Zrodzony z fantastyki

 
SzymOnline
Nowy użytkownik
Nowy użytkownik
Posty: 2
Rejestracja: pn mar 08, 2021 9:09 am

Walkiria – Uniwersum Metro 2033 by SzymOnline

pn mar 08, 2021 9:16 am

Pani Zamieć



Chłód, niewyobrażalny chłód. Szpile mrozu przeszywające na wskroś skurczone, zdrętwiałe mięśnie. Każde ścięgno, frenulum i włókno skostniało od środka; zupełnie jakby w ludzkim organizmie doszło do implozji zwężającej organy oraz komórki ciała przy jednoczesnym wysysaniu drogocennego ciepła.
Kobieta opadła na kolana, starając się zmarzniętymi ramionami rozgrzać rozdygotany, filigranowy korpus; roznieść trochę wytwarzającego się ciepła, które i tak zanikało przy kolejnym zefirze ziąbu. 
Zima to cholerny symbiont żerujący na życiu całego świata… Samego świata. Działa zupełnie jak silnik Diesla, tyle że zamiast spalać paliwo, to spala resztki ciepła na rzecz śmiercionośnego zimna. Teraz cały glob ziemski znalazł się pod kopułą wiecznej zmarzliny, alabastrowego puchu, wichrów zrywających z głów kaptury, ba, zrywających głowy z karków!
Blondynka brodząca kolanami w śniegu czuła, jakby ktoś ją zamknął właśnie w takiej śnieżnej kuli. Tylko ona, piękny pejzaż przyozdobiony lodowatymi zaciekami u każdej nadarzającej się krawędzi i jeszcze ta muzyka. Nie była to jednak melodia przygrywająca z pozytywki. Był to wiatr przebijający się na wylot przez jej bębenki uszne, robiąc z kobiecego układu komorowego prawdziwą mrożonkę. Płyn mózgowo-rdzeniowy już dawno zastygł, mózg zeszklił się od pokrywającego go szronu, z kolei na nerwach wykwitły sople. Nie mogła już zrobić nic.
Każdy potencjalny ruch był bolesny i powodował, że mięśnie pękały, a w skórę wbijały się odłamki szklanej sadzy. Jedynie jeszcze oczy reagowały na ostatnie podrygi impulsów z obumierającego mózgu.
Widziała przed sobą ogromny wodospad, tyle że nie było na jego miejscu potężnego strumienia, a przerośnięte stalaktyty wybite w mrozie. Ona z kolei siedziała na dnie akwenu, do którego niegdyś lała się woda niczym z cebra. Nie było jednak wody. Nie było nawet lodu. Za taflę robiły ludzkie zwłoki.
Tuziny, kopy, a nawet grosy ciał. Niezliczona ilość oszronionych, mięsnych wrzodów porastających spękaną cerę świata. Zupełnie jakby sam Hades odesłał zza Styksu każdą zagrabioną duszę, bojąc się, że Pani Lodu zapragnie przejąć i jego świat. Jakby sama Matka Ziemia stwierdziła, że nie chce trzymać w swoim łonie tych… Istot. Tego plugastwa, nadającego się jedynie na ofiarę dla nadchodzącego bóstwa. 
Każdy się bał w dzieciństwiePani Zamiećbraci Grimm alboKrólowej Śniegu z Heidelbergu autorstwa Andersena. Chcąc pokonać strach, starano się mu nadać kontury, wyraz twarzy. Tworzyć mity i legendy, pozwalające zrozumieć prostemu człowiekowi, z czym to wszystko się je. Finalnie jednak ten bestiariusz; ta aktówka wypełniona ckliwymi bajeczkami nadaje się jedynie do podtarcia dupy ogarowi, który wyjdzie na czoło mroźnej watahy w trakcieapokalipsy. Ogarowi będącemu ledwie koniuszkiem tej całej góry lodowej, szklanego panteonu, na którego szczycie siedzi wciąż nieznana nikomu poczwara wyciskająca resztki ciepła tkwiące w miąższu, krwi, tkance. 
Kahi, blondynka zamieniona w drobniutki gletscher, u którego szczytu przewracają się wyłącznie przekrwione gałki oczne, starała się rozejrzeć po tej mogile wokół niej. Po tych martwych, mięsistych grządkach. Próbowała myśleć, wyciągnąć racjonalne wnioski, aby nie zatracić się w szaleństwie. Dedukcja jednak bolała, powodowała, że skorupa wpijająca się w mózg pękała, a impulsy emocjonalne podrygiwały blond kopułą. 
Żadne z tych zwłok nie przeszło pełnej fazy rozkładu: Ciała były poskręcane i zapadnięte od skurczów mięśni czy kości, a skóra mieniła się w niemalże każdym odcieniu granatu oraz purpury. Zupełnie tak, jakby w ich truchłach odbijała się arktyczna zorza polarna. Jednakże żadnemu z tych umarlaków nie widziało się odchodzić w pełni z tego świata. Brak rozkładu mógł być wywołany wieczną zmarzliną, przenikliwym mrozem, który świetnie konserwował zwłoki. Tak, to dobre wyjaśnienie. Jeszcze tylko kwestia kurhanu i tego, jak kobieta znalazła się w śmiertelnej pułapce. 
Cztery opuszki palców nagle wylądowały na głowie blondynki, zgarniając z jej gładkiego czoła zesztywniałą grzywkę na bok. Ta ledwie się poddała, niemalże pękając, i ułożyła się grzecznie na reszcie koafiury. W tamtym momencie wydało się to śmieszne Kahi: Pomyślała, ile potrzeba zużyć lakieru do włosów, żeby usztywnić fryzurę tak, jak usztywnioną ma teraz. Krótkie, humorzaste pokrzepienie bardzo szybko przepadło na poczet kolejnego dotyku. 
Nieznana jej zgrabna dłoń złapała ją od tyłu za policzki, odciągając powoli całą głowę. Blondynka krzyknęła z bólu, nie zwracając uwagi na to, że jej struny głosowe wciąż drżą mimo oblodzenia. Na szyi pojawiły się zaczerwienione pręgi, będące oznaką pękających naczynek skóry, która rwała się w szwach, odsłaniają subtelną, wysmukloną konstelację martwych mięśni. Kahi pociągnęła nosem, chcąc poczuć chociaż zapach mordercy, chcąc rozbudzić bodźce, dzięki którym rozezna się w sytuacji i pojmie, kto ją tak torturuje. Nie poczuła niczego, poza chłodnymi szpilkami w nozdrzach… A może to właśnie woń jej kata? Może to sama Pani Zamieć ją morduje żywcem? Umrze tu, wśród zmarzniętych dusz? Przepadnie na rzecz wielkiego… Wielkiego czego? Nie wiedziała, ale co by to właściwie zmieniło? 
Druga dłoń Pani Mrozu przysunęła się do powstałych pęknięć na szyi Kahi i wbiła delikatnie paznokieć w mięsień mostkowo-obojczykowy. Zamiast bólu, przeszyła Norweżkę fala spazmów zaciskających pozostałe ścięgna, które przytuliły się do kości. 
– Twoja śmierć ugasi wieczne płomienie Muspelheimu – zabrzmiał aksamitny głos za potylicą Kahi. – Twoja śmierć ugasi światło Słońca w Midgardzie.  
– O… O czym ty mówisz… – głos kobiety był słaby, przerywany. Zupełnie jakby w jej krtani bulgotała mieszanka krwi i śliny, ale przecież każdy płyn w jej organizmie już dawno zamienił się w litą skałę.
–  Powstrzymaj Wieczną Zamieć wychodzącą z Niflheimu. Powstrzymaj MNIE.
– Poczekaj…
Nie poczekała. Paznokieć wbity w kobiecy mięsień nagle się wydłużył i przeszył wnętrze gardła tak gładko, jak przeszywa rozgrzany nóż blok masła. Kahi w ostatnich chwilach zrozumiała, gdzie się znajduje: Największy wodospad archipelagu Svalbard, ikona Doliny Esker. Zginęła, z kolei jej zwłoki będą wiecznie marnieć, ale za to w ładnym miejscu. Ostatnia myśl zdradzona błyskiem w oku zginęła pod awangardą płatków śniegu. 


***
– Wstawaj, Kahi. 
Ramieniem dziewczyny potrząsnęło ogromne łapsko zakute w puchowy rękaw. Kobieta drgnęła w ciepłym barłogu pryczy, otworzyła szeroko błękitno-szare ślepia i podniosło głowę tak szybko, że pociemniało jej przed oczami, a niewyrównane ciśnienie w uszach zaszumiało uciążliwie. Stęknęła, niemal znów padając na poduchy, ale podtrzymała ją ta sama łapa, co przedtem. 
– Co tu robisz, Niran?
Niran był tajskim olbrzymem, który w swoim białym kombinezonie narciarskim przypominał humanoidalnego niedźwiedzia polarnego. Jedyne, czym się wyróżniał od tych czworonogich monstrów czy też Norweżki, to tym, że jego cera była ziemista, oczy delikatnie zwężone, a głowa dwumetrowego kolosa dumnie błyszczała od łysiny. 
Ten, słysząc zapytanie kobiety, zaśmiał się tak, że szparki ślepi jeszcze bardziej się zacieśniły, a w ich kącikach wyrosły kurze łapki. 
– Sam sysselmann nas zaprosił na audiencję u siebie. Mamy bojowe zadanie. 
– Chwila, sysselmann? Cholera… – stęknęła zaskoczona kobieta, ściągając nogi z niskiej pryczy na kamienną posadzkę swojej izby. – Informował cię, w jakim konkretnym celu nas wzywa? 
– Mówię ci: Bojowe zadanie. Szczegóły poznamy w Banku Nasion.
Kahi powoli zwlokła się z wyra, próbując jednocześnie przetrawić wiadro senno-realistycznych pomyj, jakimi dostała w twarz. Ledwo jej psychika pozbierała się po koszmarze z Panią Zamieć, a tu z rana wzywa ją do siebie sysselmann będący gubernatorem Longyearbyen, niegdyś z uprawnieniami administracyjnymi i policyjnymi, a obecnie sprawujący rolę generała prymitywnej armii miasta. 
Czym prędzej naciągnęła na siebie termiczną bieliznę, gruby sweter oraz puchowy kombinezon narciarski, wyglądem zbliżony do jednoczęściowego uniformu Nirana. Najważniejszym jednak elementem wyposażenia okazał się policyjny pistolet P30 niemieckiego producenta Hekler & Koch, który przytroczyła wraz ze skórzaną kaburą do lewego biodra.


Na dworze, zupełnie jak w koszmarze Kahi, leżały grube zwały śniegu. Odśnieżona została jedynie betonowa ‘’arteria’’, po której przejechał przed chwilą stary pojazd gąsienicowy na czele z żółtym pługiem. Niran ruszył tuż za odśnieżarką, a zaraz za nim biegła blond Norweżka, starając się nie reagować na drażniące trzeszczenie mrozu pod grubymi buciorami. Żałowała, że nie ubrała czegoś jeszcze pod kombinezon; temperatura spadła poniżej minus dwunastu, a wiatr co rusz wznosił śnieżny puch w górę, próbując nim nastraszyć mieszkańców miasta, wygnać do nagrzanych czterech kątów. 


Miasto Longyearbyen wyglądało jakby za jego administrację oraz architekturę odpowiadał człowiek niepełnosprytny, ale kobietę najbardziej przerażał fakt, że mieścina wyglądała tak jeszcze przed Wielką Wojną: Drewniane chatki, podłużne baraki oraz betonowe domy stały porozrzucane w dziwnym szyku (lub w też jego braku). Wyglądało to, jak plansza gry Monopoly, na której tylko co drugą czy co trzecią kratkę ktoś postawił plastikowy apartament. Reszta to rozległe połacie pożółkłej trawy, choć w tym okresie, Eurybia – bogini pogody – hodowała sobie beztrosko śnieg. 
Według Nirana, miasto od czasu Atomowej Apokalipsy tak naprawdę niewiele się zmieniło. Tak jak dwadzieścia lat temu, tak i teraz wygląda kropka w kropkę. Jedynie dobudowano publiczne latryny, z których poprowadzono naziemną kanalizację do betonowego gmachu, robiącego za kompostownik oraz worek na metan – jedna z alternatyw dla wybrakowanego paliwa. 
Rozebrano też paręnaście domków na poczet drogocennego drewna, ponieważ naturalnie na wyspie nie rosną drzewa. No i lata temu wybudowano kilka szklarni, aby spożytkować ziarna z Globalnego Banku Nasion.
– Jak wygląda mitologia w buddyzmie? – zapytała kompletnie od czapy Kahi, zamyślonym spojrzeniem omiatając oddalony od nich o kilkaset metrów port, przy którym dryfowały wraki statków skute lodem u nasady burt.
– Em, mitologia? Nie wiem, czy jeszcze pamiętam to wszystko… – zmieszał się delikatnie biały goryl, poprawiając na ramieniu pasek karabinka Mauser z lunetą. – Generalnie, to mitologia jest oparta naJatakas, to znaczy, na mitach i opowieściach o Gautamie Buddha. No wiesz, tego, jak dojrzewał, jak doświadczał oświecenia, krok po kroku opisano ostatnią drogę.
– Czyli nie ma w waszej mitologii żadnych bóstw?
– Nie no, są, oczywiście. Nie są jednak żadnym motorem napędowym tych legend. Są wróżki yaksa o podwójnej osobowości, jest wężowe społeczeństwo Naga…
– A jakaś bogini mrozu?
Mężczyzna ponownie zaniósł się śmiechem: Niezwykle silnym, wychodzącym wprost z przepony. Mógłby świetnie parodiować ręczną syrenę strażacką; nawet arktyczne podmuchy nie zdołały wygłuszyć chichotu Tajlandczyka. 
– Nie wiem, Kahi. Naprawdę nie wiem. Jedynie, co czerpię z buddyzmu to świetną filozofię opartą na indywidualnym dbaniu o duchową sylwetkę. Po cholerę tak o to wszystko wypytujesz?
Dziewczyna zagryzła dolną wargę tak, że ta posiniała, a wysuszony naskórek delikatnie spękał. Szybko więc naciągnęła na usta komin, chcąc uratować swoje usta… Chcąc uratować ulatującą pewność siebie. 
– Znów miałam sen. Wiesz, ten o mogile pod wodospadem, o mojej śmierci. Dzisiaj jednak dostrzegłam, że to wszystko odgrywa się Dolinie Esker i…
– Dolina Esker? Dziewczyno, mam nadzieję, że nie zamierzasz się tam wybrać. Promieniowanie w tym regionie jest tak wysokie, że wskazówka licznika Geigera robi obrót o dziewięćset stopni. 
– Nie… Raczej nie. Ale przemawiała do mnie Pani Mrozu. Chciałam więc wyszukać w różnych źródłach jakieś analogii do tej postaci. Właśnie w mitologiach, legendach. We śnie wspomniała mi też o Niflheim. 
Goryl nagle się zatrzymał, okręcił na pięcie w stronę blondynki i przyjrzał się kobiecie. Ta spanikowała trochę; przez jego wąskie oczy nie mogła dociec, czy patrzy na nią normalnie, czy też mruży je w geście niezrozumienia. On w odpowiedzi na jej milczenie zmarszczył jedynie ziemisty nos, choć mógł to być mimowolny manewr obronny przed prószącym śniegiem, próbującym wedrzeć się do nozdrza. 
– Jeśli mówi ci o Nilfheimie, to odpowiedzi wypada szukać w twojej rodzimej mitologii nordyckiej, nie w buddyzmie, nie w chrześcijaństwie i nie w legendach arturiańskich. 
– Wiem o tym doskonale, Niran! Chciałam wyłącznie pogłębić swoją wiedzę na temat wiecznego mrozu, bóstwa odpowiadającego za to…
– Wiem, wiem dziecinko! A teraz idziemy dalej. Valkirii nie wypada się spóźnić na audiencję u sysselmanna.
Kobieta prychnęła: Dziecinka i Valkiria. To były tak skrajne znaczeniowo słowa, tak bardzo odległe od siebie. Kiedy ktoś staje się Valkirią, nie może być już więcej dzieckiem. A jeżeli nadal się nim czuje, to bramy wstępu do Valhalli zamykają się na cztery spusty. 
Niran doskonale wiedział, że podjudza tym dwudziestoczteroletnią dziewczynę i wywołuje u niej wyciek gorzkiej adrenaliny do krwiobiegu. Wiedział też doskonale, że nic mu za to nie zrobi – był od niej starszy o dwadzieścia lat, jako jeden z nielicznych na Svalbardzie żył długo przed Wielką Wojną, przetrwał deszcz atomowych, stalowych meteorytów na Skandynawię oraz pomagał ludziom przejść przezFimbulvinter, wieloletnią zimę, która rzuciła swój mroźny całun na cały archipelag. To właśnie ten okres spowodował, że Niran wraz z obecnym sysselmannem zaczęli często odnosić się do nordyckiej mitologii, pozwalającej im przeżyć odcięcie od świata, od popkultury, od etyki i światowej cywilizacji. 
A teraz, od niespełna roku, Tajlandczyk sprawuje pieczę nad młodą Valkirią. Kahi jest niezwykle dumna z tego tytułu; udało się jej przejść testy sprawnościowe oraz strzeleckie na wysoką notę, dorównując tym samym niejednemu żołdakowi na Longyearbyen; dzięki temu, została wcielona do skromnego grona komandosek, tworzących jeden z trzech plutonów armii. 
Kahi nie dołączyła jednak do oddziału Valkirii z powodu przerośniętej ambicji; wiedziała, że jeżeli nie będzie służyła pod karabinem, to będzie służyć jako kura domowa jakiemuś fagasowi albo zacznie harować w jednej z kilku kopalni węgla. W gruncie rzeczy, na Svalbardzie łatwiej było umrzeć na pylicę płuc, zapalenie oskrzeli i niewydolność serca niż na atak niedźwiedzia lub zmutowanej ryby z pobliskiego fiordu.


Dwójka żołnierzy dotarła w końcu na wybrzeże miasta, a dokładnie do portu, gdzie stały dwa skutery na podwyższeniu z palet. Trzymano je specjalnie na podeście, aby płozy wraz z gąsienicą nie przymarzły do zlodowaciałej ziemi. Łysy goryl w puchowym kombinezonie pomógł dziewczynie zsunąć skutery śnieżne na puchaty odcinek drogi, po czym zajął miejsce na czerwonej torpedzie, którą musiał uruchomić za pomocą linki rozrusznika. Silnik zawibrował pod plastikową pokrywą, zaryczał drapieżnie niczym pradawny Tyranozaur, a biały snop światła przedniego reflektora oświetlił drogę. Tutaj jednak dodatkowe oświetlenie było zbędne: Zaczął się kwiecień, co zwiastowało nadejście dnia polarnego. Teraz nawet o pierwszej w nocy będzie tak jasno, że śmiało się dojrzy monety koron norweskich na dnie studni. 
Dziewczynie trafił się nowocześniejszy skuter sygnowany marką Yamaha, w którym wystarczyło jedynie przekręcić kluczyk w stacyjce i już się rwał do jazdy. 



Sysselmann



Tajlandczyk oraz Norweżka musieli pokonać torpedami na płozach trochę ponad cztery kilometry drogi, przy czym nie było to żadnym wyzwaniem dla japońskich silników. Mieszkańcy Svalbardu z ogromną pieczołowitością podchodzili do tych gąsienicowych maszynek, dbając o nie nieraz lepiej niż o swoje dzieci. Nie zwracali uwagi na to, że już nigdy nimi nie ruszą ze względu na brak części zamiennych czy niedosyt paliwa; stale pielęgnowali swoje cuda. Nie dziwne więc, że te plastikowo-żeliwne konie pokonały ten dystans w trochę ponad pięć minut, napotykają problem jedynie w śnieżnych zaspach.
Jechali główną drogą wzdłuż wybrzeża, prowadzącą wprost na lotnisko, które od dawien dawna nie widziało żadnego samolotu. Tajski goryl jednak nagle przyhamował, skręcił kierownicą w lewo, a tylna gąsienica delikatnie zaboksowała, wznosząc fontannę puchu i drobinek śniegu. Kahi, widząc to, sama wyhamowała, choć weszła w zakręt bez popisowego ślizgu. 
Dojechali na nieduży, zmarznięty placyk – z lewej strony wyrastała brązowa chatka robiąca za stróżówkę, której ściany łącznie z sufitem obito kawałkami ołowianej blachy, chroniącej przed toksycznymi opadami. Naprzeciw z kolei rozrastał się ogromny szczyt górski wyspy o dźwięcznej nazwie Spitsbergen.
To jednak nie tyle góra była tu wyjątkowa, co jej betonowy wyrostek ukształtowany w koniuszek tunelu. Para żołnierzy zeskoczyła ze swoich skuterów, powoli zbliżając się do metalowej kładki, za którą wyrastały wysokie, dwuskrzydłowe drzwi do wnętrza góry. 
– Stać! – zatrzymał ich głos dochodzący ze strony stróżówki. 
Wybiegł z niej ryży młodzieniec, w obu dłoniach silnie ściskając pistolet maszynowy MP5,  obejmując przy tym kolbę oraz lufę. Zatrzymał się jednak paręnaście metrów od przybyszów, wzdychając przy tym z wyraźną ulgą. 
– Na litość boską, panie Niran! Prawie pana zastrzeliłem!
– Taak? Zastrzeliłbyś mnie, trzymając karabinek w poprzek? Może jeszcze byś mnie wyruchał, wypinając do mnie dupę? 
– Chłopak ma taki czas reakcji jak głuchy na dźwięk syreny alarmowej. – dorzuciła od siebie Kahi do tego kotła upodlenia.
Niran zarechotał tak głośno, że aż mu brzuch napęczniał, z kolei młody wartownik zarumienił się, bynajmniej nie od zimna. Może i by przetrawił nieszczęsne uwagi przełożonego, ale żeby tak śliczne dziewczę nim sponiewierało...
– Nie spodziewałem się dzisiaj żadnej wizytacji. Nagle patrzę za okno, dwa skutery podjechały, to wybiegłem tu jak długi! Tak, jak sam sysselmann kazał!
– Akurat sysselmann nie wspominał o próbie zastrzelenia swoich, ale reszta za to jako tako się zgadza. Ale chwila – wtrącił nagle tajski osiłek, mrużąc zabawnie oczy. – Jak nie spodziewałeś się wizytacji? Przecież sysselmann kazał mi tu przyjechać z jedną z Valkirii. 
– Ja… Ale ja nic nie wie…
– Nieważne. Zejdź mi z oczu, Lars i naucz się obsługiwać broń, do kurwy nędzy. 


Żeby dojść do serca Globalnego Banku Nasion, najpierw trzeba było pokonać ponad sto metrów betonowej aorty, na której końcu znajdowały się trzy rozgałęzienia: Każde prowadziło do jednej chłodni, gdzie magazynowano niecały milion nasion, z kolei liczba ich gatunków dawno przekroczyła cztery tysiące. Do tego, skutkiFimbulvinter oraz niska temperaturana Spitsbergenie sprawiła i wciąż sprawia, że do właściwego przechowywania zarodków flory nie jest potrzebna elektryczność. Po co jednak to wszystko, kiedy ziemia na Svalbardzie była niezdatna do jakiejkolwiek uprawy? Jałowe tereny tundryczne, słony klimat przeplatany naprzemiennie z promieniowaniem i kwaśnymi deszczami. Jedynym ratunkiem dla mieszkańców archipelagu był wypad do wyludnionego jeszcze przed Apokalipsą Barentsburga– rosyjskiej osady górniczej, do której niegdyś sprowadzono kilogramy ukraińskiej ziemi, na której można było sadzić i hodować rośliny. To wciąż jednak było za mało, toteż od blisko dwudziestu lat, na dnie górskiego skarbca leżakują jeszcze zaplombowane nasiona, za które zapewne zabiłaby reszta świata. W końcu bomby atomowe musiały paść nie tylko na Norwegię. Nie trzeba być Nostradamusem, żeby wiedzieć, że w pył starto na całej szerokości Rosję, Włochy zamieniono w podwodną Atlantydę, a Niemcy wraz z resztą Europy zapadły się pod ziemię, do starych szybów kopalnianych, kiedy tylko nadleciały te pociski o charakterze biologicznym, chemicznym, wodorowym, atomowym… Lista bomb, rakiet i torped wystrzelonych we wszystkie cztery strony świata jest równie długa, co lista państw-widmo po Wielkiej Wojnie. 


Niran zatrzymał się w połowie betonowego tunelu, tuż przy drzwiach prowadzących do czwartego segmentu podziemnego kompleksu. Przy drzwiach wisiała metalowa tabliczka, na której wypalono w chałupniczy sposób: Syssselmann Przymierza, Erling Mayen. 
Ciche trzy stuknięcia w drzwi. Zza stalowych wrót rozbrzmiało norweskie ‘’wejść’’ i po chwili do izby wkroczyła dwójka nowoprzybyłych.
Ciężko było nazwać to pomieszczenie byle izbą. Przypominało to raczej niedużą aulę, do której można śmiało schować cztery terenówki Hummera, a którą jednak przemianowano na stanowisko dowodzenia: Liczne skrzynie ze wskaźnikami temperatur, ekrany wyświetlające widok z wewnętrznych i zewnętrznych kamer, stacja radiotelegraficzna sprowadzona ze starej siedziby gubernatora (pewnie zasięg zapewniała jakaś naziemna satelita). Przy ścianie przeciwległej do drzwi rozwieszono w sposób pedantyczny oraz kombinacyjny arsenał, jaki posiadała ochrona Banku Nasion – na zaczepach wisiały policyjne pistolety maszynowe MP5, parę sztuk karabinów Colt C7, które były wyłącznie na wyposażeniu jednostek specjalnych; radzieckie AKM-y, drugowojenne Schmeissery MP40. Znalazło się też miejsce na flinty myśliwskie, które służyły wojskom Przymierza nie tylko do polowania na niedźwiedzie: Sztucery Mauser, łamane dubeltówki, strzelby oraz kniejówki. Pod tymi zbrojeniowymi żebrami, na drewnianym stole, podmokłym od wilgoci i wiecznej zmarzliny schronu, leżały magazynki wraz z amunicją o różnych rozmiarach, znakowaniach, przeznaczeniu. Kahi rozpoznała chociażby pociski dum-dum, czyli grzybkujące, które potrafiły rozerwać przód niedźwiedziego korpusu. Słyszała, że jeszcze przed wojną, rozdawano te naboje turystom na Svalbardzie, aby mogli się ochronić przed natarciem miśka polarnego. 
– Zapraszam do mnie. – zabrzmiał cichy głos po lewej od arsenału. 
Przy kolejnej ścianie znalazło się żeliwne biurko, przy którym notował coś człowiek starej daty. O jego wiekowości dużo mówiły szarawe, krótkie włosy; przerzedzona, uprószona czasem szczecina oraz liczne bruzdy na kwadratowej twarzy. Gdy jednak mężczyzna wstał od biurka, myśli o jego niedołężności odeszły w zapomnienie.Zielone, jadowite oczy budziły taki autorytet, że Kahi momentalnie się wyprostowała niczym struna, ramiona trzymając wzdłuż tułowia pogrubionego przez uniform. Zrobiło się jej duszno. Nie dlatego, że akurat w tym jednym pokoju pracowały grzejniki elektryczne. Nawet nie przez to, że stał przed nią sam sysselmann Przymierza oraz generał wojsk miasta Longyearbyen. W tej białej, myśliwskiej kurtce spiętej aż pod szczękę i z paroma wojskowymi dystynkcjami na ramionach emanował taką estymą oraz profesjonalizmem, że głodny żołądek wywrócił się na lewą stronę, a jego kwasy rozlały się po trzewiach, parząc dziewczynę nerwowością, spięciem. 
Gdyby nie Niran, Kahi dalej patrzyłaby się bezwiednie na generała. Tajlandczyk przekroczył nieprzekraczalną granicę biurka swojego przełożonego, swojego pana i władcy, i podał mu bez zająknięcia dłoń. Cóż za odwaga, cóż za śmiałość… 
– … A to właśnie ta Valkiria, o którą sysselmann prosił. Jako jedyna z kandydatek, pięciokrotnie trafiła w dziesiątkę na tarczy z odległości niemal stu metrów! I to z karabinu Kar98. Niejedni z lunetą i z lepszą flintą mają problemy tak przymierzyć. Ma tak pewną rękę, że mogłaby przepisywać księgi ze skutecznością i szybkością drukarki Gutenberga!
– Mówisz, Niran? Nie wygląda na taką. – żachnął się pod orlim nosem generał, szmaragdowym spojrzeniem oceniając kobietę od stóp po czubek blond główki.
Kahi, widząc jego spojrzenie, poczerwieniała jeszcze silniej na policzkach. Znowu była poddawana jakiemuś testowi? Znów będzie oceniana? Sądziła, że tuż po dołączeniu do Valkirii, nie będzie musiała się stresować żadną wiwisekcją na jej biednym umyśle i ciałku. 
– Wygląd to jedno, generale. W małym ciele brawurowy duch… –  wymęczyła z zziębniętych ust, po chwili uświadamiając sobie, co palnęła. 
Generał uśmiechnął się wąskimi, spierzchniętymi ustami pod rzadkim wąsikiem i rozciągnął przed nimi na blacie turystyczną mapę Svalbardu. Papier śmierdział pleśnią, a wyglądał jeszcze gorzej: Broszura była tak pomiętolona, że w miejscach zgięć już dawno się przetarła, przez co archipelag został pocięty na nierównomierne kawałki za pomocą białych pręg. Wystarczyło to jednak do przedstawienia ‘’bojowej misji’’, jaką szykował generał dla niej i dla Nirana. 
– Podoba mi się twoja ambicja, Kahi. Podoba mi się też rekomendacja, jaką przedstawił mi twój opiekun, førstebetjent Niran Daeng. 
Førstebetjent, tytuł inspektora wywodzący się jeszcze z ówczesnych struktur policji. A teraz? Teraz inspektorem zostaje preceptor nowych żołnierzy lub też opiekun Valkirii. Tajskiemu gorylowi przypadło pilnowanie Kahi, na co oboje raczej nie narzekali; mimo różnicy wieku, już od początku wywiązała się między nimi nić porozumienia, tyle że ich przyjaźń nie została jeszcze wystawiona na żadną większą próbę. To zadanie więc dużo zdradzi w sprawie relacji między nią, a Niranem. To dużo powie o zdolnościach dziewczyny.
Kahi już wiedziała, że sam inspektor szepnął słówko w sprawie Norweżki generałowi. Nie została wybrana wyłącznie przez wyniki szkolenia. 
Chcąc powstrzymać się od narastającego, dziwnego gniewu, zaciskała i rozluźniała palce naprzemiennie, by w końcu zdecydować się na rozpięcie kombinezonu do połowy. Czuła, jak spod kołnierza uwalnia się para gorąca i rozjątrzenia, którego za bardzo nie zdradzała jej smukła, drobna twarzyczka. 
– Ty i førstebetjent udacie się do Barentsburga, starej osady górniczej. - wskazał generał palcem trochę na zachód od Longyearbyen.
Kahi szybko policzyła drogę dzielącą oba miejsca na mapie, wykorzystała skalę wypisaną na krańcu mapy i szepnęła cicho: 
– Jakieś pięćdziesiąt kilometrów. 
– W rzeczy samej, wice kapralu. Będziecie musieli…
– Wice kapralu? – zdziwiła się blondynka, a jej źrenice powiększyły się od drobnego zastrzyku adrenaliny. – Otrzymałam stopień?
– Dziwi cię to, że nie jesteś już byle szeregowcem? – zaśmiał się Niran, podpierając się knykciami o biurko. – Może i nasze wojsko składa się z byle myśliwych, dzieci policjantów, rybaków i górników, ale trzeba tworzyć pozory porządku. To dobrze działa na morale, podbudowuje. 
– Nie wiem, czy zabawa w wojenkę jest jakkolwiek podbudowująca, bez urazy. 
– Nikogo nie uraziłaś, wice kapralu. – wtrącił się generał Mayen. – Żyjemy jednak w czasach, w których wojna jest nieodłącznym elementem naszego bytu. Musimy walczyć o przetrwanie, o naszą przyszłość. I nieważne, czy po drugiej stronie naszego karabinu stanie niedźwiedź, czy też człowiek. 
– Wybaczy, generał, ale idiotyczne mi się wydaje porównanie niedźwiedzia do człowieka. 
Generał uśmiechnął się półgębkiem, nienaturalnie wysoko podnosząc jeden kącik ust. Usiadł na chwilę za biurkiem, rozłożył wygodnie swój grzbiet na oparciu prostego krzesła i spojrzał się w błękitne oczy kobiety.
– Idiotyczne? Na naszym archipelagu istnieją dwa ugrupowania, które jak tylko dojrzą emblematy naszego Przymierza, od razu się rzucają z nożem w ręku. Rosjanie, kanibale… No i zwierzęta, których oczywiście nie liczę. Życie tutaj na tyle zdziczało i zatraciło jakiekolwiek hamulce samozachowawcze, że w pewnym momencie wszystko oraz wszystkich trzeba traktować niczym wroga. Niedźwiedź się rzuci, bo jest głodny. Kanibal się rzuci, bo jest głodny i cię nienawidzi. A Rosjanin z zachodniej części archipelagu się rzuci, bo jest głodny, cię nienawidzi i spodoba mu się twoja flinta, którą zabije później wymienionego kanibala z niedźwiedziem. Jesteśmy ogniwem łańcucha pokarmowego. Musimy więc go przerwać i udowodnić, że nie jesteśmy ofiarą, a zwierzyną…
– … Tą samą, która zatraciła hamulce samozachowawcze? – rzuciła kąśliwie Kahi. 
– Łapiesz mnie za słówka, wice kapralu. Aż się dziwię, że tak umoralniona dziewczyna nie wolała zostać w domu i nie gotować obiadu dla swojego cudownego męża, harującego w kopalni przez kilka godzin.
– Nie nazwałabym się umoralnioną, generale. Nigdy nie zagłębiałam się specjalnie w nauki kościoła, filozofię z kolei ukształtowałam na własnych przeżyciach i rozmyślaniach. Ciężko mi więc powiedzieć, czym jest moralność. Też nie wiem, czym do końca jest niemoralność. Ale z pewnością wiem, czym jest sumienie. 
– Skończcie te denne dywagacje, bo moja nirwana za chwilę się zachwieje i zrobię w tym pokoju jebane katharsis. – wtrącił się nagle tajski goryl, uderzając silnie małpią piąchą w stół.
– Czy katharsis nie wywodzi się czasem z Greki? 
– Milcz, Kahi. – runęłą na nią fala dwugłosowego tembru. 
– A ty się uspokój, Niran. Może i jesteśmy przyjaciółmi od lat, ale przy podwładnej wymagam zachowania choć pozorów wojskowej galanterii! – parsknął tak silnie generał, że kąsek gęstej śliny kapnął na mapkę. – Wracając do waszego zadania: Będziecie musieli się udać do wcześniej wspomnianego Barentsburga, w którym przeprowadzicie drobną dywersję, a mianowicie, wysadzicie wejścia do tamtejszej kopalni węgla kamiennego. To powinno na trochę ostudzić wojownicze zapędy Rusków. 
– Te kopalnie czasem już dawno nie wyszły z użytku? – zapytał delikatnie Niran, zachowując pozory grzeczności i ułożenia. 
– Częściowo. Większość węgla pewnie już wybrali przez te dwie dekady, ale nie chodzi tutaj tyle o surowiec, co o strategiczne znaczenie tych szybów. W środku podobno jest pochowany sowiecki i niemiecki arsenał, jeszcze zza czasów wojny. Dodatkowo, w latach osiemdziesiątych, w tamtym mieście funkcjonowało jedno z biur KGB. Tajnych, oczywiście. Więc jeżeli przemycili przed norweskim oraz alianckim aparatem część komórki wywiadowczej, to z bronią musiało być podobnie. 
– Nie lepiej będzie zagarnąć tę broń dla siebie?
– Ależ zrobimy to, wystarczy się potem przekopać przez wasze destrukcyjne dzieło! Tylko kwestia tego, żebyście wysadzili samo wejście, a nie cały szyb. 
– A jeżeli broń została przeniesiona? – zapytała cicho Kahi, zamek błyskawiczny zapinając aż po szyję. Ta nagła, zawodowa oziębłość działała nawet na nią.
– Wątpię. Posłałem tam zwiadowcę i mówił, że nie mają tam żadnych punktów strategicznych, poza gmachem hotelu, starą szkołą służącą za blokhauz dla kobiet i dzieci. Reszta to puste, wydrążone do cna z zawartości chaty, więc kopalnia pozostała jedynym rozsądnym miejscem. Pytania?
Dwójka wojskowych pokręciła przecząco głową, bojąc się rozdrażnić swoimi głosami zszargane nerwy generała. 
– Świetnie. Więc w skrócie: Jedziecie, wysadzacie i się cofacie. Niran, jako ten bardziej doświadczony będzie podkładał ładunki. Ty natomiast, Kahi, jedziesz tam głównie dla ozdoby. Będziesz go osłaniała z dystansu, ale miejmy nadzieję, że nie będziesz musiała używać pukawki. Po wysadzeniu wejść, od razu nadajcie mi sygnał, to wyślę chłopaków do was.
– Chwila, to my szykujemy jakiś desant? – nagle obudziła się dziewczyna, patrząc się dziwnie to na swojego opiekuna, to na swojego przełożonego. 
– Nie myśl o tym, jako o desancie. Pomyśl o tym jako o epilogu wojny. Kropką nad i w księdzeSztuki wojennej Sun Zi. Nie tego właśnie chciałaś?
Generał uśmiechnął się szelmowsko, patrząc na nią spod byka jadowitym spojrzeniem.


(Kontynuacja jest uzależniona od zainteresowania czytelników)

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości