@Gedeon
Ależ ona nie musi wywoływać żadnych skutków. W starożytności znano maszynę parową - podstawy wymyślił Heron. I co? Nie wywołowało to rewolucji przemysłowej. Traktowano to jako tylko zabawkę.
Zgadza się - na podobnej zasadzie wykorzystywano ją w historycznych Chinach.
Problemem pozostaje, co rozumiemy przez maszynę parową. Bo jeżeli chodzi Ci o to, że w jednym mieście fantastycznego świata drzwi świątyni otwierają i zamykają się w oparciu o mechanizm parowy, albo że na dworze jednego króla skonstruowano śpiewającego mechanicznego słowika, to nie widzę problemu. Natomiast jeżeli wojsko konstruuje parowe czołgi, zaś niektórzy arystokraci wykorzystują maszyny parowe np. do produkcji broni, to nie wyobrażam sobie, aby mogło to pozostać bez wpływu na społeczeństwo/kulturę.
Ale nawet taki prozaiczny wynalazek, jak młyn, wchodził opornie. Po co jakieś tam mechanizmy, jak mamy niewolników, co mogą nam ziarno zemleć na żarnach.
Serio? Bo mnie wydawało się, że już we wczesnym średniowieczu młyny stanowiły gwałtownie rozprzestrzeniającą się technologiczną rewolucję, zaś młynarz stawał się automatycznie najbogatszym mieszkańcem każdej wsi. To m.in. dlatego prawo do posiadania młyna było ściśle regulowane przepisami osadniczymi.
Sam Tolkien nie uznawal elfów za ,,dzikusów z dziczy" ani ,,Wykształconych amiszy".
Tolkien był filologiem i specjalizował się w germańskiej mitologii, z której zapożyczył zdecydowaną większość swoich "wynalazków". Z drugiej strony, mało kto "skrzywdził" literaturę fantastyczna tak jak on. Ponieważ we wszystkich jego utworach znajdują się wyraźne odniesienia i paralele do znanej mu rzeczywistości, to również w mitologiczne elfy i krasnoludy tchnął więcej "ludzkiego" życia, niż przysługiwało im z racji ich kulturowego archetypu. W rezultacie mniej wykształceni naśladowcy Tolkiena uznali, że hulaj dusza, a elfy i krasnoludy to po prostu "przebrani ludzie".
Jakkolwiek uważam twórczość Tolkiena za genialną, to doprowadziła ona do niesamowitego wysypu - i popularyzacji - tandety. Zwróć uwagę, że np. Lewis w dużo większym stopniu trzymał się mitologicznego archetypu, i że jego krasnoludy/karły/gnomy są znacznie trudniejsze do pomylenia z "przebranymi ludźmi".
Notabene podobna motywacja często przyświeca twórcom s-f.
I w podobnym stopniu jest to zwykle "niepoważne". Różnica jest przy tym taka, że niektórzy twórcy SF chcą w ten sposób pokazać rzeczywiste ludzkie problemy, a więc np. dyskryminację rasową (czyli że "wszystkie inteligentne gatunki powinny być sobie braćmi"). Tego typu zabiegi są znacznie rzadsze w fantasy, w której zwykle stanowią po prostu po-Tolkienowski "standard", nie zaś fabularne narzędzie.
Cywile gadają siłom porządkowym o swoich prawach? W starożytnych Atenach zgromadzenie ludowe mogło np. skazać stratega na śmierć, kiedy uznało, że nie wywiązuje się ze swoich obowiązków.
Masz na myśli stosunkowo mało liczną męską populację wolnych Ateńczyków, która w przeciwieństwie do licznej warstwy dzieci, kobiet i niewolników posiadała jakieś prawa? Masz na myśli społeczeństwo, w którym służba wojskowa była obowiązkiem każdego obywatela, a więc de facto każdy wolny mężczyzna był żołnierzem-rezerwistą? No cóż, rzeczywiście. Zgromadzenie żołnierzy-rezerwistów mogło odwołać, a nawet skazać na śmierć generała - w tym krótkim okresie, w którym Ateny były demokracją. Bo już za czasów ateńskich królów mogłoby się to okazać niejakim problemem.
Wyjaśnijmy sobie coś - mi nie przeszkadzają rozwiązania, które oparte są o nietypowe, ale logicznie dopracowane rozwiązania. Nie przeszkadza mi, kiedy autor wyjdzie z założenia "a co by było, gdyby", a potem zbuduje na tym założeniu niezwykłą, ale spójną pseudo-rzeczywistość. Problemem jest, kiedy autor wychodzi z założenia "to jest taki typowy świat fantasy", a potem traktuje go zupełnie jak nasz świat, tylko z mieczami zamiast pistoletów, a końmi zamiast samochodów. I nie dotyczy to tylko podejścia do prawa, czy niewolnictwa: bardzo powszechne są w literaturze fantasy wielkie sklepy w pomniejszych miastach, a nawet na wsi; wszechobecne zajazdy i gospody; brak refleksji nad powszechnością kominów, przy równoczesnym braku kominiarzy; itp. To co jest także bardzo częste, to występujący w każdej wsi czarownik, a w miastach gildie magów, którzy mają niewielki wpływ na całokształt społeczeństwa, są natomiast traktowani jako wytrych w postaci: "w moim świecie *takie rzeczy* są możliwe, bo MAGIA". Pomimo że chwila namysłu wystarczy, aby dostrzec, że *takie* społeczeństwo musiałoby funkcjonować na *zupełnie innych* zasadach.
Bo problemem nie jest to, że świat fantasy "to nie jest średniowiecze". Historia pokazuje nam po prostu, jak rozwijały się i skąd brały się liczne społeczne uwarunkowania i zależności. Jeżeli więc pewne zjawiska są *takie same* jak w średniowieczu, to występować muszą w szerszym kontekście - musi być przyczyna, dla którego funkcjonują tak a nie inaczej, musi być cała warstwa zwyczajów związanych z miejscem danego zjawiska w społeczeństwie. Przykładowo: niemal zawsze, tak długo jak śmiertelność dzieci jest wysoka, zaś wartość dodana produkcji stosunkowo niewielka, kobiety będą traktowane przez osiadłe społeczeństwo jako obywatele "drugiej kategorii". Nawet jeżeli zdarzać się będą wyjątki, wojsko i rządzący będą w zdecydowanej większości mężczyznami. A nawet jeżeli z niezrozumiałego powodu jakieś społeczeństwo postanowi inaczej, to błyskawicznie wymrze, bądź też podbite zostanie przez bardziej rozumnych sąsiadów.
gdzie istnieli cywile mający wpływy co najmniej takie same, jak wojownicy. Kapłani egipscy, kler w średniowieczu, urzędnicy w Chinach...
Egipt był teokracją, czyli kapłani stanowili warstwę panującą. Nie jestem też pewien, czy kapłanów da się traktować jako cywilów, skoro praktycznie każde historyczne społeczeństwo traktowało ich jako osobną społeczną klasę. Nie uważasz, że to ma znaczenie?
Urzędnicy w Chinach stanowili aparat administracyjny, sankcjonowany przez panującego władcę, który z kolei przewodził wojsku. Przy czym w historii Chin stosunkowo często zdarzały się pucze, rebelie i wojny domowe, zaś urzędnicy bardzo często padali ich pierwszą ofiarą - co najlepiej świadczy o niestabilności takiego układu.
Natomiast w europejskim średniowieczu... W europejskim średniowieczu sytuacja była znacznie bardziej skomplikowana. Po pierwsze, papiestwo posiadało olbrzymią autonomię, i było niejako osobnym "cesarstwem". Jego "arystokracja" - czyli biskupowie - byli bardzo często potężnymi i wpływowymi posiadaczami ziemskimi, dowodzącymi armiami liczniejszymi nieraz niż armie cywilnych wielmożów. W wyniku swoistego społecznego układu pomiędzy władzą cywilną a papieżem, duchowieństwo stanowiło niejako inny naród, coś co porównać moznaby do dzisiejszych ambasadorów objętych immunitetem dyplomatycznym. Ale nawet oni nie byli niezależni od władzy świeckiej, i nawet oni musieli liczyć się z jej postanowieniami. Nie raz i nie dwa świeccy arystokraci nakazywali wycinanie w pień całych klasztorów, czy też skazywali na śmierć nieposłusznych księży. Chociażby z naszej własnej historii warto wspomnieć casus Bolesława Szczodrego i Św. Stanisława.
W (...) republice rzymskiej, obywatel miał swoje prawa i mógł ich dochodzić przed sądem w razie pogwałcenia.
Przy czym znowu mówimy głównie o obywatelu będącym żołnierzem-rezerwistą, a z pewnością o wolnym mężczyźnie. A także o prawach związanych raczej ze stosunkami cywilnymi (czyli np. "sąsiad pobił mi syna i ukradł amforę z winem") niż "administracyjnymi". Jeżeli liktor pobił obywatela, to być może plebs długo wypominał mu to (między sobą), ale konsekwencje prawne wyciągnąć mógłby wobec niego jedynie inny wysoki urzędnik. Nawet bogaty i wpływowy patrucjusz raczej rozwiązałby problem "osobiście", tzn. wynajął skrytobójców lub doprowadził do kompromitacji / odwołania rzeczonego liktora.
Natomiast wolny mężczyzna mógł np. "legalnie" zabić swoją żone i dzieci, co ówcześni mu Rzymianie przyjęliby z całkowitym spokojem. Tyle a propos rzymskiej prawnej równości...
Nie widzę nic dziwnego w społeczeństwie, gdzie wolni obywatele mają swoje prawa, których zbrojne ramię musi przestrzegać.
Ja też nie widzę.
Niemniej jeżeli niewykształcony i niepiśmienny terminator (uczeń-rzemieślnik) lub nieistotny wędrowny kupiec "stawia" się grupie uzbrojonych i świadomych swego "autorytetu" mężczyzn, powołując się na prawa, których zapewne nie powinien nawet znać (bo skąd?), to coś jest chyba nie halo, prawda? Historia uczy nas, że w takim przypadku każdy rozsądny mieszczanin grzecznie wypełniłby wszystkie polecenia, a następnie ewentualnie zwrócił się ze skargą do swojego "przełożonego" (rzemieślnika-mistrza, cechu rzemieślniczego, rajcy miejskiego, wójta lub szeryfa, itp.), który w zależności od swojego widzimisie oraz politycznego układu, mógłby albo coś z tym zrobić, albo nie (w domyśle: jeżeli rzeczywiście doszło do nadużycia, to powinien coś z tym zrobić).
Jeżeli podróżny, który właśnie przybył do miasta, wyciąga broń (jaką broń?) na miejskiego strażnika, to jest bardzo wątpliwe, aby wybronił się swoimi "prawami". Co najwyżej bardzo zasobną kiesą, albo politycznymi wpływami - ale tutaj z kolei pojawia się nowa wątpliwość, bo bardzo mało prawdopodobne jest, aby straż miejska "podskakiwała" osobom wysoko sytuowanym.
@Honey
co do stwierdzenia, że w fantastyce irytują Cię wszelkie niespójności i nielogiczności, to nie jest to to domena fantastyki
Nie jest. Aczkolwiek w fantastyce widać to najwyraźniej - bo autorzy fantasy zncznie cześciej bazują bezrefleksyjnie na powszechnym fantastycznym stereotypie. Autorzy SF *zwykle* starają się nadać swoim dziełom znamiona naukowości i wiarygodności, stąd też społeczności SF są *zwykle* bardziej senswone i dopracowane.
na jednej stronie jest napisane, że dokonano dotychczas 4 morderstw, a na kolejnej stronie: patolog badał 4 wcześniejsze (!) ofiary
Zgadza się, tego typu pomyłki są bardzo powszechne. Przy czym warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy:
- może to być (i bardzo często jest) błąd tłumacza;
- niektóre błędy są mniej istotne niż inne (przykładowo wskazana przez Ciebie niekonsekwencja potraktowana może być jako "literówka", wynikająca z niewystarczającej uwagi autora/korektora; nie jest to natomiast - zapewne - rzecz mająca jakikolwiek wpływ na fabułę, bądź też wairygodność kreowanego świata).
W każdym razie, chodzi mi oto, że nie można denerwować się na fantastykę jakby tylko u niej się to zdarzało
Pisałem już wyżej: to kwestia statystyki. Statystycznie jest to przywara charakterystyczna dla literatury fantasy, występująca w niej tak powszechnie, że większość odiorców w ogóle przestała zwracać na nią uwagę. Ale takie zjawisko irytuje mnie w każdym przypadku - jak widziałaś, na innym wąstku skrytykowałem ostatnio za brak konsekwencji np. "Incpecję".
...a temat dotyczy tego "czego nie lubię w fantastycę", nie zaś tego "czego nie lubię w literaturze w ogóle".