Drugie miejsce zajmuje asystent Simmonsa, który jest tylko trochę mniej wkurzający od Jeonga i ma konkretnie idiotyczną scenę w knajpie, która do tej pory nie wiem czemu miała służyć. Dalej Malkovich, który ma niezłe momenty ale ogólnie też wypada dość absurdalnie, a w jednej scenie wręcz żenująco, no i ta kobita sekretarz obrony która niby nic szczególnie głupiego nie robi, a i tak irytuje. Rosie po prostu jest, nie przeszkadza specjalnie ani nie irytuje, chwalić też nie ma jej za co.
Mniej jest rodziców Sama i Simmonsa, tym razem jakoś zbytnio mi się nie narazili, no może poza momentem w którym mamuśka po raz kolejny zaczyna zbaczać na tematy seksualne.
Co do samych robotów - znowu dodano masę niepotrzebnych do niczego postaci (Wreckersi wygrywają w tej kategorii), znowu roi się od bezimiennych decepticońskich dronów, do tego fruwajki rodem z Battle LA zabierają czas ekranowy Decepticonom, których chciałbym widzieć w akcji.
Shockwave - miał być główny villain, yeah right, cały jego występ można streścić tak:
pojawił się na 3 sekundy/ uciekł / pojawił się ponownie w końcowej walce / strzelił trzy razy
wiedziałem, że tak będzie, jeden z najciekawszych od strony charakteru conów popisowo zmarnowany. No ale do marnowania i niewykorzystania conów to już się od pierwszej częsci można było przyzwyczaić, w sumie to chyba Starscream najwięcej robi, trochę Soundwave, Megatron jakoś tak się przez większość filmu przemyka w tle, a Barricade powracający po tajemniczym zniknięciu w jedynce jest widoczny w bodaj w 2-3 ujęciach.
No ale druga połowa filmu swoim rozmachem wbija w fotel. Takiego rozpie*olu w kinie chyba jeszcze nie widziałem i choć znowu trochę mi przeszkadzało zbytnie wysunięcie na pierwszy plan żołnierzy i ograniczenie czasu ekranowego większości robotów, to jednak w przeciwieństwie do częsci drugiej tym razem końcową rozwałką jestem usatysfakcjonowany.
A no i najlepszy finałowy pojedynek jest w tej właśnie części.
Co się jeszcze zmieniło to to, że tym razem zgony autobotów (których jest niestety mniej niż bym chciał) wzbudzają jakieś emocje, a nie tylko że anonimowy robot gdzieś tam w tle dostał strzała. Giną również ludzie, onscreen, z tym że oczywiście nie rozbryzgują się na krwawą miazgę a eksplodują rozpadając się na jakieś przypalone skrawki, kości itp.
Po raz pierwszy mogę też powiedzieć, że 3D zrobiło na mnie wrażenie - opening, sceny na księżycu, desant w wingsuitach na Chicago czy lotniczy atak Optimusa - Pure Awesomeness.
Końcówka tym razem jest zamknięta, porządek zrobiony, kontynuacja zbyteczna (choć wiadomo, że jeszcze BO ma tu swoją rolę do odegrania). Pomimo nieco ciągnącej się pierwszej połowy, podczas której miało się ochotę zawołać "Give me the good stuff dammit!" po seansie jestem usatysfakcjonowany, choć trudno powiedzieć co będzie po kolejnym.
Na chwilę obecną coś między 7 a 8/10 (głownie za wbijającą w ziemię drugą połowę filmu) ale to ocena fana Transformers od czasów kreskówek i komiksów od TM-Semic, który nawet ROTF jest w stanie (choć zgrzytając zebami) oglądać wielokrotnie.