Zrodzony z fantastyki

 
Awatar użytkownika
DibiZibi
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4316
Rejestracja: śr lis 15, 2006 9:50 pm

Projekt Alfa : Reaktywacja

ndz gru 21, 2008 11:02 am

Vance Gunther

Nowy dzień powitał Cię koszmarnym bólem głowy, który można by było spokojnie nazwać syndromem dnia powszedniego... Można by było, gdyby nie fakt, że wczorajszego wieczora nie wypiłeś ani kropli. Mało tego. Zaraz po szkole, psychicznie wykończony wydarzeniami mającymi wtedy miejsce, wróciłeś do domu, i walnąłeś się na łóżko, dokładnie tak jak stałeś, budząc się dopiero rano. Nie będąc pewnym co masz o tym wszystkim myśleć, powoli przetarłeś zaspane oczy, i zacząłeś się podnosić. Szumiało Ci w głowie.. Dokładnie tak jak wczoraj, albo nawet bardziej.. Bezładny chaos bardzo donośnych głosów.. Nauczony poprzednimi doświadczeniami, zignorowałeś je, i ruszyłeś w stronę kuchni, by zjeść śniadanie, i ruszyć się do szkoły.
W momencie gdy zabierałeś się za sypanie płatków do miski, nadawany w radiu poranny program został przerwany przez wiadomość z ostatniej chwili.

„Przerywamy nasz program aby nadać szokującą wiadomość dosłownie z ostatniej chwili.. 7 osób zginęło, a kolejne cztery zostały ranne podczas kolejnej, trzeciej już, nieudanej próby aresztowania terrorysty znanego światu jako Wilk, oskarżonego o zabójstwo senatora Gordona Wooda. Wszystko wskazuje na to, że Wilk wiedział o próbie aresztowania, i zdalnie zdetonował ładunek wybuchowy w apartamencie w którym rzekomo miał się znajdować. Nasilają się więc pytania, jak długo jeden człowiek jest w stanie grać na nosie nowojorskiej policji.”

Dalej do głosu został dopuszczony przedstawiciel policji, który próbował przekonać słuchaczy, reporterkę, oraz zapewne siebie samego, że nic poważnego się nie stało, a Wilk już niedługo zostanie postawiony przed sądem. Widać było na kilometr że nie to czysty PR, bo policja nie zrobiła żadnych postępów już od trzech miesięcy.

Nagle, śniadanie przerwał Ci jednak gwałtowny natłok myśli.. Zbliżała się jakaś grupa ludzi.. Jeden głos słyszałeś bardzo wyraźnie...
Trzy.. Dwaj.. Jeden...
Drzwi wyleciały z trzaskiem z zawiasów i padły na ziemi. Czterej policjanci w granatowych mundurach władowali się do środka.
-NYPD!! Na ziemię i ręce za głowę!

John Meekins

Szok wywołany niedawnym uderzeniem pioruna, jeszcze dobrze nie minął. Powoli zwlekłeś się z prowizorycznej pryczy, jaką już jakiś czas temu udało Ci się sklecić, i wyszedłeś kilka kroków ze swojej kryjówki, by powitać nowy dzień. Niebo było dość pochmurne, co mogło zwiastować przelotne deszcze, ale było nawet ciepło, jak na tą porę roku. Przetarłeś oczy, rozmyślając nad planami na dzień dzisiejszy. Rozglądając się dookoła, twoją uwagę przyciągnęły dwa policyjne radiowozy zaparkowane przed bramą wysypiska, którą doskonale widziałeś z niewielkiego wzniesienia. Policja ostatnio coraz częściej przyjeżdżała na wysypisko, przeganiać stamtąd koczujących ludzi. Czasem tylko tych którzy dawali się we znaki w otoczeniu, a czasami wszystkich. I chodź zawsze wracaliście, tak naprawdę wypełniali tylko swój obowiązek, nie przywiązując żadnej troski do tego czy dobrze wykonali zadanie.
Tym razem jednak nie była two zwykła wizyta. Jeden z funkcjonariuszy został przy radiowozach, stojąc opartym o maskę, podczas gdy trzej pozostali rozmawiali z niewielką grupką mieszkańców wysypiska. Policjanci pokazali im jakieś papiery i żywo gestykulowali, ale nie zachowywali się agresywnie. Nagle, jeden z tubylców wskazał Cię ręką. Funkcjonariusze ruszyli w twoją stronę szybkim krokiem, z rękami wspartymi na kaburach za pasem, skinieniem głowy dziękując rozmówcom. Wszystko wskazywał na to, że tym razem chcą czegoś od ciebie. Pozostawało pytanie, czy chcesz się dowiedzieć, czego.

Jeremy Richardson

Sen nastał szybko, i zakończył się równie nagle. W końcu, podczas gdy człowiek śpi, traci poczucie czasu. Promienie słońca nieśmiało przebijały się przez chmury, oświetlając pokój. Ruszyłeś się z łózka, i przeszedłeś do kuchni, otwierając lodówkę. Zimny sok, orzeźwił umysł... zacząłeś zastanawiać się nad dniem wczorajszym, gdy zadzwonił telefon.
„Jeremy? Jeremy Richardson? Jestem Steven Spark, i mam dla pana propozycje. W zasadzie, hehe, propozycje nie do odrzucenia. Wpakował się pan w olbrzymie kłopoty, choć jeszcze pan pewnie o tym nie wie. Jestem w stanie pomoc. Proszę zabrać ze sobą swój telefon, i czym prędzej wydostać się z domu. Jeśli zostanie pan tu więcej niż 5 minut może pan mieć poważne kłopoty. Skontaktuję się z panem za jakieś 20 minut.”
Byłeś trochę skołowany, i nie wiedziałeś co o tym myśleć... Ale z rozważań wyrwały Cię odgłosy policyjnych syren. Cztery radiowozy zatrzymały się pod hotelem. Czyżby Steven miał rację? Czyżby to były te kłopoty? Swoją drogą, nazwisko wydawało Ci się znajome. Ale nie miałeś pojęcia, skąd.


***


-Sir, udało się nam namierzyć kolejnego. Właśnie wysłałem ludzi, żeby się nim zajęli.
-Doskonale. To już wszyscy. Upewnijcie się że wszystko przebiega zgodnie z planem. Mamy jeszcze dwie godziny na obserwowanie miasta. Potem satelita będzie musiał doładować baterie.
- Mężczyzna w garniturze uśmiechnął się, i popił łyk kawy z białego kubka, z zielonym logo „GG”.
-Przygotujcie helikopter. Chcę ich przywitać gdy przybędą.
-Tak jest Sir. -
Młody człowiek w białym mundurze skłonił się, i odszedł korytarzem.

Kejmur : 5 punktów (3 za koncept postaci, 2 za koncept mocy)
MK : 3 punkty (3 za historię)
Nemo : 3 punkty (3 za koncept mocy)
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

ndz gru 21, 2008 12:28 pm

Jeremy

Ach, jakże sprytnym bytem kosmicznym był ten, który zaprojektował sen i sny! Szkoda, że tej nocy, nie dane było mu zaznać seansu z jedną z jego produkcji; zawsze robiło mu się trochę smutno na myśl, że zmarnował kilka godzin potencjalnie przyjemnych doznań. Szkoda. Te lekko dołujące, zakrapiane sokiem rozmyślania przerwał dzwonek. Pozwolił, by ostatki czerwonego płynu wpłynęły do jego gardła, postawił spokojnie szklankę na stole i zogniskował spojrzenie na podrygującym telefonie.
„Jeremy? Jeremy Richardson? Mycie zębów to podstawa. Jestem Steven Spark, i Gdzie moja koszulka? mam dla pana propozycje. W zasadzie, hehe, Raz, dwa...i krawat gotowy propozycje nie do odrzucenia. Wpakował się pan w olbrzymie kłopoty, choć jeszcze pan pewnie o tym nie wie. Jestem w stanie pomóc. Chyba nie trzeba będzie brać kurtki... Proszę zabrać ze sobą swój telefon, i czym prędzej wydostać się z domu. Brać czy nie brać; o to jest pytanie! Jeśli zostanie pan tu więcej niż 5 minut może pan mieć poważne kłopoty. Mimo wszystko, pogoda niczym kobieta, zmienna jest Skontaktuję się z panem za jakieś 20 minut." Lepiej wziąć i trzymać w ręce, niż nie wziąć i przemarznąć, czyż nie? Tak.
Najważniejsze pytanie tego poranka zostało rozwiązane. Jeremy nie był człowiekiem, któremu potrzeba było wiele, by uwierzył...z resztą, i tak nie miał zbyt wielu rzeczy do roboty. Czekał na coś takiego? Być może!
W momencie przerwania rozmowy przez pana Spielber...Sparka, Richardson stał przed sporych rozmiarów lustrem, kontemplując nad tym, która kurtka będzie odpowiednia. W końcu zdecydował się na tą lekką i czerwoną, która nie raz już uratowała go od objęć chłodu i mrozu. Westchnął, schylając się po swoją wierną towarzyszkę, bardziej mu oddaną niż jakakolwiek osoba na tym padole szczęścia. Teczuszkę, a jakże; darzył ją specyficznym rodzajem miłości. Gdy miał już kierować się do wyjścia, zatrzymał się i uśmiechnął w sposób całkowicie abnormalny w takiej sytuacji, zbyt spokojny i opanowany. Sięgnął do jednego z notesików, wyrwał kartkę i kierując się ku drzwiom, ładnymi, lekko pochyłymi szkarłatnymi literami wypisał kilka słów do przyszłych gości, a następnie położył je na najbliższym drzwiom obiekcie, bezstresowo opuszczając swój apartament. Jeremy, Quo Vadis?
Och, to było zupełnie jak w tych filmach, które oglądał z pewną przyjemnością, acz jednocześnie zdając sobie zupełnie sprawę, że nie jest to kino wysublimowane. Mając do wyboru wyjście frontem (och, jak dreszczogenna opcja!), restauracją, rampą towarową lub wejściem dla obsługi, wybrał to ostatnie. Dlaczego? Sam nie wiedział, sędzią był impuls chwili. Miał nadzieje, że nikt go specjalnie nie powstrzyma; znany był obsłudze z różnych dziwactw, a fakt, że miał pieniądze sprawiał, iż nikomu nigdy nie chciało się go zatrzymywać, póki był nieszkodliwy. Przemierzanie pól i lasów przeznaczonych dla obsługi, obserwowanie ich zajęć i ewentualne komentowanie czy chociażby notowanie czegoś było już tutaj taką normalnością, że wręcz zaniepokoiliby się, gdyby przez tydzień nie odwiedziłby ich chociaż raz.
Po prostu niezależnie gdzie był, sprawiał wrażenie, jakby był dokładnie tam, gdzie trzeba.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

ndz gru 21, 2008 1:31 pm

Vance Gunther

Chłopak wstał i wykonał poranną toaletę. Następnie zarzucił na siebie koszulę, jeansy i zawiązał tenisówki. Tak oto gotowy, wyruszył na misję wielkiej wagi. Gdzieś z tyłu jego głowy, niezwykle mała część umysłu zastanawiała się nad konsekwencjami przedstawienia z dnia poprzedniego, które to odstawił przed budynkiem szkolnym. Pozostałe partie mózgu były jednak zajęte obecnymi problemami. Chociażby takimi jak znalezienie nowego pudełka płatków śniadaniowych Cap’n Crunch. Rozpoczęła się krucjata, polegająca w głównej mierze na przerzucaniu zawartości półek i kredensów, gdyż matka nigdy nie zostawiała świętych relikwii w tym samym miejscu. W końcu jednak, nastąpiło zwycięstwo. Kiedy owe zadanie zostało wykonane, a wesoły staruszek w błękitnym mundurze patrzył na niego radośnie z okładki, Vance usiadł na swoim stołku, nie odwzajemniając emocji. Wysypał część zawartości do miski, dopełniając pożywny posiłek świeżym mlekiem. Zaczął jeść. Kiedy był w połowie owego procesu…no właśnie. Drzwi wleciały do środka, a łyżka zatrzymała się w połowie drogi do otwartych ust.
-NYPD!! Na ziemię i ręce za głowę!
Jedno oko otworzyło się szerzej, okazując całemu światu nie tyle zdziwienie, co niedowierzanie. Niedobrze. Ktoś tu miał poważne błędy w scenariuszu. Vance dałby sobie uciąć rękę, że to raczej nie był modus operandi standardowych funkcjonariuszy policji NY. Raczej na pewno. Gunther, jak każdy szanujący się diler na małą skalę, znał podstawy prawa i procedur policyjnych. Wchodzenie z buta do cudzego domu? Brak przedstawionego nakazu? Obława jak na seryjnego mordercę? Bardziej pasowało to do jednostki SWAT, a na taką stylowi jegomoście nie wyglądali. Ich ulubioną rozrywką powinno być jedzenie pączków w radiowozie…wszystko to było…szyte grubymi nićmi. Chyba, że jakiś nowy paragraf wszedł w życie podczas snu pana Gunthera, przy czym mocno by się nie zdziwił.
- Oczywiście…panie władzo.
Przykucnął spokojnie, związując ręce za głową i przygotowując się do bycia skutym. Poczekał ze spuszczoną głową aż policjant pofatyguje się aby to zrobić. Faktycznie, podszedł do młodzika wykręcając jego rękę. Drugi wyjął strzykawkę i przygotował się do zrobienia zastrzyku. Medycyna policyjna, huh? Vance był już teraz całkowicie pewien. Te typki miały z NYPD tyle wspólnego co on z rozwojem przemysłu rolnego. Odchrząknął, zanim zatrzasnęły się kajdanki, podniósł szare oczy i wbił je w kolesia ze strzykawką.
- Panie władzo, lubi pan Drowning Pool? A…tak tylko pytam…
Trzask. Tym razem w pełni kontrolowany. Reakcje były rozmaite. Jeden z policjantów padł na podłogę w drgawkach, podchodzących niemal pod konwulsje, inny uderzył o ziemię jakby ktoś właśnie odciął zasilanie od jego makówki. Trzeci z nich krzyknął donośnie, zaś czwarty…na tą chwilę nie obchodził Vance’a. Młodzian rozpoczął szaleńczy bieg ku kuchennym drzwiom, opuszczając dom i zatrzaskując je za sobą na głucho. Potem zaś kontynuował sprint klucząc po zaułkach i tylnich ogródkach osiedla jednorodzinnego. Nie wiedział dokładnie czego szukał, prócz tego, że miała to być kryjówka. Studzienki kanalizacyjnej? Kontenera na śmieci? Otwartego wejścia na zaplecze zaprzyjaźnionego sklepu? Zapewne czegokolwiek, co zapewniłoby chwilowe schronienie i uciszyło te przeklęte radiowozy w tle. Padło na to pierwsze. Wybierając ustronny zaułek i upewniając się, że nikt go nie widzi, Vance zdecydował się na chwilowe utożsamienie z bohaterami lat dziecięcych. Bał się? Nie, raczej nie. Wiedział, że znajduje się w beznadziejnej sytuacji, jednak nawet teraz potrafił dostrzec coś pozytywnego. Jak to, że przestała go boleć głowa.
 
Awatar użytkownika
Kejmur
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1684
Rejestracja: wt cze 15, 2004 4:35 pm

ndz gru 21, 2008 2:30 pm

John Meekins

~~ Cholerny kręgosłup. I akurat, gdy miałem zbierać ten zakichany złom... ~~

John otworzył oczy, spoglądając na ścianę swojego prowizorycznego mieszkanka. Był w dziwnie złym humorze jak na niego. Chyba faktycznie ostatnie wydarzenia średnio wpłynęły na jego nastrój. Ten cholerny piorun, który go uderzył... i nic mu nie zrobił. Było to tak dziwne, że aż nie wiedział jak o tym wszystkim myśleć. Żadnego poparzenia skóry, dosłownie nic. Tylko ten strzykający ból w kręgosłupie. Jakby miał reumatyzm i nic na niego nie pomagało. W końcu westchnął i powolnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia, ciągnąć za sobą wózek na złom. Chociaż ostatnio takie wyprawy robiły się z lekka niebezpieczne. "Suki" ostatnio zaczęły dziwnie często patrolować wysypisko, co wcześniej im się nie zdarzało. I jeszcze to, że robili to coraz agresywniej. Słyszał o jednym bezdomnym, który został pobity za odmowę zeznań. Ile było w tym prawdy, a ile fałszu to sam nie wiedział. Wiadomo jak to z tymi plotkami, ale na wszelki wypadek łom w dłoni mógł się przydać. Cholerny burmistrz, że też mu tacy jak on przeszkadzają. Albo może było w tym coś więcej... Sam nie wiedział. Kurwując pod nosem zaszedł do kryjówki Joe'ego. Jama wydrążona w kupie złomu... musiał przyznać, że wyszło mu to całkiem nieźle, gdy pomagał to "budować". Stary Joe... gdy czuł to pulsujące strzykanie w kręgosłupie, chyba zaczął go rozumieć jak się czuje. Gdy wszedł do środka, uśmiechnął się widząc starego kumpla, który właśnie się budził. Usiadł na prowizorycznym krześle obok i z dziwnie obolałą miną przyglądał się starcowi, co ten przyjął z lekkim zdziwieniem.

- Miki, chłopie, wyglądasz jakby banda cweli nakopała Ci do dupy. Mów, co Ci leży na wątrobie !
- Weź lepiej nic nie mów... łupie mi w krzyżu, jakoś ch*jowo się czuję i jeszcze te naloty glin. Aż mi się czasem nie chce wstawać. Słuchaj Joe, masz coś na cholerny kręgosłup. Co jak co, ale chyba coś powinieneś mieć. A właśnie, masz ten czajnik, co chciałeś byś naprawił.


Meekins sięgnął po czajnik, który trzymał w wózku i podał Joe'mu, który z uśmiechem podłączył do gniazdka, które sam John instalował. Heh... te złodziejskie podłączenie z pobliskiej elektrowni, ile on ryzykował dla tego zakichanego "złomianego osiedla". Ale musiał przyznać, że ułatwił życie tym wszystkim ludziom i jakoś czuł się z tym znacznie lepiej. Lubił pomagać innym bez potrzeby i za cholerę się tego nie wstydził. Wręcz przeciwnie. Zawsze sobie zadaje sobie to pytanie za jaką cholerę tak się męczy za niektórych... Może tak po prostu musi być ? Z zamyślenia wyrwał go Joe, który go niespodziewanie pchnął na swoje łóżko polowe.

- Aaa, k**wa Joe ! Naprawdę mnie napieprza w krzyżu. Ostrożnie !
- Whoa, jak na szpilach, jeszcze nie widziałem Cię tak wkurzonego. Chill out jak to gadają. Dobra, zaraz Ci wmasuje tą maść, którą zwinąłem z tego marketu. Świetnie działa, powinno pomóc.
- Joe, widziałeś Marię ? Coś o niej cicho ostatnio.
- Ta dziewucha... o ile słyszałem, ostatnio ją zwinięto.
- Że co ?! Gdzie, k**wa mać !


Krzyk, który przeszył jego plecy, aż powalił go z powrotem na łóżko, a stary Joe westchnął ze zrezygnowaniem. Ci młodzi... chociaż z lekka uśmiechnął na taką reakcję. Wiedział co spowodowało tą reakcję, ale wolał chłopaka już nie drażnić. Zresztą ten był agresywniejszy niż zwykle, coś mu nie do końca pasowało. Po chwili pomógł mu wmasować ten krem, na co ten odebrał z ulgą. Meekins musiał przyznać, że pomogło. I to bardzo.

- Sorry... ale musiałem to powiedzieć.
- Wiem staruszku, wiem. Ale nie wiesz co się stało ?
- Gdybym to ja wiedział... wiesz jak to jest z tymi cholernymi mundurowymi. Wkrótce się dowiemy. A zresztą jedno mnie dziwi - czemu tu do cholery jesteś ?
- Joe, kiedyś o tym gadaliśmy. Znasz powody.
- Ta, wiem. Sam tak wybrałeś, wywalenie z roboty i inne takie. Ale masz smykałkę do tych wszystkich mechanicznych nowinek, łeb na karku i inne takie. Marnujesz się, nie powinieneś się tak o nas wszystkich zamartwiać. I jeszcze wpadasz do starego pryka jak ja i mu pomagasz. I tej dziewczynie, chyba Ci wpadła w oko. Ta twoja bezinteresowność kiedyś Ci się zemści.
- Mściła mi się i to nie raz. Ale nie żałuję ani chwili. Zresztą już mi lepiej. Spadam, narazie.


I bez słowa wyszedł z kryjówki starego kumpla, nie spoglądając za siebie. I nie chciał, nienawidził tego widoku, gdy ktoś o niego się tak zamartwiał. Albo co gorsza - litował. Nie mógł tego ścierpieć. Zawsze sobie radził sam ze swoimi problemami i było mu z tym dobrze. Po drodze zaczął zbierać złom, gdy nagle dostrzegł jakieś zamieszanie przy wejściu na wysypisku. Znowu gliny przyjechały, chociaż coś mu nie pasowało. A pulsowanie w kręgosłupie pojawiło się tak nagle jak poprzednio zniknęło. Tak jakby... to było ostrzeżenie ? Przyglądał się z daleko dyskutującym. Samo to, że gliny przyjechały rozmawiać, było co najmniej dziwne. Normalnie by gdzieś poszedł, ale coś mu nie pozwalało. I musiał przyznać, że chciał ich wypytać o Marię... Stojąc tak przyglądał się temu wszystkiemu. Rozpoznawał te twarzy, pomagał niektórym podłączyć elektryczność czy coś naprawić. I jakie było jego zdziwienie, gdy nagle wszyscy się obrócili w jego kierunku i wskazali na niego palcami. Tak jakby właśnie go o coś oskarżali, jakby coś zrobił. Poczuł się zdradzony, ale się nie ruszył z miejsca. Musiał się dowiedzieć o co chodzi, choćby miał tego żałować. Gdy dziwni policjanci, podeszli do niego, podniósł lekko brew ze zdziwienia. Jednak w końcu westchnął i spojrzał na nich z lekkim podejrzeniem.

- A panowie... mają sprawę do mnie ? I co z Marią ?


I tak oczekiwał odpowiedzi, czekając na ich reakcję. A ten ból w krzyżu starał się dziwnie natarczywy. Zresztą coś mu tutaj śmierdziało i to nie był smród śmietniska. Miał nadzieję, że nie popełnił błędu tutaj zostając...
 
Awatar użytkownika
DibiZibi
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4316
Rejestracja: śr lis 15, 2006 9:50 pm

ndz gru 21, 2008 3:14 pm

John

Panowie stanęli naprzeciw ciebie,przez ułamek sekundy analizując twój wygląd. Nie mieli jednak ochoty rozmawiać. Uderzenie pięści rozcięło Ci wargę. Zachwiałeś się. W ustach czułeś smak krwi. Widziałeś jak jeden z nich wyciąga broń. Kolejne uderzenie złamało noc, i tylko pogłębiło rany. Wszystko stało się tak szybko. Padłeś na ziemię. Nim straciłeś przytomność, poczułeś jeszcze tylko kajdanki zaciskające się na wygiętych za plecami rękach, i dwie silne ręce chwytające Cię pod ramionami.
Przytomność odzyskałeś w radiowozie. Podniosłeś się i usiadłeś na tylnym siedzeniu, lekko pochylony do przodu, by zrobić miejsce na unieruchomione z tyłu ręce. Przed tobą, za metalową kratką siedziało dwóch policjantów. Ten na miejscu pasażera poczęstował się dwoma silnymi uderzeniami na wysypisku.
Wasze spojrzenia spotkały się w lusterku. Obaj byli już świadomi że odzyskałeś przytomność. Nie kwapili się jednak by w ogóle się do ciebie odezwać.
Drugi radiowóz jechał przed wami.
Twoje zdziwienie pogłębiło się, gdy uświadomiłeś sobie, że nie wiozą Cię wcale na komisariat.


Jeremy

Przejście przez ciąg pomieszczeń nie sprawiło większego problemu. Ciśnienie co prawda skoczyło Ci na chwilę, gdy w odległym końcu hallu zobaczyłeś grupkę policjantów, ale byłeś dostatecznie daleko by nie zwrócić ich uwagi. Ulica była hałaśliwa i bardzo zatłoczona. Jak zwykle rano, może ludzi wypływało ze stacji metra w stronę biurowców. Idealne okoliczności dla zbiega pragnącego się ukryć. Byłeś już dwie przecznice dalej, gdy odezwał się telefon.
„Widzę, że udało się panu zbiec. Bardzo dobrze. Było by wielce niepożądanym gdyby dał się pan złapać. Proszę mi wierzyć. Podjął pan właściwą decyzje... Ten oddział policji zdecydowanie nie zapewnił by panu... możliwości zachowania milczenia. Nie mogę się z panem spotkać osobiście, ale mogę udzielić panu rad. Jeśli chce pan przeżyć, proszę unikać ludzi... zwłaszcza tych.. podobnych do pana.. I uciec... Daleko.”
Ohh, jak bardzo uwielbiałeś tajemniczych informatorów którzy zawsze wszystko wiedzą, ale nigdy nie lubią o tym mówić.

Vance

Teenage Mutant Ninja, może nie koniecznie żółw, przemykał pod miastem brnąc, na szczęście tylko po kostki w gęstym bagnie. Nie słyszałeś już radiowozów, ale większym problemem było to, że znalezienie drogi w tunelach nie było takie łatwe. I dalej odczuwałeś obawę prze wyglądaniem na ulice przez studzienki. Podróż przez ścieki zdecydowanie nie była tak prosta jak na filmach.
Adrenalina opadła, ale zaczął się w tobie zbierać lęk. Już za hodowanie trawki można było posiedzieć... A brutalne pobicie kilku policjantów, opór przy aresztowaniu i ucieczka. Miałeś kłopoty. Duże kłopoty. Smród stał się nie do wytrzymania, więc czym prędzej wylazłeś na ulicę. Znajdowałeś się w jakiejś nieznanej części miasta, chociaż zapewne nie aż tak daleko od domu jak mogło by się wydawać, bo w oddali majaczyły te same wieżowce które widziałeś z domu... Ale zupełnie z innej strony. Byłeś głodny, buty miałeś przemoczone, śmierdziałeś i szukała Cię policja.
W oddali zobaczyłeś policyjny helikopter latający w okolicy twojego domu. Nawet jeśli ci ludzie tylko udawali NYPD, mieli niezłe środki.
Potrzebne było schronienie.

Kejmur : 6 punktów (+1 za odgrywanie)
MK : 3 punkty
Nemo : 3 punkty
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

ndz gru 21, 2008 4:53 pm

Jeremy

Nowy Jork był miejscem, w którym nie było możliwości się nudzić; było jednak też miastem, w którym tysiące ludzi nie miało okazji spróbować jego licznych źródeł przyjemności, ludzi zaklętych w błędnym kole praca-sen-praca...jakże przykra była świadomość, iż być może nigdy nie dane im będzie zaznać radości życia. Ale, trzeba być optymistą-na pesymistów czeka jedynie zgryzota i depresja.
W związku z powyższym, zupełnie naturalnym był widok młodego człowieka, kroczącego ku sobie tylko znanemu celowi pośród labiryntu ulic, z teczką w dłoni. Zapewne udawał się do miejsca w którym zarabia, zaś w teczce ma dokumenty bądź inne potrzebne mu przedmioty; także niczym niezwykłym było to, że rozmawiał przez telefon, być może uzgadniając jakieś szczegóły, lub zwyczajnie flirtując z osobą po drugiej stronie.
-Koneserów piękna, bądź podobnych w inności?
-Hmm.. raczej... Ludzi wyjątkowych w swojej naturze.. Jakże niepasującej do szarości życia codziennego.
-Czy Pan też ma w sobie wyjątkowe piękno?
Inna rzecz, że niektórzy którzy zasłyszeli treść owej rozmowy, mogli w świętym gniewie i oburzeniu chwycić za Biblię w pancernej okładce i rzucić się ku niemu w celu oczyszczenia świata ze zła wszelkiego. Ah, Ci homofobi.
-Hmm.. Każdy jest w pewien sposób wyjątkowo piękny... hehe... Ale wiem co ma pan na myśli... Owszem. Jestem wyjątkowo piękny...
-Na czym polega więc pana piękno? Bo w głosie nie mogę się go doszukać. I właściwie, jak szanowni policjanci odkryli mój urok?
-Tego nie mogę zdradzić. Chociaż ciągle pracuję nad tym by móc się z panem...lub z innymi, spotkać. Napięcie, hmm, narastało. Znaleźli pana w taki sam sposób jak ja... Dzięki innym pięknym...
-Rozumiem że piękno można zarówno doskonalić, jak i przytłumić?
-O, jak najbardziej.. Dlatego musi pan uwazac. Ci którzy są w stanie pana zlokalizować.. Mogą wprowadzić pana w prawdziwe osłupienie, swoim.. Pięknem... Proszę mi wybaczyć. Dołożyłem wszelkich starań by nikt nie mógł mnie namierzyć, ani podsłuchać. Ale ryzyko zawsze istnieje. Odezwę się później.
-Pięknie dziękuje.
I rozmówca rozłączył się, pozostawiając Richardsona samego sobie. Dokładnie tak, samego sobie-policyjne patrole, mimo kilkukrotnego minięcia mężczyzny, zignorowały go zupełnie, tak samo jak reszta populacji. Ten westchnął lekko, po czym schował komórkę w bezpieczne miejsce. Zaczął się rozglądać, szukając czegoś interesującego. Kiosk z gazetami, czerwone pisma, czerwona koszulka z "I <3 NY", czerwony rower i jego właściciel, czerwona torebka kobiety kupującej gazetę, ubranej w czerwony żakiet, ale...niezbyt ładnej. Eh. Nic, co mógłby spróbować pożyczyć. Pożyczyć! Ta myśl wprowadziła go w pewien stopień ekscytacji, ale ta szybko została zagłuszona przez coś innego.
Jeremy, mimo niepowodzenia w poszukiwaniu czegoś, co przykułoby jego oko, nie poniósł porażki w czymś równie ważnym, jeśli nie ważniejszym-w odnalezieniu ulicznego rogu obfitości, zaspokajającego wszelkie pragnienia żołądka.
Bądź, pospolicie mówiąc, budki z hot dogami. Jeremy podjął decyzje. Akurat ostatni klient odchodził z jedzonkiem, mm...Sprzedawcą był młody, czarnoskóry chłopak.
-Hot Doga z potrójnym ketchupem, proszę. Uśmiechnął się ciepło, sięgając po portfel. Lubisz swoją pracę?
-Z potrójnym? Proszę bardzo.- chłopak szybkim ruchami przygotował kanapkę. Było to troszkę mniej niż potrójna porcja, ale więcej czerwonej mazi już by się nie zmieściło. -3dolary. Nie, nie specjalnie.
-Dziękuje. Szkoda. Jeremy przekazał zapłatę, plus troszkę ekstra, po czym przełożył teczkę do drugiej ręki, tworząc sobie wolną dłoń do trzymania pokarmu. Człowiek powinien robić to co lubi. Mam nadzieje, że albo to polubisz, albo znajdziesz coś dla siebie... Rozpoczął konsumpcje, starając się nie ubrudzić, co było wyczynem iście epickim, acz wykonalnym. Chłopiec mu nie odpowiedział, uśmiechając się tylko.
-Oby Twój dzień był miły.
Starannie wytarł się chusteczką, nie pozostawiając jakiegokolwiek dowodu na to, że właśnie spożył coś tak ketchupopełnego. Wstąpił też do sklepu, kupując czerwone bransoletki, po jednej na każdą rękę. Opuścił go, po czym doszedł do wniosku, że wciąż nie ma konceptu na wyprawę. W pewnym momencie jednak coś go trafiło, a on uśmiechnął się, czując się znowu jak głupiutki szkolniak, z pewnym poczuciem przyjemnej winy wyruszył na poszukiwanie swoich...ofiar, spełniających jego kryteria, jednocześnie trzymając się dużych skupisk ludzi i oddalając się sukcesywnie od swojego mieszkania.
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

ndz gru 21, 2008 5:52 pm

Vance Gunther

Strach nabyty pośród cuchnących, ledwie oświetlonych korytarzy, szybko zamienił się w coś innego. Zamienił się w niebezpieczny, kierowany z zimną premedytacją gniew, tłumiony gdzieś w środku. Kimkolwiek byli ci ludzie zasługiwali na coś znacznie gorszego niż to co dostali. Powinien był przetrącić im kolana…powinien…zatrzymał się. Tak, czy inaczej, rozwiązał sprawę jak najlepiej pozwalała mu na to sytuacja. Pieprzyć konsekwencje i tych pozerów. Pieprzyć system. Iść dalej. Odgonił od siebie dalsze rozważania machnięciem ręki. Na pełnoprawnego żółwia ninja może się nie nadawał, ale dziecięce wojaże w miejsca zakazane przez zapobiegliwych i nadopiekuńczych dorosłych nie zostały zapomniane i mimo lat które minęły, wciąż potrafiły być w jakiś sposób przydatne.
- Kurwa mać. Komiksy jakoś o tym nie wspominały...
Powiedział młody chłopak z lekkim zabarwieniem rozczarowania w głosie, wygrzebując się dość szybko i niezwykle konspiracyjnie ze studzienki kanalizacyjnej. Spojrzał na swoje przemoczone buty, oraz nieco umorusane przez błotnisty szlam nogawki. Pięknie. Kupił te tenisówki tydzień temu, za ciężko zarobione pieniądze, a już są do wyrzucenia. Wolał nawet nie zastanawiać się jak pachnie, ponieważ zapach „Eau de Szambo” nie należał do jego ulubionych. Niektórzy stwierdziliby, że sytuacja jest beznadziejna, Vance sądził, że zasługiwała na poświęcenie jej przynajmniej kilku minut w głębokim zastanowieniu. Niestety, młodzian nie posiadał teraz takiej ilości czasu, wobec czego musiał działać na odruchach i impulsach. Westchnął donośnie. Wciąż manewrując po mało uczęszczanych zaułkach i tylnich uliczkach, przemieszczał się w kierunku celu. Celu, który stanowił jeden ze sklepów spożywczych, jakich to pełno w dzielnicach tego typu. Na szczęście. Przeanalizowawszy rozkład kamer, wszedł do środka, uważnie wyczekując dobrej okazji. Przyjrzał się zebranym, którzy kupowali rozmaite produkty. To co zaplanował mogło mieć dość poważne konsekwencje, ale hej, jeśli na śniadanie do jego domu wpadła banda osób udających policjantów, chcąc go naszprycować chemią, a potem zrobić bóg wie co jeszcze… wiele gorzej być już nie mogło, prawda? W to przynajmniej chciał wierzyć pan Gunther. Znajomy już odgłos słyszany tylko w umyśle Vance’a. Tak, właśnie trzask. Przyjacielsko wyglądający emeryt zakręcił się bezwładnie wokół własnej osi, nawiązując bliższą znajomość z workami wypełnionymi kocim żwirem. Matka z dziewczynką osunęła się na ziemię, podobnie jak zawodzący o pomstę do nieba sprzedawca.
- Sorry ludziska. Sytuacja tego wymaga.
Tak naprawdę wcale nie było mu przykro. Czuł wewnątrz niemal całkowitą pustkę emocji, jeśli nie liczyć swoistej niepewności. Mentalny agresor przeskoczył przez ladę i sięgnął do kasy, biorąc stamtąd najgrubsze banknoty.
- Panie Hamilton, panie Grant, potrzebuję teraz waszej pomocy. Heh…
Był to raczej odruch niż właściwy śmiech. Około 250 dolarów z tego co zdołał pośpiesznie oszacować. Niepewnie rzucił spojrzenie na dziecko, które właśnie potraktował swoim nowoodkrytym talentem. Miał tylko nadzieję, że jej poważnie nie uszkodził. Kaseta, skrywająca się w telewizorze z magnetowidem stała się jego następną ofiarą. Mając wszystko co potrzebne pod ręką ulotnił się pośpiesznie tylnim wyjściem. Pokręcił łepetyną. Gdyby wczoraj ktoś mu powiedział, jaki będzie jego dzisiejszy plan dnia, zapewne by go wyśmiał. Syn magnata budowlanego obrabia sklepiki spożywcze. Do czego to doszło.
[…]
Jedną wizytę w hot-topic’u później. Publiczna toaleta okolicznego marketu. Vance zamknął się w kabinie, zrzucając prześmiardłe ubrania. Nadal nie mógł przeboleć butów, mimo, że przed chwilą kupił nowszy model. Złożył swoje stare rzeczy w kostkę i ukrył za toaletą. Nie krępując się, wpół nagi jeśli nie liczyć nowych spodni umył się mydłem w płynie. Nogi i pachy przede wszystkim. Następnie zabił pozostałości zapachu toną Old Spice’a. Jakiś punk, który właśnie wychodził rzucił mu podejrzliwe, choć zdecydowanie rozbawione spojrzenie. Gunther nie odpowiedział wrogo, mało go to obchodziło i nie miał czasu na głupstwa. Skinął tamtemu głową, a on wzruszył ramionami. Widziało się dziwniejsze rzeczy. Ocenił się w lustrze. Nowe jeansy, do których dopiął od razu łańcuch z motylkiem. Komórka, portfel i reszta rzeczy niestety została w domu. Muzycy z grupy Poison, którzy patrzyli na niego z jego nowej koszulki, zgodnie stwierdzili, że wygląda całkiem nieźle. Rzecz jasna zanim zniknęli pod bluzką Nirvany z niemowlakiem, który nieudolnie ścigał pod wodą banknot. Gunther cicho ziewnął. Jego kamienna twarz i stoickie spojrzenie nie zdradzały tego, ale wbrew wszystkim przeciwnościom losu, które dzisiaj go spotkały…czuł się cudownie. Narzucił kaptur na głowę po raz kolejny, ruszając w znanym tylko sobie kierunku i skupiając się na wewnętrznym radarze.
 
Awatar użytkownika
Kejmur
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1684
Rejestracja: wt cze 15, 2004 4:35 pm

ndz gru 21, 2008 8:56 pm

John Meekins

~~ Co do... ~~

Tylko to Johnowi zdążyło przemknąć przez głowę, gdy otrzymał cios w szczękę, zaskakując go zupełnie. Poczuł smak krwi i gdy próbował jakoś zareagować, szybki cios w głowę szybko zniweczył plany Meekinsa co do próby jakiejkolwiek obrony. Zanim zemdlał, pomyślał o tym, co się z nimi wszystkimi stanie. Bo z pewnością nie trafił na stróżów prawa, tak jak się spodziewał. Wyklinając swoją naiwność, po chwili ciemność ogarnęła jego świadomość...

Obudził się. Znajomy zapach krwi w ustach szybko go otrzeźwił i przypomniał mu, że jego sytuacja jest niewesoła. Westchnął ze zrezygnowaniem i spoglądał przez okna na ulice miasta. Tak, z pewnością to jakieś durne nieporozumienie. Może i był cholernym kloszardem, ale nawet jego nie mogli tak traktować. Miał nadzieję, że szefostwo nowojorskiej policji było bardziej wyrozumiałe. Siedział spokojnie, gdy się zorientował, że właśnie ominęli komisariat policji.

- Chwila, co do cholery... Gdzie wy ?

Zdziwiony tym obrotem sprawy, na chwilę zamilknął, a gdy spojrzał na jego opraców, Ci nawet nie zareagowali. Coś go tknęło. Zastanawiając się co zrobić, przypomniał sobie krótki incydent, zanim zasnął...

* * * * * *

- John, do cholery, idź spać. Jest cholerna noc !
- Joe, spokojnie, chcę naprawić ten czajnik, co chciałeś, bym zreperował.
- Heh, w łbie Ci się poprzestawia niedługo. Zrobisz to przy okazji. Ostatnio coś nie sypiasz, masz od cholery czasu. Do roboty przecież nie pójdziesz, nie ?
- Ta... zabawne to było Joe. Bardzo.
- Heh, to nie był żart. Coś taki drażliwy, nie poznaje Cię. Dobra, nieważne. Rób co chcesz, znowu mi zaczyna w krzyżu nawalać.


Meekins spojrzał za siebie na sylwetkę starego Joe, gdy z lekkim zdziwieniem dostrzegł, że nagle lunęło. Nie spodziewając się deszczu, schował się do kryjówki, dokończyć swoją małą naprawę. Gdy wszedł do środka, puknął się w czoło, wiedząc, że zapomniał o tej cholernej grzałce. Przeklinając swoją sklerozę, wyszedł na zewnątrz, szukając tej grzałki. Wbrew pozorom nie zajęło mu to długo, a jego ulubione gruzowisko jak zwykle go nie zawiodło, spojrzał w górę. Na sekundę go ogarnęła zgroza. Jeden krótki błysk, czując że oślepł, trafił w niego piorun. Jego umysł nawet nie zdążył zarejestrować co się z nim stało. Nie wydał z siebie nawet dźwięku...

Po sekundzie się ocknął, widząc wokół siebie parę stopionych żelastw. Zdziwiony tym faktem, wstał i spojrzał na czajnik, który okrył się czarną sadzą, ale był cały. Zszedł na dół, zdziwiony tym, że przeżył. Nikt nawet tego nie zauważył, co także było podejrzane. Wszedł do środka, wsadził grzałkę, przesuwając ręką po czajniku. A ten... zadziałał. Z tą małą tajemnicą, położył się na leżaku i zasnął. Cokolwiek się z nim stało, było to conajmniej dziwne.

* * * * * *

Budząc się z zamyślenia, przypomniał sobie tą scenę zanim poszedł spać. Cokolwiek się wydarzyło, było to... ciekawe. Czajnik bezprzewodowy zaczął po prostu działać. Ot tak. A jeśli coś się z nim stało ? Cholera go wie, może jak z tymi ludźmi z mocami czy jak ? Jednak podrapał się po głowie, przecież to bzdura. Nie ma czegoś takiego jak jakieś super-moce czy coś w tym stylu. Chociaż... czemu nie. Zamknął oczy, starając się skoncentrować. A może dlatego go zwinęli, kimkolwiek byli. Delikatnie przesunął dłonią po drzwiach, starając się coś zrobić. Cokolwiek, może się otworzą ? A jeśli potrafisz wpływać na mechanizmy ? Ta dziwna myśl przeszła mu po głowie, gdy wpadł na krótki, prosty pomysł. Próbując przy okazji otworzyć drzwi z boku, czekał aż się zbliżą do jakiegoś zakrętu. W końcu kiedyś mogą wysiąść klocki hamulcowe, prawda ? A że trochę szybciej, to tym lepiej. Lekko napięty, czekał na jakiś skręt. Pomyślał, że to z lekka szalone, ale skoro chciał przeżyć, musiał stąd uciec. Nawet wyskakując z jadącego pojazdu...
 
Awatar użytkownika
DibiZibi
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4316
Rejestracja: śr lis 15, 2006 9:50 pm

ndz gru 21, 2008 11:14 pm

Dziewczyna pogładziła białe jak śnieg włosy i powolnym ruchem zdjęła je z czoła. Oparła głowę na gładkiej tafli szkła, rozkoszując się przyjemnym uczuciem chłodu. Niebo za oknem z wolna, stawało się coraz jaśniejsze. W dole, kilkadziesiąt metrów niżej, ulicami płynęły potoki samochodów i morza ludzi. W hałasie, kurzu, gwarze i chaosie, miasto budziło się do życia, i szło do pracy. Cieszyło ją że nie musi tam być. Pomimo wszystkiego, co musiała teraz robić, cieszyła się że siedzi sobie wygodnie w luksusowym apartamencie, i nie biega po mieście. Wzięła kolejny łyk z trzymanej w dłoni puszki Pepsi, i stuknęła czubkiem trampka w podłogę. Brak snu towarzyszący jej od zdecydowanie zbyt długiego czasu skutkował nieprzyjemnym stopniem zmęczenia, a jej stan pogarszał jeszcze, rosnący z godziny na godzinę stres. Teraz potrzebowała tylko snu. Marzyła o ciepłej kąpieli, i drugiej puszce Pepsi. Wiedziała jednak, że nie prędko zazna spokoju. Zaraz ktoś zapuka i przyniesie złe wiadomości. Bo czego innego można się spodziewać?
Nie myliła się. Chwilę później rozległo się pukanie, i jej gość wszedł do pokoju nie czekając na pozwolenie. Grrr... Jak ona tego nienawidziła.
-Jakieś postępy? - Spytała, odwracając się do mężczyzny w drzwiach. Był starszy od niej, miał może trzydzieści lat, krótkie czarne włosy i bystre oczy. Chociaż jego ton był bardzo rzeczowy, zupełnie tak jakby myślał tylko o swoich obowiązkach, wiedziała że nie podobała mu się konieczność słuchania rozkazów tak młodej osoby.
-Tak, ale mamy problem.
-Proszę, zacznij od dobrych wieści.
- Pociągnęła kolejny łyk i odeszła od okna.
-Złapaliśmy kolejną trójkę. Obecnie są transportowani, dlatego dalej uważnie ich obserwujemy, ale już w ciągu godziny powinni być... zabezpieczeni.
-Dobrze.. A zła wiadomość?
-Pozostała trójka, ostatnie cele, wciąż pozostają na wolności. Udało im się uciec. Wszystko wskazuje na to, że tym razem cały proces zaszedł o wiele szybciej. Nie spodziewaliśmy się tak szybkiego ich postępu.
-Rozumiem. Ale takie rzeczy się zdarzały. Mam wrażenie że to nie jest ta zła nowina.
-Niestety, ma pani rację. Złą wiadomością jest to, że jeden z uciekinierów wiedział o naszym przybyciu. Zostawił nam w sowim mieszkaniu wiadomość. Musiał zostać poinformowany.

Gwałtownie skoczyło jej ciśnienie. To było coś czego bała się usłyszeć, bo oznaczało kłopoty, ale przynajmniej coś się działo.
-No, to rzeczywiście nie dobrze. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Założę się, że stoi za tym nasz zdrajca. Nie sądzisz? - Nie czekając na odpowiedź, kontynuowała jednak. - Musimy dołożyć wszelkich starań by go złapać. Jeśli kontaktował się z nim nasz zdrajca, jest wielce prawdopodobne że będziemy mogli go namierzyć.
-Zajmie się tym pani osobiście?
-Nie. Wyślij Zakk'a i Jane. Myślę że nie sprawi im to trudności. Czy to wszytko co dla mnie masz?
-Tak.
-Dziękuję w takim razie. Możesz odejść.


Ehh.. Miała już dość odgrywania zimnej, opanowanej i przebiegłej. Chciała odpocząć. Zająć się czymś przyjemnym. Jeszcze tylko kilka godzin. Jedyna rzecz jaka ją pocieszała, to fakt że Zakk zna się na swojej robocie i jeszcze jej nie zawiódł. Dopiła resztki napoju i odkładając puszkę na blat szklanego stolika położyła się na skórzanej kanapie. Przeciągnęła się, starając się znaleźć wygodną pozycję, ale nie pognieść zbytnio ubrania i nie zniszczyć fryzury. W końcu, w każdej chwili mogła być potrzebna. Teraz ważniejsza była jednak potrzeba chociaż chwili snu...

John

Położyłeś rękę na klamce. Co prawda drzwi się nie otworzyły, ale stało się co innego... O wiele bardziej ciekawego. Wszystkie dźwięki przycichły. Nie słyszałeś klaksonów, odgłosu jadących samochodów ani grającego cicho radia... Czas jakby zwolnił. Słyszałeś tylko spokojny i miarowy dźwięk pracy silnika. Zupełnie tak jakbyś słuchał go całe życie. Zupełnie tak jakbyś sam go wydawał. Zamknąłeś na chwilę oczy, a przed tobą pojawił się obraz powoli przesuwających się tłoków. Czułeś jak samochód pracuje. Czułeś każdą przekładnię. Każdy fragment karoserii. Przez chwilę, poczułeś jakbyś sam był samochodem pędzącym po ulicy. Samą siłą woli zmusiłeś go do zakręcenia. Wszystko natychmiast się skończyło i szybko wróciłeś do rzeczywistości. Kierowca stracił panowanie nad pojazdem, i przez chwilę jechał zygzakiem, po czym z całym impetem wjechał w słup podtrzymujący most pod jakim właśnie jechaliście. Obaj mężczyźni na przednich siedzeniach polecieli gwałtownie do przodu, uderzając głowami o kierownice i deskę rozdzielczą. Poduszka powietrzna nie zadziałała. Pasy nie wyhamowały. Samochód spełnił twoją wolę, nawet bardziej niż śmiałeś się spodziewać. Jakby na zwieńczenie tego niesamowitego zdarzenia, drzwi same otworzyły się ze zgrzytem. Z sercem wyrywającym się z piersi, złamanym już wcześniej nosem, i kilkoma nowymi siniakami nabytymi podczas wypadku wyszedłeś na chodnik, zabierając jeszcze po drodze kluczyk od kajdanek. Pod mostem nie było pieszych, ale wiedziałeś że musisz się szybko zbierać, jeśli nie chcesz zostać ponownie złapanym. Zwłaszcza że drugi radiowóz, ten który jechał przed wami, gwałtownie zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. Ruszyłeś w bok, z dale od ulicy, mając nadzieję na schowanie się pomiędzy filarami mostu i stojącymi tu kontenerami.

Jeremy

Spacerowałeś po mieście, powoli acz skutecznie oddalając się od apartamentowca. Podczas gdy bawiłeś się nową zdolnością, ulice znacznie się przerzedziły. Ludzie dotarli do pracy i pozostaną tam aż do przerwy na lunch, kiedy znów wybiegną na ulicę w kierunku swoich ulubionych knajp i barów. Wolny spacer zaczął Cię jednak nużyć. Musiałeś pomyśleć nie tylko o kolejnym posiłku czy noclegu na dzień dzisiejszy. W drogę wchodziło wyjaśnienie całe sytuacji. Kiedy będziesz mógł wrócić do mieszkania. Czy i za co jesteś oskarżony? A może nie jesteś, tylko ktoś na ciebie poluje? Kto? I po co? Kim jest człowiek który z całą pewnością uratował Cię od pojmania? Czego może od ciebie chcieć i on? Logicznym było, że wszystko to kręci się wokół mocy które posiadłeś.. Ty.. I kto jeszcze? W końcu nie byłeś jedyny? Czy to jest dziedziczne? Może twój ojciec dorabia jako superbohater? A może napada na banki i stąd tak naprawdę czerpie pieniądze?
Rozmyślając tak, zatrzymałeś się przed sklepem z telewizorami. Na wystawie kilka ekranów ukazywało kanał z wiadomościami, a przez szybę można było nawet usłyszeć prezenterkę.

„Rzecznik departamentu policji w Nowym Jorku, Jason Clark poinformował iż właśnie zdemaskowani zostali wspólnicy terrorysty znanego pod pseudonimem „Wilk” który dziś rano zabił siedem osób opierając się próbie aresztowania. Ponieważ dalej nie znane są motywy działania tej grupy, ani następne osoby jakie mogą stać się celem ich ataków, niezwykle ważnym jest, by schwytać ich jak najszybciej – zanim jeszcze zdążą zabić kolejną osobę. Policja prosi o pomoc pod specjalnym numerem infolinii. Przedstawiamy wizerunki trzech osób których tożsamość udało się dotychczas potwierdzić.”

Kolejno ukazały się na ekranie trzy plansze z czarno-białymi portretami pamięciowymi, podpisane imieniem i nazwiskiem.
Kim Lee – Dwudziestoletnia dziewczyna, do której bardziej niż piękna, pasowało by określeni urocza. Dziewczęce rysy wskazywały by raczej na lat szesnaście. Miała czarne włosy i zachodzącą na oczy rozczochraną grzywkę.
Vance Gunther – Rysunek był zdecydowanie mniej imponujący niż poprzedni. Przedstawiał chłopaka w twoim wieku ze znaczenie bardziej rozczochranymi włosami, ale pomimo braku charakterystycznych cech wyglądał dość specyficznie.
Trzeci rysunek wcale Cię nie zaskoczył. Powitałeś go raczej z chłodnym stwierdzeniem : „Wiedziałem ze tak będzie”.
Z ekranu uśmiechał się do ciebie Jerem Richardson. O dziwo, odwzorowany nawet ładnie.
Już miałeś iść dalej, gdy poczułeś na swoim ramieniu czyjąś rękę. Serce momentalnie skoczyło Ci do gardła.
-Ej!
Odwróciłeś się powoli.
Niski, stary i bardzo brudny człowiek.
-Masz drobne?
Nie byłeś do końca pewien, czy to pytanie czy twierdzenie, ale ze zdziwieniem stwierdziłeś że jeszcze nigdy nie cieszyłeś się tak bardzo na widok żebraka podstawiającego Ci pod nos kubeczek na drobne. Ruszyłeś dalej ulicą... Dopiero kilka minut później zauważyłeś że jakiś facet cały czas za tobą idzie. Nawet zmienienie strony ulicy, i kilka zakrętów go nie zgubiły. Byłeś śledzony przez faceta w trampkach, podartych jeansach i skórzanej kurtce, z niewielkim rudym irokezem... Coś nie wyglądał na tajniaka, a raczej na kolesia który chciałby Ci spuścić łomot, z tym ze teraz, już niczego nie byłeś pewien.


Vance

Jakaż to ironia, że gdy tylko człowiek zaczyna robić wszystko by uniknąć kłopotów, te, zaraz znajdą go same. Maszerowałeś przed siebie dziarskim krokiem, omijając innych ludzi, i z jednej strony patrząc tylko i wyłączenie przed siebie, a z drugiej co chwile rozglądając się dookoła, jakby atak mógł nadejść z każdej dosłownie strony. W głowie kołatała Ci się masa pytań. Chociaż byłeś świadomy i w pewnym sensie dumny ze swojej nowej „właściwości”, która przecież uczyniła Cię wyjątkowym... W każdym razie, bardziej niż dotychczas, było wiele rzeczy których nie wiedziałeś, a co za tym idzie, obawiałeś. Kim byli ludzie którzy na ciebie polowali, bo przecież aresztowania to nie przypomniało? Co było w strzykawce? Skąd wzięły się twoje moce? Czy tamci chcą Cię złapać i pokroić na kawałki w celach naukowych jak jakiegoś pieprzonego kosmitę? Przez głowę przeleciały Ci sceny z książek i komiksów. Tam praktycznie zawsze za wszystkim stała bardzo potężna, i jeszcze bardziej tajna organizacja, której zniszczenie poprzysięgał sobie bohater. Czy w rzeczywistości też tak jest?
Z rozmyślań wybiła Cię myśl, która dosłownie wybiła Ci się w głowę.

„Gdzie oni są? Zgubiłem ich? Byle dalej.. Ej! Z drogi”

Tego ostatniego zdania, które wszak bardzo by się przydało nikt nie kwapił się wymówić, a to było by bardzo pomocne, bo nim zdążyłeś zlokalizować kierunek z którego owa myśl dobiegła, padłaś na chodnik, przygnieciony jakiś ciężarem. W pierwszej chwili pomyślałeś że to atak, ale szybko zrezygnowałeś z tego pomysłu. Ktoś kto na ciebie wpadł próbował zejść, i stanąć na nogi, najwyraźniej nie mając zamiaru Cię bić. Nim jednak zdążyłeś się podnieść, zza rogu wybiegli dwaj policjanci z wyciągniętą bronią.
-Stać, nie ruszać się!
Zrobiłeś jak kazali, nie chcąc działać pochopnie, ani tym bardziej, nie chcąc zarobić kulki w łeb. Mężczyzna który na ciebie wpadł, trochę starszy, brudny i w podartych ubraniach, zdecydowania nie wyglądał na napastnika. W twojej głowie pojawiło się pytanie : Co robić? W końcu, oni gonili jakiegoś bezdomnego. Pewnie złodzieja. Na ruchliwej ulicy, pełnej ludzi, używanie mocy nie było dobrym pomysłem...

John

Siła uderzenia zwaliła Cię z nóg, gdy z całym pędem wpadłeś na idącego ulicą człowieka. Ledwo zdołałeś się podnieść, twoi oprawcy wyskoczyli zza rogu celując do ciebie z broni. Obrócenie się teraz i ucieczka, całkowicie nie wchodziły w grę. Oberwałbyś kulkę zanim jeszcze przesunął byś się chociażby o centymetr. Zamarłeś w bezruchu. Chłopak na którego wpadłeś, uczynił to samo.

Kejmur : 6 ptk
Nemo : 6 ptk (+2 za odgrywanie, +1 za posta)
MK : 5 ptk (+1 za odgrywanie, +1 za posta)
 
Awatar użytkownika
Kejmur
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1684
Rejestracja: wt cze 15, 2004 4:35 pm

wt gru 23, 2008 12:15 am

John Meekins

Położył dłoń na drzwiach, gdy poczuł się dziwnie, a właściwie... to było niesamowite. Wraz z zamkniętymi oczami dostrzegał, a raczej powinien powiedzieć czuł wszystko, co się znajdowało w samochodzie. Miał wrażenie, jakby maszyna miała własną duszę i był jej częścią. Silnik, tłoki, chłodnica, klocki hamulcowe... jego umysł przechodził z jednej części do drugiej, jakby badał organizm od środka. Gdy w przeszłości był mechanikiem samochodowym, to wszystko znał doskonale. Każdą małą cząstkę auta, każdą śrubkę, każdą blaszkę... Jednak to było inne. Jak to oni mówili ? Metafizyczne ? Tak, to chyba było to. Cholera, ten brak nauki przez te lata przytępił go co nieco. Jednak jego umysł (lub cokolwiek nim kierowało) zatrzymał się na klockach hamulcowych. Jeśli to, co myślał, było prawdą, mógł z łatwością je zatrzymać.

~~ Co ja mam powiedzieć ? Niech pomyślę.... Zresztą co ja do cholery robię, to auto jest teraz moje ! ~~

Nie myślał, on po prostu wiedział, że to jest ta chwila. Momentalnie otworzył oczy, a auto które jeszcze przed sekundą jechało równo do przodu, momentalnie wpadło w poślizg. Inaczej, on je zmusił by tak się zachowało. Hamulce mimowolnie zadziałały, z pewnością wprowadzając w zdziwienie kierowcę, który pewnie z zaskoczenia nawet nie zdążył zareagować. I stało się. Auto przygrzmociło w coś, na co nawet nie zwrócił uwagi, a wszelkie urządzenia w aucie odmówiły posłuszeństwa. Nie zastanawiając się ani chwili, wypadł z auta niemal jak oparzony, a jego umysł zaćmiły różne myśli, które nieświadomie doprowadzały go do paniki. A on mimowolnie się temu poddał...

~~ Cholera, cholera... Cholera ! Co się dzieje ? To było niesamowite, mam moce... moce ! Nie, to się nie dzieje naprawdę. Dlaczego oni do cholery mnie porwali ? Napewno to nie są gliny. Może jacyś cholerni łowcy mutantów ! Mutantów ? Jestem mutantem ? To jest jakiś naprawdę durny sen, tak, to musi być sen. ~~

Jednak doskonale wiedział, że krople potu na jego czole i smak krwi w ustach utwierdzały go w tym, że z pewnością to nie jest sen. A raczej koszmar, który z pewnością mu się nie podobał. Cokolwiek się działo i cokolwiek od niego chcieli, nie mogło to być nic dobrego. Oni na niego polowali... polowali ! O k**wa, to naprawdę mu się nie podobało - ani trochę. Jedyne co w tej chwili chciał, to to, żeby dali mu święty spokój. Uciekał coraz dalej, starając się jakoś uciec gonitwie, ale wiedział, że jest to tylko kwestia czasu, gdy go dorwą. Może i był kloszardem, ale jeszcze chciał pożyć. Stary Joe, Maria... Nie, nie chciał umierać. Nie teraz, nie teraz ! Jednak jego chaotyczne myśli przerwało uderzenie w coś. A raczej kogoś. Nie zwrócił nawet uwagi na osobnika, w którego uderzył. Nie miał na to czasu. Jednak pojawił się właśnie nowy problem. Oprawcy Meekinsa właśnie go dorwali i z pewnością nie mieli co do niego przyjaznych zamiarów. A świadomość tego, że mógł za chwilę stać się żywą strzelnicą był niezbyt pokrzepiający. Chłopak obok niego również był... zaskoczony. Jego też ścigali ? O co tutaj chodzi ? Cholera, nie mógł myśleć trzeźwo ! Ale musiał, albo nie będzie już miał okazji niczego zrobić. Zaczął szeptać, bo wpadł mu do głowy pomysł. Jednak czy nieznajomy mu pomoże ? Zresztą co on miał za wybór...

- Psst... słuchaj. Nie wiem kim jesteś, ale uwierz mi, to nie są zwykłe psy. Chcą mnie zabić, a ja nawet nic nie zrobiłem... polują na mnie jakby coś było ze mną nie tak. Odwróć ich uwagę, cokolwiek. Muszę się skoncentrować, ale potrzebuję chwilki na to.

Zamknął oczy, zarówno by się skupić, jak i przygotować na najgorsze. Nie chciał patrzeć na to, jak dostaje kulę między oczy. Był tylko zwykłym żebrakiem, byłym mechanikiem zawodowym. To nie była jego wina, że jest taki jaki jest ! Niech mu dadzą święty spokój ! Nie... nie... spokojnie. Panika mu w niczym nie pomoże. Już.... spokój, cisza. Wszedł mu w nowo poznany tryb, starając się wczuć w urządzenia w okolicy. Bilboardy, światła uliczne, samochody... może znów to zadziała ? Oby tak się stało. Wyczuwał ich każdą cząsteczkę, śrubkę, przepływ elektryczności. To uczucie było dziwnie przyjemne, jakby faktycznie był częścią każdego z tych urządzeń. Chwila... tak, to musiało być to ! Dwa samochody właśnie jechały. Taksówka i osobowy. Tak, to musiała być ta chwila. Instynktownie to czuł. Gdy poczuł, że jest gotowy, miał nadzieję zmusić najbliższe nadjeżdżające auto to gwałtownego skrętu w napastników. Nie zastanawiając się gwałtownie otworzył oczy i w tym momencie co miało się wydarzyć, to niech się wydarzy. Teraz niech los decyduje o wszystkim...
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

wt gru 23, 2008 1:28 am

Vance Gunther

Okej. Było całkiem nieźle. Zmienił ubrania, założył na głowę kaptur, starał się nie zwracać na siebie uwagi. Wiedział, że to ostatnie stanowi główny powód tego, że wciąż znajduje się na wolności, a nie w jakimś laboratorium, przejmując rolę ropuchy pod wielkim, zmechanizowanym skalpelem. Co to byli za ludzie? Jakaś organizacja rządowa? Może chcieli z niego zrobić jakiegoś super żołnierza, a on, jak ostatni idiota zmarnował okazję, sprowadzając wysłanników do parteru? Choć…to by było zbyt piękne. Poza tym, strzykawka raczej nie stanowiła ciekawego sposobu rekrutacji. Nie dało się tego załatwić przy pomocy rozmowy? Nieważne. Nie czas teraz na to. W ogródku przemyśleń i filozofii pokopie kiedy tylko uda mu się odnaleźć jakieś bezpieczne schronienie. Może u któregoś ze swoich stałych klientów. Za odpowiednią ilość towaru można było przecież wytargować wiele rzeczy. Łącznie (a może na czele) z tymi niemoralnymi i niezgodnymi z prawem. Jak dotąd dobrze. Jak dotąd…i cały nikczemny plan, szlag jasny trafił. Niepewnie wyglądający typek właśnie spowodował chodnikową kolizję.
- Cholera jasna…jak idziesz idioto…
Gunther niewyraźnie zaklął, podnosząc się z ziemi i otrzepując dopiero co kupione ubrania. Ten mężczyzna, który na niego wpadł…powiedzmy, ze nikt nie jest w stanie zrobić dobrego wrażenia, po tym, jak przespaceruje się po twoich plecach, a schodząc nawet nie przeprosi. Umysł chłopaka był teraz domem dla wielu słów, które nie miały zbyt kulturalnego wydźwięku. Nie było to jednak nic nowego. Przeważnie słowa tego typu pozostawały w głowie, zaś twarz zachowywała charakterystykę kamienia. Tak było i tym razem. Rzecz jasna do momentu, kiedy pojawiła się para glin, która najwyraźniej ścigała tego prześmiardłego uciekiniera z okolicznego śmietnika. Na litość boską, ktoś powinien zadzwonić po Fashion Police! Oczywiście to kąśliwe spostrzeżenie, zostało zalane nową falą niepewności.
Gunther nie miał bladego pojęcia o co poszło. Cwaniaczek podwędził coś z okolicznego sklepu? Nie…w takim wypadku nie mierzyliby do niego z broni. Zabił kogoś, czy co?
Vance przymrużył ślepia, uważnie analizując ich ruchy i nastawienie. Wstępnie, dość błędnie ocenił sytuację. Ścigali tylko menela, nie jego. Mógł o to potwierdzić fakt, ze spluwy ogniskowały się jedynie na wiadomym, a jeden z „gliniarzy” zmierzał w kierunku bezdomnego ze lśniącą parą obrączek, najwyraźniej chcąc mu je sprezentować. Gunther, pragnąc dać dwójce więcej miejsca na lepsze zapoznanie, zrobił dwa kroki do tyłu, zachowując względny (i jakże sztuczny) spokój, szarego przechodnia, który wplątał się w zamieszanie całkowitym przypadkiem. Nie wzbudził tym szczególnego sprzeciwu, choć ten podchodzący rzucił mu chwilowe spojrzenie. Adrenalina uderzała w całe ciało chłopaka jak młot kowalski, jednak umysł…umiał subtelnie przykręcić jej kurek. Pozostawało pytanie…co teraz? Sytuacji zdecydowanie nie polepszył monolog, który właśnie wyrzucił z siebie tamten. Dlaczego po prostu nie mógł się od niego, raz a dobrze odpieprzyć?
- Człowieku…daj mi święty spokój. Pierwszy raz widzę cię na oczy. Naprawdę nie znam tego pana i nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Powiedział, co wiedział, ale mózgownica przetwarzała informacje. Wyglądało na to, że ten tutaj nurek śmietnikowy, podobnie jak on był ścigany przez jakichś gagatków udających funkcjonariuszy. Ale to nie była jego sprawa. To naprawdę nie była jego sprawa, a ten cuchnący dureń właśnie zwrócił na niego uwagę osób, które przecież od rana stara się zgubić! Jeśli przez niego wpadnie w to bagno ponownie…nienawistny wzrok przebił się przez kamień facjaty jedynie na chwilę. Jednak doskonały aktor odniósł w tym przypadku zwycięstwo. Nieznacznie gestykulując dłońmi, udając pilnującego swojego nosa obywatela, Vance zrobił kolejny już krok do tyłu, potem zaś następny, ponownie zwiększając odległość między sobą a resztą tego cyrku. Kto wie, może zapomną o nim całkowicie, skupiając się na swojej nowej ofierze i będzie mógł się oddalić? Żaden z nich nie był w grupie, która napadła na niego rano. Co zapewne dobrze wróżyło. Nie mogli wiedzieć wszystkiego. Prawda?
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

wt gru 23, 2008 2:00 am

Jeremy

-Hmm.
Jeremy wglądał chłodnymi oczyma w istotę wszechrzeczy, aktualnie skoncentrowaną w ekranie, na którym cały świat właśnie był zaszczycany jego podobizną. Osoba na niej uwieczniona właśnie ją oceniała. W końcu jednak, wyprostował kciuk w uniwersalnym geście pochwały.
-Bardziej urokliwy niż w rzeczywistości.
Jego zadowolenie zostało brutalnie przerwane, gdy został zaczepiony o pieniądze. Zaiste...ekscytujące przeżycie. Chociaż mimo wszystko, wolał nie zaznawać go za często. Ah...gdy błagacz został zaspokojony kilkoma dolarami, Richardson rozejrzał się, a jego spojrzenie z sekundy na sekundę smutniało. Dlaczego, oh, dlaczego? Cóż, sezon im nie sprzyjał. Będzie musiał poczekać do lata...Gdy tak wodził spojrzeniem po ludziach, zorientował się, iż jest śledzony przez jakiegoś intrygującego jegomościa o ciekawym poczuciu stylu. Mimo wszystko jednak, jego towarzystwo mogło przynieść Jeremiemu trudności, więc postanowił bez większego żalu go zgubić. Jednakże, ku pewnej irytacji, ten nie miał najmniejszej ochoty na samozagubienie. Westchnął. Jeśli nie tak, to...w jego duszy pojawiło się ziarenko ekscytacji, wyciągające swe pędy ku konfrontacji. Będzie to z pewnością...intensywne przeżycie. Ta z niecierpliwością czekała, aż znajdzie jakąś ślepą alejkę, w której nie będzie świadków, nie będzie niczego, a on będzie mógł uraczyć z jej drugiego końca irokezowego mężczyznę werbalną kombinacją
-Pańskie zainteresowanie w mojej osobie schlebia mi, Panie Prześladowco... skromne mrugnięcie. Chociaż go nie odwzajemniam. Nie spełnia Pan pewnych kryteriów wyznaczanych przez moje poczucie estetyki i gusta, ani nie jest też dziewczęciem zwiewnym. Z drugiej strony, w osta...nie, jednak dajmy temu spokój. Jeśli mogę-czym zasłużyłem sobie na zyskanie śledzącej persony? Zazwyczaj to mnie taką można nazwać...
 
Awatar użytkownika
DibiZibi
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4316
Rejestracja: śr lis 15, 2006 9:50 pm

wt gru 23, 2008 9:20 pm

Jeremy

Konfrontacja z prześladowcą nie przebiegła do końca tak jak byś tego oczekiwał. Plan który naprędce uknułeś wydawał się dobry. Zaciągnięcie swojej przyszłej ofiary w ślepy zaułek, a potem znokautowanie lub całkowite wyeliminowanie, bez świadków i dowodów, nie mogło się w końcu nie udać. Nie przewidziałeś chyba jednak, że przeciwko komuś o tak niesamowitych zdolnościach wyślą osobnika o jeszcze większych, lub chociaż zbliżonych możliwościach. Okazało się że oba twoje ataki chybiły, zmarnowane na cel który najwyraźniej zdołał ich uniknąć. Chociaż nie jest do końca pewne, jakim stało się to cudem. Nie odniosłeś ran, ale też najwyraźniej nie wyrządziłeś ich wrogowi. A taki rezultat bitwy to rezultat żaden. Uszkodziłeś tylko swoją ulubioną kurtkę.

Nie chcąc ryzykować więcej, zabrałeś ją, i ruszyłeś dalej, rozglądając się dookoła. Ponieważ metoda działania wroga nie była Ci do koca znana, nie byłeś pewien skąd może dobiec atak.
Ponownie wyszedłeś na ulice.
Stałeś pośrodku miasta. Zbliżało się południe. Odkryłeś w sobie nienaturalne moce. W dodatku dość abstrakcyjne, nawet w porównaniu z bohaterami komiksów. Może nie miałeś nadludzkiej siły, ale na pewno łączył Cię z nimi talent do wpadania w kłopoty. Byłeś ścigany przez jakiś dziwnych ludzi, zostałeś wrobiony w terroryzm, za co poszukiwały Cię także te prawdziwe władze i zniszczyłeś kurtkę. Dzień jak co dzień.

Twoje rozmyślania przerwał jednak dzwonek w telefonie. Upewniwszy się że nigdzie w pobliżu nie ma napastnika, odebrałeś.

-Jeremy? To znowu ja. Widziałeś wiadomości, prawda? Jesteś poszukiwany za pomoc w ataku terrorystycznym. Nie spodziewałem się tego. Zwykle, wszystko toczy się zupełnie inaczej. Dlatego zmieniamy plany. Musisz odnaleźć tych którzy również są posądzeni o pomaganie Wilkowi. A ja postaram się z wami spotkać. Podejrzewam, że będziecie mogli mi pomóc. Powodzenia.

Rozmowa zakończyła się, nim zdołałeś cokolwiek powiedzieć.

Vance


Oddaliłeś się od bezdomnego, pospiesznie znikając za rogiem. Policjanci nie zwrócili na ciebie większej uwagi. Podejrzewałeś że jedynie odprowadzili Cię wzrokiem. Ich myśli skupione były na swojej ofierze...
„No, co cwaniaczku? Myślisz że jesteś taki wspaniały?”
„Bierzemy Cię i zwijamy się do bazy.”

Ich myślom, bo nie były to słowa, towarzyszyły obrazy. Były bardzo niewyraźne... Ledwo zdążyłeś je zrozumieć, gdy znikły z twojej głowy.
Policyjny samochód roztrzaskany pod wiaduktem. Bezdomny wybiegający pomiędzy filary. Stary magazyn w porcie z widokiem na statuę wolności.
Ulotniłeś się szybko, mając nadzieje że nie zmienią zdania i że za tobą nie pójdą... Usłyszałeś jeszcze pisk opon, krzyk i dźwięk łamanego drewna. Ale byłeś już daleko. I nic Cie to nie obchodziło.

John

Facet na którego wpadłeś najwyraźniej nie miał zamiaru Ci pomóc. No cóż. Dasz sobie rade. Łaski bez. Chociaż było Ci żal, że ludzie są tak okrutni... Ale... Sam przed sobą musiałeś przyznać, ze to co mówiłeś nie brzmiało zbyt prawdopodobnie. W dodatku, kto chciałby pomagać człowiekowi do którego celują ludzie w mundurach. Nie było jednak czasu na myślenie. Ci dwaj się zbliżali. Zamknąłeś oczy i odstąpiłeś krok w tył. Nie wiedziałeś do końca czemu ale coś kazało machnąć Ci obiema rękoma w prawa. Uczyniłeś tak, otwierając w międzyczasie oczy. Przez chwile znów stanęła przed tobą, przysłaniająca świat wizja mechaniki samochodu, po czym przejeżdżający obok pojazd ciągnięty przez twoje ręce niczym lalka na sznurkach zjechał gwałtownie na chodnik dosłownie kosząc policjantów. Trafiłeś idealnie. Obaj zostali pchnięci przez samochód i rzuceni na płot. Nie był on jednak w stanie wytrzymać naporu samochodu, i ustąpił, rozpadając się na deszczułki. Zabiłeś już dziś cztery osoby. Bo było niezbyt prawdopodobne by można ich było jeszcze poskładać. Musiałeś uciekać. I to też uczyniłeś.

Kejmur : 4 ptk (-2 za wzmocnienie ataku)
MK : 7 ptk (+2 za posta)
Nemo : 6 ptk
 
Awatar użytkownika
MunchKing
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1288
Rejestracja: czw sty 27, 2005 8:12 pm

wt gru 23, 2008 11:30 pm

Vance & John

Odziana w czerń persona zatrwożonego obywatela oddaliła się w sposób taki, jak nakazywał wymyślony na szybko scenariusz, mając w zadniej części ciała całą, rozgrywającą się dalej scenkę. Był zadowolony z tego co przed chwilą odstawił, ale przecież wychodził już na własną rękę z podobnych kłopotów. Chociaż…istniała dość subtelna różnica. Mianowicie dyrektor i nauczyciele zwykle nie mierzyli mu w głowę ciężką amunicją.
- Heh…jak słowo daję. Tępe chuje.
Rzucił kiedy tylko skręcił za róg, nie zmieniając mimiki twarzy, trzymając zakapturzoną łepetynę zwieszoną na kwintę. Wtedy właśnie trzasnął go nieco niezależny przesył danych od dwójki, nie do końca losowych adresatów. Panowie „policjanci” mieli dość ciekawe procesy myślowe, które jednocześnie potwierdzały jego dotychczasowe przypuszczenia. Czyżby ten mieszkaniec dworcowych toalet także był jakimś…super żołnierzem, lub podobną bzdurą?
O co chodziło z tą ich bazą…tam trzymają resztę rybek akwariowych ich pokroju? Plus fakt, że zobaczył…zobaczył obraz w swojej głowie. Widział to miejsce, ulotnie, ale jednak! To było coś nowego! Vance uśmiechnął się delikatnie pod nosem, przypominając sobie rozmaitych mentatów, z dzieł Franka Herberta. Zwłaszcza tych z domu Harkonnen. Czyżby stawał się taki jak oni? The Spice must flow? Miał tylko nadzieję, że nie dostanie tych przeklętych, fioletowych zajadów, tak popularnych wśród podobnych mu osobników z literatury. Ekscytacja chłopaka sięgnęła zenitu, kiedy wyobraźnia przejęła nad nim chwilową kontrolę. Co właściwie jeszcze potrafił? Czego nie odkrył? Kiedy tylko znajdzie chwilę wolnego czasu…będzie musiał popracować nad swym specyficznym darem.
- Opanuj się Vance…opanuj…nie czas na to.
Rzucił szeptem pod nosem, besztając samego siebie za to uchybienie. Dopiero potem uświadomił sobie, że zastygł w bezruchu. Przywołując się do porządku, rozpoczął swój marsz ponownie, bez ociągania się. Trzymać niski profil, proste. Nie czuł strachu przed ponownym pochwyceniem, mieszając się z przechodzącymi obok przechodniami. Wiedział jak działało to miasto. Jak działała każda, większa metropolia. Mimo setek osób w zasięgu wzroku, każdy był tutaj zupełnie sam, bez kontaktu z resztą, równie wyraźny i znany co przemoczona, kartonowa wycinanka z lat dziecięcych…pragnąc jednocześnie takim pozostać. Wymiana spojrzeń miedzy dwójką, nieznajomych ludzi stanowiła wydarzenie tak niesłychane, że godne zaznaczenia w kalendarzu. Miał cel i kierunek. Miał…nurka śmietnikowego na plecach.
- Chwila... chwila... wiesz kim oni byli ? Właściwie... czemu do cholery mam wrażenie, ze ścigają nie tylko mnie. Może cos wiesz ? Do cholery... to wszystko jest nie tak jak powinno być.
W ciągłym szoku, wyrzucał z siebie słowa niemal jak z karabinu, otumaniony tym co się stało. To, co planował, poszło zupełnie nie tak jak miało pójść. Nieświadomie spowodował śmierć niewinnych osób, której nie przewidywał. I sam nie wiedział czemu, ale ten mały mógł cokolwiek wiedzieć na ten temat. Zresztą był tak zdezorientowany, ze musiał spytać się kogokolwiek o cokolwiek. Vance, nie odpowiadając ani jednym słowem, obrócił się gwałtownie wokół własnej osi i zaciągnął rozmówcę na bok, do bocznej uliczki, nie chcąc aby ktokolwiek przysłuchiwał się wymianie zdań, która miała za chwilę mieć miejsce. Myśli tamtego były niezwykle chaotyczne, a to co zdołał wyłapać…no cóż. Faktycznie morderca. Ale za to w jakim stylu! Gunther zaśmiał się w duchu. Jednak kiedy zaczął mówić, całe jego dobre samopoczucie i pozytywne nastawienie szlag trafił.
- Wiem…wiem że dzisiaj rano zamiast ojca wychodzącego do pracy, przywitało mnie czterech ludzi przebranych za gliny, chcąc mnie naszprycować jakąś chemią ze strzykawki i zawlec bóg jeden wie gdzie.
Koncentrował się na tym co mówił i starał ułożyć informacje we względnym porządku. Oczywiście nie miał zamiaru wyjawić mu wszystkiego, kimkolwiek śmierdziuch by nie był. Vance oparł się o ścianę plecami i przesłaniając głowę rękoma, odchylił ją nieznacznie do tyłu, aż w końcu i ona spotkała się z oparciem.
Słowa nieznajomego spowodowały, ze lekko się uspokoił, a pierwsza panika minęła. Jednak wiedział, ze najgorsze dopiero przed nim. Jednak nie chciał się z tym wszystkim zmagać, szukał jakiejkolwiek pomocy lub wsparcia. To było za wiele dla kogoś takiego jak on, kto starał się unikać problemów i kłopotów. On je zaczynał mieć i to w masowej ilości. To wszystko było ponad jego nerwy. Złapał się za twarz, starając wyrównać oddech. To się nie działo naprawdę, prawda ?
- Co do mnie... jestem kloszardem i mieszkam na śmietniku. Nikomu nie zawadzałem, tylko gliny czasem nawiedzały nasze śmietnisko po tej akcji burmistrza, by zwalczać bezdomnych. Potem przyszli Ci kolesie i zaczęli wypytywać o mnie. Gdy spytałem się o co chodzi, to mnie ogłuszyli i chyba czymś potraktowali. Sam nie do końca pamiętam. Ale nikomu nie zrobiłem krzywdy, naprawdę.
Gdy tak pomyślał o swoich ostatnich słowach, zrobiło mu się słabiej. Nie, zrobił, dosłownie parę minut temu. Mimo, ze spanikował i chciał się bronić, prawdopodobnie zabił tych ludzi. Ale on nie chciał... czemu to musiało spotkać jego ? Czemu ? Jedyne, co chciał w życiu, to zasrany święty spokój. A teraz musi uciekać jak jakiś szczur i chować się po cholernych zaułkach. Na dodatek nie tylko on miał takie problemy, co wlasnie sobie uświadomił ze slow tamtego. Zrezygnowany oparł się o ścianę i wpatrywał się w gore, jakby szakal jakiegoś wsparcia. Takiego jednak chłopaczyna nie zamierzał mu udzielić.
- Święty Jezu…aż dziw, że nie nosisz grzywki na jedno oko. A to, że losowy samochód, całkowicie przypadkiem potrącił tych dwóch pozerów, to jedynie zbieg okoliczności? Heh. Nikogo nie skrzywdziłeś, co?
Poczuł, ze wlasnie wbito mu nóż w plecy. Oczywiście w przenośni. Musiał mu przyznać sporo racji w tym, co powiedział.... Właściwie czego oczekiwał ? Że unikną takiego losu ? Że uciekną ? Że to jedynie odwróci ich uwagę ? W swojej chwilowej tępocie po prostu ich zabił. Naprawdę tego nie chciał... ale tak było. Miał ochotę jęknąć, zapaść się pod ziemię, cokolwiek. Jego życie w ciągu paru chwil zamieniło się w kurewskie bagno i naprawdę już nie wiedział co robić. Ale musiał cos zrobić, cokolwiek, by to naprawić. Ale za cholerę nie wiedział co. I to go przerażało.
- Przyznaje... nie tak to miało wyglądać. Spanikowałem, w dziwnym odruchu nie skontrolowałem wszystkiego do końca. Popełniłem błąd i stała się tragedia. Ale nie chciałem, naprawdę nie chciałem. Za cholerę nie spojrzę sobie w twarz. Nie mogę...
Poczuł się żałośnie, ale jak miał się inaczej poczuć ? Oparł się o ścianę i osunął na ziemie, załamany tym wszystkim. Nie chciał im zrobić krzywdy, naprawdę nie chciał. Ale było za późno... zdecydowanie za późno.
- Jeśli bym mógł, to jakoś bym to skorygował, naprawił. Ale teraz ? Mogę jedynie się w dupę pocałować. Nie wiem co tu sie dzieje i nie jestem pewien, co do końca mam robić. Ale wiem jedno - cokolwiek się wydarzy, chciałbym, by jednak dało się cos zrobić, by choć minimalnie to naprawić. Tyle bym chciał. Chociaż to pewnie i tak za wiele.
Niemal się nie poruszając i delikatnie oddychając wpatrywał się tym razem przed siebie otępiałym wzrokiem, żałując w tej chwili, ze miał w sobie jakieś pieprzone moce. Jakby mógł cofnąć czas, juz by to zrobił. Vance nieznacznie się skrzywił. Zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy, że pozostając pod ciągłym, mentalnym oblężeniem negatywnych emocji nijak nie nadawał się na psychologa, oraz z tego, że panowała w nim absolutna pustka. Nie było ani grama współczucia, nicość. Spektakl kreowany przez kloszarda, mimo, że prawdziwy, był…bez znaczenia. Co więcej drażnił go. Gunther odbił się od ściany i stanął naprzeciw swojego rozmówcy, rzucając spojrzenie na okolicę.
- No, już. Starczy tego. Te tępaki same były sobie winne. Skoro chcieli cię zabić, albo przerobić na eksponat w słoiku…czy nie zasługiwali na to co ich spotkało?
Zawahał się, między obrzydzeniem a usprawiedliwieniem swojego braku emocji. W końcu jednak ręka opadła na bark roztrzęsionego rozmówcy.
- Odpuść. Czasu nie cofniesz. Zrobiłeś to w obronie własnej. I na moje miałeś dobry powód. A teraz zbierz swój tyłek z ziemi i ruszajmy dalej. Wydaje mi się, że im dłużej zostajemy w jednym miejscu…tym bardziej ułatwiamy tym sukinsynom zadanie.
Nie czekając na reakcję, Gunther zaczął kontynuować swój marsz.
 
Awatar użytkownika
DibiZibi
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 4316
Rejestracja: śr lis 15, 2006 9:50 pm

pt gru 26, 2008 5:48 pm

Jeremy

Gdy głos w słuchawce umilkł, chciałeś odłożyć urządzenie do kieszeni, i ruszyć dalej w miasto mając nadzieję że wpadnie Ci do głowy genialny plan na wybrnięcie z bagna w które zostałeś wrzucony. Niestety jednak, silne uderzenie w potylicę, jakiego doświadczyłeś przekreśliło wszystkie twoje zamiary. Im zdążyłeś cokolwiek zrobić, dwa kolejne ciosy – jeden podcinający nogi, i drugi wykręcający Ci ręce, spowodowały gwałtowny upadek. Pociemniało Ci przed oczami. Kątem oka zobaczyłeś jeszcze znajome trampki.

Gwałtownie otworzyłeś oczy, gdy tylko wróciła Ci świadomość. Leżałeś na kaflach w jakimś niewielkim pomieszczeniu. Nie miałeś na sobie kurtki, ani koszulki, ani nawet butów. Zostałeś w samych spodniach. Ręce miałeś skute za plecami. W pomieszczeniu nie było okna, ani żadnego mebla. Jedynie pojedyncza żarówka wisząca na kablu z sufitu. Metalowe drzwi wyposażone były w niewielkie, okrągłe okienko z szybą. Nie wiele Ci ono jednak dało, ponieważ widziałeś przez nie jedynie przeciwległą ścianę.

Vance & John

Bogacz i żebrak szli ramię w ramię w stronę portowej dzielnicy. Chociaż nie byli pewni tego, co tam zastają, ani czy sobie z tym poradzą, ani nawet, bardziej podstawowej rzeczy – czy mogą sobie zaufać, zdawać by się mogło, że świat obrócił się przeciwko nim. Musieli połączyć siły – tylko to wydawało się rozsądnym wyjściem. Trzeba było dowiedzieć się, kim są ci ludzie, i czego chcą. W końcu nie można uciekać bez końca. Zwłaszcza że ludzie którzy ich ścigali dysponowali znaczenie szerszą gamą środków i zdecydowanie większa siłą.

Godziny spędzone nie tyle na marszu przez miasto, co raczej na przemykaniu ciemnymi zaułkami i bocznymi uliczkami, nie należały do najprzyjemniejszych. Byliście ścigani nie tylko przez tajemniczą grupę ludzi, ale także zaprezentowani w telewizji jako terroryści. No, przynajmniej Vance. Oznaczało to, że teoretycznie każdy mógł was rozpoznać, i podać policji, a więc zapewne i „tamtym” waszą lokalizację. Na szczęście jednak, niewiele osób myślało o takich rzeczach.

Dotarliście do portu i po ponad dwóch godzinach łażenia odnaleźliście w końcu cel waszej podróży. Magazyn ze wspomnień policjantów. Budynek stał samotnie na niewielkim nabrzeżu odgrodzonym od lądu płotem z siatki. Magazyn miał wysokość około 5 metrów i wymiary 20 x 8. Na dole było kilka okien świadczących o jakiejś części biurowej. Główne wejście było od strony morza, ale frontem do was zwrócone były boczne, mniejsze drzwi. Choć nie było widać żywej duszy, Vance wyczuwał kilka, chociaż nie mógł dokładnie określić, ile, osób znajdujących się w środku.
 
Awatar użytkownika
Nemo__
Zespolony z forum
Zespolony z forum
Posty: 1066
Rejestracja: ndz kwie 24, 2005 2:13 pm

sob gru 27, 2008 4:11 am

Jeremy

Piękny Dobroczyńca zadzwonił zaraz po ekscytującym starciu z niezwykłym dżentelmenem, o którym rzec można tyle, że ma irokez na głowie. Ach, ten intrygujący jegomość! Szkoda tylko, że doprowadził do konieczności uszkodzenia ulubionej kurtki Jeremiego, ale niestety, czasem trzeba poświęcić coś ważnego w imię przygody. Przygoda, hah! Jak niezwykle niezrównoważonym musiał być czując, że tak naprawdę na coś tak stymulującego czekał całe życie; chociaż, inna rzecz, że nigdy nie tknął się rzeczy tych, które najbardziej z wyżej wymienionym pojęciem się kojarzą...cóż, nawet on miał pewnego rodzaju bloki moralne, wpojone przez rodziców, niech ich Bóg błogosł...
I wtedy nastąpiło wyciemnienie ekranu, poprzedzone istnym cliffhangerem w postaci trampkowizji. Gdy sygnały ponownie zaczęły poprawnie funkcjonować na trasie mózg-receptory, Richardson odnalazł się w bliżej nieodnajdywalnej na mapie świata lokacji, którą umownie nazwał miejscem przetrzymywania. Hmm. Dobrze, że zostawili mu spodnie, niegrzeczni chłopcy...
Żyłkę odkrywcy wywołało w Jeremim rozglądanie się po tym jego więzieniu. Niezwykłe środki ostrożności przeciwko niemu podjęli, ojej. Aż mu się troszkę wstyd zrobiło, że tyle kłopotów sprawia. Ale, ale. Wolał nie sprawiać ich więcej, więc możliwie szybko chciałby kontynuować swój spacer po Nowym Jorku. A także odnaleźć swoją ukochaną teczkę, tak. Tyle cennych rzeczy w niej miał...
Gramoląc się na proste nogi, doszedł do prostego wniosku. Potrzebował amunicji. Pozbawili go jej całkowicie? Hm...niezupełnie. Jeśli dobrze rozumował swoje ekstraordynaryjne właściwości, to miał coś, czego nie mogli go pozbawić, nie odbierając mu życia. Zacisnął zęby na własnych wargach.
Krew.
Miał tylko nadzieje, że nie będzie musiał tłuc brwiami w ścianę, klamkę czy inny obiekt, by jej trochę upuścić. To byłoby bolesne...ale za to, dałoby mu przydatne narzędzie. Bo jeśli zyska jej jeszcze trochę, to wtedy będzie mógł zdobyć jej więcej z samego siebie, a gdy będzie miał jej odpowiednio dużo, to być może uda mu się wypełnić przestrzenie w chociażby zamkach i następnie trochę w nich poruszać, imitując...klucz. Zupełnie nieadekwatnie do sytuacji, sekundy przed rozpoczęciem procesu zbrojeniowego, uśmiechnął się sam do siebie
-Zabawne. Dla wszystkich bytów to obserwujących-nie jestem samo okaleczającym się emo, jeśli już, to półetatowy masochista bardziej trafnym terminem jest.
 
Awatar użytkownika
Kejmur
Fantastyczny dyskutant
Fantastyczny dyskutant
Posty: 1684
Rejestracja: wt cze 15, 2004 4:35 pm

ndz gru 28, 2008 6:47 pm

John Meekins

John przemykał się dosyć sprawnie zaułkami, które doskonale znał, a to miasto nie kryło przed nim większych tajemnic. Jednak jego zdenerwowanie ani przez chwilę nie topniało, a wręcz narastało. Te wszystkie pytania oraz wydarzenia kołatały mu po głowie, jednak starał się nie wpadać w zdenerwowanie. Ale musiał się dowiedzieć prawdy, by jeszcze odkryć parę sekretów. Czemu go ściagają ? Co się stało z Marią ? I czemu nie tylko on jest ścigany ? Musiał poznać odpowiedzi i miał się ich wkrótce dowiedzieć. Jednak czy napewno to co robią jest dobrze zrobione... bo jeden głupi błąd i mogło to zupełnie inaczej wyglądać. Nie, musiał ją uratować i wywalczyć spokój dla innych. Ale się bał, nie ukrywał tego. Nie był kimś, kto umiał się dobrze bić, a zabijanie... było ponad jego nerwy. Zdecydowanie ponad jego nerwy.

- Ile jeszcze ?

Spytał się niepewnie jego towarzysza, ale ten pozostawił go bez odpowiedzi. Dotarli do magazynów portowych, o których się dowiedział jego młody towarzyszy podróży. Musiał przyznać, że miał dosyć praktyczne moce.

Potem musiało wszystko pójść zgodnie z krótkim planem. Szybko się dogadali, a Meekins poszedł się rozejrzeć za jakimś ciężkim pojazdem. Gdy wrócił, mała ciężarówka, którą sterował, momentalnie wjechała w płot otaczający teren i z całą siłą przygrzmociła w ścianę budynku.

Potem się potoczyło dosyć błyskawicznie. Vance wbiegł do środka, a on ostrożnie truchtał za nim, obawiając się jakiś zbłąkanych kul. I wcale by się nie zdziwił, jakby jakaś przypadkiem trafiła go w głowę. Ta myśl zmroziła go i spowodowała lekką panikę, ale pobiegł dalej i jakimś cudem dotarli w miarę cali koło budynku, przy okazji pokonując strażnika. John starał się usłyszeć, czy coś się działo w środku. A potem został sam z MP5, czekają na towarzysza i świadomość, że trzymał w dłoniach ten kawał plastiku był zarówno niepokojący, jak i uspokojający.

~~ K**wa, w co ja się wpakowałem. Chociaż dobra, spokojnie. Jakoś to będzie. ~~

Jednak wkrótce widok nieprzytomnego towarzysza zburzył jego spokój, gdy już miał dość czekania. Po raz pierwszy poczuł się naprawdę niedobrze. Ręce zaczęły się trząść, a tak ostatnio mu dobrze panika narastała w niepokojącym tempie. Nie, nie mógł teraz się spłoszyć. Musiał się uspokoić. Raz, dwa, trzy...

- Spokojnie, spokojnie... Jeszcze nie ma tragedii, chyba żyje... Kurna, czemu ja nie znam pierwszej pomocy. I co ja mam zrobić z tym ziomkiem. Nie, to naprawdę nie na moje nerwy...


Szeptał do siebie, starajac się uspokoić. Wiedział, że w tym momencie jest sam i że jeszcze czeka go sporo przeszkód przed nim. Gdy już zastanawiał się nad wycofaniem się, wpadł na krótki pomysł. Nieprzytomnego Vance'a starał się schował niedaleko samochodu. Natomiast nieprzytomnego strażnika wepchnął do ciężarówki i zamknął od zewnątrz, by nie mógł się wydostać. Potem mógł się zająć swoim planem. Samemu nie da rady, ale kto powiedział, że będzie sam... Telefon komórkowy młodego właśnie miał się przydać.

- Halo ? Policja ? Na wybrzeżu portowym przy magazynach doszło do jakiejś strzelaniny lub zamieszania. ! Nie wiem o co chodzi, proszę przyjechać !

Chyba zabrzmiał dosyć wiarygodnie i w jego głosie dało się wyczuć panikę. W tym momencie pozostało mu jedynie obserwować teren i czekać, aż jak najwięcej osób wyjdzie ze środka do wyjścia na spotkanie z policją. Miał nadzieję, że to ich zajmie na parę dłuższych chwil. Gdy czuł, że to jest ta chwila, był gotowy do szybkiego sprintu. Tylko to mu pozostało, by dowiedzieć się calutkiej prawdy...

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość