcza tu trochę powietrza. Czasem, gdy Sucza Królowa jest wściekła, a na morzu szaleje sztorm czuć tu morskie powietrze. Ale zdarza się to wyjątkowo rzadko.
Nie pamiętasz kiedy ostatnio miałeś tak zły humor. Śniadanie, które ci podano, było złożone wyłącznie z kawałka czerstwego chleba i odrobiny starego, już kwaśniejącego masła. I do tego kubek wody. Obiad zresztą nie prezentował się dużo lepiej. Kasza i mleko. Zaiste, rozpieszczali cię.
Nikt cię nie odwiedzał, bo zresztą nie miał kto. Bardzo się zdziwiłeś gdy podszedł do ciebie łysy strażnik, ubrany w uniform, a nie w kolczugę, jak zazwyczaj nosili się ci, którzy pracowali wśród więźniów.
- Rusz te dupsko, chuju. Masz gościa. Jakiś skurwysyn chce z tobą gadać - widząc twój zdziwiony wyraz twarzy, tylko się uśmiechnął. Otwarto żelazne drzwi twej celi, zakuto cię w kajdany i zawleczono do komnaty spotkań.

* * *

Pharaxes Talaudrym
Po raz setny tego dnia przeklinałeś kapitana Dewarta, dzięki któremu trafiłeś do pierdla. Do tej jebanej dziury. Pomieszczenie, które od kilku lat służyło ci za mieszkanie, było za małe dla pisklęcia smoka, a co dopiero dla kochającego wodę i wolną przestrzeń wodnego genasi. A dla ciebie już szczególnie. Od dwóch lat nie byłeś w wodzie, twoje błony między palcami prawie zdążyły zaschnąć. Przeklinałeś każdego, kto ci kiedykolwiek coś zrobił. Od matki, która cię porzuciła, przez starego wygę Dewarta, aż po zarządcę więzienia, który nie chciał dać ci przynajmniej balii z wodą.
Rozejrzałeś się po swej celi. Małe pomieszczenie, malutka prycza. Pilnuje cię sześciu strażników. Dziś było siedmiu. Przetarłeś ręką oczy. Nie, to nie siedmiu. To jeden z tych, którzy pracują w komnacie spotkań. Zdziwiło cię, kto chce z tobą rozmawiać. Ale nie dałeś tego po sobie pokazać.
- Pan Dewart chce z tobą rozmawiać. Bądź tak uprzejmy i idź tam. Bez żadnych sztuczek, dobra? - zapytał wysoki brunet. Wszedł do twojej celi, zapiął ci kajdany na rękach i nogach, po czym, w zbrojnej eskorcie, zaprowadził cię do komnaty spotkań.

* * *

Faurgar Rudy Sztorm
Jak zwykle, przespałeś śniadanie. Zresztą, kto by to gówno chciał jeść. Przez pięć lat nie jadłeś tego, teraz też nie będziesz. Zauważyłeś zmiany w pilnującej cię szóstce strażników. Pojawiła się kobieta. Z bezczelnym i łakomym uśmiechem powiedziałeś do niej:
- Hej, panienko! Co za cycusie! – miast standardowego „Co się, kurwa, gapisz?!”.
Zobaczyłeś, że zaczerwieniła się pod hełmem, lecz nic nie odrzekła. Postanowiłeś kontynuować swoją próbę wydymania ślicznej pani strażnik.
- A jaka pupcia… No, no, no. Najlepsze Calishyckie kurtyzany takich nie mają! – powiedziałeś łapiąc ją za tyłek. Zrobiła się czerwona jak burak i pewnie dałaby się podejść i wydymać, nawet w tej celi, jeśli nie przyszedłby gruby jak beczka krasnolud w stroju świadczącym, że pracuje w Sali spotkań.
- Faurgar, popierdoliło cię czy co?! Odwal się od niej! A, tak poza tym, ktoś chce z tobą rozmawiać, stary chuju - ryknął krasnolud. Odpiął od pasa klucze, otworzył drzwi do twej celi, dał ci dwa razy po pysku, po czym zapiął kajdany - Rusz się, kurwa! – powiedział, po czym wypchnął cię z celi i zaprowadził prosto do komnaty spotkań. Nim tam doszliście, zarobiłeś jeszcze dwa razy drewnianą pałką w głowę.

* * *

Vex Greenbow
Z przyzwyczajenie wstałeś przed świtem. Niestety, jedyne okno znajdujące się w twej celi wychodziło na zachód i miało rozmiary puklerza. I to przystosowanego dla gnoma bądź niziołka.
Niestety, strażnicy nie spali. Jak zwykle zresztą. Stalowe kraty, za którymi przebywałeś od dwóch lat miały wystarczająco wąskie odstępy między sobą, abyś nie mógł przełożyć przez nie ręki. Cela idealnie dopasowana dla pirata i kieszonkowca w jednej osobie.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałeś żadnego zajęcia, którym mógłbyś się zająć. Żadnego kawałka drewna, z którego można by wystrugać jakiś posążek. Żadnego kawałka stali, którym można by to wystrugać. Nic, kompletnie kurwa, nic. Twój elfi duch cierpiał tu katusze przez dwa lata. Dwa lata bez kontaktu ze światem.
Zdziwiłeś się bardzo, gdy zobaczyłeś strażnika z komnaty spotkań. Wysoki, ciemnowłosy półelf o bardzo smukłej budowie podszedł do ciebie i rzekł:
- Quessir Greenbow, ktoś pana oczekuje. Bądź tak uprzejmy i pójdź z nami. Tylko bez żadnych sztuczek, dobrze? - zapytał. Kiwnąłeś głową, na znak, że się zgadzasz. Strażnik wszedł do celi, zakuł cię w kajdany, po czym, w trzyosobowej eskorcie, zaprowadził do Sali spotkań.

* * *

Yoshi Ezra
Obudziłaś się w swej celi, tak samo jak miesiąc temu. Jak cały ostatni rok. Po raz kolejny tego lata przeklinałaś swego zbyt ambitnego porucznika, dzięki któremu tu trafiłaś. Skurwysyn był na tyle bezczelny, że przyszedł z łowcami nagród i śmiał ci się w twarz. Niewielka cela to nie był szczyt twoich marzeń – wręcz przeciwnie, było to ucieleśnienie twych najgorszych koszmarów.
Zauważyłaś pewne zmiany wśród pilnujących cię strażników. Dziś pojawił się masywny półork. Śmierdzące bydle było bezczelne. Przystawiało się do ciebie. Syn orka odezwał się głosem, który pewnie uważał za bardzo zalotny, lecz w rzeczywistości przywodził na myśl szuranie statku po mieliźnie:
- Mała, ładna dupcia. I co za cycusie! Dasz skosztować? – na szerokiej twarzy zbereźnika pojawiła się ślina, która pewnie wyrażała podniecenie. Nie mogąc na niego patrzeć rzuciłaś metafizyczne „Spierdalaj”, po czym odwróciłaś się i zajęłaś posiłkiem. Nie mogłaś ukryć swego zdziwienia, gdy ktoś odezwał się do ciebie kulturalnym tonem:
- Lady, ktoś panią oczekuje w Sali spotkań. Pójdzie pani z nami bez żadnych sztuczek? – zapytał cię niski człowiek o przystojnej twarzy. Nie mogąc się nadziwić, kto chciałby się z tobą spotkać, jak również temu, że zatrudniają tu też kulturalnych ludzi zgodziłaś się aby zakuto cię w kajdany i zaprowadzono do Sali spotkań. Odchodząc od swej celi, wyczułaś jeszcze wzrok dwójki strażników wpatrujących się w twój tyłek.

* * *

Alistar Riggs
Siedząc dwa lata w celi mającej trzy metry szerokości i dwa długości, błogosławiłeś swych rodziców, za to, że byli gnomami. Widziałeś jak ponad dwumetrowy półork, siedzący w celi obok z ledwością mieści się na więziennej pryczy. Ty nie miałeś nigdy takich problemów. Mając trochę ponad metr wzrostu, czułeś się tu w miarę wygodnie. Na tyle, na ile może czuć się wygodnie pirat w klatce. W dodatku na lądzie. Na jebanej, tethyrskiej ziemi.
Żarcie było obrzydliwe. Jak zwykle zresztą. Siedząc dwa lata w tej dużej – jak na twoje standardy – celi przyzwyczaiłeś się do więziennego żarcia. Nie było ono może górnolotne, ale prawdę powiedziawszy nie takie świństwa zdarzało ci się jeść.
Nic się nie zmieniło, od czasu gdy cię tu zamknęli. Pilnowali cię ci sami strażnicy, obok siedzieli ci sami więźniowie… Nudno jak cholera. Ale dziś zauważyłeś zmianę. Nie było jak zwykle trzech strażników, ale czterech. Dziwne. Ciekawe, po co zwiększyli straż nad małym, bogom (i nie tylko) ducha winnym gnomem. Przyjrzałeś się uważnie nowemu. Miał na sobie mundur, nie kolczugę. Widać nie służył tu, wśród więźniów. Ten nowy - niski, barczysty człowiek, odezwał się do ciebie tymi słowami:
- Riggs? Ktoś chce z tobą rozmawiać. Dla twojego bezpieczeństwa nie próbuj żadnych sztuczek, dobra, mały? – grubym głosem rzekł człowiek. Wszedł to twej celi, zapiął ci kajdany na rękach i nogach, po czym związał kciuki razem. Głupiec nie wiedział, że w ten sposób również możesz rzucać czary… Jednak pewny swego strażnik zaprowadził cię do Sali spotkań.

* * *
Hannibal
Przewracałeś się na swym małym łóżku, kiedy zbudził cię kopniak w brzuch. Otwarłeś oczy i zobaczyłeś półorka, mniej więcej wielkości małego słonia. Ubrany w zielony mundur strażnika czuł się pewnie. Wstałeś z zamiarem nauczenia tego skurwysyna co znaczy potęga Talosa, Władcy Grzmotów. Wyciągnąłeś rękę ku niebiosom przywołując błyskawicę. Nic się nie stało. Półork zarechotał.
- Ten twój Talos nic ci tu nie pomoże! Możesz go prosić o łaskę, ale jesteś w piekle, skurwysynu… - powiedział i poklepał cię po ramieniu, po czym wyszedł z celi.
To wydarzenie całkowicie zepsuło ci humor. Nie mogłeś tknąć swojego śniadania, podobnie było z obiadem. Obserwowałeś tylko niebo przez malutkie otwór, który strażnicy nazywali oknem. Nagle usłyszałeś szuranie i brzdęk otwieranej kraty. Do pomieszczenia wszedł dobrze zbudowany człowiek, mniej więcej twojego wzrostu.
- Hannibal, pan Dewart chce się z tobą spotkać. Daj się grzecznie zakuć w kajdany i nie czyń mi tu żadnych magicznych sztuczek, bo mogę rozjebać ci w każdym momencie łeb. Rozumiemy się? – powiedział nowoprzybyły. Pokiwałeś głową. Skuto ci ręce i nogi, po czym zaprowadzono - niczym niewolnika - do Sali spotkań.

* * *
Thoris Exori
Ten dzień nie należał do udanych - co to, to nie. Dziś chyba zapomnieli nawet o żywieniu. Nie był to twój szczęśliwy czas – tu, pięć metrów pod ziemią nie widziałeś wody, a co dopiero nieba. Przebywałeś w tej celi już od trzech miesięcy - wcześniej miałeś apartament w porównaniu z tym, co dostałeś po pobiciu dwójki strażników. W sumie, nikt im nie kazał obrażać bogów Furii w twojej obecności.
Straż wzmocniono do pięciu osób, z normalnej czwórki. Przetarłeś oczy. Nie, jeden na pewno spoza obszarów cel.
- Ej, ty, Furianin – ten przydomek zyskałeś po przykrym incydencie sprzed kwartału - Masz gościa. Chce z tobą gadać. Na górze, w komnacie spotkań. Pójdziesz z nami i to bez żadnych sztuczek. Nie będę się pytał czy rozumiesz co mówię, bo w razie czego wytłumaczę ci to ręcznie – zaśmiał się ze swego kiepskiego dowcipu, po czym, korzystając z twej chwili nieuwagi wszedł do środka i zapiął ci kajdany na rękach i nogach. Przy okazji zdążył cię kopnąć w łydkę. Szarpnął za ubranie, dźwigając twoje opadające ciało.
- Rusz się, kurwa! – ryknął, po czym wywlókł cię z celi i zaprowadził do Sali spotkań.

* * *

Gdy weszliście do komnaty spotkań, zobaczyliście wielkiego człowieka rozwalonego na krześle. Nogi położył na stole, jego czarne buty ze złotą obwódką zdawały się idealnie pasować na jego nogi. Czarny kapelusz o szerokim rondzie naciągnął na głowę tak, aby nie było widać jego twarzy. Przy boku miał przypięty rapier i małą kuszę. Za nim stało ośmiu strażników gotowych w każdym momencie oddać swe życie za żeglarza. Nieznajomy wstał. Miał ponad dwa metry wzrostu, a jego ciało było szczupłe, lecz muskularne. Miał lekko niebieskawą skórę. Zrzucił kapelusz i ukłonił się. Miał przystojną twarz młodzieńca, lecz naznaczoną trudami podróży, walki i zmartwień. Jego krótkie, czarne włosy były zmierzwione i nie był to efekt nagłego zrzucenia kapelusza. Odezwał się uprzejmym tonem:
- Witam Was, najlepsi spośród najlepszych. Sława, która Was otacza dobiegła nawet moich uszu. Chciałbym porozmawiać z Wami. Na osobności - dodał znacząco patrząc na strażników.
- Ależ panie! Nie możemy cię zostawić, ci bandyci są niebezpieczni i…! -
- Widzisz, chłopcze, mam straż. Zresztą, zostawcie tu komendanta Orteza, on się mną „zaopiekuje” - w głosie powietrznego genasi słychać było sarkazm. Młody strażnik przełknął głośno ślinę, ale posłuchał rozkazu. Po chwili wszyscy opuścili pomieszczenie, poza jednym. Był to niewysoki półelf ubrany w czarno-fioletowe szaty. Przy boku miał przypięty rapier.
- Witam was. Bractwo Krakena ma do was pewne zadanie. Dlatego, razem z moim przełożonym, Morganem, postanowiliśmy uwolnić najlepszych piratów, którzy tu przebywają. Tak poza tym, to nazywam się Delorfin Ortez. - powiedział półelf uprzejmym, acz rzeczowym tonem.
- Ja z kolei nazywam się Morgan. Morgan Dewart, syn sławnego Starego Diabła. Mój ojciec posadził tu kilkoro z was, za co chciałbym serdecznie przeprosić. Stary Diabeł nienawidził piratów, gdyż zabili jego ojca, a mego dziada. Ale dość tej historii. Jak już mówiłem, mamy dla was pewną ofertę. Wyciągniemy was z pierdla, w zamian za co będzie dla nas pracować. Wykonacie pewne zadanie. No, może kilka. Ostatnio nasi podwładni, piraci z Luskan, zaczęli się buntować. Rethnor, jeden z pięciu wysokich kapitanów Luskan, nie odpowiada na próby kontaktu z nim. Slarkrethel, wybraniec Umberlee i mój przełożony kazał mi to sprawdzić. I przy okazji wyciągnąć Was. - Morgan zrobił małą przerwę na zaczerpnięcie tchu, po czym kontynuował - Przed tym jednak mamy się udać do Skullportu, gdzie spotkamy się z Panem Skumów i Meritidem Archeneie z Waterdeep. Kilka dni temu skontaktował się ze mną Pan Skumów. Powiedział, że mam nie przypływać do Skullportu bez ładunku i załogi. Z tego co wiem, łajbę dostaniemy nową w Porcie Czaszek. Ale wcześniej musimy popłynąć do Calimshanu i Chultu. Po perły i heban. Znam dość dobrze tamte wody, więc mam tylko do Was pytanie. Czy wolicie gnić tutaj kolejne lata, czy może wolicie służyć Suczej Królowej i Bractwu Krakena? Zdecydowanie lepsze perspektywy macie będąc w Bractwie. To jak będzie? - zakończył swą wypowiedź powietrzny genasi.
- Będąc na waszym miejscu, wybrałbym służbę Bractwu. I wolność. Będąc na wolności możecie mścić się do woli na tethyrskich - i nie tylko - statkach. Czego nie zrobicie gnijąc w tych murach. - rzekł z uśmiechem Delorfin.
Morgan rzucił swoją sakwę na stół i powiedział:
- Złoto dla zuchwałych!
Ostatnio zmieniony ndz sie 03, 2008 5:13 pm przez Corrick, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

sob sie 02, 2008 10:41 pm

Alistar Riggs

Gnom popatrzył po towarzyszach, których przecież widział pierwszy raz w życiu. Długa rozłąka ze światem, zamknięcie w celi, brak Sularisa, brak miliona magicznych zabawek, które jako przeklęte zostały spalone przez ludzi, którzy go pojmali zanim przyjechał mag na tyle kompetentny by docenić ich wartość. Teraz miejsce gdzie je spalono porastało już młodymi drzewkami. Gaj już zebrał opinię nawiedzonego, ale pytany o to Alistar tylko wzruszał ramionami jakby mówiąc - "macie co chcecie".

Alistar cieszył się w duchu, że w jakimś dziwnym odruchu schował księgi i Sularisa w bezpiecznie miejsce, nawet niedaleko stąd bo jeśli się stąd wydostanie, pozbawiony części swych mocy będzie miał marne szansę na przeżycie. Rzeczywistość jednak, swoim zwyczajem, była dużo okrutniejsza i śmiała się szaleńczo z układanych starannie planów przezwyciężenie trudności, które piętrzyła jedną za drugą przed gnomim wynalazcą.

~Żebym tylko miał mój warsztat, chociaż igły do tatuażów~ - dumał sobie gnom siedząc w najmroczniejszym lochu jakby co najmniej pół Faerunu powiesił za flaki. Jedyne jednak na co mógł liczyć to podmokła podłoga miejsca dowcipnie nazywanego przez strażników Loszkiem (najbrudniejsza chyba część tego więziennego kompleksu) i oczywiście towarzystwo szczurów i karaluchów, które z wielkim entuzjazmem przybywały o każdej porze posiłku. Po długich miesiącach rozmyślań, gnom doszedł do tego że nie chodzi o woń potrawy (wyjątkowo paskudną) ale po prostu przyzwyczajenie. ~Ciekawe kto był wcześniej lokatorem tego miejsca?~ - zastanawiał się często Alistar, z niepokojem patrząc na żółć pogryzionych przez szczury kości ludzi i nieludzi. Póki co trzymał się znośnie, choć świadomość, że jest pozbawiony swoich mocy i ta charakterystyczna głucha pustka w głowie sprawiały, że z głową gnoma działy się dziwne rzeczy. Miał wiele pomysłów na ucieczki, ale wszystkie rozbijały się o jeden szczegół - cholerne pole antymagiczne i antypsioniczne. Alistar słyszał kiedyś, że szczególnie zasłużeni kapłani Mystry mogą używać czarów w takich miejscach. Pech - żadnego nie było pod ręką, a nawet gdyby był to na pewno nie pomógłby wyznawcy kilku bogów, z których żaden nie nazywał się Mystra.

Tak więc ogólnie rzecz biorąc sytuacja była chujowa a nawet bardzo chujowa. Bez perspektywy wyjścia z celi i dowcipnymi uwagami strażników typu "wyjdziesz jak Ci głód wybije z głowy piractwo" nie mógł daleko zajechać. Alistar cieszył się tylko, że w swoich "apartamentach" miał własną "łazienkę" i nie musiał się obawiać schylając się po mydło. Co to w ogóle ma być? Zamknęli go daleko od innych jakby był jakimś jebanym psychopatą, a przecież on tylko tworzył magiczne przedmioty? No i gadał do wiszącej w powietrzu adamantytowej czaszki, ale to tylko przedmiot magiczny - nic dziwnego w tym przesiąkniętym cholerną magią świecie.

- Tak - tylko jedno słowo wypadło z ust gnoma, zabrzmiało ono jak jakieś wyjątkowo ciężkie przekleństwo. Kto wie z czym będzie się wiązać służba dla nowego kapitana? Ostatecznie jednak rola Alistara zawsze sprowadzała się do jednego - tworzenia przedmiotów - a jak kapitan nie będzie się umiał odezwać w cywilizowanym języku - Alistar znajdzie na to radę. Przeklęte pantalony kastracji (w założeniach miały to być pantalony potencji, no ale nie zawsze wychodzi tak jak byśmy chcieli) już z niejednego twardziela zrobiły uległego sługę imć Pana Alistara. Gnom rozejrzał się po innych. Wyraźnie głośno westchnął, ale nie było to westchnięcie ulgi. Było w nim jakby cierpienie i godzenie się z losem. Nadziei raczej nie.
 
MaWro
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 326
Rejestracja: pt kwie 04, 2008 9:41 pm

sob sie 02, 2008 11:11 pm

Amon

Amon intensywnie się zastawiał się któż to może chcieć się z nim widzieć kiedy wleczono go do celi. Przez ostatnie trzy lata czuł pogardę do samego siebie, godziny spędzał na myśleniu na tematy ucieczki, ale wyglądało na to, że ucieczka stąd była po prostu niemożliwa, to była najlepiej zrobiona cela w jakiej kiedykolwiek siedział, ci którzy ją stworzyli musieli być prawdziwymi profesjonalistami.. Jedynym co go trzymało przy nadziei była jego wiara w Umberlee i myśl o tym, że kościół Suczej Królowej nie porzuci go po tym jak trafił do paki osłaniając odwrót...
Wejście strażnika tylko go dodatkowo zirytowało, normalnie ktoś kto go uraził nie żył za długo , lecz był bezsilny. Po wejściu do Sali Spotkań obrzucił spojrzeniem inne osoby w niej zgromadzone, które jak się później okazało miały być jego towarzyszami

Z uwagą przysługiwał się przemowie człowieka zwącego się Morganem Dewartem..,ofercie wyciągnięcia go z pierdla, która wywarła na nim zdziwienia, chociaż pewnie ucieczka z tego miejsca gdzie mógłby używać magii byłaby sporo łatwiejsza niż ucieczka z celi...Jego wahania ostatecznie przerwało wspomnienie o Umberlee i Bractwie Krakena, Po chwili, gdy wielki człowiek skończył mówić odpowiedział :

-Zdecydowanie preferuje służbę mojej bogini od siedzenia w tej dziurze- odpowiedział raźnym głosem, myśląc w głębi duszy, że ów człowiek będzie dobrym kapitanem, prawdopodobnie najlepszym z tych pod którymi dotychczas służył, co prawda gdyby się okazał nie dobrym kapitanem prawdopodobnie dość ciężko byłoby ukraść mu okręt, lub zejść z niego bez jego zgody, oraz oceniając wzrokiem zawartość sakiweki Ale wszystko jest lepsze od siedzenia w tej dziurze stwierdził z cieniem uśmiechu który pojawił się na jego twarzy po raz pierwszy od paru lat...
 
Bergho
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 300
Rejestracja: ndz wrz 16, 2007 9:05 pm

ndz sie 03, 2008 12:01 am

Vex Greenbow

Księżycowy elf nawet nie ukrywał zdumienia. Otworzył szeroko swe zielone oczy przez kilka chwil bezmyślnie wpatrując się w pół-elfa. Gdy wreszcie zdołał ochłonąć przez jego głowę przeleciały następujące myśli ~ Co to za jeden i czego ode mnie chce? I dlaczego ten efekt wpadki jakiegoś elfa z człowiekiem zachowuje się względem mnie tak kurtuazyjnie? Przez ostatnie lata nie słyszałem równie kwiecistej "przemowy". Chyba muszę mieć na niego baczenie ~

Po tej nagłej zmianie położenia pozwolił sobie nawet na jedną uwagę:
- No proszę! Mam gościa... Pierwszy raz od jakiś... dwóch lat! - prawie, że wykrzyknął przesadnie eksponując swój entuzjazm - Powiedz mi tylko czy ten "ktoś" posiada imię? - usłyszał tylko: -wszystko w swoim czasie

Łotrzyk opuszczając celę pomyślał: ~ Chyba pobiłem swój życiowy rekord, jeszcze nigdy nie siedziałem za kratkami dłużej niż tu. Pieprzone gnojki... żarcie które tu serwowali było gorzej niż obrzydliwe, przetrzymywali mnie tu jak jakiegoś psa czekającego na uśpienie. Do tego te ich ciągłe docinki i groźby. Mogli chociaż postarać sie o jakąś wygodną prycze. Teraz dodatkowo ta hybryda zachowuje pozory grzeczności. W najlepszym wypadku to zwykła obawa, w końcu wie do czego jestem zdolny... ~. Vex rozmyślając nad swym wcześniejszym i obecnym położeniem z zaciekawieniem przyjrzał się innym więźniom wypuszczanym z cel. ~ A to co? dzień dobroci dla więźniów? Albo chce się z nami widzieć jedna i ta sama osoba, albo jestem cuchnącym krasnoludem ~ na chwilę oderwał myśli od pół-elfa. W następnej kolejności rzucił okiem na każdego z eskortujących go strażników. Okiem eksperta ocenił swoje szanse na ewentualną ucieczkę ~Mógłbym wyśliznąć się z tych ciasnych kajdan... I co dalej? Spróbuję zabrać broń pół-elfowi i przystawić mu ja do gardła? To raczej kiepski pomysł. Chyba porozmawiam z moim "wybawcą".~

Z tym oto postanowieniem posłusznie ruszył do Sali Spotkań, by tam skonfrontować się ze swym przeznaczeniem...

Tu spotkało go kolejne zaskoczenie. Poznał właśnie niejakiego Morgana Dewarta. Dane mu było usłyszeć historię Starego Diabła, toteż był wyjątkowo zdumiony widząc jego syna. Dowiedział sie również jaką rolę pełni prowadzący go wcześniej pół-elf. Po tym jak Morgan przedstawił mu ofertę odparł prawie odruchowo:
- Chyba ja i moi przyszli towarzysze ~ niedoli ~ nie mamy wyboru... Nim jednak gdziekolwiek wyruszymy przyda nam się jakiś ekwipunek ~jak ja długo nie trzymałem w dłoniach rapierów...~, moi kompanii chyba sie z tym zgodzą
Ostatnio zmieniony ndz sie 03, 2008 12:30 am przez Bergho, łącznie zmieniany 2 razy.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

ndz sie 03, 2008 12:18 am

Hannibal

Starszy człowiek ubrany dość elegancko, nie stwarza absolutnie pozorów starego wyjadacza – pirata, mordercy i pijaka. Wyglądał jak dżentelmen, ba, nawet jak biedniejszy szlachcic. Co prawda nie zadbane ubranie, w którym siedział już jakiś czas, nabrało nieprzyjemnego zapachu potu i noszenie go nie sprawiało klerykowi żadnej przyjemności a już ty bardziej satysfakcji. Po nieprzyjemnym incydencie z orczym strażnikiem, którego Hannibal zapamiętał sobie dokładnie w pamięci, spokój więźnia skazanego na potrójną karę śmierci znów zakłócił jakiś osobnik.

Człowiek, bo bez wątpienia reprezentował tę rasę, rzekł do starego więźnia, że jest wzywany do człowieka o nazwisku Dewart. Stary kapitan wstał i pokojowy wystawił ręce przed siebie. Był pewny, że nic nie zdziała, gdyż magia nawet ta kapłańska nie działa w tym budynku. Nic nie szkodzi i tak nie miał nic do stracenia. A strażnik w końcu doprowadził człowieka do pomieszczenia, gdzie dołączył do kilku innych więźniów, już stojących w salce. Przy stoliku siedział dziwny mężczyzna, którego matka prawdopodobnie kurwiła się z jakimś żywiołakiem czy dżinem.

Choć Hannibal miał dobry humor, wolał nie udzielać głupich komentarzy, do monologu Dewarta. Uważnie wysłuchał wszystkiego, co miał do powiedzenia nie-człowiek. Po chwili padły dwa pierwsze pozytywne i optymistyczne odezwy, które ratowały śmiałków od gnicia w lochach. W końcu i sam Hannibal postanowił się wyłonić z tłumu. Groziła mu kara śmierci i nie miał nic do stracenia, a tak przynajmniej jeszcze pożyje, zabije tego zielonego ryja, który zakpił z potęgi jego boga, a na koniec zabije Starego Diabła, który go posadził w tym zasranym więzieniu. Choć nie miał wielkiego żalu do Dewarta, za więzy rodzinne z jego pogromcą, współczuł mu wielce, że nosi na sobie piętno nienawiści tylu piratów, jakie pozostawił na nim jego ojciec, chociażby samym nazwiskiem.

Propozycja nie była tyle kusząca, co nie do odmowy. Fakt, swoje lata miał, lecz jeszcze chciał zwiedzić kilka miejsc w swym życiu. –Niechaj błysk piorunów, zawsze oświetla Ci drogę, lawina zawsze odśnieży Ci ścieżkę a wicher oczyści wszelkie przeszkody mój dobrodzieju.- rzekł z ewidentną nutką ironii w głosie. Jasne było, że kpił sobie z dobroduszności mieszańca. On nie ratował ich z szacunku, którego nabrał za młodu słuchając opowieści o strasznym kapitanie Hannibalu, nie. Wyciągał ich z więzienia bo miał w tym interes i każdy to dobrze wiedział.

-Jak Wszyscy doskonale wiemy, kościoły Umberlee i Talosa, są zaprzyjaźnione a ich wyznawcy są skorzy do współpracy, niech więc i tutaj tak będzie… Tylko rzeknij mi mój miły panie… Kim jest staruszek bez swej podpory, jaką była włócznia, czy starej brzytwy, za jaką służył stary, zasłużony tasak?- zapytał, dając wyraźnie do zrozumienia, że chciałby odzyskać wszystko co miał przy sobie w momencie, gdy został pojmany, jednocześnie wyrażając chęć współpracy, nie tyle z Bractwem Krakena, co bardziej z kościołem Królowej Głębin.
 
Awatar użytkownika
Varmus
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1443
Rejestracja: śr sty 18, 2006 5:52 pm

ndz sie 03, 2008 1:25 am

Faurgar
Theme (puścić na cały regulator ;F)

~ Aj, aj, aj, Faurgarze, dzionek zapowiadał się dupny od samego rana... ~

Śniadanie - to samo gówno. Bleh. Kto to je? Faurgar robił raczej użytek ze szczurów odwiedzających jego celę, w nadziei na resztki śniadania. I tak chujowe śniadanko więzienne stawało się pułapką na coś pożywniejszego. Chuj z bombką, że surowego.

Po porannym szczurze i kontynuacji malowania fresku na własną cześć za pomocą szczyn, Faurgar z przyjemnością stwierdził, że nastąpiła rotacja w kadrze strażniczej. To było częste, w tym więzieniu straż przy celi Rudego Sztormu była uznawana za karę - a sam zainteresowany miał niezłą radochę w podtrzymywaniu tego stan rzeczy. Na ścianie celi dumnie pyszniły się cztery kreseczki , po jednej za każdego strażnika, który został zwolniony na leczenie psychiatryczne. Puenta tkwiła w tym, że nowym strażnikiem była kobieta, a to dawało szansę dymanka. Własna ręka nie była zła, plus zestrzeliwanie mew przez okienko było fajne, ale nic dupci nie zastąpi.

Niestety, opatentowany jednolinijkowiec Faurgara tym razem zawiódł. Wciąż pozostała możliwość numer dwa, czyli zwabienie do celi i gwałcik, ale na to trzeba będzie poczekać. Wszak najpierw trzeba było załatwić sprawę z pewnym górskim brudasem żrącym kamienie.

- Ależ jasne, szefuńciu - powiedział mężczyzna z bezczelnym uśmiechem do krasnoluda. - Choć nie wiem, w czym rzecz, tobie i tak dupy nie da. A nawet gdyby, i zakładając, że ci maluch nie zawiedzie, kuśka ci opadnie, zanim znajdziesz i wleziesz na odpowiednio wysoką skrzynkę, żeby chujem sięgnąć do ciasnej cipeczki tej kurewki. - tu Faurgar zarobił kolejny cios pałką. - He, he, spokojnie, kozia mordo... Zachowaj się na wasze brodate babska z całkowitym brakiem jakichkolwiek kobiecych cech. Z drugiej strony, czy to prawda, że wasze kobity mają kutasy? To by tłumaczyło, czemu tak nie lubicie się z elfami. Rywalizacja o tytuł czołowych pedałów Krain, che, che! - wściekły krasnolud strzelił Rashemitę pałką po raz drugi.

Gdyby Faurgar nie był ciekawy, co za tępy chuj ma zamiar z nim porozmawiać, odebrałby kurduplowi tę pałkę i tłukł go nią tak długo, aż przestało by to być śmieszne. Cóż, trzeba mieć swoje priorytety.

Rozmówcą i wybawicielem okazał się być powietrzny wyskrobek, wnuk Starego Diabła - notabene, Faurgar uważał go za całkiem fajnego faceta, łapał piratów i niczego się nie bał - emanujący wprost pedalską aurą, spotęgowaną przez jego wzrost. Krasnolud od celi miał kolejnego rywala. Albo chłopaka.

Co nie zmieniało faktu, że gadał z sensem.

- Fajnie, koleś... Choć zapewne nie dokończę mojego arcydzieła na ścianie celi, idę na to! Złoto, wolność, radocha, no i wszystko dla Morskiej Suczki! Dla mnie bomba, tylko, zaraz, kurwa, gdzie haczyk, hę? Podpisujemy cyrograf? Będziemy musieli się przefarbować na różowo? Czy wstąpić do twojego prywatnego haremu, co, pedałku? Che! A, chuj z tym. Tylko dajcie mi statek i porządny kolczasty łańcuszek, a będę rabował, gwałcił i palił, co będzie trzeba! - stwierdził Faurgar.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

ndz sie 03, 2008 3:58 am

Yoshi Ezra

Nie cierpiała tego miejsca. Tu było brudno, pełno pcheł i szczurów. Jeszcze nie tak dawno dowodziła galeonem, którego nazwa wprowadzała strach w serca najodważniejszych marynarzy, a teraz przyszło jej jeść to paskudztwo, które strażnicy serwują im jako jedzenie. Ile razy wspominała Boshi, tyle razy wymyślała coraz bardziej okrutniejsze męki, jakie temu zdrajcy zada. Zastanawiała się na ucieczką, jednak jej uroda była jej przekleństwem w tej norze. Strażnicy jak much do lepu przyłazili co chwilę i przez mały wizjer patrzyli się na nią godzinami. Nie raz słyszała jak kłócą się o to, którego pora teraz na gapienie. Pewnie się mendy nawet tam onanizowali. Tfuu, odraza.

Ten nowy półork, który pewnie sam siebie uważał za super przystojniaka, zalecał się do niej. O ile zalotami można nazwać maniery dzika na ryjowisku. Ale dziś o bogini, pojawiły się doskonałe wieści. Otóż zabrano ją na spotkanie z pewnym wpływowym człowiekiem, który oferował jej wolność w zamian za pewne kilka robótek. Nie tylko jej. Całkiem zgrabną gromadkę tutaj uzbierał. Gromadkę straceńców, którzy pójdą na koniec świata, by odzyskać wolność. Takich, co nie żal było stracić. Ale nie miała wyboru, jak każdy tutaj. Albo przyjmie tą propozycje, albo zawiśnie na szubienicy.

Popatrzyła na swe ubranie. Po całym roku gnicia w tej celi, było zaledwie strzępkiem dawnego świetnego stroju. Postarała się poprawić choć trochę swój wygląd. Westchnęła lekko tylko, gdy stwierdziła, że i tak nie ma to sensu. Ukłoniła się lekko i uśmiechnęła na widok człowieka i półelfa
- Witaj miły panie. Jakże doceniamy Twoją troskę o nasze samopoczucie i wszak niemal bezinteresowną pomoc w uniknięciu dalszego pobytu tutaj jak i pewnie rychłej śmierci na szubienicy. Podziwiamy i dziękujemy. Wszak trzeba oddać grzeczność naszemu gospodarzowi – uśmiechnęła się szeroko, pokazując swoje małe równe ząbki.
- Skoro zacny Pan zadał sobie tak wielkie trudy, by wydobyć nas z tej celi, wiedział wszak, że przyjmiemy jego propozycję, nieprawdaż ? Więc po co całą ta szopka z pytaniami ? Wszak swoją krwią cyrografu, jak szanowny tutaj kolega, nie zamierzam podpisywać. Wyżywanie się na statkach też mnie Szanowny Panie nie interesuje. Wolę je rekwirować z wszelkim dobrodziejstwem. No cóż, ale jak każdy tutaj wolę mieć głowę tam gdzie ją mam, a nie przebywać w tym, jakże miłym pomieszczeniu pełnym zwierząt wszelkiej maści. – patrząc na drzwi za którymi na pewno stali czujni strażnicy - I nie wspominając też o gryzoniach i insektach.
 
Awatar użytkownika
Sindarin
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 851
Rejestracja: czw wrz 16, 2004 7:38 pm

ndz sie 03, 2008 11:43 am

Pharaxes Talaudrym

Prawie dwumetrowy, potężnie umięśniony genasi, ubrany jedynie w płócienne spodnie, usiadł na swojej pryczy. - Kurwa! - te słowa przez lata w więzieniu stały się dla mnicha swoistą mantrą. ~Ile można tu siedzieć! Niech cię diabli, Dewart! Gdy tylko się dorwę, rodzona kurwa-matka cię nie pozna!~ zawył w duchu.

Gdy tylko na dobre się przebudził, przez około pół godziny intensywnie ćwiczył. ~Muszę zachować formę. Jeśli kiedyś któryś z tych idiotów wejdzie do celi, zrobię z niego miazgę~ pomyślał z uśmiechem, patrząc w stronę strażników. Myśl o zamknięciu tak go wkurzyła, że z całej siły przyłożył pięścią w ścianę, zostawiając niewielkie wgłębienie, jedno z wielu na całej powierzchni kamienia. Pharaxes uśmiechnął się pod nosem ~Może za parę lat się przebiję...~

Przeżuwając obrzydliwe śniadanie, genasi patrzył na poobijaną ścianę i z pasudnym uśmiechem na twarzy wyobrażał sobie, co zrobi ze strażnikami, gdy tylko się stąd wydostanie. Nie byłby to przyjemny widok...

Po chwili podszedł do niego jeden z ludzi z komnaty spotkań i powiedział, że pan Dewart chce go widzieć, a następnie zakuł go w kajdany. ~Ty idioto! Nie dość, że otworzyłeś celę, to jeszcze dałeś mi broń do ręki! Właśnie podpisałeś swój wyrok śmierci!~ Nagle zdał sobie z czegoś sprawę.
- Zaraz! Powiedziałeś Dewart? Prowadź do niego! Mam z nim rachunki do wyrównania...

Gdy tylko weszli do sali spotkań, Pharaxes chciał od razu rzucić się biegem w stronę faceta rozwalonego na krześle, ale powstrzymał się. ~Coś tu nie gra... To nie jest Dewart...~ Sytuację rozjaśniła przemowa mężczyzny. Genasi uspokoił się trochę ~Dobra, jest synem Dewarta, ale nie mam zamiaru mścić się na nim za to, co zrobił jego ojciec. Szczególnie, że wydaje się, że młody poszedł w zupełnie inną stronę niż staruszek...~
Pomysł misji dla Bractwa Krakena wydał mu się na chwilę obecną wręcz doskonały. ~Przynajmniej przysłużę się trochę Suczej Królowej...~
- Jeśli o mnie chodzi, to zrobilbym wszystko, żeby się stąd wydostać. Jeśli będę mógł przy tym, zarobić, to jeszcze lepiej. Piszę się na to
 
Awatar użytkownika
T^L
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 63
Rejestracja: śr maja 07, 2008 2:48 pm

ndz sie 03, 2008 2:33 pm

Thoris Exori

Muskularny mezczyzna o niklym zaroscie i niezwyklymi oczyma z blekitnymi teczowkami przechodzacymi w barwe zlota spojrzal na straznikow. Od czasu gdy trafil do wiezienia niemal ciagle myslal o jednej rzeczy – co sie stalo tego felernego dnia gdy zostal zlapany w swojej swiatyni Talosa w Amn? Dlaczego Pan Burz nie pomogl mu zniszczyc przeciwnikow? Zsylajac mu wizje o jego przyszlosci, zamordowaniu swego ojca i oczyszczeniu kosciola Talosa ze slabych i niewiernych myslal, ze zostal wybrany przez Niszczyciela jako jego karzaca reke, przedluzenie jego woli i gniewu. Myslal ze zostal wybranccem Talosa. Dlaczego wiec Talos pozwolil polec Thorisowi na polu walki w jego wlasnej swiatyni? A moze jednak kobieta ktora podawala sie za jego matke, kaplanke Umberlee miala racje? Moze to Umberlee otaczala go opieka, moze to ona wybrala go jako jego czempiona? Jednak jaki cel mialaby w tym miec Krolowa Glebin?

I jeszcze ci smieszni straznicy pozwalali sobie tak traktowac syna wysokiego kaplana Talosa! Przeciez Thoris nie byl byle kim! Potega jaka w sobie posiadal odstraszala i przerazala wielu smiertelnikow, a Ci straznicy tak nim pomiatali!
~Niech ja tylko sie wyswobodze, nie dam wam okazji pomodlenia sie do waszych bogow~ zagrozil w myslach straznikom Thoris.

Gdy straznicy przywlekli Thorisa do komnaty spotkan Exori ujrzal wielkiego mezczyzne rozwalonego dumnie na krzesle. Uwadze nie umknelo mu to, ze rowniez jego sasiedzi z cel zostali tu zaproszeni. Thoris od razu wiedzial, ze szykuje sie cos wiekszego i bedzie to szansa na wydostanie sie. Gdy jednak Morgan skonczyl swoj monolog Thorisa uderzylo cos w glowe. Bylo to oszolomienie spowodowane wzmianka o Umberlee. Thoris juz teraz byl w rozterce religijnej. Nie wiedzial komu ma sie oddac. Czy mimo wszystko ciagle powinien podazac sciezka Pana Burz? A moze jednak jest to znak od Umberlee, kolejny znak dla swojego ulubienca?

-Umberlee…- wyszeptal cicho Thoris I po chwili milczenia wypowiedzial swym poteznym glosem -Tak- To wedlug niego wystarczylo na chwile obecna za odpowiedz.
 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

ndz sie 03, 2008 5:01 pm

Theme


- Cieszę się, że się zgodziliście. A teraz posłuchajcie mnie uważnie. Szanuję was za wasze czyny, sławę i doświadczenie. Ale przejdźmy do sedna. Samuel przedstawi wam plan naszej ucieczki. Z pewnym zastrzeżeniem – wyciągnął butelkę wina z plecaka - Napijecie się ze mną? – wyciągnął jedenaście kubków z podręcznej torby, po czym rozlał wina do każdego - Częstujcie się, proszę. To wino uniemożliwi wniknięcie w wasze umysły, tak więc władze więzienia nie mają szans dowiedzieć się o waszej ucieczce. Przynajmniej, do czasu gdy moja świta – wykonał zamaszysty ruch wskazując na strażników stojących za nim - nie zniknie nagle w środku nocy. A wtedy będziemy już daleko stąd. Taką mam przynajmniej nadzieję – dodał ściszonym głosem.
Zza jego pleców wystąpił wysoki półelf. Do pasa miał przypięty bogato zdobiony długi miecz w złotej pochwie. Przemówił głosem idealnie do niego pasującym - głębokim, acz delikatnym:
- Faurgarze, powściągnij na chwilę swój temperament. I Ty, droga Yoshi. Posłuchajcie mnie. Udało nam się zneutralizować pole antymagii, które otacza tą salę. Dzięki temu, pan Dewart… -
- Mówiłem Ci, żebyś nazywał mnie Morganem! Albo choć Białym Rekinem! – oburzył się genasi.
- Dobrze. Dzięki chwilowej neutralizacji pola antymagii, polimorfujemy razem z Morganem tych oto strażników – wskazał ręką na grupę ośmiu ludzi o wyjątkowo tępych wyrazach twarzy.
- Którzy w rzeczywistości są moimi orczymi sługami… - wtrącił Morgan.
- W Was. Następnie okryjemy Was iluzją, tak abyście wyglądali jak tamci. Wszystko jest na razie zrozumiałe? – nie czekając na odpowiedź kontynuował - Następnie pójdziemy do domu pana… Morgana, znaczy się. Tam też wybierzecie stosowny ekwipunek. Niestety, nie możemy odzyskać tego, który mieliście, gdy tu trafiliście, ale zaoferujemy Wam bogaty wybór z naszej zbrojowni. Później wyruszymy… -
- Niech to będzie niespodzianką, gdzie wyruszymy, Samuelu. Dziękuję Ci. Ortez, wyjdź na chwilę do swych strażników. Nie chcę by Cię podejrzewali o coś. – widząc, jak Delorfin wychodzi rzekł - Zaczynamy przedstawienie!

Wyciągnął z torby dwa zwoje i podał je półelfowi, który również zaczął rzucać czar polimorfii. Po kilku chwilach staliście naprzeciwko swych lustrzanych odbić. Morgan sprawiał wrażenie zdyszanego, lecz po chwili kontynuował zaśpiew. Minęły dwie minuty, a staliście się dokładnymi kopiami strażników. Genasi gestem ręki kazał Wam się zamienić miejscami ze swą „świtą”. Później zawołał Orteza, aby odprowadził ”więźniów” do cel. Wymienili jeszcze uśmiechy, poczym każdy odszedł ze swą „świtą” w swym kierunku.

Wyszliście z budynku. Nie mogliście uwierzyć, że znów jesteście na wolności. Świetnie udawaliście otępienie, z którym poruszali się strażnicy Dewarta. Po kilku minutach dotarliście do wielkiego domu. Był koloru dojrzałej brzoskwini. Jednak wewnątrz był zupełną odwrotnością. Dominowały w nim niebieskie ściany, stołki koloru morza i elementy statków, w większości pirackich. Widząc wasze pytające spojrzenia, Morgan odparł:
- Mój stary miał obsesję na tym punkcie. Mam tu deski z każdego zatopionego przez niego statku. Jak widać, dość dużo tego. Vex, podejdź no do mnie. Słyszałem, że lubisz walczyć rapierem. Proszę, przyjmij mój. Nie przyda mi się już. Wolę to - mówiąc to wyciągnął szybkim ruchem ząbkowany sztylet z buta - Zabójca Shauginów. Stworzył go dla mnie jeden z podwładnych ojca, po tym jak zarżnęły go Morskie Diabły. Znaczy, jak mój stary został zabity przez shauginy. A teraz, idźcie do zbrojowni, rozgośćcie się w moim domu i odpocznijcie. Za godzinę wyruszamy. Jeszcze co do tych jebanych iluzji – niestety, musicie być dalej zaklęci. Nie mam sił by po raz kolejny ich rzucać. Samuelu, weź ich do sekretnej zbrojowni. Natychmiast! – rzekł genasi odpinając płaszcz i rzucając go na krzesło. Następnie zerwał z siebie koszulę, odsłaniając muskularną klatkę piersiową i żylaste ręce. Poszedł na górę, a Wy podążyliście za półelfem do zbrojowni, która mieściła się w piwnicy. Znajdował się tam bronie wszelkiego rodzaju – od wymyślnych biczów i łańcuchów, przez dwuręczne miecze, aż po krasnoludzkie topory i młoty. Zbrojownia miała też szeroki wybór ubrań i zbroi, od szlacheckich płaszczy i wykwintnych koszul, aż po zbroje płytowe. Gestem dłoni Samuel kazał Wam wybrać co chcecie.

Półelf cicho podszedł do Yoshi. Położył swą dłoń na jej ramieniu i rzekł:
- Dawno się nie widzieliśmy, pani Kapitan. Proponuję wziąć ten – gestem wskazał na bicz koloru hebanu - To Hebanowy Bicz, wymysł Czerwonych Czarnoksiężników z Thay. Bardzo przydatna broń, Morgan sprowadził ją z myślą o Tobie.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

ndz sie 03, 2008 6:06 pm

Yoshi Ezra

Yoshi podeszła cicho do półelfa. Dawne uczucie roztętniło na nowo. Jakże dawno nie przytuliła się do swego kochanka. wtuliła się w jego ciała, najmocniej jak mogła, położywszy głowę na torsie mężczyzny. Ręka powoli niczym wąż kierowała się w dół ramienia półelfa, aż napotkała na bicz. Powoli ostrożnie wzięła go do ręki, spojrzała się w twarz kochanka i leciutko go pocałowała w usta
- Dziękuję.
Kobieta obróciła się uśmiechem i gracją wokół siebie oddalając się od elfa
- Zaprowadź mnie do łazienki. Muszę zmyć ten brud tamtego wszawego miejsca.
Trzymając za rękę półelfa poszła z nim na górę. Gdy dochodzili do drzwi łazienki, spotkała wychodzącego z niej Morgana. Uśmiechnęła się do niego i nieśmiało się spytała:
- Czy byłbyś panie tak łaskawy i mi przynieść jakieś kosmetyki. Ostatnio nie miałam czasu na żadne zakupy ?
- To zrozumiałe, Yoshi, że chcesz zadbać o siebie, jak na prawdziwą kobietę przystało. Zaraz Ci przyniosę rzeczy mej matki. Powiedz tylko czego potrzebujesz.
- Hmmm potrzebowałabym naprawdę niewielu rzeczy: szminka o kolorze byczej krwi, zapach agrestu i bzu, mydełko waniliowe, gąbkę, olbrzymi ręcznik - najlepiej dwa, szampon miętowy, lakier do paznokci tego samego koloru co szminka, obcinacze do paznokci, pilniczek, zestaw do depilacji rąk, szczoteczkę do szorowania, krem do rąk waniliowy, balsam o zapachu brzoskwiń, koszulę z koronkowym kołnierzykiem, buty oficerskie z wysoka cholewą, bryczesy - uśmiechnęła się szeroko - to chyba wszystko. A i klucz do tej łazienki. Nie ufam tym na dole
Morgan podrapał się po głowie. Oparł się lekko o ścianę założył ręce za głowę, lecz zapomniał o ręczniku, którym był owinięty. Ręcznik spadł na ziemię, odsłaniając wielkie przyrodzenie powietrznego genasi. Biały Rekin z szybkością niewiarygodną u kogoś jego rozmiarów schylił się i podniósł ręcznik zasłaniając się.
- Przepraszam - powiedział z promiennym uśmiechem - Może zrobimy inaczej, co? Pójdziesz ze mną do komnaty mej matki i wybierzesz sobie potrzebne rzeczy? Jeśli zajdzie taka potrzeba, osobiście stanę na warcie w czasie gdy będziesz się kąpać.
Yoshi uśmiechnęła się przemile, gdy upadł mu ręcznik. Jeżeli zrobiło to niej jakieś wrażenie to nie dała po sobie znać.
- Ależ dziękuję za troskę, ale już mam osobistego ochroniarza - spojrzała się na półelfa - A tym czasem niech łaskawy pan prowadzi, do pokoju.
- Pozwolisz, że się przebiorę ? To zajmie tylko chwilkę - odwrócił się i poszedł do swego pokoju. Na jego ogromnych plecach koloru błękitu zauważyła znamię w kształcie dwóch zderzających się fal - symbolu Umberlee. Z całą pewnością nie był to tatuaż. Po chwili Morgan wrócił, miał na sobie spodnie z białej, rekiniej skóry, dość luźne, i zaprowadził Yoshi do pokoju jego matki. Było to duże pomieszczenie, urządzone z przepychem. Po kilku chwilach znalazła wszystko czego potrzebowała i ruszyła się wykąpać. Zamknęła się na klucz w łazience razem z półelfem.
Minęły ponad dwa kwadranse, kiedy razem wyszli, uśmiechnięci i lekko zdyszani. Zeszli na dół. Yoshi była nie do poznania.. Miała na sobie luźną koszulkę z koronkowym kołnierzykiem, rozsznurowaną tak by było widać piersi, obcisłe bryczesy i skórzane buty z długą cholewą. Umalowana, roztaczała za sobą delikatną nutkę zapachów agrestu i bzu. Włosy, jeszcze mokre spięte byłe w kok. Yoshi wzięła resztę ekwipunku: koszulkę kolczą i sztylet pięknej roboty. Nałożyła koszulkę kolczą na siebie zaś do pasa przytroczyła bicz. Sztylet schowała w cholewę butów i uśmiechnęła sie do pozostałych. Nie wiadomo było, czy to miało być przeprosinami za tak długie oczekiwanie na nią.l
 
Awatar użytkownika
Sindarin
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 851
Rejestracja: czw wrz 16, 2004 7:38 pm

ndz sie 03, 2008 7:36 pm

Pharaxes Talaudrym

Pharaxes wyraźnie zasmucił się wiadomością o śmierci starego Dewarta. ~Szkoda... Nie dam rady się na nim zemścić... Przynajmniej na tym świecie...~

Gdy zostali doprowadzeni do zbrojowni, genasi nie przyglądał się zbyt intensywnie uzbrojeniu. W końcu najlepszą bronią było dla niego jego własne ciało. Jednak uwagę mnicha przykuła para karwaszy leżąca na półce. Gdy je założył, poczuł przyjemne mrowienie w rękach i nogach. ~No i o to chodzi...~ Nieopodal karwaszy leżała para butów i spodnie wykonane ze skóry sahuagina. Wydawały się wręcz stworzone do pływania. Po wyekwipowaniu się, Pharaxes wyjrzał przez okno. Zobaczył tam coś, czego tak pragnął przez te lata za kratami. ~Woda! I to cały staw!~ Ruszył szybkim krokiem w stronę drzwi wychodzących na podwórze.
- Wracam za kilka chwil -
Z zewnątrz dało się usłyszeć plusk. Kilka minut później genasi stanął w drzwiach, cały ociekając wodą. Na jego twarzy widać było wyraz niesamowitej błogości.
- Tego mi było trzeba -
 
Bergho
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 300
Rejestracja: ndz wrz 16, 2007 9:05 pm

ndz sie 03, 2008 7:53 pm

Vex Greenbow

Vex z lekkim wahaniem sięgnął po swe wino. Przyjrzał się cieczy po czym jednym łykiem opróżnił zawartość naczynia. Poczuł smak którego dawno nie doświadczył, po tak długim pobycie w wiezieniu odniósł wrażenie, że nigdy jeszcze nie kosztował czegoś równie wybornego. Prawie zdołał zapomnieć jak wgląda smak wolności. Każdego dnia wbrew nadziei miał nadzieję na zmianę swego podłego losu, dziś jego marzenia się ziściły. Odczuwał coś co nazwać można było euforią, choć umiejętnie nie dawał tego po sobie poznać. Plan Morgana wydał mu się całkiem dobry i możliwy do zrealizowania. Kiedyś zasłyszał opowieść o dwójce drowów, mieszkańców Menzoberranzan, którzy ścigani przez inne mroczne elfy uciekli się do podobnej sztuczki. Przeszył go co prawda dreszcz na myśl o przemianie w coś takiego, ale ostatecznie przystał na ów śmiały plan.
Ten dzień jak się okazało obfitował w niespodzianki. Morgan podarował łotrzykowi własny miecz. Elf zaskoczony przyjmując miecz skłonił się mówiąc
- Dzięki za twą hojność Morganie, zrobię z tego właściwy użytek, na chwałę Umberlee, Bractwa Krakena i własną

Czuł się nieswojo w nowej roli, to wrażenie dodatkowo potęgował widok samego siebie w ciele jakiegoś orka. Niemniej podobnie jak reszta świetnie wywiązał sie ze swej roli.

Gdy już dotarli do zbrojowni, nim jeszcze Samuel zdołał wykonać jakikolwiek gest zaczął przetrząsać ekwipunek w poszukiwaniu interesujących go przedmiotów. W pierwszej kolejności chwycił rapier, zważył go w dłoni. Uwielbiał ten przyjemny ciężar, teraz zdał sobie sprawę z tego jak bardzo. Wypróbował obie bronie. Zakręcił nimi kilka młynków. Z zastraszającą prędkością trudną do uchwycenia przez ludzkie oko ciął i dźgał parokrotnie powietrze. ~ Tak, ten oręż jest stworzony właśnie dla mnie ~ Następnie z zadowoleniem wybrał sobie ciemnoszarą skórznie. Rozpromieniony wziął kilka wytrychów z zestawem ślusarskim. Zabrał również czarno - czerwony pas wcześniej, dokładnie się mu przyjrzał. Przez pierś przewiesił sobie kolejny pas z przegrodami znakomicie nadającymi sie na noże do rzucania, o których również nie zapomniał. Wybrał pięć, z czego cztery przytwierdził do pasa zaś jeden po uprzednim wybraniu dla niego właściwej pochwy schował w rękawie dopiero co wybranej białej koszuli wiązanej rzemykiem. Upewnił się że nóż można łatwo i szybko wydobyć zza szerokiego rękawa. Ponadto zabrał najlepszy sztylet jaki wypatrzył. Wziął jakieś w miarę wytrzymałe szerokie czarne spodnie. Przymierzył wygodne skórzane buty z miękką podeszwą. Strój świetnie na niego pasował. Dość późno jego uwagę przykuły pewne rękawice. Bez wątpienia były magiczne. Zdarzyło mu się nosić lepsze od tych ale nie pogardził również tymi. Od razu odczuł różnicę ruchy jego rąk okazały się nieco szybsze. Chwilę po tym znalazł dość długą konopną linę, niestety nie zauważył żadnej innej wykonanej z lepszego materiału. Na szybko powybierał jeszcze: sakiewkę do pasa, jeszcze jedną koszulę, podobną do poprzedniej, tyle że czarną, płaszcz z kapturem tego samego koloru, drugą parę identycznych spodni, zwykłą kotwiczkę do liny i wreszcie plecak w którym mógł to wszystko pomieścić. Przez kilka chwil wpatrywał sie w znajdujący się za gablotą pas ze skóry białego rekina. Wreszcie przerwał szukanie przedmiotów dopiero teraz zdawszy sobie sprawę z tego jak okropnie cuchnie. ~ Chyba pora zakosztować kąpieli , kiedy do cholery jasnej ostatni raz sie kąpałem? Czuję we włosach wszy, strasznie śmierdzę, cały jestem brudny bardziej niż kiedykolwiek w swoim życiu ~

Odszukał pomieszczenie, w którym mógł skorzystać z tego cudownego dobrodziejstwa - kąpieli. Zgromadził wszystkie "środki czyszczące" jakie znalazł, nalał ciepłej wody do balii , wyposażył się w szczotkęi rozpoczął długą i dokładną kąpiel. Gruntownie się umył, zwłaszcza włosy i uszy. Rozkoszował chwilą, na moment zapominając o wszelkich troskach. Wreszcie wyszedł z balii. Należycie się wytarł i poubierał we wcześniej założone ciuchy. Do plecaka schował większość wytrychów z resztą przyrządów, czarną koszulę i płaszcz. Czuł się szczęśliwy, pierwszy raz od dwóch lat.

Czysty zaczął szukać butelek z jak najlepszym winem. Gdy znalazł jakąś butlę z "cudownym płynem" wziął ją ze sobą i zaczął ją opróżniać. Ruszył raźnym krokiem do salonu, wybrał jak najwygodniejsze siedzisko i położył na nim swe cztery litery. Rozkoszował sie winem w oczekiwaniu na Morgana. ~ Ten pas wyglądał całkiem interesująco no i przydałby się jakiś łuk. Mam nadzieję, że Morgan ma jakiś w posiadaniu, mimo że w zbrojowni żadnego nie znalazłem ~
 
Awatar użytkownika
Varmus
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1443
Rejestracja: śr sty 18, 2006 5:52 pm

ndz sie 03, 2008 8:58 pm

Faurgar
Theme

Ucieczka była... genialna. Stylowa, prosta i zaskakująco łatwa. Jedynie mało ciał coś przy niej padło... Ale to się nadrobi. Prawda, Faurgarze?

~ Prawda, prawda. ~ Rudy Sztorm uśmiechnął się do własnych myśli.

Po dotarciu do domu Morgana - a przynajmniej tak powietrzny wyskrobek chciał się nazywać, w sumie, czemu nie - nastąpiła krótka odprawa i gościna.

~ Wreszcie miękksze wyrko będzie, che, che. ~

Później zaproszenie do zbrojowni... Najpierw jednak Faurgar poszedł za dobrym przykładem Niebieskiego Karka i Ślicznej Dupci, zwanej dalej Pharaxesem i Yoshi, odpowiednio, i porządnie się wykąpał. Więzienie nie puszczało Faurgara pod prysznice po "incydencie mydlanym". Ale przynajmniej przekaz był jasny, nikt się do tyłka Faurgara nie dobierze. Dosłownie.

Z drugiej strony, po wyrwaniu genitaliów i wepchnięciu ich do mordy niedoszłemu napastnikowi, ten nigdy już do żadnej dupy się nie dorwie.

Następnie wizyta do zbrojowni... Rudy Sztorm poprosił ładnie o pięć minut dla siebie i wskoczył do środka z miną dziecka, które dostało na gwiazdkę jeden z tych lantańskich powozików.

Po kilku chwilach Faurgar powrócił do głównej sali z pyskiem wykrzywionym w banan, prezentując całe swoje jestestwo.

Trzeba przyznać, imponujące.

Na burzy rudych włosów tkwił czarny kapelusz kapitański ze złotym medalionem z rubinem na przedzie. Ruda broda była zmierzwiona i spięta w dwie luźne kitki. Wokół muskularnego ciała powiewał długi, piracki płaszcz bez rękawów, ze złotymi obszyciami, sięgający do pół golenia, z sięgającym pasa rozcięciem z tyłu. Pod nim widniała luźna, jaskrawa, czerwona koszula, przygnieciona połyskującą kolczą koszulką. Czarne spodnie wpuszczone były w wysokie, skórzane buty z cholewami, wypolerowane na błysk. Wokół korpusu luźno opasany był niepokojący, kolczasty łańcuch - każde jego ogniwo wyglądało jak miniaturowa ludzka czaszka, z czym po dwanaście ostatnich z każdego końca stopniowo się powiększało, a kości policzkowe wydłużały się w ostre kolce. Ostatnie ogniwa, również wyglądały jak ludzkie czaszki, lecz poprzebijane długimi, ostrymi kolcami długości dwóch cali. Metal, z którego łańcuch był wykonany, był bardzo ciemny, wręcz czarny, połyskujący lekko w świetle.

- No, kto wygląda zajebiście, zakały siedmiu mórz? Che, che, che!
Ostatnio zmieniony ndz sie 03, 2008 10:12 pm przez Varmus, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
T^L
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 63
Rejestracja: śr maja 07, 2008 2:48 pm

ndz sie 03, 2008 10:07 pm

Thoris Exori

Thoris tylko sie usmiechnal gdy on i reszta zbiegow trafili do domu Morgana. Byl wolny i mial teraz zamiar jakos sie stad wydostac. Tylko po co? Gdzie moglby pojsc? Thoris zaczynal rozwazac wszystkie mozliwosci ucieczki jednak zadna nie byla obiecujaca. Byl uciekinierem, gdyby teraz uciekl z pewnoscia za dlugo by nie nacieszyl sie z wolnosci.

Wpierw jednak do lazienki. Tak, to byl zdecydowanie dobry pomysl. Thoris dawno sie nie kapal I przydaloby mu sie odswierzenie. Zdecydowanie poprawiloby mu to nastroj. Nastepnie Thoris poszedl do zbrojowni. Zastanawial sie nad kradzieza ekwipunku a nastepnie wybiciu wszystkich osob w tym domu. Jakie to byloby przyjemne! Nie bylo jednak w tym wiekszego celu, jak sobie uswiadomil chwile pozniej Exori. Znowu nie wiedzial co robic.

-Daj mi jakis znak- wyszeptal pod nosem Thoris oczekujac odpowiedzi. Nie bylo to skierowane do kogos konkretnego, oczekiwal poprostu odpowiedzi, mial nadzieje, ze albo Talos, albo Umberlee wskaza mu kierunek, cos, dzieki czemu wiedzialby co dalej robic. Nie czekal dlugo na ow znak…

Thorisowi zaburczalo glosno w brzuchu. Dopiero teraz od momentu wywleczenia go przez straznikow do sali spotkan uswiadomil sobie ze od bardzo dlugiego czasu nic nie jadl. Mlody Exori usmiechnal sie z ironi sytuacji. Prosil o znak – otrzymal go. Thoris zaczal wymawiac inkantacje czaru, i po kilku sekundach na stole umieszczonym w rogu zbrojowni pojawila sie prawdziwa uczta. Swinia, steki, salaty wszelkiej masci, kawior, wszstko to, co pojawialo sie na stole wiekszosci szlachty. Dla Thorisa to nie byl niecodzienny widok – czesto sam wyczarowywal sobie posilek nie tylko sobie, ale wielu innym osobom. To co teraz wyczarowal napelniloby zoladki kilku dziesiecu ludzi. Exori niezwlocznie zaczal sie posilac w nieszczegolnie kulturalny sposob po czym zerknal na reszte uciekinierow -Czestujcie sie jesliscie glodni- powiedzial Thoris i wrocil do jedzenia.

Gdy juz skonczyl zadoolony z pelnym brzuchem zaczal rozgladac sie po zbrojowni. Od poczatku wiedzial czego chcial. Nie szukal tez dlugo. Znalazl napiersnik odpowiadajacy jego rozmiarom, buty, pas, wszystko co niezbedne. Szukal jeszcz czegos, broni odpowiedniej dla niego. Jego wzrok zatrzymal sie na wloczni, pieknie zdobionej zlotymi ornamentami i roznymi barwami koloru niebieskiego. Sprawdzil ostrosc wloczni i od razu odsunal palec z ktorego zaczela wyplywac kropla jego krwi. Bez wachania wzial wlocznie do reki, zgrabnie wykonal nia pare obrotow nad glowa i z dzikim usmiechem na ustach, usmiechem ktory nie wykwitl mu na ustach od czasu trafienia do wiezienia, wyszedl ze zbrojowni.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

ndz sie 03, 2008 11:31 pm

Hannibal

Hannibal choć po sobie nie pokazywał, był bardzo poirytowany faktem, że to nie on jest usłany największą legendą i to nie jego czyny były wspominane przez młodego Dewarta, za godne przypomnienia. Stary kapitan, od dawna bez statku i załogi zmarszczył brwi i spojrzał na kobietę o typowo dziwkarskim wyglądzie, która do rąk własnych dostała bicz. Musiała być kimś ważnym w tejże ekipie wyrzutków społecznych. Hannibal nie zważał na to. Z pewnością nie miał zamiaru traktować ją lepiej niźli pozostałych kompanów.

Dzięki swej niesłychanej mocy, zesłanej od Talosa, Hannibal potrafił napełniać każdą włócznie mocą elektryczności, więc tenże rodzaj broni nie robił mu różnicy, czy to stara poczciwa „igła”, czy coś nowego. Żal mu jedynie było dobrego tasaka, którym, niejedne ramię obciął w długim i burzliwym życiu. Musiał zadowolić się tym, co miał na stole, zbrojowni. Mało tego nie było, jednak jakością nie imponowało staruszkowi. Człek stanął nad stołem i uważnie się przyjrzał każdemu rodzajowi broni. Trzema palcami swej prawicy stukał się po ustach i w końcu przestał, gdy znalazł na stole, to czego potrzebował. Zgrabny sztylecik, to połowa genialnego morderstwa. Nieopodal krótkiego ostrza, leżał postarzały i ciężki, lecz na całe szczęście emanujący magią tasak, czyli jedna z podstawowych broni starych piratów. No i na samym końcu, zajmująca wiele miejsca, jedna z dwóch włóczni. Była starannie naostrzona, nie miała na sobie znamienia, używania.

Kapłan boga furii złapał do ręki włócznię a ta rozbłysła się błękitnym światłem, z charakterystycznym trzaskiem, jaki towarzyszy wyładowaniu elektrycznemu. Również i stary dobry mieczyk o zakrzywionej klindze miał specyficzne właściwości magiczne, które genialnie komponowały się z Talosyckimi cechami. Broń, po wzięciu do ręki bzyczała cichutko niczym gnomi wynalazek z Lantan. Hannibal przypiął do pasa broń na cienkim rzemyku, po czym pokierował się dalej, aby podejść do stołu z zbrojami. Co prawda nie nawiedził chodzić w zbrojach, z racji niewygody, niekomfortu, braku swobody, oraz nieeleganckiego wyglądu, lecz zapowiadało się, że poczciwa kolczuga może się przydać. Nie zwlekając zabrał ją ze stołu i stojąc z boczku zakładał na siebie, nie oczekując pomocy od kogokolwiek.

Hannibal również zauważył, że łysy człowiek z tatuażem na twarzy również dobrze władał włócznią. Choć jego twarzy nie kojarzył, odczuwał wygasające piętno Talosa na człowieku. Być może niegdyś był i on sługą grzmotów, synem furii, jak to miał zwyczaj nazywać Hannibal. W końcu, kiedy starzec był gotowy odwrócił się do reszty, doglądających ekwipunku, oparł ciężar ciała na włóczni i uśmiechnął się nonszalancko unosząc lekko jedną z brwi. Zbroją którą nosił nie pasowała mu absolutnie, ponieważ bez niej wyglądał jak szlachcic z klasą a z nią zaś jak stary głupiec, który myśli, że ma dość wigoru aby upolować wywerna.
-Więc czym zajmujemy się na początek?- spytał z zadowoloną miną.
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

wt sie 05, 2008 12:00 am

Alistar Riggs

Gnom spokojnie pił wino. Jakby je smakował. Jakby ten, nie ma co się oszukiwać, nie przedniej jakości trunek był wybornym alkoholem sprowadzanym z dalekich krajów. Jednak Alistarowi nie chodziło o dogłębne poznanie smaku wina, szukał w nim obiecanej zaklętej magii i rzeczywiście w nim była! Gnom ucieszył się czując, że ma przed sobią przedmiot wykonany przez kogoś pokrewnej profesji, szybko dopił trunek i czekał na to, co stanie się dalej.

Zadziwiające! Ci wysocy ciągle zdziwiali gnoma swoją porażającą inteligencją mimo, że ich szzre komórki, wyniesione na około dwa metry, bardziej były narażone na wypalenie przez słońce. Gnom podziwiał kunszt czarodzieja, który wyprowadził ich z taką łatwością z tego więzienia i już myślał o tym jak podobnym sposobem zabezpieczyć się przed przyszłymi aresztowaniami. Gnom jednak zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie nigdy się wystarczająco dobrze zabezpieczyć, w tym przypadku pomógł ktoś z zewnątrz wyłączając pole antymagiczne. ~Gdyby wyłączli pole antymagiczne sam bym stąd wyleciał dosłownie z hukiem~ - pomyślał gnom wracając myślami do wynalazków, które kiedyś budował.

Wreszcie wyszli. Świerze powietrze zadziałało na gnoma jak szklanica wódka na nieopierzonego młodziaka. Świerza bryza zaszumiała w głowie Alistara, prawie by się przewrócił z tego szczęścia. I prawie by zapomniał gdzie schował swoje graty. Zanim wszyscy ruszyli w drogę, Alistar chyłkiem ruszył do drzewa rosnącego nieopodal wejścia do więzienia. Korzystając z tego, że Morgan rzucał coś na odchodne strażnikom skupiając ich uwagę, Alistar szybko dziobią kordem ziemię pod starymi konarami, wydobył owinięte w szmaty skarby, które kazał swojemu ocalałemu towarzyszowi zakopać właśnie tutaj. ~Ciekawe co też się dzieje ze starym Solbisem? Upiekło mu się, bo powiedział drań że był kucharzem porwanym gdzieś w Velen. Niezła wymówka jak na najlepszego szermierza jakiego znam. ~ - gnom uśmiechnął się pod nosem, ale uśmiech zaraz zgasł - ~nie zabiję skurwiela tylko dlatego, że ukrył moje reczy!~
Alistar schował pod szatę strażnika dwie księgi, w ręce ściaskał worek,w którym spoczywał spokojnie cenny ładunek - ~jeszcze nie teraz Sularisie, jeszcze nie teraz~ - szeptał cichutko gnom, niezauważalnie głaszcząc zawiniątko.
Tymczasem Morgan skończył dialog ze strażnikami i wszyscy ruszyli w drogę - ku melinie, która miała być pierwszym przystankiem ich długiej drogi po tym, zdawało by się wiecznym, postoju w więzieniu. Gnom (który dalej był zmieniony w głupawego strażnika) ostrożnie wyjął przedmiot z worka. Odwinął go jeszcze z kilku szmat, w które był zawinięty i oczom wszystkich ukazała się adamantytowa czaszka. Alistar jak niby nigdy nic powiedział do niej - wstań - i czaszka uniosła się z ziemi i podąrzyła za Alistarem kierującym się w tej chwili do zbrojowni.

- Tyle tu broni, zbroji i narzędzi do zadawania ludziom cierpienia, prawda Sularisie? - powiedział gnom w powietrz, ale po chwili spojrzał na czaszkę unoszącą się w powietrzu, jakby w jej pustych oczodołach szukał potwierdzenia swoich słów. Potem tylko się uśmiechnął, co w jego nowej (i miejmy nadzieję tymczasowej) skórze było bardzo głupawym uśmieszkiem. Ale nic to. Gnom wybrał sobie porządny pistolet skałkowy i rapier. Potem rozejrzał się za rzeczami potrzebnymi mu w fachu.

Łzy popłynęły z oczu Alistara Riggsa, gdy spojrzał na wielką szafę stojącą w rogu. Dziesiątki pułeczek i szufladek chowały największe skarby, o jakich mógł pomyśleć gnomi wynalazca, komponenty do czarów, składniki alchemiczne, składniki do tworzenia magicznych przedmiotów. Gnom poszukał dobrze w stosie worków i toreb by znaleźć upragniony magiczny pojemny plecak, do którego zaraz zaczął pakować przeróżne komponenty i oprócz tego sporo zupełnie niemagicznych części garderoby. Omal nie zapomniał by zabrać do ubrania i coś dla siebie.

A strój to był raczej godny szlachica niż wynalazcy lub alchemika. Ciemnogrnatowe spodnie i frak, delikatna jedwabna koszula, buty z najprawdziwszej skóry. Ba! Znalazł się nawet zegarek kieszonkowy i srebrne spinki do mankietów. Gnom popatrzył usmiechnięty na swoje nabytki, które Sularis skrzętnie pakował do plecaka. Inni mogli tylko patrzeć jak obok unoszącej się w powietrzu czaski latają dziesiątki innych przedmiotów, małych i dużych, które chmarami wlatywały i znikały w przepastnym plecaku. W końcu gnom klasnął w dłonie i złapał czaskę, które nagle straciła swoje niewidzialne podparcie. I ona wylądowała w końcu w plecaku, który Alistar ubrał na plecy i wyszedł z piwnicy.

Alistar popatrzył na gotowych towarzyszy i zciężkim westchnieniem sam również stanął przy drzwiah gotowy do drogi. Patrząc w stronę innych zapytał - to co, ruszamy? - szarpiąc lekko ubranie jego iluzorycznego stroju półgłówka dodał - Byle szybciej pozbyć się tego paskudnego wyglądu.
 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

wt sie 05, 2008 11:34 am

Morgan zszedł na dół. Widząc, że wszyscy są gotowi, postanowił przedstawić im dalszą część swego planu:
- Teraz dołączymy do mojej karawany jadącej do Amnu. Nie będzie to budziło żadnych podejrzeń. Lecz zaraz za górami Gwiezdnej Iglicy odłączymy się od niej i skierujemy na wybrzeże. Tam czeka na nas „nasz statek”. Można powiedzieć, że to statek. Zresztą, zobaczycie sami. Teraz do wozu i w drogę! – Biały Rekin klasnął w swe wielkie dłonie. Na uwagę zasługiwał jego strój – białe spodnie z rekiniej skóry, luźna, czerwona koszula ze złotym wzorami, czarne buty, te same, w których was uratował oraz sztylet o jedenastocalowym ostrzu. W dodatku ząbkowanym. Czerwono-biały płaszcz, zrobiony ze zwierzęcej skóry miał przewieszony przez ramię. Tak ubrany wyszedł przed dom i skinął wam, żebyście poszli za nim. Przy wyjściu porozmawiał jeszcze z zarządcą domu, że długo go nie będzie.

Gdy tylko wsiedliście do jednego, wielkiego powozu, powożonego przez Samuela i wyjechaliście z Zazesspuru, Morgan rozproszył iluzję. Teraz każdy wyglądał normalnie, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe. Powietrzny genasi wyciągnął także osiem amuletów z symbolem Bractwa Krakena – fioletowej ośmiornicy z wieloma mackami. Rozdał po jednym każdemu, po czym przedstawił szlak morski, który mieliście przeciąć. Wyciągnął mapę i wskazał na Zazesspuru.
- Wyruszyliśmy stąd, a kierujemy się tutaj – przejechał palcem po mapie, do miejsce, gdzie szlak handlowy przecinał góry Iglicy. - Następnie popłyniemy do Calimportu, gdzie czeka na nas pewna osoba – łącznie ze statkiem i załogą. Będziemy musieli opłynąć te trzy wyspy – wskazał na malutkie wysepki - Gdyż za nimi kończy się teren tethyrskiej marynarki. Zatrzymamy się na pierwszej z nich – tam też popłyniemy po perły. Będę potrzebował kilku ochotników, którzy popłyną ze mną. I są w stanie oddychać pod wodą. Tam też, drogi Alistarze, będziesz mógł rozpocząć swój proces tworzenia przedmiotów. A wszyscy, którzy władają magią będą mogli sobie przypomnieć swe czary, korzystając z mojej księgi czarów. Będziemy tam obozować góra dwa dni – po czym udamy się w dalszą podróż. Popłyniemy za wszystkimi wyspami i dopiero na wysokości Memnon zaczniemy zbliżać się do wybrzeży Calimshanu. Reszty dowiecie się tam, na miejscu. - rzekł i schował mapę.

Dalsza podróż przebiegała w spokoju. Po mniej więcej godzinie wjechaliście w góry. Dwie godziny później już z nich wyjeżdżaliście. Za kolejne pół godziny oddalaliście się od karawany, aby zjechać na wybrzeże. Waszym oczom ukazała się mała galera wiosłowa. Miała trzy rzędy wioseł, piętnaście metrów długości i niecałe cztery szerokości. Na środku piętrzył się maszt, a na rufie było jedyne zejście pod pokład. Nie było nadbudówki rufowej, a jedynie kołowy ster.
- Nie jest to może statek marzeń, ale macie pojęcia jak ciężko jest kupić w Tethyrze porządny statek. Poza tym, ta ciągła biurokracja… - zrobił chwilę przerwy i uśmiechnął się do Was - Dobra, na pokład. Pharaxes, Faurgar, Thoris i Hannibal pomogą mi i Samuelowi załadować te skrzynie – wskazał na skrzynki i beczki znajdujące się przy wozie - do ładowni! Reszta niech stawia grota, foka czy co jeszcze to chujstwo tam ma! Ruchy, kurwa! – ryknął Biały Rekin. Widać było, że kiedyś – może nawet nie tak dawno – był kapitanem. Albo przynajmniej bosmanem.

Nie minęło dziesięć minut a statek był już gotowy do wypłynięcia. Morgan wniósł ostatnią beczkę do ładowni i wyszedł na pokład. Donośnym głosem zarządził:
- Hannibal, do steru. Pharaxes, Thoris, Faurgar – wiosła przy lewej burcie. Samuel, Vex i ja – wiosła przy prawej burcie. Yoshi, wdupiaj na bocianie gniazdo. Alistar, Amon – jeden z Was na rufę, drugi na dziób. Sprawdzacie, czy nie ma pod nami jakiś cennych przedmiotów. Szukać głównie zatopionych skarbów i kolonii perłopławów. Możecie w tym czasie naprzemiennie studiować czary. A teraz do roboty, kurwi syny! Bo Wam jaja pourzynam! I zaufajcie tym, którzy już je stracili – nie jest to miłe uczucie! – ryknął Morgan odpinając płaszcz i zrzucając z siebie koszulę. Zasiadł do wiosła, uchwycił je swymi potężnymi ramionami i spojrzał czy reszta również była gotowa. Faurgar, idąc w ślady Białego Rekina zrzucił z siebie płaszcz i koszulkę kolczą kładąc wszystko na swej ławie. Wyglądało na to, że już wszyscy mogą wiosłować. Ryknął wtedy:
- Raaaaaz! Dwaaaaaa! Raaaaaz! – donośnym głosem wyznaczał tempo wiosłowania.

Za jakieś pół godziny złapaliście wiatr w żagle. Wtedy Morgan odwołał wszystkich od wioseł a kazał "brać się za szoty, bo jak nie to Wam chujem oczy powybijam!". Sam usiał na dziobie z otwartą księgą na kolanach i zaczął studiować czary. Symbol na jego plecach w kształcie rozchodzącej się w prawo i lewo fali zaczął pulsować i jaśnieć dziwnym, bladozielonym blaskiem.

Wasza podróż się rozpoczęła.
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

wt sie 05, 2008 7:40 pm

Yoshi Ezra

Yoshi siedziała na bocianim gnieździe znudzona i obrażona na cały świat. Ona, Pani Kapitan pełniła funkcję pokładowego majtka. To było za dużo jak dla niej. Rozeźlona patrzyła się na morze przez lunetę bez większego celu. Nagle wychyliła się z bocianiego gniazda, spojrzała się w jednym kierunku i krzyknęła do towarzyszy na dole
- Statek z piracką banderą ! - i jeszcze raz udała, że patrzy się w kierunku wyimagowanego statku - Na Umeberelee, zniknął ! Musi być tam mag !
Morgan wstał, rzucił Yoshi wściekłe spojrzenie, ale sprawdził jej nowinę. Wyciągnął rękę z złotym pierścieniem, wypowiedział kilka słów i stwierdził, że największą przeszkodą jest sama Yoshi. Ale stwierdził, że zrobi dobrą minę do złej gry i rzekł:
- Yoshi, ma rację! Przygotować się do opuszczenia okrętu, do lądu dopłyniemy wpław. Nie mamy szans, to galeon. Ruchy, kurwa !
- Morgan łap lunetę ! Rzuć na nią czar, bym mogła podawać wam ich położenie ! Szybko ! Diabli wiedzą jak szybki jest ten statek. - Owinęła końcówką bicza lunetę i podała z gracja godną mistrza Morganowi, jednym tylko smagnięciem
Złapał lunetę, lecz nie rzucił czaru. Po prostu skupił się i zaczął się unosić w górę. Gdy przelatywał obok bocianiego gniazda, złapał Yoshi za rękę i odleciał na znaczną odległość od statku. Na odchodnym rzucił jeszcze:
- Płyńcie dalej, niedługo do Was dołączymy.
Gdy oddalili się na wystarczającą odległość od statku, zaczął:
- Yoshi, Twe żarty są nie na miejscu. Rozumiem, że czujesz się oburzona, tym, że musisz siedzieć na bocianim gnieździe. Ale zrozum, potrzebowałem pełnej siły Samuela i nie mogłem pozwolić, aby coś go rozpraszało.
Jej twarz wyrażała jedno uczucie, zawód.
- Ty nic nie rozumiesz, psujesz mi zabawę ! Tak bardzo chciałem widzieć ich miny, kiedy byśmy się śmiali im w twarz jak by wyskoczyli za burtę. Jesteś nieznośny
- Nie, ja doskonale Cię rozumiem. Swego czasu byłem taki sam. Jednak to nie czas na takie żarty. Musimy szybko oddalić się od wybrzeży Tethyru. A przede wszystkim - od tethyrskiej marynarki, która patroluje tą zatokę. Spróbuj choć na te parę dni, które zajmie nam rejs do Calimport być poważna. Później dostaniesz wszystko, o co tylko poprosisz. Możesz mi obiecać, że będziesz wykonywała moje polecenia przez dekadzień ?
Minę nadal miała obrażoną, ale nagle się roześmiała, zwłaszcza, ze Morgan wspomniał o spełnianiu jej zachcianek. To jej się podobało. Poza tym była jak zawsze niezbyt stabilna emocjonalnie. Czasem zachowywała się jak rozkapryszone dziecko czasem jak poważna dama dworu. Jej uśmiech promieniał na całej jej ślicznej buzi. Pocałowała Morgana w policzek, jednak z dystansem
- Obiecuję, ale pomożesz mi wyjść z tego z twarzą ? Ich jakoś nie lubię, a bym bardzo się zirytowała jakby czynili mi jakieś nierozsądne uwagi. - popatrzyła się błagalnie swymi sarnimi oczyma na pirata
- Tak, postaram się jakoś Ci pomóc. Co powiesz, na statek marynarki tethyrkiej, który zauważyłaś ? To tylko ich zmotywuje do działania, będą szybciej chcieli dobić do brzegu. Jak na razie. Powiedz tylko, co takiego Cię w nich odrzuca ? Przecież większość to intelektualiści. Spójrz na takiego Alistara. Mały, niepozorny, tworzy przedmioty. Bardzo potężne przedmioty magiczne. Ja wiem, że taki Faurgar nie sprawia wrażenia zbytnio zrównoważonego, ale i on jest cenny dla naszej misji.
- Hmmm, nie wątpię w ich umiejętności, nie jestem głupią blondynką, by ich lekceważyć. Co mnie w nich odrzuca ? Popatrz na Alistara, gada z magiczną latającą czaszką, Faurgar to świr, wiesz co on zrobił pewnemu człowiekowi pod prysznicem ? Było głośno o tym w więzieniu. Wyrwał komuś genitalia, tylko dlatego, że myślał, ze jest obiektem zalotów pewnego człowieka o odmiennej orientacji seksualnej. To świr, który by tylko mordował i nic więcej.
- Rozumiem Cię. Ale trzeba czasem coś zrobić, jak to mawiają prości głupcy, dla wspólnego dobra. W tym wypadku, jest to sprawa nasza, Bractwa Krakena. Do którego należysz. Musisz się po prostu do nich przekonać. Ale dobra, to nie rozmowa na tą chwilę - spojrzał pod swoje stopy. Morze rozbijało się o ostre skały, pomiędzy którymi widać było deski i kawałki masztów - Dokończymy ją później, gdy już zejdziemy na ląd. Albo dziś w nocy, gdy obejmiesz wartę. Jak wolisz. Teraz wracajmy - powiedział i odwrócił się w kierunku małego punkciku, którym był teraz statek. Skupił się i zaczęli się posuwać, w miarę szybko, w kierunku statku.
Po całej tej rozmowie Morgan skierował się w kierunku deku łajby. Wylądował lekko, pomimo tego, że na plecach miał Yoshi.
- A teraz słuchać mnie, kurwi syny! Może i Yoshi z nas zakpiła, ale dzięki niej dowiedzieliśmy się, że tethyrski statek, konkretniej wojenna pinasa, płynie w oddaleniu niecałej godziny od nas. Zostawiamy szeroki kilwater, więc może nas spokojnie wytropić. Musimy przyśpieszyć i zejść na ląd za mniej, niż dwie godziny. Musimy też rozładować łajbę i ukryć się w lesie. Tethyrska marynarka jest może dobra jeśli chodzi o bitwy morskie, ale nie może sobie pozwolić na holowanie, albo tym bardziej na przerzucenie części załogi na naszą galerę. Więc zostawią nam ją wolną, popłyną tylko zameldować o takiej łajbie. A teraz, ruchy! Hannibal, kurs na zachód. Wybrać żagle, musimy zwiększyć prędkość. Yoshi, wróć na swe miejsce i szukaj mielizn - jego spojrzenie mówiło także "i nie zawiedź mego zaufania, gdyż to się źle dla Ciebie skończy".
Yoshi posłusznie wróciła na bocianie gniazdo.
 
Bergho
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 300
Rejestracja: ndz wrz 16, 2007 9:05 pm

śr sie 06, 2008 1:37 pm

Vex Greenbow

Od Morgana dostał dodatkowo jedynie pięć strzał, przynajmniej całkiem porządnie wykonanych.
Gdy Morgan przedstawiał wszystkim swe zamierzenia, przez Vexa przebiegły ciarki na myśl o Calimshanie i Calimporcie. W obu tych miastach wiele lat temu mieszkali jedni z jego największych wrogów. Miał cichą nadzieję, że z biegiem czasu dawno o nim zapomnieli, albo już gryzą piach... ~ To się okaże ~ pomyślał.

Otrzymał amulet bractwa krakena, w pierwszej chwili pomyślał za ile mógłby go sprzedać, ale szybko odpędził te myśli, uważając, że jak na razie ma inne priorytety

Vex był lekko zawiedziony, słysząc rozkaz. Zdecydowanie wolał robotę Alistara i Amona, choć z drugiej strony nie miał ochoty wspinać się na stanowisko Yoshi. Wypatrywanie innych statków, zagrożeń, czy lądu uważał za nudne i nużące. Ściągnął, koszulę i schował ją do plecaka. Jego sylwetka prezentowała się znacznie gorzej niż przed dwoma laty, (na plecach dało się widzieć pare śladów po smagnięciu bicza) choć nadal mogła robić wrażenie. Bez przesadnego ociągania chwycił za wiosło.

Wiosłując elf poświęcił część swych myśli załodze, na krótką chwilę skierował wzrok w górę ku Yoshi
~ panienka na bocianim gnieździe wygląda niczego sobie, ale głupotą byłoby próbować ją zdobyć... Pewnej osobie mogłoby się to nie spodobać... Jeśli dojdzie do skrzyżowania oręży pomiędzy nim a mną, to z pewnością nie z powodu jakieś dziewki i to lekko niezrównoważonej emocjonalnie. W najbliższym zamtuzie ulżę swym potrzebom ~
~ Pharaxes i Morgan wydają się niebezpieczni, takich lepiej mieć po swojej stronie. Przynajmniej przez pewien czas ~
~ Ten kapłan Talosa... Jak mu było... Nieważne... W każdym razie może się okazać przydatny, dobrze by było gdyby został przy życiu trochę dłużej ~

Wreszcie wzrokiem pełnym pogardy obdarzył Faurgara. Ten tego nie zauważył, co w gruncie rzeczy mało obchodziło Vexa
~ Wygląda mi na nieobliczalnego wariata. Prędzej czy później zrobi krzywdę komuś albo sobie, a do tego myśli, że jest twardy... przekonamy się... ~
Następny w kolejce przed oczyma jego wyobraźni stanął chyba najniższy z kompanów
~ Gnom... nie przepadam za nimi, te ich zamiłowanie do wynalazków... Ich nauka jest niczym, w porównaniu z potęgą prastarej magii. Może się co do niego mylę, ale powątpiewam byśmy mieli z kogoś takiego większy użytek ~
Pod koniec swych refleksji omiótł wzrokiem pozostałych
~Na temat reszty nie mam jeszcze zdania, wkrótce zapewne wyrobię sobie opinię na ich temat ~

Myśląc nie przerywał wiosłowania przypominającego mu dawne lata służby na galerze. Bez większych trudności utrzymywał równe tempo.
Ostatnio zmieniony śr sie 06, 2008 6:00 pm przez Bergho, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
T^L
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 63
Rejestracja: śr maja 07, 2008 2:48 pm

śr sie 06, 2008 4:38 pm

Thoris Exori

Thoris uwaznie przygladal sie scenie ktora trwala na uboczu. Nawet przed ostatnim oswiadczeniem kapitana wiedzial, ze Yoshi chciala zrobic malego psikusa zalodze. Exori nie mial jej tego za zle, rozumial ze chciala sie jakos rozerwac po dudnym obowiazku, jednak to, ze chciala to zrobic kosztem reszty nieco wkurzylo Thorisa. Nie lubial jak ktos bawil sie jego kosztem, zwlaszcza jakas rozpieszczona cizia.

Niemniej jednak ten psikus na cos sie przydal. Tethyrska pinasa wojenna byla widoczna na horyzoncie – tak przynajmniej twierdzil kapitan - a to nie wrozylo nic dobrego. Thoris jednak nie pragnal niczego innego niz zabic kogos, dac sie poniesc zadzy krwi i zniszczenia. Czy jednak to na pewno byl statek? Czy moze Morgan chcial usprawiedliwic wybryk Yoshi?

Thoris zaczal wykonywac jedna reka wzory w powietrzu i wymawiac cicho inkatnacje konczac ja imieniem obecnego kapitana. Gdy zakonczyl czar wypowiedzial w myslach slowa:
-Jestes pewien ze to statek czy poprostu ratujesz tylek Yoshi? Nie odpowiadaj na glos- Kapitan odwrocil sie w strone Thorisa i odpowiedzial na glos:
- Tak, jestem pewien, ze ta pinasa za nami plynie.- a Thoris tylko pokrecil bezradnie glowa na ten czyn.

Thoris mial jednak pomysl. Chcial zniszczyc tethyrski statek wojenny, chcial rozkoszowac sie w swym dziele zniszczenia ktorego nie czul przez tak dlugi czas. Wstal, spojrzal na pogode przypominajac sobie ze jest lato i podszedl do Morgana.
-Masz zamiar zrobic z tym cos konkretnego czy mam sie go pozbyc?- powiedzial cicho Thoris do kapitana statku.
-Chodzi Ci o statek, nieprawdaz? Przedstawilem Wam juz swoj plan - i jezli chodzi o tethyrska marynarke - to wystarczy. Zaufaj mi - powiedzial rownie cicho Morgan a na dzwiek ostatniego stwierdzenia Thoris sie wzdrygnal. Ufac? On nikomu nie ufal -Poza tym- kontynuowal Morgan -nie mozemy sie pozbyc statku. To tylko wzbudzi podejrzenia.-
Thoris lekko sie zirytowal slyszac te slowa -Nie widzi mi sie zostawianie ich przy zyciu, to moze skomplikowac wiele rzeczy- zaczal sie sprzeczac Thoris -Poza tym niekoniecznie my musimy pozbyc sie statku. Kto zreszta bedzie obwinial nas za niekorzystna dla plynacych pogode- mowiac to na ustach Thorisa pojawil sie chytry usmiech -Moze to nam dac zarowno alibi jak i pare dni swobody. Jesli ktos sie dowie o naglym zmianie pogody na tym rejonie moga i nas uznac za martwych-
-Sluchaj Thoris- zaczal Morgan niemal przerywajac wielkiemu czlowiekowi -Doceniam twój spryt i cwaniactwo, ale burze o tej porze roku to wylacznie twory magii. Mozemy jedynie uczynic nasz statek niewidzialnym, co i tak nie sprawi, ce kilwater zniknie. Trzeba doplynac do zatoki, rzucic niewidzialnosc i czekac. A przy odrobinie szczescia, nie bedzie na nim maga. Wtedy zastanowimy siê co dalej robic-

Na te slowa Thoris niemal wybuchl. Wiedzial ze Morgan ma racje, jednak nie o to mu chodzilo a upor jaki wykazywal kapitan sprawial, ze Exori chcial mu sie rzucic do gardla. Thoris jednak nie zrobil tego.
-Nie mowie tu o burzy- rzekl niemal zniecheconym glosem wladca grzmotow -Znam sie na pogodzie na tyle dobrze aby o tym wiedziec. Zreszta, repertuar moich mocy nie przewiduje burzy o tej porze roku. Fala goraca jednak moglaby znacznie spowolnic ich podroz jak i usmazyc temperamenty kilku co nadgorliwych-
Widok zastanawiajacego sie Morgana dal jednak Thorisowi nadzieje -Mozna rowniez uzyc bardzo gwaltownego deszczu aby ich spowolnic i zatrzec nasz slad. dodal Exori wiedzac ze powinien teraz docisnac rozwazajacego kapitana.
-Hmmm...- zaczal niepewnie Morgan -Taaak, fala goraca to niezly pomysl. Ale bardziej wolalbym goracy wiatr wiejacy od morza. To dodatkowo ich spowolni. Pod wiatr tak szybko nie poplynie- myslal na glos kapitan a na twarzy Thorisa narodzil sie usmiech szczescia -Dobra, stworz goracy powiew wiatru, który jednoczesnie zatrze slady i spowolni ta pinase- polecil Morgan po czym odwrocil sie plecami do Thorisa I odszedl.

Thoris byl wniebowziety. Mial okazje uwolnic drzemiaca w nim od bardzo dlugiego czasu furie, mial okazje zakonczyc zycie kilku glupcow i nie mial zamiaru tej okazji zmarnowac. Jednak po chwili ekscytacji Thoris zauwazyl jedna komplikacje. Niestety Morgan kazal wywolac tylko goracy wiatr spowalniajac pinase, nie chcial zniszczyc statku. Thoris jednak nie martwil sie tym zbytnio – zbyt dlugo nie uzywal swej mocy aby teraz zastanawiac sie nad celem jej uzycia.

Mlody wladca grzmotow przeszedl na rufe i zaczal rozgladac sie po okolicy na ktory obszar rzucic czar i rozpoczal dluga inkantacje. Czar kontroli pogody wymagal wypowiedzenia bardzo dlugiej formulki i tyle tez samo czasu koncentracji. Thoris jednak nie przejmowal sie tym. Jego koncentracja wydawala sie nie do przebicia, usta bez przerwy poruszaly sie wymawiajac ciche slowa inkantacji a rece mlodego Exoriego pracowaly bez ustanku rysujac w powietrzu niewidzialne znaki. Ci, ktorzy byli najblizej niego wyczuwali magie gromadzaca sie wokol niego a co poniektorzy ktorzy mogli spojrzec mu w twarz zauwazali, ze jego oczy zaczynaja sie swiecic dzikim swiatlem a tatuaz pulsowal zlota barwa Trwalo to dlugo, bardzo dlugo a Thoris nie wykazywal zadnych oznak zmeczenia.

Po dziesieciu minutach Thoris opuscil rece wzdluz ciala i zgarbil sie lekko, po czym upadl na pozycje siedzaca na pokladzie statku i zaczal ciezko oddychac. Po minucie oczekiwania nic sie nie zmienilo. Wszyscy wyczekiwali na efekty dzikich ruchow Thorisa i niewiele widzieli zmian.
-Dziewiec minut- powiedzial Thoris podnoszac glowe i patrzac w strone tethyrskiego statku.

Po dziewieciu minutach Thoris ciagle siedzial wyczekujaco na swoje efekty. Nagle zrobilo mu sie goraco, tak goraco ze musial zdjac napiersnik i bezrekawnik pokazujac zalodze swoje doskonale umiesnione cialo. Wiedzial ze nie ma sie czym martwic. Pomimo upalu wokol nich statek Bractwa Krakena znajdowal sie niemal poza obszarem dzialania czaru a sam wladca grzmotow potrafil kontrolowac wiatr w tymze obszarze. Tutaj, w miejscu gdzie sie znajdowali moglo nie byc wcale wiatru, jednak piecdziesiac metrow dalej mogl wiac wicher powalajacy giganty z nog.

Thoris wstal i zaczal sie bawic wiatrem tak, ze tethryanskiej zalodze nielatwo bylo uzyskac kontroli nad statkiem.
-Daj znac jesli chcesz ich widziec od spodu, ostudzic ich deszczem lub ochlodzic ich deszczem gradu - powiedzial Thoris do kapitana wracajac do zabawy z pogoda.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

śr sie 06, 2008 5:29 pm

Hannibal

Starszy człowiek wpakował się entuzjastycznie na łódź, w której miał spełniać rolę sternika. Mężczyzna nadął się przyłożył dłoń do czoła i rozglądał się niczym sternik z prawdziwego zdarzenia. Znał się na tym, choć wcześniej tego nie robił. Nie nudziło go takie monotonne zajęcie, choć fałszywy alarm, który wzniosła kobieta z biczami, lekko go pobudził. Przez chwilę myślał, że szykuje się walka, jednak to okazał się fałszywy alarm.

Hannibal spojrzał na magiczny tasak, który spoczywał u jego boku. Dawno go nie używał, preferował bardziej ciche sposoby pozbawiania innych życia. Nie był zabójcą, był artystą. Nie siekał swych ofiar, czerpał z nich natchnienie. Nagle padło hasło, że naprawdę są ścigani przez tethyrski statek. Kapłan wejrzał w stronę, z której ponoć zbliżał się statek, choć nie widział go osobiście, nie tyle z racji posuniętego wieku, co bardziej z racji, że statek był na tyle daleko, że można go było dostrzec przez lunetę.

Staruszek nigdy nie widział swych kompanów, nawet nie kojarzył ich twarzy z żadnych opisów, ani opowieści. Sam jak widać też nie był kojarzony przez pozostałych. Był lekko zawiedziony z tego powodu, jednak nie był jakąś legendą, więc nie było się, co dziwić. Kapłan modlił się w duchu do boga furii o potężny sztorm. Miał też nadzieję, że szybko dopłyną na miejsce, żeby zająć się konkretami sprawy.
 
Awatar użytkownika
dreamwalker
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 2250
Rejestracja: pn gru 19, 2005 9:39 pm

śr sie 06, 2008 11:57 pm

~Wreszcie we własnej skórze. Mogę teraz przy najbliżeszej okazji przebrać się w te ciuchy, które zabrałem ze zbrojowni.~

Alistar jechał na wozie podskakującym na wybojach i rozmyślał co dalej. Skinieniem głowy podziękował za amulet Bractwa Krakena, a gdy jego ucho wyłapało wspomnienie, że będzie mógł zacząć swoje prace serce żywiej zaczęło bić mu w piersi. Już od dwóch lat nie czarował, nie trzymał w rękach menzurek, próbówek i odczynników, nie tworzył eliksirów, amuletów i innych przydatnych rzeczy.

- A w kwestii oddychania pod wodą. Mogę to załatwić. - powiedział pewnym głosem wskazując na siebie palcem. Gnomy mają jednak tą ciekawą właściwość, że o dobry humor u nich nie trudno i nawet dwuletnie uwięzienie nie potrafiło zabić a Alistarze dawnego ducha. Chociaż zdrowie psychiczne sprzed śmierci Sularisa nie wróci mu pewnie już nigdy.

W końcu szalona podróż wozem się skończyła i wsiedli na pokład niewielkiego statku. Zgodnie z zaleceniem, Alistar rozgościł się na dziobie i obserwował co się dzieje na świecie, pdoczas gdy inni, dużo mocniejsi od niego, zaciekle wiosłowali starając się nadać łodzi jakąś prędkość.

Nagle Alistar wytrzeszczył oczy w zdumieniu patrząc na złoty kształt, który mignął mu w wodzie. Krzyknął do Morgana o swoim odkryciu i czekał aż mężczyzna zrobi coś w tej sprawie. Sam dopiero zaczął studiowanie swoich dawnych ksiąg, a i tak nie planował włączania do asortymentu czego co pomogłoby w tej sytuacji. Morgan jednak nie usłyszał krzyku gnoma i Alistar tylko machnął ręką z rezygnacją i zanurzył się w lekturze ksiąg czarów.

Na majtka na bocianim gnieździe, który zaczął szarżować i ostrzeżenie o tethyrskim statku nie zwrócił uwagi. Poświęcił się w całości magii. W końcu znał wszystkie trzy drogi, przez co musiał wzgardzić miłowaną przez jego lud technologią. MImo, że czasem był nazywany zaklinaczem butów lubił swoją robotę i zawsze mówił, że jest to sztuka a nie proste rzemiosło.
Ostatnio zmieniony czw sie 07, 2008 11:08 pm przez dreamwalker, łącznie zmieniany 1 raz.
 
Awatar użytkownika
Sindarin
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 851
Rejestracja: czw wrz 16, 2004 7:38 pm

czw sie 07, 2008 10:15 am

Pharaxes Talaudrym

Genasi rozsiadł się wygodnie na wozie i założył ręce za głowę. Z lekko przymknietymi oczami wdychał najmniejsze powiewy morskiej bryzy. ~Morze! Wracam do Ciebie!~ Nie mógł doczekać się podróży statkiem. Przez lata więzienia brakowało mu tego lekkiego kołysania i zapachu słonej wody. Tęsknił też za sztormami i burzami, które pokazywały potęgę Suczej Królowej.
Otrzymany amulet schował do kieszeni spodni, a na wieść o poławianiu pereł oczy mu zabłysły.
- Zgłaszam się na ochotnika. Z oddychaniem nie będę miał problemów - powiedział, unosząc lekko płatki skrzel, które znajdowały się na karku.

Gdy dotarli do statku, bez wahania zajął się wnoszeniem skrzyń na pokład. W porównaniu z nim, reszta zdawała się ruszać jak muchy w smole, nawet jeśli niektórym skrzynie wydawały się lekkie. Udało im się załadować statek w ciągu kilku minut, po czym Pharaxes wręcz wskoczył na pokład, nie mogąc doczekać się wyplynięcia.
Gdy został oddelegowany do wioseł, zajął miejsce koło Talosyty i tego kolczastego wojownika. Od razu przypomiało mu się wiosłowanie na ,,Denebie". Znowu musiał się hamować, by nie wykorzystać całej siły. Wojownik pewnie dotrzymałby mu tempa, ale co do elfa miał watpliwości.

Gdy już wypłynęli, Pharaxes postanowił przyjrzeć się bliżej reszcie załogi. Najpierw spojrzał w stronę bocianiego gniazda
~Ładna dupcia... Ale lepiej nic nie próbować, bo chyba potrafi się obronić...~
Następnie rzucił okiem na resztę wiosłujących
~Dobra, kogo my tu mamy... Elfi fircyk z łukiem... Wygląda na jakiegoś złodzieja albo coś... Jeśli spróbuje mi coś podwędzić, wyrwę mu jaja i go nimi uduszę...~

~Teraz okazy numer 2 i 3, Talosyci. Dziadka zostawić w spokoju, pewnie jest dość potężny. A ten młodszy ma plusa za obiad.~

~Kolejny pacjent, kolczasty homofob Faurgar. W sumie to się z nim zgadzam w tej kwestii, ale czy trzeba być tak głośnym?~

~Następna atrakcja turystyczna: gnom i jego latająca czaszka. Niech tylko niczego nie wysadzi, bo mogą mieć kłopotu, jeśli znajdą się na pełnym morzu bez statku. Z drugiej strony, wysadzenie cudzego okrętu może być całkiem dobrą zabawą...~
 
Awatar użytkownika
Corrick
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3050
Rejestracja: czw cze 07, 2007 10:04 pm

czw sie 07, 2008 11:49 am

Na dobrą sprawę, po działaniach Exoriego tethyrska pinasa praktycznie nie pojawiła się w zasięgu wzroku. Nie minęła godzina od powrotu Morgana z Yoshi, którzy nie wiadomo gdzie byli, a wpłynęliście do małej zatoczki. Udało się Wam tam wpłynąć tylko dzięki znajomości terenu Morgana i sprawnemu obracaniu sterem Hannibala.

Laguna miała nie więcej niż trzydzieści metrów głębokości, łagodną, piaszczystą plażę oraz tropikalny las kilkanaście metrów od plaży. Wiedząc, że w zatoczce nie ma wiatrów, ani tym bardziej prądów, Morgan kazał wrócić do wioseł. Podeszliście na zaledwie trzy metry od brzegu, a to dzięki niewielkiemu zanurzeniu i płaskiemu dnu galery. Następnie rozpoczął się rozładunek, zrzucanie żagla i zejście na ląd. Morgan miotał się przy tym jak ryba bez wody.

- Pharaxes przenieś te skrzynie na plażę. Alistar, gdybyś mógł, przeteleportuj co cięższe rzeczy na brzeg. Ja wiem, że to czasochłonne, ale nie dyskutuj! Yoshi, schodź z bocianiego gniazda! I na ląd! Vex, Samuel, Thoris – zrzućcie żagiel. Hannibal, zabezpiecz ster i rzuć kotwicę! Ja, wiem, że waży dobre dziesięć kilogramów, ale rzucaj kurwa! Faurgar, wyciągnijcie razem z Amonem wiosła i zanieście pod pokład! Czy nie mówiłem, że macie ściągnąć banderę?! Kurwa, wszystko muszę zrobić sam! - wzleciał na wysokość bocianiego gniazda i opuścił piracką banderę na pokład. Zdjął ją i schował do plecaka. Nie ubierając koszuli chciał opuścić pokład. Ostatni raz omiótł wzrokiem galerę. Nie pozostawało nic, co mogłoby wyglądać jak statek piracki. Ot, kolejny rozbity na skałach statek kupców. Pewnie już odpłynęli. Genasi wskoczył do wody i popłynął na plażę.

Był zmierzch. Morgan kazał przenieść większość beczek do lasu, a te nieliczne, które wziął ze sobą zapewne zawierały żywność. Genasi poprowadził Was do małej, przybrzeżnej jaskini. Na dobrą sprawę, nie była ona widoczna z morza, gdyż znajdowała się na cyplu zakręcającym w stronę wyspy. Biały Rekin rozpalił ogień i otworzył pierwszą beczkę. Wyciągnął z niej jakieś płaty. Mięso. I to nie szczurze mięso, jakim niektórzy raczyli się w więzieniu. Było to normalne, dobre, bawole mięso.

- Czy ktoś z Was, moi drodzy piraci, potrafi gotować? Alistar, wyglądasz na rozsądnego. Zrób coś z tym mięsem. Pharaxes, podaj mi tą największą. Dziękuję – Morgan rozłupał wieko kolejnej skrzyni. Gęsta ciecz polała się po palcach obydwu genasich.

- Rum! Najprawdziwszy rum! – wykrzyknął wodny genasi.
- Tak, najlepszy jaki udało mi się znaleźć w Zazesspurze. I najdroższy. Tak więc, korzystajcie póki możecie. Dzisiejsza noc należy do nas, gdyż jesteśmy wolni. Jesteśmy wolnymi piratami i znów możemy wrócić do uprawianego zawodu! – wzniosłym tonem rzekł Morgan - Wypływamy dwie godziny po świcie, macie być gotowi. A, Pharaxes zamelduj się o świcie u mnie, będę czekał. Idziemy łowić perły – powietrzny genasi błysnął oczami - A teraz pozwolicie, że na chwilę się oddalę… za potrzebą. – rzekł Morgan odchodząc w stronę lasu. Na odchodnym krzyknął jeszcze - Yoshi, przyjdź sama za dziesięć minut na plażę! Dokończymy naszą pogawędkę!

Dwumetrowa sylwetka o lekko niebieskawej skórze w białych spodniach jeszcze kilka chwil majaczyła na krawędzi świata, po czym znikła w lesie. Zostaliście z skrzynią dobrego mięsa, ogniem i trzydziestolitrową beczką rumu. Wasza pierwsza noc na wolności zapowiadała się niezwykle ciekawie…
 
Awatar użytkownika
Sindarin
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 851
Rejestracja: czw wrz 16, 2004 7:38 pm

czw sie 07, 2008 12:39 pm

Pharaxes Talaudrym

Laguna wydała się genasiemu idealnym miejscem na osiedlenie się na starość ~Jeśli tylko będzie mi to dane...~

Gdy tylko zbliżyli się do brzegu, Morgan zaczął wydawać rozkazy. Pharaxes w ciągu niecałych pięciu minut zdołał rozładować statek ze skrzyń. Przenosząc kilka z nich usłyszał chlupotanie. ~Oby to było to, o czym myślę...~
Zanim wyruszyli do jaskini, zdążył jeszcze popływać sobie w wodzie, ciesząc się przy tym jak dziecko ~Dzięki Ci, Umberlee! Nareszcie jestem w domu!~
Już po zapadnięciu zmroku Morgan otworzył skrzynie z jedzeniem, które teraz wydawało się wręcz luksusowym. Ale to nie miało takiego znaczenia. O wiele ważniejsza okazała się trzydziestolitrowa beczka najlepszego rumu z Zazesspur! Pharaxes nie mógł powstrzymać okrzyku zdumienia.
Gdy Biały Rekin odszedł w stronę lasu, genasi zajął się mięsem i rumem.

Obudził się przed świtem z koszmarnym kacem, nic nie pamiętając. Wychrypiał:
- Ehhh... Gdzie ja jestem? I kto mi przyłożył młotem w czaszkę? Moja głowa... Umberlee, ratuj!
Chwiejnym krokiem ruszył w stronę najbliższego zbiornika wodnego, modląc się do Suczej Królowej żeby kac minął. W końcu dotarł na jakiś nieznany kawałek plaży. Szybko wbiegł do wody i zanurzył się na kilka minut. Potem wyszedł i wrócił do jaskini, by poczekać na Morgana.
~Uff... Już lepiej. Tylko żeby mnie tak nie suszyło...~
 
Awatar użytkownika
T^L
Użytkownik zaawansowany
Użytkownik zaawansowany
Posty: 63
Rejestracja: śr maja 07, 2008 2:48 pm

czw sie 07, 2008 3:17 pm

Thoris Exori

Thoris nie dal spokoju pinasie tylko przez krotrzy czas. Zaczal znajdywac sie poza obszarem dzialania czaru i tracil kontrole nad wiatrem. Zreszta i tak zaczynalo go to juz nudzic wiec zostawil bardzo silny wiatr i skonczyl zabawe zadowolony z siebie. Czul sie lzej wyladowujac kumulujaca sie w nim od dlugiego czasu wscieklosc.

Gdy zblizali sie do brzegu zaczely sie rzady Morgana. Wydal kazdemu z zalogi rozkazy. I jeszcze takim opryskliwym tonem! W tym momencie Thoris mial ogromna ochote udusic golymi rekami kapitana. Niemniej jednak Exori ubral swoj bezrekawnik i napiersnik i wykonal powierzone mu zadanie.

Gdy zapadl zmrok zaloga zaczela ucztowac. Thoris nie byl jednak zadowolony z jedzenia. Exori byl wymagajacym smakoszem i zwykly kawal miesa mu nie odpowiadal. Znowu zaczal wymawiac inkantacje i po krotkiej chwili przed zaloga pojawil sie bogaty posilek, rownie obfity co w domu Morgana. Zadowolony z siebie i z Zazesspurskiego rumu Thoris zaczal biesiadowac. Pozniej kapitan poprosil Yoshi aby sie z nim spotkala sama na plazy.
~Jakby malo im bylo pierdolenia~ pomyslal sobie w duchu Thoris. Jednak gdy Morgan wspomnial o zbieraniu perel Thoris od razu zaproponowal swoje uslugi:
-Jesli nie masz nic przeciwko pojde z wami. Znam czar pozwalajacy, nie tylko mi zreszta, oddychac pod woda i mniemam, ze im wiecej osob stawi sie na zbieranie perel tym lepiej-


Gdy Thoris mial okazje oddalic sie nieco od zalogi usiadl nap lazy wpatrujac sie w morze. Zastanawial go jego los. Kim on tak naprawde byl? Komu mial zostac wierny? Cale jego zycie i czyny poswiecone byly ku uciesze Talosa, on sam byl jednym z jego elitarnych agentow. Jednak tuz przed trafieniem do wiezienia kobieta podajaca sie za jego matke, kaplanka Umberlee, zasiala w nim ziarno zwatpienia.
-Daj mi znak- wyszeptal Thoris majac nadzieje na czyjas odpowiedz. Czekal na znak, na kierunkowskaz wytyczajacy jego sciezke w zyciu.

Czekal, lezac na plazy, wpatrujac sie w bezchmurne niebo.
 
Awatar użytkownika
Nefarius
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 3957
Rejestracja: śr mar 08, 2006 6:39 pm

czw sie 07, 2008 3:21 pm

Hannibal

Kamraci w końcu dopłynęli do małej naturalnej zatoczki, która znajdowała się w pięknej okolicy. Gdyby Hannibal był artystą, pewnie z wyglądu tego miejsca czerpałby wenę najwyższej jakości. Mężczyzna z poważną miną i wzrokiem szaleńca wejrzał za siebie, po czym spojrzał po innych, którzy również byli zadowoleni z dopłynięcia do lądu. Wodny genasi, który był szefem wesołej gromadki piratów, zaraz po opuszczeniu pokładu zaczął wydawać rozkazy poszczególnym osobą. Stary kapitan dostał zadanie zrzucenia kotwicy do wody, a po chwili mężczyzna uraczył go kompromitującym komentarzem o strasznym bo aż dziesięcio kilogramowym ciężarze przedmiotu.

Hannibal nie cierpiał, gdy ktoś się z niego nabijał. Swym świdrującym wzrokiem zatrzymał się na twarzy szefa i wpatrywał się w nią przez długą chwilę milcząc. Człowiek przełknął ślinę uspokajając rosnące nerwy, po czym złapał za leżącą nieopodal kotwicę i wrzucił ją do wody.
-To, że moją głowę odznaczają siwe włosy nie znaczy, że jestem zniedołężniały. Proszę Cię nie traktuj mnie tak.- rzekł do Dewarta z poważną miną, jakby nie żartował, nie groził, lecz po prostu upominał.

W końcu, kiedy wszystkie ślady ich przejazdu zostały zatarte mężczyzna zeskoczył i pokierował się za resztą do przytulnej jaskini, kawałek w głąb wyspy. Hannibal nie odzywał się w ogóle. Milczał wciąż, bo co też miał mówić i do kogo, skoro większość jego kompanów to byli jeszcze młodzi osobnicy. Przynajmniej takie pozory sprawiali. Stary kapitan usiadł wygodnie na niewielkiej półce skalnej. Talosyta w milczeniu posilał się kawałkiem suszonego mięsa, które i tak było o niebo lepsze niż to co jadał w więzieniu…
 
Bergho
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 300
Rejestracja: ndz wrz 16, 2007 9:05 pm

czw sie 07, 2008 6:24 pm

Vex Greenbow

Podobnie jak cała reszta elf spostrzegł długą nieobecność Morgana i Yoshi.
Naszły go pewne myśli ~ Ta pannica ma jak widać sporą rzesze adoratorów. Nie trzeba być specjalnie bystrym, by domyślić się, że swe wdzięki wykorzysta tak, by jak najwięcej zyskać. Kotka ma pazurki ~

Łotrzyk wypełnił polecenie kapitana, gdy wraz z innymi dotarł na brzeg mógł wreszcie należycie wypocząć. Genasi uraczył jego i resztę bawolim mięsem i całkiem przednim rumem. Vex obalił jedną szklanicę trunku i zjadł kawał mięsa. Gdy Thoris poszerzył magicznie ubogi wybór potraw elf zakosztował prawie wszystkich tworów kapłana. Najedzony , a właściwie obżarty chwilę się zdrzemnął bacząc na swój ekwipunek. Wstał po jakiejś godzinie. Skrupulatnie sprawdził czy aby niczego mu nie ubyło. Zaczął dumać co robić dalej. Przypomniał sobie o ofercie Talosyty dotyczącej poławiania pereł. ~ Przyda się nam bardziej niż sądziłem ~ pomyślał zadowolony. Vex obiecał sobie, że tego dnia nie wypije nazbyt wiele, chciał zachować trzeźwość umysłu, zamierzał być przygotowany na jutrzejszą podróż, do tego jeszcze nie w pełni ufał towarzyszą.

Zbliżył się do leżącego na plaży Thorisa najciszej jak potrafił. Kapłan nawet nie drgnął. Prawdopodobnie nie zorientował się że ktoś do niego podchodzi, choć możliwe było, że nie dał tego po sobie poznać:

- Wydajesz się całkiem cenny dla reszty załogi. Co do zwerbowania cię Morgan z całą pewnością podjął słuszną decyzję. Współpracując możemy całkiem wiele osiągnąć. Dowiodłeś swych talentów magicznych, ale jak mawiają "nie z samej magii Faerun żyje". Pamiętaj, możesz na mnie liczyć w razie gdybyś czegoś potrzebował
Po tych słowach odszedł pogrążony w myślach, dochodząc do następującego wniosku ~zawsze przyda sie ktoś kto będzie osłaniał twe plecy...~
Resze czasu pświęcił na zwiedzanie okolicy i spanie
 
Awatar użytkownika
Klebern
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4195
Rejestracja: czw gru 01, 2005 5:53 am

czw sie 07, 2008 7:10 pm

Yoshi Ezra

Piękna popatrzyła się z wdzięcznością na obiad stworzony przez Exori. Powoli jadła, delektując się wybornością potraw. Siedziała blisko Samuela, oparta o jego ramię. Gdy padły słowa Morgana o tym, ze chce z nią rozmawiać pochyliła się nad uchem półelfa i coś mu szepnęła. Samuel spojrzał się na nią dziwnie, po czym kiwnął głową. Wyciągnęła z cholewy sztylet, który zabrała ze zbrojowni. Wstała i skierowała się w stronę plaży
- Trzeba rozwiązać swoje problemy – powiedziała do półelfa. Yoshi szła plażą powoli do Morgana. Patrzyła na horyzont i piękny zachód słońca. Od niechcenia się bawiła sztyletem, który wzięła ze zbrojowni Morgana, ale jakby w ogóle nie wiedziała o tym, że go ma w ręku. Cała była skupiona na podziwianiu zachodu, rozmarzona. Jednak jedna z przywar Yoshi było to, że nigdy nie potrafiła się skupić na jednej czynności zbyt długo. Zaczęła iść w kierunku Morgana. Gdy podeszła do pirata, uśmiechnęła się szeroko. Nóż ciągle miała w ręku, ale sprawiała wrażenie jakby się nim tylko bawiła i to nieświadomie.
- Dobrze.... co chcesz mi powiedzieć ?
Dopiero teraz po raz pierwszy zwróciła uwagę na swój sztylet. Kompletnie nie patrzyła na kapitana tylko podziwiała broń. Znów najwyraźniej zmieniła punkt uwagi.
- Chciałbym kontynuować naszą pogawędkę nad cudnymi skałami...
... I dowiedzieć się, co takiego sądzisz o poszczególnych członkach załogi. Nie wyłączając z tego mnie.

Piękna skinęła jedynie głową, dawając jakby znak przyzwolenia. Odeszła od kapitana i usiadła na pobliskiej skale. Przesunęła się też tak by i mężczyzna mógł usiąść koło niej. Zapraszającym ruchem ręki wskazała mu miejsce,
Morgan spokojnym, opanowanym krokiem podszedł do Yoshi i usiadł koło niej. Jak gdyby od niechcenia strzelił palcami i zdjął koszulę:
- Ciepło dziś, nieprawdaż ?
- Ech ci mężczyźni.... Zawołaj mnie, jak będziesz zamierzasz poważniej porozmawiać.
Zaczęła odchodzić w kierunku obozowiska
- Przecież próbuję. Yoshi, nie odchodź. Ja na prawdę chcę z Tobą porozmawiać.
Kobieta stanęła i obejrzała się na pirata
- Znasz moją reputację ? Wiesz jakim statkiem dowodziłam zanim się znalazłam w tym wiezieniu z tymi wszystkimi szubrawcami ? wiesz, że twój ojciec miał fioła na punkcie złapania mnie i nigdy mu się to nie udało ?
- Nawet, jeśli miał, nie obchodzi mnie to. Reputację znam, tą sprzed laty. Aktualnie, to nie masz reputacji, Pani Kapitan. Jesteś po prostu kolejnym zbiegiem z więzienia, który chce wrócić do zawodu. A, wiesz droga Yoshi, że moja reputacja nie jest wcale gorsza od Twojej ? Z tym, że na rodzinnych ziemiach nic nie wiedzą o mojej pirackiej karierze... - Morgan zaśmiał się gorzko - Wciąż myślą, że jestem kupcem. I synem pogromcy piratów. Jacy są naiwni... Choć skąd mogą wiedzieć, że Biały Rekin z którym rozmawiasz ma na swoim sumieniu prawie setkę zatopionych statków i trzy razy tyle, które zdobył abordażem ?! Powiedz, skąd ?!
- Choć, przejdźmy się - ruszyła wzdłuż plaży oddalając się od obozu
- To fakt... teraz jestem banitką, ale zawsze nią byłam. nie mam zamiaru się przechwalać ile to ja statków zatopiłam i przejęłam. Nie, jedno co zamierzam, to obedrzeć skórę z pewnego człowieka, który śmiał mi się sprzeciwić i zdradzić !
Yoshi się uspokoiła momentalnie, po tym dość sporym wybuchu gniewu. Nigdy Morgan nie widział jej zdenerwowanej i to całe zajście musiało być dla niego nowością i to niespodziewaną.
- Przepraszam za mój wybuch... Poruszanie tematu mojego ojca to niezbyt dobry pomysł. Widziałem jak umierał. Najodważniejszy i najbardziej błyskotliwy człowiek jakiego kiedykolwiek znałem zginął na moich oczach. Wtedy złożyłem przysięgę, że nigdy nie będę taki jak on. Żyję chwilą i nie lubię wracać do przeszłości. I zawsze dotrzymuję słowa. Powiedz tylko, kim jest ten człowiek, a dostaniesz go żywego. O ile żyje. Ale nie wracajmy do tematu mojego ojca, dobrze ?
Twarz Białego Rekina przybrała swój naturalny wygląd - na twarz wstąpił szeroki uśmiech, w oczach błyskały ogniki inteligencji, a sam genasi poruszał się z gracją godną kota.
- To mój dawny porucznik z "Czarnego Widma". Przyjdzie jeszcze ten czas, że odzyskam statek. Ale lepiej nie odgrzebujmy w sobie zadr z przeszłości. Wróćmy do twojego pytania. co ja sądzę o tych wszystkich osobach i o tobie ? Hmmm....
Yoshi się zastanawiała przez chwilę
- Alistar to zamknięty w sobie odludek, który na pewno uważa się za najinteligentniejszego wśród nas. Bardzo bym na niego uważała, mimo że jest niepozorny. Traktuje nas z góry, jest zadufany w sobie i uważa się za mistrza nad mistrzami.
- Pozwolisz na kilka słów komentarza ? Uważam na Alistera, ale jest lojalny wobec nas. Przynajmniej wobec mnie. Znam go z opowieści mojego ojca i wiem, że dopóki może tworzyć, będzie lojalny wobec dowódcy. I wobec tego kto go uwolnił.
- Gnom póki co, nic nie tworzy, wiec nie szarżuj z tą jego lojalnością wobec ciebie, jeśli nie chcesz się obudzić kiedyś martwy. Dałeś mu wolność i ale nie możliwość tworzenia przedmiotów. nie dąłeś mu pracowni, zacisznego kąta, gdzie mu nikt nie będzie przeszkadzać. sądzę, że jeśli będziesz z tym zbyt długo zwlekać, może wyciąć jakiś numer
- Co do Riggsa - nie szarżuję. Jedynie stwierdzam, że jest wdzięczny. Nie, że jest nieszkodliwy, tego nie powiedziałem. Dam Alistarowi wszystko co będzie mu potrzebne, gdy tylko dotrzemy do Calimportu. On doskonale o tym wie i czeka z niecierpliwością.
- Pharaxes to dość prosty w sumie osobnik. Opiera się na swej sile, ale nie jest tępakiem. Bardzo przewidywalny. oczywiste to, że będzie próbował kombinować na boku, ale większego figla nam nie wykręci.
- Pharaxes jest groźny, to fakt. Ale jest też potrzebny. I jak już mówiłaś, jest w duchu mało skomplikowanym osobnikiem, więc do czasu gdy zaspokajamy jego potrzeby.
- Hannibal to zagadka. sporo przeżył i pewnie jest zepsuty do granic możliwości, ale w taki sposób to okazuje, że można się go bać. On nie sprzeciwi się otwarcie. O nie. Jest bardzo ambitny i bardzo się szanuje. Nie zapomnę jego wzroku zazdrości jak mi półelf dawał bicz w prezencie od ciebie.
- Ale masz rację, Hannibal to największa zagadka. Jest potężny, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Jest również tajemniczy, chyba najbardziej z całej załogi. Talos to nieprzewidywalny bóg, podobnie jak Umberlee, ale czuję, że Hannibal nie pasuje do żadnego z tych bóstw. Jest zagadką sam w sobie, gdyż był jedynym piratem pojmanym przez mego ojca na lądzie.
- Thoris zaś, cóż niewiele mogę o nim powiedzieć. Jest dość szalony... tak jak ja - uśmiechnęła się szeroko i puściła oczko do kapitana - ale to morderca. jeśli się go wkurzy porządnie zaatakuje.
- Tak, młody Exori jest bez wątpienia szalony. Lecz widzę, że targają nim wątpliwości. Nie wie do którego boga ma się zwrócić. Może nie wiesz, ale jego matka była kapłanką Umberlee, a ojciec kapłanem Talosa. Ale nie stwarza zbyt wielkiego zagrożenia. Jego siła leży w pogodzie, w jej kontrolowaniu - a na tym polu potrafię mu dorównać. Do czasu, aż będziemy na morzu.
- Vex jest zaś bardzo ambitny, ale coś czuję, że będzie lojalny wobec Ciebie, nazwij to kobiecą intuicją.
- Do czasu, aż ma mój rapier, Vex będzie lojalny - błysnął okiem i mrugnął do Yoshi.
Yoshi się uśmiechnęła, gdy pirat wspomniał o rapierze
- No i jest ten świr Faurgar. To najodpowiedniejsza opinia o nim.
- Taaaaaak, Faurgar jest lekko szalony. Lecz to typowy pirat w służbie Umberlee. Z tego co wiem, Faurgar pochodzi z Rashemenu. Może w młodości padł ofiarą czaru któregoś z Czerwonych Czarnoksiężników ?
- Droga Yoshi, czyż nie wszyscy jesteśmy szaleni i chciwi ? Jaki jest inny powód dla którego moglibyśmy tu być ?
- Masz rację, ale każdy z nas ma pewne granice. On ich nie ma.. w ogóle - dokończyła po chwili
- Ma granice. Ale jest daleko poza nimi. - Morgan zaśmiał się w głos.
Yoshi się zaśmiała perliście i dość głośno. Widać, że bardzo rozbawiła ją opinia o Faurgarze
- Amon nic nie wytnie. Jest po prostu na to za głupi. nie wiem dlaczego ale uważam go za prymitywa, który uważa się za geniusza.
- Może to dlatego, że łączy w sobie zdolności maga i kapłana ?
- Poza tym wszystkich ich łączy jakikolwiek brak szacunku dla innych. Widzę jak na mnie patrzą. Jakby mieli na czole napisane "chcę się z Tobą przespać" Najwyraźniej uważają, żeby być dobrym piratem trzeba być chamem - uśmiechnęła się
- W takim wypadku, są w błędzie. - Morgan uśmiechnął się szeroko.
- Zdecydowanym - już teraz się śmiała otwarcie - co do Samuela... Ty zadbałeś o lojalność Vexa, ja o wierność Samuela - puściła oczko
Uśmiechnął się i zapytał:
- A ja ? Co o mnie sądzisz ?
- Z twoimi umiejętnościami i moimi zdolnościami przywódczymi przeszlibyśmy do historii, jako najwięksi piraci wszechczasów.
- Unikasz odpowiedzi. Powiedz prosto, co o mnie myślisz.
- Aleś ty czasem głupiutki jesteś... Powiedziałam Ci wprost co o tobie myślę, a ja jeszcze nigdy nie dzieliłam dowództwa z nikim.
- Dobrze, wrócimy do tego kiedy indziej. Idź spać, musisz być wypoczęta. Ja tu jeszcze chwilkę zostanę...
- Poza tym Cię lubię... ale faktycznie późno już jest. Pewnie reszta już opowiada bajeczki o tym co niby tutaj sami robiliśmy we dwoje.
- Pewnie masz rację. Jeśli nie masz nic przeciwko, zabierz moją koszulę do obozowiska. Idę popływać. Muszę się z kimś skontaktować. - krzyknął Morgan wbiegając do wody.
- Dobrze - popatrzyła się jeszcze na to jak pirat odpływa i poszła do obozowiska. nie patrzyła sie na innych i nawet nie widziała ich min. nie interesowała się tym. Podeszła do półelfa, pocałowała go w ucho i znów coś krótkiego wyszeptała. Mężczyzna uśmiechnął się i chwycił Yoshi za rękę i odeszli z dala od grupy. Wrócili dopiero po dwóch godzinach, trzymając się za rękę.

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości