Motywacją nie jest jedyni złoto, bo w przygodzie mowa była o artefakcie. Powiązane jest to również z jakąś Europejską sektą, która już kilka razy napadła graczy.
Skromnie mówiąc - nie uważam, że wątek główny i cała przygoda jest nudna, bowiem po każdej sesji gracze przez kilka dni dyskutują, spekulując co zdarzy się na następnym spotkaniu, próbują mnie ciągnąć za język itd. Więc zainteresowanie jest.
A całość wyglądała tak:
Sesja I: Gracze się nie znali. Jeden był spokojnym chłopcem portowym, drugi - impulsywnym piratem. Stało się tak, że chłopiec portowy wpadł w sidła dwóch rzezimieszków w mieście, którzy również byli niemili dla pirata. Oboje stanęli do walki i rozgromili wrogów. Po tej akcji jeden z graczy powiedział do drugiego, żeby szedł sobie już i może kiedyś się spotkają. Rozeszli się.
Jednak tak się złożyło, że chłopiec portowy wraz ze swoimi kolegami załadowywali skrzynie z hebanem na okręt, którego celem było Port Royale. Pirat usłyszał te plotki i zwrócił się do chłopca o pomoc. Jakoś razem przemknęli na statek - jeden z graczy przebrany za kurtyzanę, drugi w skrzyni z drewnem.
Sesja II i III: Po krótkim rejsie dopłynęli do Port Royale. Od razu każdy pobiegł w inną stronę. Jeden do kobiety, którą kiedyś tu poznał, ale nie zastał jej w domu. Matka zwierzyła się, że zniknęła kilka dni temu i już jej nie widziano. W tym czasie drugi ruszył do swojej starej kryjówki, gdzie stacjonowała jego była załoga. Powitano go gromko, jednak kilku byłym towarzyszom nie pasowała jego osoba - został zaatakowany. Po ciężkiej walce, strasznie poobijany wygrał. Tutaj wkręciłem 3ciego gracza, który był jednym z jego załogantów.
Przeżyli w mieście około dwóch tygodni.
W tym czasie przeżyli konfrontacje z kultystami w swoim pokoju karczemnym. Następnie jeden z graczy wybrał się nocą w stronę slumsów na spacer. Ledwo uszedł z życiem.
Odnaleźli siedzibę kultystów i uciekli z niej szybciej niż przybyli.
Zaprosili się na uroczysty bankiet, gdzie chcieli po kryjomu wykraść informacje z pokoju gospodarza imprezy, ale jeden z graczy pozabijał wszystkie dworki robiąc z przyjęcia krwawą łaźnię. Pozostali gracze musieli się ewakuować, a ten schował się pod jakimś łóżkiem, odczekał do nocy i pod osłoną mroku splądrował cały budynek.
Wykradli proch z fortu Port Royale i wysadzili nielegalny browar za miastem w motywie zemsty. W końcu otrzymali okręt, który zabrał ich na Wyspy Turk.
Sesja IV: Podczas rejsu spotkał ich sztorm, bitwa z piratami i pertraktacja z okrętami floty hiszpańskiej. W końcu dopłynęli na Wyspy. Kilka walk z tubylcami, podczas których utracili prawie wszystkich załogantów. W końcu sami dostali się na miejsce zakopania skarbu. Kilkanaście minut główkowania i znaleźli wejście. W środku postawiłem naprzeciw im kilka zagadek i potworków. W dwie godziny uporali się zarówno z przeszkodami wymagającymi wysiłku umysłowego, jak i tymi, które lepiej pokonać za pomocą miecza. Dostali się do skrzyni, w której odnaleźli wspomnianą w poprzednim poście notkę.
Sesja V: Odpłynęli z Wysp Turk i popłynęli na Tortugę. Wypytali się o pirata, który pozbawił ich majątku i dowiedzieli się, że to Darius Verren i ostatnio obrał kurs na Yaguanę. Chwilę zostali w mieście, coby załoga nacieszyła się piwem. Po dwóch dniach ruszyli w drogę. Przybyli do Yaguany, gdzie dowiedzieli się, że Darius Verren owszem był tu, ale popłynął na wschód, w okolice Puerto Rico. Wtedy jeden z graczy (portowy chłopiec) stwierdził, że najwyższy czas się rozstać i na własną rękę poszukać Verrena. Pierre Bondeux (drugi gracz, który wcześniej grał piratem - ale o tym za chwilę) stanął obok niego i razem pożegnali starego Ansleya Bonera. Ten wzruszył ramionami i obrał kurs na San Juan, gdzie zechciał zaciągnąć się do wojska Hiszpańskiego, zdobyć lepszą łajbę i też odnaleźć Dariusa. Zaczął wkręcać się w armię , podczas gdy Pierre i chłopiec portowy (Noah Torrington) znaleźli sobie robotę płatnych zabójców, bowiem mieli za to otrzymać nie tylko sporo koron, ale również wiadomość kim jest Verren i co się z nim dzieje. Takim sposobem gracze rozdzielili się i są rozsiani po Karaibach.
Wspomnę, że niemal połowa każdej sesji tak wyglądała. Jeśli tylko mogli, to każdy szedł gdzie indziej, na własny sposób rozwiązywać dany problem. Zawsze słyszałem to głupkowate stwierdzenie: "Taką mam postać, taki ma charakter. Chyba nie każesz mi grać sprzecznie z jej przekonaniami?". Stwierdziłem, że prośbami nic nie wskóram, a jeśli powiem wprost, że muszą grać razem, to zostanę oskarżony o to, że zamykam świat i tworzę sztuczne bariery.
Wcześniej nie dostrzegałem tego problemu, bo borykałem się z większym. Jeden z graczy - impulsywny pirat - przy najbłahszej nawet okazji dobywał szabli i mierzył ze swojego garłacza w głowę rozmówcy. Powybijał tak kilku BN, i na każdej sesji, co 5minut przykładał komuś stal do gardła. W końcu stanął mu naprzeciw pewien żeglarz, któremu wypadły tak krytyczne rzuty, że rozciął na pół naszego pieniacza jednym ciosem. Nie stoi mi więc na przeszkodzie ostatecznie zabić postaci gracza. Szukam jednak alternatywy - czegoś bardziej wyrafinowanego.
EDIT:
Klebern - na szczęście moi gracze nie mają kont na tym portalu
Dodam także, że na poprzednich kampaniach (wtedy to był system D&D) nie mieli takich kaprysów, a kampanie były naprawdę tworzone na poczekaniu, pół godziny przed sesją. Teraz przygotowuje się kilka dni przed spotkaniem, a oni mówią, że przygoda ich ciekawi i zmuszają mnie czasem do prowadzenia sesji kilka dni pod rząd. Problemem jest tylko to rozdzielanie się.