W ramach ciekawostki pożyczyłam od koleżanki Fifty Shades of Grey. Trzy tomy toto ma, każdy koło 600 stron. Taka rozrywka na trzy wieczory. Rozrywka marna dodajmy.
Chyba nie jestem targetem porno dla gospodyń domowych w USA, bo seria wywiera na mnie dziwny wpływ - to jest naprawdę tak żenujące, że aż śmieszne (dzisiaj siedziałam w autobusie, studenci zaglądali z ciekawością, bo chodliwy tytuł, a ja bezczelnie się śmiałam, tak, obracali się z niesmakiem
). Secundo - o maaaamo, jakie to jest nudne. Nie kumam zupełnie, o co to całe zamieszanie, sceny seksu nużą śmiertelnie, zdarzają się co mniej więcej dwie, trzy strony, ilość orgazmów na książkę idzie w setki i po drugim od razu ma się ochotę omijać jak opisy przyrody w Nad Niemnem.
Pierwszy tom powiedzmy, że daje radę, drugi jest tak zły, że można tylko zgrzytać zębami, trzeci nieco lepszy, ale nie znaczy to wcale, że dobry.
Najbardziej irytująca jest para głównych bohaterów - on, człowiek sukcesu z mroczną przeszłością, a ona taka młoda, śliczna ćma lecąca do niego jak do światła. Przyznaję, że Bella i Edzio to przy nich super postaci.
Językowo o dziwo całkiem niezłe, przy czym nie wiem, jak polskie tłumaczenie, bo po Zmierzchu (a to wydawało mi się najbardziej zbliżone) wolę czytać w oryginale. Leży fabuła, by nie rzec, że dawno już się zakopała ze wstydu.
W krótkich słowach: kopciuszek z wątkiem, który usilnie lansuje się jako sado-maso, mroczne sekrety sypialni i coś tam jeszcze.