Nikt jednak nie dostaje więcej niż jest w stanie unieść. Nigdy.
To bardzo ryzykowne stwierdzenie. Nie mogę, oczywiście, go obalić, ponieważ (zakładając, że Bóg istnieje, i to w formie takiej, jak utrzymują katolicy) wymaga to wiedzy, której ja nie posiadam. Można by się spierać, czy sam fakt, że dana jednostka "nawali" nie oznacza, że otrzymała więcej, niż jest w stanie unieść. Trudno to jednak rozstrzygnąć, nie mając pełnej wiedzy o ludzkiej naturze.
A widzisz, pisałem o tym w jednym z poprzednich postów. Przyjmując chodnikową definicję omnipotencji (możliwość uczynienia wszystkiego), dochodzimy do sprzeczności. Bliższa prawdzie definicja powinna brzmieć – omnipotencja to możliwość uczynienia wszystkiego co może zaistnieć. Tym samym są rzeczy, których Bóg nie może uczynić, bo z definicji istnieć one nie mogą. Przykładowo, Bóg nie może wykreować:
- kwadratowego koła,
- świata gdzie dobro jest złem, a zło dobrem,
- nicości.
Wszystkie te rzeczy łączy jedno – są one wewnętrznie sprzeczne. Teologowie dywagują czy Bóg jest w stanie złamać wolną wolę człowieka. Jedna strona utrzymuje, że tak, ale nie zrobi tego bo jest sprawiedliwy. Druga twierdzi, że nie jest on wstanie złamać wolnej woli swoją wszechmocą, bo tą samą wszechmocą ją ustanowił. Często też posuwają się znacznie dalej twierdząc, że nie jest w stanie złamać praw naturalnego świata, gdyż sam je ustanawiał. Kiedy dochodzi się do zagadnienia cudów, używają stwierdzenia „Bóg zawiesił prawa natury”, zamiast „złamał je”. W czym tkwi dokładna różnica – nie wiem, mimo 100 kg jestem za chudy na takie poziomy teologii.
No, to jest kwestia ważna i, śmiem twierdzić, że przez większość katolików nie akcentowana w wystarczającym stopniu. Co się zaś tyczy różnic pomiędzy "zawieszeniem", a "złamaniem" praw natury, ja również nie widzę wielkiej różnicy.
Rozumiem, że powyższa odpowiedź pokrywa również fakt - dlaczego Bóg, wiedząc o możliwości porażki swojego stworzenia, nie stworzył innych warunków, które zapobiegły by temu. Możemy przyjąć, że nie istniał żaden inny sposób pozwalający na zrealizowanie tego przedsięwzięcia. W takim razie nasuwają się dwa pytania:
1. Wychodzi na to, że również Bóg ograniczony jest przez pewne prawa. Czy chodzi tu tylko o samą logikę formalną? Czy nie da się wywnioskować w ten sposób istnienia, na przykład, wyższej rzeczywistości, w której te prawa obowiązują?
2. Dlaczego zdecydował się mimo wszystko na stworzenie człowieka, wiedząc, że skazuje go na cierpienie (katolicy nie zdają się uważać naszego świata za szczególnie przyjemne miejsce), a sporą część również na potępienie (dla części chrześcijan ostateczne unicestwienie, ale dla katolików - o ile wiem - przedłużona egzystencja w wiecznym stanie cierpienia)?
W kontekście tego co napisałem poniżej o prawdzie obiektywnej – są to zapewne przypadki ograniczające świadomość. Jednakże teologia moralna utrzymuje, że prawo naturalne dane od Boga jest wpisane w serce każdego człowieka. Za pomocą rozumu, każdy może dojść do tych prawd, co więcej – każdy jest do tego powołany. Człowiek nie chce stosować się do jakiejkolwiek prawdy objawionej, gdyż sam chce stanowić czym jest dobro i zło.
Nawet przyjmując, że jest to prawda, nie wszyscy mają równe szanse na dojście do tego. W każdej religii kwestia ta postawiona jest podobnie - niezaakceptowanie jej prawd prowadzi nie tylko do ostracyzmu za życia, ale również do bardzo niewesołego losu po śmierci. W sumie tutaj akurat religia katolicka podchodzi do problemu bardziej otwarcie - pod tym względem, że dopuszcza możliwość zbawienia przynajmniej tych osób, które w ogóle nie miały szans na jej poznanie. Inne wyznania chrześcijańskie otwarcie odrzucają możliwość, aby zbawiony został ktokolwiek poza nimi. Tak czy inaczej, wciąż pozostają te przypadki, które miały okazję poznać "właściwą" religię, ale - paradoksalnie - zbyt przejęte były losem swojej duszy, aby zmienić wyznanie.
Wymieniłeś właśnie dwa książkowe przykłady ograniczenia świadomości, tym samym czyniąc ten warunek oczywistym.
Te dwa przykłady miały właściwie wskazać, że ograniczenia świadomości mogą być różne i występować w różnym stopniu. W miarę, jak powiększa się wiedza o ludzkim mózgu, coraz więcej przypadków dawniej uważanych za zwykłe ludzkie wady okazuje się być skutkiem braku chemicznej równowagi. Mało tego, w sumie nasze procesy myślowe okazują się być chemią.
Tutaj przytoczę fakt, którego nie jestem pewien, więc poproszę o sprostowanie w razie czego. Katolicy, o ile wiem, uznają istnienie duszy i odróżniają ją od ludzkiego umysłu. Czy duszę można uznać za źródłowy, "niezaburzony" przez żadne czynniki umysł, czy mylę pojęcia? W sumie dusza to w ogóle temat do interesujących rozważań i - o ile powstanie kiedyś sztuczna inteligencja dorównująca człowiekowi - prawdopodobnie doprowadzi do kolejnych sporów.
Musisz zrozumieć pewną bardzo istotną kwestię. Chrześcijanin wierzy, że jest jeden Bóg. Wierzy, że ten Bóg jest absolutnym dobrem i prawdą. Wierzy, że to on stworzył wszystko i objawił się najpierw Żydom, a potem całemu światu. Na podstawie tego żaden chrześcijanin nie ma prawa uznawać jakiejkolwiek innej kultury za prawdziwą. Wierzę, że istnieje jedna, stała, niezmienna, obiektywna prawda tycząca się nas wszystkich. Byłbym hipokrytą i kłamcą gdybym uznawał prymat innej religii/kultury.
Oczywiście, domaganie się uznania prawdziwości innych kultur od członka jakiejkolwiek religii nie miałoby sensu (choćby ze względu na samą naturę religii) i nie to było moim celem. Musisz jednak przyznać, że osobnik wychowywany w obrębie zupełnie innej kultury, w której na dodatek chrześcijaństwo jest traktowane niechętnie, ma sprawę bardzo utrudnioną. Musi nie tylko przeciwstawić się swojemu całemu otoczeniu, ale do tego odrzucić wszystko, co uważał za prawdziwe. I pogodzić się z myślą, że tak naprawdę pewność będzie miał dopiero po śmierci, a wtedy będzie już za późno na jakiekolwiek zmiany. Śmiem twierdzić, że niewielu zdecyduje się na zmianę swojej wiary nawet przy założeniu, że znajdzie się ktoś, kto spróbuje go do tego przekonać
Ignorancja niezawiniona zachodzi wtedy, gdy człowiek nie ma żadnej możliwości poznania prawdy. Nie ponosi więc odpowiedzialności.
Ten fragment odpowiada, przynajmniej częściowo, na powyższe pytanie. Z tym, że wydajesz się traktować sprawę w bardzo jaskrawych barwach - albo człowiek jest odpowiedzialny za swój grzech, albo nie. Nawet biorąc pod uwagę, że kara (albo, jeśli to złe słowo - konsekwencja) jest zawsze ta sama i to bardzo ekstremalna - chrześcijaństwo uważa ją za najgorszą rzecz, która może człowieka spotkać. Podając przykłady w poprzedniej i w tej notce, próbuję wykazać, że odpowiedzialność ma bardzo różne stopnie.