Geschwindigkeit 20 km/h
Trochę przeczy twierdzeniu
"Ratte" teoretycznie mógł rozwinąć 40/60 kilometrów na godzinę, więc dorównywał prędkością Panterom.
Zależnie od tego, co przyjąć za źródło, dane mogą się od siebie różnić. Zresztą, jest kilka wizji "Ratte", o których rozpisywał się nie będę.
Na razie odnoszę silne wrazenie, że niespecjalnie wiesz o czym mówisz (zwłaszcza w świetle tych dalszych wypowiedzi o jednym plutonie samobieżnych dział plot). Może warto zapoznać się z jakimiś pozycjami książkowymi o sprzęcie i działaniach wojennych podczas II WŚ?
Raczej o sprzęcie, bo o działaniach wojennych mam pojęcie.
3) Martwe strefy: Ratte będzie miał wokół siebie sporą martwą strefę, w której nie ma jak zwalczać wrogich czołgów - w końcu lufę na wieży znajdującej się na wysokości drugiego piętra jakoś trzeba na cel naprowadzić.
Nie jest powiedziane, że wieża byłaby jedynym działem dwupiętrowego czołgu. Niemcy musieliby być skończonymi idiotami, żeby zaopatrzyć tak wielką jednostkę w jedno (ale przeca ogromne!) działo. Samo przez się rozumie, że musiałby dysponować kilkoma mniejszymi działami, żeby móc się obronić przed czołgami i piechotą.
Ale tu dochodzą wspomniane przedtem problemy logistyczne - trzeba te działa zaopatrzyć w ogromną ilość amunicji (ogromną, w porównaniu do ilości amunicji do działa głównego), trzeba wyszkolić załogi etc.
Yamato, uzbrojony dodatkowo w 12 dział 127mm (też wykorzystywanych jako pelot) również został przebudowany na okręt podwodny przez lotnictwo...
Jednak czy nie sądzisz, że okręt o wiele łatwiej jest wyeliminować, niż czołg? Owszem, przykład bezradności pancerników w stosunku do lotnictwa jest dobry, jednak przewaga lotnictwa w walce z flotą jest podyktowana tym, że samoloty mogły przenosić torpedy, a te były prawie zawsze stuprocentowo skuteczne w walce z każdym typem okrętów nawodnych. Wystarczyła jedna celna torpeda i ogromny Yamato dzielił los Titanica. Z czołgiem sprawa byłaby trochę bardziej skomplikowana, bo jego nie da się zatopić, jego trzeba zniszczyć. Ale i tu muszę obu dyskutantom rację przyznać - tylko zezowaty pilot nie byłby w stanie trafić w takie bydlę. I owszem, bomba lotnicza poczyniłaby ogromne zniszczenia, ale żeby takowe poczyniła trzeba najpierw gnoja utrafić i jeszcze samemu nie oberwać. A na pewno szkopy grzaliby jak porąbani, gdyby dostrzegli na niebie samolot.
Gorzej z większymi bombowcami, bo lecąc na sporej wysokości trudno jest precyzyjnie walnąć ładunkiem bomb w pojedynczy cel. Zresztą, byłoby to czyste marnotrawstwo - po co zużywać tyle bomb na jeden (choć olbrzymi) czołg? Równie dobrze można go unieruchomić za pomocą działa o sporym kalibrze - zerwać gąsienicę, a potem niech się piechta bawi.
Jednak z ziemi trudno byłoby do Ratte podejść. Więc pozostaje tylko unieruchomienie i grzanie ciężkimi działami, tudzież nękanie nalotami ile wlezie.
Uważam jednak, że "Ratte" nie jest takim znowu chorym pomysłem. ^^ "Monster" (nie wiem, jak był określany przez konstruktorów niemieckich) był o wiele bardziej poronionym dzieckiem. Chryste, na co komu kolos z działem kaliber 80cm?! I gdzie by go szwaby użyły? Stałby sobie nad brzegiem Kanału i rąbał w Londyn? Litości.