Strona 1 z 8

Bielon [FR] Błyskotka

: śr lis 23, 2005 11:45 pm
autor: Antara
[center:cdd01e70d9][size=18]<span style='color:indigo'>Błyskotka</span>

Zgodnie z nowym regulaminem pierwsza notka w każdej sesji będzie wysyłana przez Moderatora. Oto ustalone reguły sesji. Zwracam uwagę, że Moderator będzie pilnował przestrzegania zadeklarowanych wcześniej zasad.

<span style='color:indigo'>Reguły sesji:</span>
Tytuł: Błyskotka
Kwestia konwencji: Indiana Jones heros-slowfood fantasty. FR.
Kwestia zgodności z settingiem: Wszelkie materiały kanoniczne zachowują ważność. Dodatkowo istotnego znaczenia nabiera opis Vast umieszczony w komentarzach, aczkolwiek moja interpretacja settingu jest moją interpretacją settingu. A świat jest nieco inny. Jaki? W sesji się okaże.
Kwestia zastosowania mechaniki: W tej sesji opieramy się na logice i zdrowym rozsądku, wszystkie rzuty wykonuje MG. Gramy korzystając z mechaniki. Jakiejkolwiek. Mechanika rozstrzyga kwestie sporne, przy czym spory z MG rozstrzyga MG. O konieczności odwołania się do niej decyduje MG.
Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Gracze mają nieograniczoną swobodę, jednak opis konsekwencji ich czynów leży w gestii MG. W niektórych (sami sprawdźcie jakich) sytuacjach gracze wchodzą w interakcję za światem na opisanych zasadach i sami opisują skutki niektórych swoich czynów.
Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych: Ze względu na rozbieżność charakterów postaci konflikty w drużynie są akceptowane.
Kwestia częstotliwości postowania: Tempo postowania ustalamy na jedną notkę na dzień, oczywiście bierzemy pod uwagę wypadki losowe. MG ma prawo postować rzadziej dbając jednakże o nie spowalnianie rozgrywki. W niektórych sytuacjach zdarzyć się może, że częstotliwość postów będzie większa. Lub mniejsza.
Kwestia preferowanej długości postów: Liczy się długość, ważniejsza jest jakość a najważniejszy MG. Gracze piszący posty jednolinijkowe są mile widziani, w charakterze mięsa armatniego. W końcu trzeba zapracować na tytuł "Rzeźnik".
Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują mój nastrój. W dialogach gracze mogą pozwolić sobie na używanie archaizmów.
Kwestia zapisu dialogów: Dialogi piszemy. Kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem. Najlepiej.
Kwestia zapisu myśli postaci: Jeżeli znajdzie się postać decydująca się na myślenie to myśli postaci zapisujemy wybranym przez MG kolorem czcionki - czarnym. Myśli poza tym zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą. Lub inaczej, choć lepiej nie.
Kwestia podpisy pod notkami graczy: Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych. Lub nie. Można umieszczać w podpisach pochlebne opinie na temat MG, Forum i Moderatora. Lub inne. Pochlebne mniej.

<span style='color:indigo'>Postacie:</span>
Kiaryn, jako Lorifarn
malahaj, jako Danyell
CHICK-en, jako Ethernal
smalller, jako Dorian
joseph, jako Paulie
khadgar, jako Zaonor
amras, jako Saarm
CJ111, jako Ivellios

Link do komentarzy.

<span style='color:indigo'>Życzę udanej sesji. - Antara</span>

: czw lis 24, 2005 5:29 pm
autor: Bielon
Rok 1374, nazwany podobnież Rokiem Burz z Piorunami przez jakiegoś zamorskiego, szalonego maga zaczął się od gwałtownych śnieżyc, które białym puchem przykryły cały boży świat. Dzień 15 miesiąca Młota był paskudny i gdyby nie gorąca izba oberży „Stary Młyn”, położonej u podnóża klasztoru imienia Św. Ridarethy, marzli byście w ośnieżonej wiosce, lub okalającym ją lasku czekając na zmrok. Zmrok, który pomógł by dokonać to, co zamierzaliście. Szczęśliwie jednak klasztor był miejscem pielgrzymowania, przez co staremu sembijczykowi Theonowi opłaciło się odbudować zrujnowany młyn, spalony w jakim pożarze, którego ślady widać było jeszcze na kamiennych murach izby biesiadnej i postawić w tym miejscu oberżę. Zimą pielgrzymów bywało zdecydowanie mniej, jednak już wiosną pojawiali się pierwsi wędrowcy pragnący w świętym miejscu zanosić modły do Selune. Później zaś, późną wiosną i latem, ich liczba rosła z każdym dniem. Grzejąc się przy wielkim palenisku, rozcierając przemarznięte podróżą w zimowej zawierusze dłonie, myśleliście o tym, co wkrótce miało się wydarzyć.

Jeszcze tydzień temu większość z was nie znała się wcale, lecz ten tydzień sprawił, że naraz staliście się sobie bliscy. Ośmioro wędrowców na drodze do zagłady. Tydzień temu przybyliście do niewielkiego zajazdu pod Tantras, „Osła”, by spotkać kogoś, kto chciał dobrze, ba, nawet bardzo dobrze zapłacić. I kto dał zaliczkę sutą, którą większość z was szybko roztrwoniła kupując wiele niezbędnych rzeczy. Niezbędnych w świetle czekających was wyzwań w związanych z realizacją zadania. Dwieście złotych monet to była fortuna. Fortuna, która każdemu z was spadła niczym dar niebios. Jednak widocznie waszemu pryncypałowi, którego rozmawiający z wami plenipotent przedstawił się Hugonem, złoto lało się strumieniami. Za wypełnienie zadania obiecywał kwotę po dziesięciokroć większą! Dwa tysiące złotych monet. Dla każdego! To zakrawało na jakiś szwindel, ale nie było to ważne. Ofiarowano wam fortunę w zamian za skuteczne zrealizowanie zadania. Prostego dosyć. Ot, ująć kogoś, wydusić zeń informację i na jej podstawie coś znaleźć. I dostarczyć Hugonowi. Proste? Miało być proste, lecz wnet się skomplikowało.

Kimś, kto miał stosowną wiedzę, miała być osławiona Wyrocznia i kilkoro z jej uczniów, Wiedzących. Ona to bowiem podobnież przepowiedziała rzeczy ważne, o których teraz usłyszeć można było nawet w szynkach w dzielnicach portowych miejsc takich jak Tantras. Tyle, że był to przekaz z kolejnych ust. Zniekształcony. By dowiedzieć się dokładnej treści przepowiedni należało by pewnie porozmawiać z Wyrocznią. Jak jednak, skoro przeklęte córy Zakonu Jej Księżycowej Światłości, Patronki Nocy, ukrywały swą wiedzącą z rzadka nawet dopuszczając do niej Lordów! Jedyną szansą była więc rozmowa z jej jakim uczniem. Tych zaś też nie było zbyt wielu, udawali się w wędrówki po całej krainie i nieśli słowa Wyroczni głosząc je ludowi, lordom, możnym, kmieciom i kupcom, wszystkim jednako. Otoczeni powszechnym poważaniem, trudni byli w rozmowie. I zawsze bezpieczni, bowiem mało kto w obawie przed ewentualną klątwą, podniósł by na nich rękę. A gdyby się taki nalazł, tych odstraszyć miał orszak Wiedzącego. Trzech pancernych Rycerzy Zakonu Patronki Nocy i kilkoro zbrojnej czeladzi. Lud tam gdzie byli już, przekazywał sobie z ust do ust wieść o tym, że na letnim wiecu przybędzie sam król! W koronie! I że powrócą czasy królestwa! Brednie to były, bowiem Vast całe rozbite było wszak na tyle ziem różnych, że skleić to jednym wiecem było by nie sposób. Jednak lud powtarzał co rzekła mu ustami swoich uczniów Wyrocznia. Przeto właśnie Hugon nalegał, by rzecz uściślić. I pomógł wam nawet dając wieść o Uczniu, Wiedzącym który podąża szlakiem z Tantras opuściwszy miasto przed dwoma dniami. Podążał na północ, ku ziemiom Księstwa Calanter, lecz miał do przebycia sporą drogę. Niósł słowo Wyroczni. Słowo, które dla was miało wagę złota.

Przypadek sprawił, że nie dopadliście go już trzy dni temu. Wyruszając z Tantras na zakupionych wierzchowcach, pomknęliście Morskim Gościńcem, jak nazywano łączącą Tantras z Calaunt drogę, śladem orszaku Wiedzącego, ucznia Wyroczni. Gnając na złamanie karku by dopaść go jak najszybciej, zatrzymywaliście się jedynie w siołach i osadach dla wypytania, czy aby tamtędy podążał i czy nie zboczył kędy ze szlaku. Zawało się, że szczęście wam sprzyja, bowiem szedł jak po sznurku Gościńcem, w napotkanych osadach głosząc słowa Wyroczni. Aż do wczorajszej zamieci, kiedy to zgubiliście jego ślad i mało sami nie postradaliście żywotów. Jednak udało wam się w kłębowisku bieli znaleźć jakie sioło, przycupnięte na skraju lasu trzy chaty i większą stodołę w której się schroniliście mimo jawnej wrogości wieśniaków. Rozciągnięty ciosem obuszka największy krzykacz zamknął im pyski do wyjazdu. Wówczas też pobłądziliście i musieliście z drogi zawrócić, widać kmiecie przeklęli was, czemu się wszak nie dziwić. Szczęśliwie jednak na powrót trafiliście na trakt a teraz dotarliście do wioski klasztornej, Świecie, położonej u podnóża małego klasztoru poświęconego Pani Księżyca, gdzie zgodnie z opowieściami zatrzymać się miał po południu Wiedzący i jego sześcioosobowy orszak. Klasztor w okolicy znany, bowiem w nim właśnie spoczywać miały zwłoki jednej z patronek Zakonu, wsławionej bohaterskimi czynami i ofiarną śmiercią za wiarę. Zaś grób Jej, Świeżej Ridarethy, słynął z cudownych leczeń i objawień. Stąd też ego popularność wśród chromych. I hazardzistów. Wiedzący wyprzedził was o dwie godziny! Dwie godziny wcześniej i byli byście dopadli go w lesie. A tak odbiliście się od klasztornej furty z informacją, że Wiedzący strudzon, nikogo nie przyjmuje a do klasztoru aż po nieszpory, wstęp wzbroniony. Jednak o północy miało się odbyć nabożeństwo, ku chwale Selune. Nabożeństwo czy może nieszpory, na które przybyć do klasztoru mógł każdy i na którym z pewnością Wiedzący powtórzy słowa Wyroczni. Wystarczyło tylko poczekać. To właśnie okazywało się najtrudniejsze.

Siedzieliście w biesiadnej niemal sami, jeśli nie liczyć trzech kmieci, którzy w okowicie koili swe troski i smutki. Podana kasza i gulaż już dawno znikły ze stołu pozostawiając jedynie przyjemne uczucie pełnych brzuchów. Mimo to napięcie was nie opuszczało nie pozwalając na rozleniwienie. Patrzyliście sobie w oczy świadomi tego, że dziś okaże się ile każdy z was jest wart. Spoglądaliście jeden na drugiego świadomi tego, że właśnie nadszedł czas działania. Że za niespełna dwie, trzy godziny rzucicie wyzwanie Bogom być może targnąwszy się na jednego z ich sług. Niektórzy z was nie po raz pierwszy. Każdy z was był pewny siebie na swój sposób i zastanawiał się nad towarzyszami. Którzy się przydadzą a którzy zawiodą? I których można by się pozbyć by przejąć obiecaną nagrodę. To również było w waszych myślach sprawą ważką. Napięcie sięgało zenitu. Jak zawsze przed działaniem. Zwłaszcza, że nie mięliście jeszcze planu, co począć, kiedy już dostaniecie się do owego klasztoru. Czas płynął wolno. Zbyt wolno! Aż w końcu do waszych uszu dotarł ledwie słyszalny, stłumiony przez śnieg, odgłos bijącego dzwonu. Znak otwarcia bram klasztoru dla wiernych! Pani Księżyca czekała na pielgrzymów. Pielgrzymi też się szykowali na spotkanie ostrząc w skupieniu swą broń, sprawdzając naciąg kusz i przypominając sobie w myślach inkanty zaklęć…



[center:44808abdca]Życzę miłej zabawy i Rzeźni na miarę „Rzeźnika”[/center:44808abdca]

: czw lis 24, 2005 10:06 pm
autor: CJ111
Ivellios

Pó³elf siedzia³ przy stole milcz±co spogl±daj±c w przestrzeñ nieobecnym wzrokiem. Przed nim sta³ kufel niedopitego piwa. Ivellios mia³ ju¿ jednak do¶æ alkoholu. Dopad³ go ponury nastrój. Ostatnio bardzo czêsto stawa³ siê z³y i smutny i cie¿ko by³o z nim wytrzymaæ. Ciê¿ka podró¿ zmusi³a go do zastanowienia siê, czemu porzuci³ Thamiona, swego by³ego mistrza. Mia³ przecie¿ zapewnione wygodne i dostanie ¿ycie, a byæ mo¿e tak¿e karierê polityczn±. Jednak nie chcia³ byæ mu kul± u nogi, zw³aszcza po ostanim wybryku. Poza tym wci±¿ szuka³ zemsty. Przeklêta rasa ludzi. Jeszcze zap³ac± za to, co zrobili Aiennie. Rozmy¶lania Ivelliosa przerwa³ nagle przyt³umiony g³os dzwonów. Wiêc siê zaczê³o... Pó³elf poderwa³ g³owê i uwa¿nie spojrza³ na resztê.
- Nadszed³ czas. Jeste¶cie gotowi?
Mê¿czyzna szybko przetasowa³ w my¶li wszystkie przydatne czary, poprawi³ wisz±cy u pasa miecz, szczelnie owin±³ siê swym ciemnozielonym p³aszczem narzucaj±c na g³owê kaptur, po czym otworzy³ drzwi karczmy i wyjrza³ przed ni±, w szalej±c± zamieæ....

: czw lis 24, 2005 11:32 pm
autor: Khadgar
Zaonor Ashenedge

Zaonor rozmyślał. Takie chwile jak ta- odpoczynek w ciepłej gospodzie i przy godziwej strawie zdarzały mu się niezwykle rzadko. Mężczyzna nie mógł jednak delektować się spokojem. Jego niezbyt fortunna przeszłość wpędzała go w zły nastrój zwłaszcza w podobnych temu momentach.. `Ciepły posiłek nie powinien być niczym niezwykłym dla Cormyrczyka szlacheckiej krwi, a ja nie mogę się nacieszyć na jego widok`- pomyślał z rozdrażnieniem. Mimo pochodzenia, nie pamiętał pięknych wnętrz swej szlacheckiej posiadłości- lata temu jego ojciec został wygnany z Arabel. Dzieciństwo i młodość nie rozpieszczały Zaonora, często na jego własne życzenie, o czym pamiętał aż za dobrze. Nieraz musiał porywać i kraść, żebytylko przeżyć kolejny dzień. Przypominał mu to nawet rapier zatknięty za jego pasem, którym władać nauczył się od jednego ze swoich największych oprawców. Szermierz spojrzał na klingę klingę i potrząsnął głową, gdyż wolał udawać przed samym sobą, że ten i reszta jego mrocznych seketów nie mają dla niego znaczenia. Ważne było to, co dzieje się tu i teraz. Zaonor wyrwał się w końcu z cormyrskiej, ponurej apatii i wyruszył do portowego Vast. Zostawił na razie próby odzyskania szlacheckiego dziedzictwa, postanawiając opuścić rodzinny kraj, z którym wiązało się tyle przykrych wspomnień. Zaonor miał zamiar spróbować szczęścia w rozległym, portowym Vast, byc może w pogrążonym w chaosie Kruczym Urwisku? Tantras było tylko przystankiem w drodze Ashenedga do dobrobytu, a ten dla lepszego życia był w stanie zrobić wiele. Przypadek sprawił, że ów człowiek siedział teraz w karczmie wraz z towarzyszami, których towarzystwo nie do końca mu odpowiadało, ale cóż zawsze lepsze to niż samemu się narażać. Był zdeterminowany wykonać powierzone zadanie i spotkać się z Wiedzącym- obiecane przez zleceniodawcę 2000 sztuk złota byłoby nieźle rokującym początkiem pobytu w Vast... Nagle Zaonor wyrwał się z zadumy- bicie dzwonu i słowa półelfa poderwały go z krzesła. Poprawił broń przy pasie, przewiesił łuk przez plecy i rzekł chłodno- Tak, chodźmy, nie pozwólmy Wiedzącemu na nas czekać.

Wygląd Zaonora nie zdradza okrucieństw jakch ten mimo młodego wieku doświadczył i dokonał. Mierzy on 179cm wzrostu, jest szczupły, dość dobrze umięsniony. Mimo licznych niewygód, które zdążył przeżyć jego twarz zachowała zdrowy, młodzieńczy wygląd. Surowe, poważne rysy twarzy mogą sugerować jego wysokie urodzenie. Ciemnoniebieskie, niespokojne oczy szermierza obdarzają wszystkich wokówł głębokimi, lustrującymi, ironicznmi spojrzeniami. Dość długie, brązowe włosy z paroma siwymi przebłyskami zaczesane pospiesznie do tyłu opadają Zaonorowi na ramiona. Szaty o stonowanych, beżowych i szarych barwach i prostym, ale wygodnym kroju luźno leżą na ciele szermierza, często ukrywając tą część ekwipunku, której inni nie powinini widzieć. Dla komfortu podróżowania męzczyzna zarzuca na siebie, gruby, wełniany podróżny płaszcz.

: pt lis 25, 2005 12:03 am
autor: Kiaryn'Veil Duskryn
Reno (Lorifarn)

Siedz±cy obok pó³elfiego czarodzieja, odziany w czarn± zbrojê p³ytow± rycerz, którego biel w³osów wyra¼nie kontrastowa³a z ciemn± karnacj± skóry, skin±³ jedynie g³ow± i wsta³, wychylaj±c ostatki damarañskiej brandy ze swej srebrnej piersiówki. Ten, znany swym najnowszym towarzyszom jako Reno z Sembii, szarooki najemnik w rzeczywisto¶ci nosi³ inne imiê. Imiê, które czê¶æ grupy ju¿ zna³a, lecz nie wyjawia³a ze wzglêdów bezpieczeñstwa. Jeszcze bardziej niebezpieczne jednak mog³o byæ nazwisko wojownika... Nazwisko, które, spo³em z jedn± z cech jego prawdziwego wygl±du, przynios³o jemu i jego starym kompanom masê problemów. K³opoty te jednak nale¿a³y w tej chwili do przesz³o¶ci. Chyba.

---

Dobrych parê dekadni minê³o ju¿ od momentu, w którym wraz z reszt± cz³onków dawnej za³ogi okrêtu o nazwie „Opatrzno¶æ” po raz pierwszy postawi³ nogê na ziemiach zwanych Vast. Ju¿ wówczas wlepione w jego twarz spojrzenia miejscowych nie wie¶ci³y nic dobrego. By³ ¶wiadom tego, i¿ wielu przechodniów siê za nim ogl±da³o, ¿e wzrok napotykanych osób by³ skupiony w pierwszej kolejno¶ci na jego oczach. Jego oczach…

Preludium do maj±cej pó¼niej nast±piæ eksplozji by³ wyraz twarzy w³a¶ciciela jednej z obskurnych portowych karczm, który z podejrzan± uni¿ono¶ci± podszed³ do nich i, po us³yszeniu nazwiska Lorifarna, za¶mia³ siê piskliwie i wychrapa³ pod swym pokrytym b±blami nosem:

- Achh… Co te¿ waszo ksi±¿êco mo¶æ sprowadzo w te strony, hê? W ¿yciu bym sio nie spodziewa³ zobaczyæ kogu¶ tak… wa¿nego w mych skromnych progach.

~~ Rozpozna³ mnie? – pomy¶la³ nie na ¿arty zaniepokojony rycerz, zastanawiaj±c siê jakim cudem vastañski karczmarz móg³ rozpoznaæ w nim odleg³ego krewnego rz±dz±cej w Vaasie z rêki Eryka Par The linii. Chyba ¿e… wys³ana przez jego dawnego patrona pogoñ nie zapomnia³a o nim. Nawet mimo up³ywu tych dwóch, d³ugich lat…

Przyby³y nastêpnego dnia do ober¿y, w której siê zatrzyma³ Lorifarn, oddzia³ odzianych w czerñ gwardzistów pod wodz± z³otow³osego rycerza zdawa³ siê byæ potwierdzeniem obaw Vaasañczyka. Znale¼li go! Nie by³o chwili do stracenia. Musia³ stad znikn±æ, nim go z³api±!

Wkrótce potem, jego stara grupa rozpad³a siê, co te¿ praktycznie wcale go nie zasmuci³o. Chocia¿… gdy spogl±da³ tak na odchodz±c± Elisê… Co¶ w nim drgnê³o… Jaka¶ cicha, z trudem skrywana w sercu nuta smutku, która pó¼niej mia³a d³ugo jeszcze pobrzmiewaæ w jego silnej piersi…

---

Teraz jednak, gdy od ówczesnych zdarzeñ dzieli³y go ju¿ ponad dwa miesi±ce, rycerz wiedzia³, i¿ ci uzbrojeni ludzie, którzy wkroczyli wtedy do karczmy, byli kierowani ciekawo¶ci±, a nie, jak przedtem s±dzi³, obowi±zkiem ujêcia go. Sk±d mia³ wiedzieæ, ¿e ca³kiem przypadkiem znalaz³ siê na terenie ksiêstwa, którym rz±dzili monarchowie posiadaj±cy tê sam± specyficzn± fizyczn± cechê oraz to samo nazwisko, co on?
Teraz ju¿ zagro¿enie zdawa³o siê byæ znacznie mniejsze, ni¿ siê tego spodziewa³. Wola³ jednak pozostaæ w cieniu swej tymczasowej, fa³szywej to¿samo¶ci nim w koñcu sam nie odkryje prawdy o tym, co go mog³o ³±czyæ z rz±dz±cymi Calanter de Blightami…
Na razie Lorifarn by³ bezpiecznie schowany za magi± swej magicznej przepaski. Przepaski, spod której jego szare oczy ³ypa³y wyczekuj±co na towarzyszy. „Reno” postuka³ niecierpliwie rêkoje¶ci± swego zdobionego pó³toraka o framugê drzwi ober¿y. Mia³ zadanie do wykonania. I w³a¶nie nadszed³ czas, by spo³em ze swymi nowymi wspólnikami wykona³ swój ruch…

: pt lis 25, 2005 10:28 am
autor: Bielon
Słysząc w nocnej ciszy bicie dzwonów opuściliście ciepłą, przytulną izbę gościnną gospody. Czas był po temu najwyższy. Na białym od śniegu zboczu łagodnego wzniesienia, na którym zbudowano opactwo, widać było już czerniejące plamki idących na nabożeństwo wiernych. Wielu. Zbyt wielu jak na tak małą wioskę. Szybko też dostrzegliście swą omyłkę. Nie tylko wieśniacy, ale i jakowyś zbrojni podążali ku wrotom klasztoru. Nawet kilka ich grup! Wiać wiele osób ciekawych było co do powiedzenia ma wysłany w świat uczeń Wyroczni.

Idąc pod górę zdało wam się przez chwilę, że słyszycie rżenie wierzchowców od strony lasu i traktu na Tantras i z nadzieją, że ujrzycie Danyella, elfa, który towarzyszył wam od początku wyprawy a z nieznanych powodów odłączył się w dniu wczorajszym obiecując wkrótce dołączyć, spojrzeliście w tamtą stronę. Musiało was jednak coś mamić. Dzwon bił głośniej im bliżej byliście klasztornych wrót. Na tyle głośno, że tłumił wszelkie inne dźwięki. Wspinając się ku wrotom po śliskim nasypie zastanawialiście się nawet, co to za jedni, ci zbrojni przed i za wami, też zdążający do klasztoru. Jednak podobnie jak wy, szczelnie otuleni opończami, byli nie do rozpoznania. Nikt też się z tym nie spieszył, w klasztorze będzie czas się sobie poprzyglądać. Parliście w górę i dopiero będąc niemal u wrót opactwa uzmysłowiliście sobie coś niepokojącego. Dzwon bił nieustannie, gwałtownie szarpany przez zdesperowanego zapewnie dzwonnika. To nie były dzwony na nieszpór To było larum!

Wasze spostrzeżenia potwierdzili wieśniacy, którzy pierwsi dotarłszy do klasztoru, teraz uciekali z jego murów w krzyku i trwodze! Przewracając się gnali na złamanie karku potrącając się, przewracając, nie patrząc chłop to czy baba! „Bitka! Bijom się w klasztorze! Ratuj się kto może! Biezać po widły, chłopy! Porwali go! Naszych klechów bijom! Krew! Uciekać mordują!” Widać było, że żądza odwetu biła się z przerażeniem. Z różnym skutkiem.

Wpadliście na dziedziniec otoczony kamiennymi rzeźbami smukłych, wpatrzonych w księżyc niewiast, zwyczajem Cór Księżyca brukowany w koło, niczym księżyc w pełni, od razu słysząc gwar, harmider i szczęk broni. Faktycznie w klasztornej świątyni trwała walka! Potrącani przez uciekających wieśniaków staliście próbując określić miejsce walki. Nie było to trudne. Przez wrota wiodące do świątyni, wybiegało właśnie kilka zakonnic śladem których gnało dwóch zbrojnych. Wewnątrz, w oświetlonej pochodniami nawie głównej trwała walka. Jeden ze zbrojnych goniących mniszki uniósł kuszę i wycelował. I wówczas wzrok jego spoczął na was, stłoczonych w bramie klasztoru…


[center:23652a2d32]---[/center:23652a2d32]

: pt lis 25, 2005 2:44 pm
autor: Kiaryn'Veil Duskryn
Reno (Lorifarn)

Krocz±cy po¶ród o¶nie¿onego krajobrazu wioski bia³ow³osy wojownik zdawa³ siê w ogóle nie odczuwaæ k³uj±cego zimna. Mimo, i¿, tak jak reszta jego towarzyszy, chodzi³ mocno opatulony w swe szaty i futrzan± opoñczê, to co bardziej bystrzy obserwatorzy mogli dostrzec jego stawiane do¶æ pewnie kroki oraz niewzruszone spojrzenie, które wrêcz b³yska³o od wibruj±cej w jego wnêtrzu energii. To samo spojrzenie momentalnie powêdrowa³o w stronê wej¶cia do klasztoru w chwili, gdy do grupy dotar³y pierwsze krzyki zlêknionych ch³opów. Sekundê pó¼niej Reno ju¿ mkn±³ niczym strza³a w stronê klasztornej bramy.

Na roztaczaj±cy siê przed nim widok stoj±cy ju¿ przy wej¶ciu najemny rycerz przekl±³ tylko cicho pod nosem.

~~ Có¿ za barbarzyñski kraj. Bandyci nawet po ¶wi±tyniach siê rozbijaj±... ~~

Na opalon± twarz Rena wype³z³ paskudny u¶miech. To by³y ziemie, na których trzeba by³o wprowadziæ jaki¶ sensowny porz±dek. Z do¶wiadczenia za¶ wiedzia³, i¿ chyba tylko si³a i strach by³y najlepszymi lekarstwami na tak panuj±ce bezprawie.

W momencie, gdy na dziedziniec wybieg³y gonione przez drabów mniszki, szarooki zbrojny nie waha³ siê ani chwili. Gestem g³owy da³ znak swym kompanom, by zajêli siê jednym z uzbrojonych drabów, za¶ sam pocz±³ biec okrêgiem, zbli¿aj±c siê coraz bardziej do wrót wiod±cych do wnêtrza ¶wi±tyni. Wystrzelony przez draba be³t ¶wisn±³ niegro¼nie dobre dwa metry od Rena. Najemnik wykorzysta³ to i zaszar¿owa³ w stronê wej¶cia do nawy g³ównej, tn±c w przelocie spanikowanego ju¿ nie na ¿arty strzelca. Nieszczesny kusznik zdo³a³ jeszcze wystrzeliæ tylko raz, o w³os pud³uj±c, nim Azureus nie przeci±³ go na pó³. Szkar³atna posoka obryzga³a pokryt± ¶niegem posadzkê dziedziñca...

Znalaz³szy siê w koñcu w ¶rodku rycerz rozejrza³ siê na boki, by rozeznaæ siê w sytuacji. Szuka³ Wiedz±cego. A raczej znaku, jakiegokolwiek, na to, i¿ wys³annik Wyroczni wci±¿ znajdowa³ siê w klasztorze...

: pt lis 25, 2005 3:01 pm
autor: Amras
Saarm

Saarm, stał bezczynie przeglądając sie uważnie walce i otoczeniu, gdy szedł po drodze zobaczywszy Uzbrojone osobniki pomyślał - Pewnie zwykli poszukiwacze przygód lub wierni tej Księżycowej bogini a może... Tacy jak my, którzy szukają i chcą tego samego, ale działają w imieniu kogoś innego, mam nadzieje, że będzie mała rzeźnia, dawno już sie nie wyżywałem... - pomyślał Półdrow będąc odpowiednio zamaskowanym wciąż przeglądający sie wydarzeniom stojąc obok Półelfa Czarodzieja.
Zobaczywszy uzbrojonego mężczyznę, który przyglądał sie Saarm'owi i jego Towarzyszom celujący kuszą w uciekające Mniszki pomyślał – Nie patrz sie tak gnido, inaczej tego pożałujesz - czując przepływ lekkiej złości choć ani po części tego nie okazując.
Zobaczywszy jak jeden z jego Kompanów atakując zbrojnego i wchodzącego do Klasztoru przyspieszył nie co kroku wchodząc do środka zastanawiając - Dobra szanowna ,,Wyrocznio", teraz ukarz sie mym oczom - uśmiechając sie złowieszcze pod ukrytym na twarzy szalem

: pt lis 25, 2005 4:06 pm
autor: CJ111
Ivellios

W ¶nie¿nej zawiei skulona sylwetka pó³elfa zdawa³a siê prawie nikn±æ. Naci±gn±wszy mocniej na g³owê kaptur przypomnia³ sobie ile takich nocy wycierpia³ ze swoj± matk±. Jego m³odo¶æ by³a zdecydowanie zbyt ciê¿ka. Wygnany wraz z Aienn± musia³ znosiæ nie raz trudne chwile, bez dachu nad g³ow±, w obcym i brutalnym ¶wiecie. Jego matka radzi³a sobie jak mog³a, czasami co¶ kradn±c, czasami dorabiaj±c niesta³ymi pracami. W koñcu uda³o im siê ustabilizowaæ sytuacjê i przez pewien czas ¿yli w spokoju. I wtedy nadesz³a ta okropna noc. Mê¿czyzna przypomnia³ sobie szeroko otwarte w ostatnim grymasie usta swojej matki, jej zakrwawione oczy, porwane urwanie. Mia³ wtedy zaledwie czterna¶cie lat. Ivellios potrz±sn±³ g³ow± odganiaj±c sie od ponurych wizji. Stara³ siê skupic na czym¶ innym. Na szczê¶cie co¶ zaczê³o siê dziac...
Pó³elf szybkim krokiem wszed³ na dziedziniec. Rozejrza³ siê dooko³a oceniaj±c sytuacjê. Nagle jego wzrok przyku³a napiêta kusza w rêkach obcego cz³owieka. Nie wiedzia³ czy mierzy³ do nich, czy nie, lecz zareagowa³ odruchowo. Szybko wyszarpn±³ z kieszeni kawa³ek garbowanej skóry i wyszepta³ cich± inkatacjê
-Lle auta yeste
Gdy dokoñczy³ zdanie skóra zap³onê³a nieszkodliwym p³omieniem i w ci±gu sekundy zmieni³a siê w proch. Na mê¿czyzne sp³ynê³a dziwna, niebieska po¶wiata, ktora za chwilê zniknê³a. Ivellios wyszarpn±³ z pochwy swój miecz i ruszy³ w kierunku bramy. Szybszy od niego by³ jednak Reno. Pó³elf wpad³ za nim do ¶wi±tyni...

Rzucony czar to Zbroja maga

: pt lis 25, 2005 5:32 pm
autor: joseph__
Paulie Dahlberg

Karczma zdawała mu się przyjemnym miejscem, kojarzyła się dobrze. Udana robota zawsze miała swój koniec właśnie nad kufelkiem piwa i dymiącą strawą. Nie pamiętał kiedy ostatnio przytrafiło mu się siedzieć wygodnie za ławą i chłeptać smaczne piwko. Robota nie zdarzała się od dwóch miesięcy. Polowania na niewolników, były niezwykle zyskowne, ale i po jakimś czasie dany teren się wyludniał, ludzie stawali się przezorni. Gdy w mieszku zaczęło świtać dno, postanowił ruszyć w jakieś miejsce gdzie o dochód byłoby łatwiej. Tak przez kolejne zbiegi okoliczności trafił tu gdzie teraz tak miło się pracowało.

Żywo przyglądał się kompanom jakich zgotował mu los. Jako, że było to nużące zajęcie postanowił przejrzeć ekwipunek. Nie spodziewał się tam dojrzeć niczego szczególnego, ale dla formalności zawsze przed robotą lubił mieć pewność, że nic go nie zawiedzie ani nie zaskoczy. Jak się domyślał wszystko bylo na swoim miejscu. Stosownym było zamówić przynajmniej drugi kufelek złocistego płynu. Ruszył z miejsca ku szynkwasowi, smaczne korzenne piwko pozwalało zapomnieć o smutnej przeszłości, która zawsze niewiedzieć czemu stawała przed oczami i kuła je swoją brutalnością. Przechodząc przez środek sali stał się widoczny dla wszystkich gości. Nie wysoki, rudobrody krasnolud o czerwonawej karnacji w blasku buszującego na kominku ognia zdawał się być jakiś nie z tego świata. Błyskające co chwila czerwone oczyska dodawały mu jakiejś dzikości a zarazem kryły jakąś tajemnicę.

Nim jednak Paulie doszedł do karczmarza do jego uszu dobiegł początkowo cichy, a później stopniowo coraz donośniejszy głos dzwonu.
~~Cholera zawsze nie w porę, psia mać niech szlak trafi cholernych zakonników~~ - przemknęło przez jego głowę.

Zacny przyjacielu - zwrócił się do karczmarza - bądź tak łaskaw i zaczekaj tu na mnie z tym pysznym napitkiem, ja tymczasem odprawię niezbędne modły i zaraz powrócę

Przyodział szybko ciepły płaszcz, który nabył tuż przed podróżą. Ruszył w ślad za towarzyszami. Gdy znalazł się wewnątrz klasztoru z uśmiechem na twarzy stwierdził, że oto szykuje się przed poprawinami po kolacji mała bitka. Dwóch pierwszych knechtów darował sobie, gdyż kompanioni byli szybsi. Rzucili się do żołdaków jak wygłodniałe psy ~~ Czyżby konkurencja~~ - pomyślał po czym wybuchnął szczerym śmiechem, jakim dawno nie przychodziło mu się śmiać. Skierował szybkie kroki za Reno, który tak pięknie pozbył się jednego z bydlaków, którzy tak niewdzięcznie chcieli urządzić sobie strzelanie do niewinnych dziewic... Wyszarpnął topór w drugą rękę złapał miecz, czekał kto nawinie sie pod łapy, czyjej juchy dziś spróbuje?

: pt lis 25, 2005 5:57 pm
autor: Bielon
Przy wrotach:

Kolejni zbrojni wbiegali pod górę zbliżając się z każdą chwilą. Prowadzący ich rycerz z zarzuconym na ramiona grubym, niebieskim płaszczem z symbolem rodowym, białym pegazem na błękitnym tle, mający na plecach okrągłą tarcze a przy pasie miecz krzyknął ku wam gromkim głosem, sięgając jednocześnie po miecz i ściągając tarczę, z podobnym herbem z pleców:

- Co tu się dzieje u wszystkich diabłów?!

Zza niego dał się słyszeć dziewczęcy głos wołający:

- DALEJ BIAŁY TYGRYSIE!!! ZAŁATW ICH!!! - zakończony radosnym, dziewczęcym chichotem. dzieczę czekało na bitwę i waleczne czyny osławionego rycerza, który spoglądał na was groźnie.


W świątynnej nawie:

Sześcioro zbrojnych dożynało właśnie dwie, broniące ołtarza kapłanki. W zasadzie czyniło to dwóch, ścigających kapłanki wokół kamiennego posągu wielkiego księżyca. Pozostali łupili świątynny skarbiec. Zapamiętale tak, że nie widzieli nawet wbiegającego Lorifarna. Na ziemi walały się ciała mniszek i zbrojnych. Oraz kilkoro czeladzi i jakichś obcych zbrojnych.

: pt lis 25, 2005 6:15 pm
autor: Kiaryn'Veil Duskryn
Reno (Lorifarn)

Na widok do¿ynaj±cych kap³anki ³upie¿ców, Reno skoczy³ w ich stronê niczym masywna, ¿elazna pantera. Miecz ¶wisn±³ w powietrzu i ¶ci±³ g³owê jednego z opryszków, w ostatniej chwili ratuj±c bardziej oty³± z dwóch ksiê¿ycowych sióstr, która z wra¿enia a¿ wyba³uszy³a swe ¶wiñskie oczka i pad³a swym wielkim zadem na prowadz±ce do o³tarza schody. Tym razem to zimna biel kamiennego pos±gu pokry³a siê krwawymi bryzgami zabitego ³otra.

- Zajmijcie siê tymi w skarbcu! - rzek³ najemny rycerz do towarzyszy, którzy weszli za nim do g³ównej nawy, po czym rzuci³ siê na ostatniego z niedosz³ych zabójców kap³anek. Ten jednak ju¿ zd±¿y³ dostrzec niebezpieczeñstwo i, zostawiaj±c w spokoju krzycz±c± wniebog³osy, uciekaj±c± duchown±, sparowa³ cios Rena. Stal brzêknê³a o stal. Jeden z mieczy jednak by³ magiczny...
Pchniêty g³êbiej przez bia³ow³osego wojownika Azureus przegryz³ siê przez ¿elazo broni jego przeciwnika i zag³êbi³ siê w jego klatce piersiowej. Rycerz pozwoli³ sobie przez pewien czas delektowaæ siê niedowierzaj±cym spojrzeniem bandyty, który pu¶ci³ swój bezu¿yteczny, z³amany orê¿ i opad³ powoli na ziemiê, z ¿yciow³adnym Azureusem wci±¿ ³apczywie pulsuj±cym w jego brzuchu...

: pt lis 25, 2005 7:02 pm
autor: CJ111
Ivellios

Co siê tu do cholery wyrabia. Z kim my walczymy? Na te pytania nie by³o jednak odpowiedzi. Trzeba by³o co¶ ustaliæ. Pó³elf uzna³, ¿e sytuacja nie wymaga jego interwencji i szybko uskoczy³ w cienie, zalegaj±ce na skrajach komnaty. Powoli obserwowa³ walcz±cych usi³uj±c dowiedzieæ siê czego¶ na temat ich pochodzenia. Reno w³a¶nie dobija³ jednego bandytê, drugi le¿a³ bez g³owy w ka³u¿y krwi. Jego towarzysze mieli wprawê w swojej sztuce. Mê¿czyzna u¶miechn±³ siê do siebie zdejmuj±c z pleców kuszê. Najwy¿szy czas na zabawê. Ivellios przy³o¿y³ broñ do ramienia i dok³adnie wycelowa³ w najbardziej oddalonego rzezimieszka. Uwolniony be³t ¶wisn±³ z³owrogo w powietrzu...

: pt lis 25, 2005 7:31 pm
autor: joseph__
Paulie Dahlberg

Słowa Reno trafiły do jego uszu niczym delikatny miód spływający po brzegach kielicha. Ruszył biegiem do skarbca, robiąc po drodze młyńca mieczem. Dopadł pierwszego z drabów, niczego biedaczek się nie spodziewał. Dało się jedynie słyszeć głośne mlaśnięcie a po tem coś kruchego jakby pękło. Topór lekko wbił się w plecy krusząc kręgosłup i rdzeń kręgowy niczym zeby pyszne udko kurczęcia, które już czekało na Pauliego w karczemce. Pośpiesznie wyrwał topór, stanął w rozkroku czekając na atak, kolejnego żołdaka.
Poczuł zapach krwi, wciągnął powietrze pełną piersią

~~Tak, tak to dobra krew, chamska, ale dobra~~

Wyszczerzył zęby do nadbiegającego mężczyzny. Oczy iskrzyły mu niesamowitym blaskiem, był gotów na rzeź.

~~Temu sprawię ból, ale nie umrzesz od razu...~~

Zamarkował cięcie toporzyskiem, zwiedziony tym ruchem bandyta podniósł do osłony miecz, tymczasem Paulie ciął mieczem w dłoń... Przerażony wzrok... fontanna krwi... posadzka... zaciśnięta na mieczu dłoń... Klęczał przed nim z kikutem z którego tryskała krew.

Poczekaj tu na mnie synku, ale pamiętaj nigdzie nie odchodź, przecie możemy jeszcze ze sobą pogawożyć...

Stał i czekał...

: pt lis 25, 2005 7:48 pm
autor: Kiaryn'Veil Duskryn
Reno (Lorifarn)

Wtem nag³y b³ysk z boku. Reno dos³ownie w ostatniej chwili przypad³ do ziemi, gdy gigantyczny kawa³ ¿elastwa skruszy³ ksiê¿ycow± rze¼bê, przelecia³ nad g³ow± najemnika i wbi³ siê g³êboko w g³owê umieraj±cego bandyty. Rycerz odturla³ siê na bok i wsta³, by spojrzeæ ki diabe³ go zaatakowa³.

I wówczas ujrza³ przed sob± potwora. Wielki, dwu-i-pó³metrowy, zakuty w p³ytow± stal, brodaty olbrzym za¶mia³ siê charkotliwie ukazuj±c swe d³ugie, dolne k³y. Szare oczy Rena za¶ z niepokojem spojrza³y na trzymany przez to wielkie bydlê ¿ele¼cem do góry topór, na którym wci±¿ zwisa³ trup zabitego opryszka.

~~ Pó³ork... Najpotworniejszy jakiego w ¿yciu widzia³em...

Po raz pierwszy od bardzo dawna, bia³ow³osy zbrojny poczu³ w swym sercu niepokój... A mo¿e to by³ strach?

: pt lis 25, 2005 8:46 pm
autor: smaller
<span style='color:darkred'>Wyłonił się z zaplecza idąc za karczmarzem i korzystając z jego wielkiego cielska jako osłony. Kiedy więc wreszcie zza niego wylazł zaskoczył wszystkich całkowicie. W jednej chwili umilkła rozmowa a karczmarz nerwowo zerkając na boki wycofał się biorąc jakieś puste naczynie. Unikał wzroku Merta, swego znajomka. Ospowaty wręcz przeciwnie. Nie unikał niczyjego wzroku. Patrzył pewnie. I jakoś tak... ?le mu z tych oczu patrzyło. Odziany w długi wełniany płaszcz spod którego wystawały jedynie czubki skórzanych butów o wzmocnionych noskach. Kaptur ociekający wodą, widać zaczęło mrzyć, odrzucił na plecy. Był krótko ostrzyżony i nosił wąskiego wąsa, który nie był w stanie zakryć kraterów po ospie, które pokrywały całą jego twarz. Ospowaty. Inaczej nie sposób było go nazwać. Spojrzał z poważnym acz kąśliwym wzrokiem, jakby sobie każdego ważył. Wreszcie odsłonił poły płaszcza ukazując dwie małe kusze misternej roboty, napięte i naładowane. Oraz idący na krzyż pas z nożami. Pozwolił wam zrozumieć, że trochę się na tym zna.
- Jestem Gula Horn. Usuwam problemy. Ktoś ma was dość, boście mu na odcisk nadepnęli. Znaczy mam na was zlecenie. Nie muszę jednak zabijać a jedynie dostarczyć w umówione miejsce a zabić tylko w ostateczności. Mam nadzieję, że taka nie nastąpi. Na zewnątrz, przy wyjściu i oknach czekają moi chłopcy. Nie macie wyjścia. - spojrzał z rozbrajającym uśmiechem. Po czym nie podnosząc nawet kuszy wystrzelił a bełt ze świstem utkiwł w oku Doriana powalając go z ławy na ziemię. Celny był....
</span>
[center:cd8c0cd171]********[/center:cd8c0cd171]
Kiedy jego dusza wznosiła się ponad ziemią, ponad tym padołem łez, z którego zawsze chciał odejść, nie czuł nic. Wydawało się, że powinien czuć chociaż jedno uczucie. Radość, rozczarowanie, spokój, podekscytowanie... Tymczasem jego dusza była pusta. Mijał świetliste istoty, która jedna po drugiej wypełnione były uczuciami, które czuły, wiedziały i były świadome. Sam nie wiedział, dlaczego czuł się tak pusty... Dlaczego miał być gorszy od tych tutaj? Dlaczego nie mógł poczuć? Nie mógł poznać tego uczucia... Jakim jest wieczny odpoczynek? Co sprawiało, że nie mógł podążyć za którąkolwiek ze ścieżek... Każda była dobra dla niego. A przynajmniej lepsza od tego, co zbliżało się, gdy prawie wszystkie towarzyszące mu istoty znalazły już swoje miejsce... Wtedy zobaczył miasto. I siedzącego na tronie człowieka w czerni. Poczuł ból. Pchnięcie i ponownie ból... Miał stać się jego częścią do końca wszechświata.

Dorian

Czarnowłosy zbrojny o niewzruszonej twarzy i zimnych, niebieskich oczach dał się każdemu poznać jako wybitnie zimny, niewrażliwy i gwałtowny. Lekka, niekrępująca ruchów zbroja i piękny miecz dwuostrzowy były jedynymi lepiej widocznymi elementami jego ekwipunku. Kiedy tylko zobaczył, z kim będzie mieć honor, jego usta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.
- My się znamy... Bardzo dobrze się znamy... - wycedził w stronę Danyella, Lorifarna i Ethernala.
~ Tak dobrze im było! ~ Dorian we wnętrzu aż gotował się z wściekłości. ~ Nie zdają sobie sprawy, co to znaczy umrzeć! Dzieci, bawiące się doczesnym życiem, nie znające niczego innego! Ślepcy, błądzący we mgle! Sądzicie, że tyle wiecie? Nie wiecie nic! Cała wasza wiedza jest niczym! Poznałem to... Sam kiedyś byłem taki jak wy. Byłem... Jednym z Was.

Jako jeden z ostatnich wszedł na dziedziniec, cichym parsknięciem kwitując widok uciekających na łeb na szyję zakonnic. Kątem oka dostrzegł szarżującego Lorifarna.
~ Jak zwykle widowiskowość przede wszystkim... ~ o dziwo, ta myśl wywołała na jego twarzy uśmiech.
- Zostaw coś dla mnie! - powiedział rozbawiony do Lorifarna, jako trzeci wpadając do klasztoru. W środku dostrzegł rzeźnię, która wpłynęła na niego stymulująco. I to bardzo.
- Vertilgung... - mruknął, zrywając się z miejsca i w ułamku sekundy dobywając broni. Nieszczęsny cel jego szarży nie mógł zdecydować się, którego z dwóch wciąż obracających się ostrzy uniknąć. Jedno przeorało mu brzuch, drugie wbiło się w krtań wywołując potok krwi.
~ To dla Ciebie...

: pt lis 25, 2005 9:09 pm
autor: Khadgar
Zaonor Ashenedge

Chaos jaki poszukiwacze Wiedzącego zastali w świątyni niemile zaskoczył szermierza. Gdy znaleźli się w świątyni i Zaonor usłyszał wojownika wzywającego resztę do skarbca, bez zbytnich emocji szybkim krokiem ruszył przed siebie. Dobył zdobionego rapiera i poruszył ramionami, żeby sprawdzić czy pancerz nie krępuje mu ruchów. Z zadowoleniem zauważył, że jego towarzysze nieźle sobie radzą z wrogami. Ashenedge machnął klingą na próbę- w sama porę, bo właśnie jeden ze zbrojnych szykował się do natarcia. Szermierz pozwolił przeciwnikowi na wykonanie ataku, chcąc ocenić jego umiejętności.

Dzierżacy długi miecz i odziany w lekki pancerz wojownik, z okrzykiem bojowym na ustach wykonał zgrabne cięcie, celując poniżej szyi Zaonora. Ten- z pewnym trudem zdołał uniknąć ciosu. W ostatniej chwili usunął się nieco do w tył i wygiął plecy w łuk, tak, że ostrze miecza tylko przjechało mu o pancerzu, nie czyniąc żadnych szkód. `Cholera, dawno tak naprawdę nie walczyłem`- pomyślał, nie zwlekając jednak z kontratakiem. Ashenedge, licząc na to, że ominie obronę przeciwnika, podniósł rapier na wysokość twarzy i pchnął wysoko, mierząc w ramię zbrojnego. Ten jednak wyczuł szermierza i zablokował cios własnym mieczem. Zaonor warknął ze złością. `Niezgorzej wyćwiczony przeciwnik mi się trafił.` Chcąc zyskać jakąś przewagę, zaryzyował i wskoczył na stojącą obok ławę. Jego przeciwnik nie spodziewał się najwyraźniej takiego manewru, bo nie zrobił nic, żeby mu przeszkodzić. Dopiero gdy szermierz stał już na ławce, spróbował zamaszyście ciąć go po nogach. Ashenedge uskoczył, ale zbrojny wykorzystał moment i z impetem kopnął w ławę. Zaonor próbował daremnie utrzymać równowagę. Runął na ziemię, starając się nie wypuścić z rąk broni. Wyrżnął o twardą, kamienną posadzkę, zaraz po tym czując słoną krew spływającą mu z nosa do ust. Słysząc już okrzyk wroga, wznoszącego miecz do śmiertelnego ciosu, rozpaczliwie spróbował się odtoczyć. MIecz, który miał podzielić go na połowy, nie trafił, rozcinając tylko paskudnie lewe przedramię Zaonora. Głośno stękając z bólu, obrócony na plecy szermierz kopnął zaskoczonego przeciwnika w udo. Ten zatoczył się do tyłu. Wykorzystując moment nieuwagi przeciwnika, szermierz wstał na jedno kolano i rzucił się z rykiem na wroga. Celnym ciosem rapiera trafił w nadgarstek wroga- ten, w którym trzymał miecz. Wojownik krzyknął, ale druga ręką zdołał złapać Zaonora za ranne przedramię. Obaj wojownicy zwarli się. Szermierz syknął, czując mocny uścisk zbrojnego. Dominował jednak zręcznością. Kiedy przeciwnik Ashenedge'a rozpaczliwie uniknął pierwszego pchnięcia, Zaonor zmienił chwyt na rękojeści rapiera, łapiąc go na oklep. Uderzył wroga głową, tak, aby ten choć na moment nie mógł w pełni skoncentrować się na walce. Udało się! Zbierając w sobie wszystkie siły, Zaonor w końcu zdołał przewrócić zbrojnego na plecy. Chwilę potem, dysząc ciężko, klęczał już na oszołomionym przeciwniku i wbijał mu rapier w brzuch, aż przeszedł na wylot.

-Bogowie, jęknał zwycięzca pojedynku, osuwając się na ziemię. Zraniona ręka pulsowała bulem, nos też nie wyglądał najlepiej, ale to nic. Zaonor- choć teraz klął z bólu i karcił się za błędy popełnione podczas pojedynku, ponownie tryumfował i tylko to się dla niego liczyło.
-No cóż, najwyraźniej wyszedłem z wprawy, powiedział sam do siebie szermierz, czyszcząc klingę broni o ubranie zabitego i zaczynając doprowadzać się do porządku.[/i]

: pt lis 25, 2005 9:37 pm
autor: Amras
Saarm

Saarm oglądał rzeź i stwierdził, że czas przyłączyć sie do rzeźni która obfitowało w walkę lepiej niż sie spodziewał jednak zdecydował nie angażować w to swe moce ani swego sługi Tend'a, ledwo uniknął lecącego w niego sztyletu od jednego ze zbrojnych a sztylet sie wbił w podłogę. Saarm podniósł go pospiesznie i z swej prawej dłoni wysunęło mu sie ostrze, szersze od zwykłego sztyletu. Poleciał w jego stronę bełt, który uniknął ledwo broniąc sie Sztyletem przyczepionym do ręki, a drugi należącego do zbrojnego, rzucił i trafił w brzuch, po czym podszedł do pochylonego i krwawiącego zbrojnego i jednym szybkim ruchem poderżnął mu gardło swym pojawiającym sie ni z stąd ni z owąd ozdobnego sztyletu. Po czym pomyślał - Hmm, zabawa ciekawa, ale zaczyna robić sie gorąco - powiedział widząc paskudnego Półorka wydający okrzyk na Rena. Jednak Saarm nie miał na to czasu widząc kolejnych nadciągających w jego stronę Zbrojnych, po czym stanął w lekkim rozkroku czekając na nadciągających napastników…

: pt lis 25, 2005 10:17 pm
autor: CHICK-en__
Ethernal Fire

M³ody czarodziej, lat oko³o dwudziestu z czerwonymi w³osami i takiego samego koloru szatami, ca³kiem przystojny, siedzia³ teraz nad kielichem wina, lekko nim ko³ysz±c. U¶miecha³ siê tajemniczo patrz±c na resztê towarzyszy pij±cych i jedz±cych ko³o niego. Od dawna nie móg³ usi±¶æ sobie w spokoju i wypiæ. W tej chwili te¿ porz±dnie wypiæ nie móg³, ale przynajmniej siedzia³. Czeka³, a¿ który¶ z jego towarzyszy da mu jaki¶ znak, ¿e mo¿e opu¶ciæ pomieszczenie w którym zaczyna³ siê ju¿ nudzic.
Nagle zabi³ dzwon!
Ethernal lekko podniós³ siê ze swego miejsca, nastêpnie zrobi³ ruch, jakgdyby strzepywa³ z szaty t³umany kurzu i rozprostowa³ plecy.
~~ Oj, bêdzie siê dzia³o. ~~ Powiedzia³ czarodziej u¶miechaj±c siê lekko.
Spojrza³ na Lorifarna, który ju¿ poderwa³ siê z miejsca i szed³ w kierunku wyj¶cia. Ethernal pod±¿y³ za nim. Gdy tylko wyszed³ za drzwi karczmy, przypomnia³ sobie, ¿e nie wzi±³ p³aszcza i zapewne bêdzie mu teraz zimno. No, ale nie mia³ ju¿ zamiaru wracaæ z powrotem, gdy¿ potem mog³o mu zabrakn±c silnej woli, by znów opu¶cic ciep³± karczmê.
By³o mu coraz zimniej, wiêc nieco zwolni³ kroku i tak zamiast byc na czele, to zamyka³ pochód. U¶miecha³ siê ci±gle tajemniczo. Przypomina³ sobie te wszystkie chwile spêdzone ze "star± dru¿yn±". Têskni³, przede wszystkim za Elis±, ale wybra³ drogê za Lorifarnem i Danyellem, a nie Verelem, Elis± i Sarisem. Pomy¶la³, ¿e byc mo¿e jeszcze, kiedy¶, bêdzie ¿a³owa³ tej decyzji, ale w tym momencie o to nie dba³. Chcia³ przede wszystkim wykonaæ dobrze swoje zadanie.
Doszli do murów i us³yszeli niepokoj±ce g³osy dochodz±ce z tamt±d. Lorifarn pomkn±³ pierwszy za nim kilku towarzyszy, a¿ na koñcu wpad³ na go¶ciniec Ethernal. Nie ujrza³ ju¿ nikogo ¿ywego, tylko grupkê swoich znajomych, za któr± pomkn±³ do - jak to Lorifarn powiedzia³ - skarbca.

Ethernal bieg³ szybko i w my¶lach ju¿ rozgrywa³ potyczkê, jak± przyjdzie mu stoczyc w skarbcu. Ju¿ rozmy¶la³ nad inktancj±, która przyniesie ¶mierc na wrogów. Trzeba powiedziec, ¿e czarodziej ostatnimi czasy mocno siê rozwin±³. Szczególnie je¶li chodzi o czary ofensywne. Wszed³ do skarbca i spojrza³ na oprychów, którzy w³a¶nie starali siê odpierac ataki jego towarzyszy. Postanowi³ zacz±c niewinnie, tak jak to on lubi³ od magicznego pocisku. Ethernal wyprostowa³ szybko rêce, z których wylecia³y dwa pociski, trafiaj±c dwóch ró¿nych przeciwników. Jednak to co mia³ za chwilê pokazac Ethernal, mia³o byc czym¶ nowym. Czym¶, czego jeszcze Fire nie pokaza³.


<span style='font-size:15pt;line-height:100%'>
Czar: Magiczny pocisk</span>

: pt lis 25, 2005 10:26 pm
autor: Bielon
W świątyni:

W świątynnej nawie rozpętało się piekło. Atakujący stali się wnet ofiarami, ale widać było ich więcej i nie mięli zamiaru tak lekko oddawać życia jak ich poprzednicy. Wyłażąc z bocznych wyjść, zaskoczeni widząc zbrojny opór, rzucali się z bronią w wir walki. Zwłaszcza, że ich największy towarzysz toczył zażarty bój z rycerzem. Rycerzem, który z trudem zbijał potężne ciosy ogromnego topora. W powietrzu latały fragmenty rozbitych ławek, leciał odbijany tynk. Górujący nad rycerzem po wielokroć siłą, wzrostem i dzikością półork nacierał spychając Lorifarna do tyłu, ku wyjściu z świątyni. Jednak rycerz nie oddawał pola za darmo. Musząc ustępować przed potężnymi ciosami sam odgryzał się szybkimi pchnięciami zatapiając Azureusa raz po raz w ciele półośka, na którym to jakby nie sprawiało żadnego wrażenia, choć krwawił już z kilku ran.

Widząc walkę i czerpiąc z niej naukę, zbrojni napastnicy natarli na Doriana, Pauliego i Zaonora. Wściekle i dziko. Świadomi tego, że jeśli szybko nie uporają się z tymi przeciwnikami, mogą zostać odcięci od drogi ucieczki w świątyni. Świętokradztwo w Vast karano wymyślnymi torturami, nie mięli zamiaru ich poznawać na własnej skórze. Naraz Paulie, który jeszcze przed chwilą napawał się śmiercią dwóch zbrojnych, sam został osaczony przez trzech napastników. Z trudem parując ciosy dotarł aż do ścian świątyni, która zakończyła jego odwrót. I wnet poczuł tego skutki. Pchnięty gizarmą w udo jęknął z bólu i z trudem sparował cios mieczem drugiego napastnika. Trzeci szczęśliwie dopchać się nie mógł. Jednak wkrótce się dopcha. Dorian i Zaonor walczyli ramię w ramię z czterema zbirami świadomi tego, że mogą im nie sprostać. O ile jednak Zaonor potrafił trzymać nerwy na wodzy, to już Dorian swoją wściekłość przekuł w straszliwą i obosieczną broń. Wnet jeden z napastników stęknął i osunął się po gwałtownym natarciu wojownika, lecz i on sam aż jęknął czując żar w boku. Czerwień zabarwiła jego szatę. Napastnicy zaś atakowali…


Ivelios:

Stojąc pod dachem krużganku biegnącego wokół całego dziedzińca, widziałeś wyraźnie walczących w środku towarzyszy, którzy potykali się ze znacznie ich przewyższającą liczbą żołdaków. Widać łupieżcy rozpełzłszy się uprzednio po klasztorze w celach „poznawczych” teraz zbierali się do odwrotu. Odwrotu, który utrudniała grupa twoich kompanów. Napięta kusza zwolniła ze zgrzytem ramiona a bełt pomknął na spotkanie z odzianym w skórznię wojownikiem, który właśnie wyskoczył z okna na parterze wbijając się w jego plecy i wychodząc pod mostkiem. Bluznęła krew i żołdak runął twarzą w śnieg. W tej właśnie chwili, upojony swoim czynem półelf pojął, że popełnił błąd. Usłyszał ich w ostatniej chwili i odwracając się uskoczył. To uratowało mu życie, lecz na długo? Mając w rękach kuszę, nie naciągniętą, mógł tylko marzyć o ratunku. Dwóch żołdaków, którzy skradali się krużgankami miało w rękach krzywe szable. Skrwawione. Wnet zasmakowały one i krwi półelfa. Na razie płytkie cięcie, ale…


Saarm:

To działo się szybko. Zbyt szybko. Stanąwszy szeroko na nogach, dopiero zrozumiałeś, że popełniłeś błąd w chwili, kiedy czwórka zbrojnych zaszarżowała ku tobie. Próbowałeś uskoczyć, lecz mocno stałeś na nogach. Szczęśliwie, ten najbliższy tobie, który dopadł cię pierwszy, uderzył włócznią po nogach przewracając cię w śnieg, dzięki czemu uniknąłeś dwóch z trzech ciosów. Trzeci trafił obuchem topora w twój bark wywołując paroksyzm bólu, sprawiając że puściłeś sztylet i rzuciłeś się w bok. Uciekać! Tylko tak można było teraz ocalić swą skórę…


Ethernal:

Jako ostatni uciekłeś sprzed wrót, zostawiając rycerza w błękitnym płaszczu bez odpowiedzi. Za nim od wsi biegło kilkanaście sylwetek, nad którymi szczerzyły swe zęby widły, kosy i cepy. Chłopi ze wsi szli mnichom w sukurs. „Obce biją naszych mnichów i mniszkom naszym gwałt zadają! Bić obcych!”. Nie mogłeś pozbyć się wrażenia, że te obce to też wy…

Wpadając do świątyni kątem oka widziałeś walczącego o życie Saarma i półelfa. Obu było ciężko, lecz magiczne pociski poszybowały w atakujących Pauliego zbirów. Trafiony dwoma na raz trzeci zbrojny osunął się na ziemię w chwili, kiedy już miał spuszczać topór na głowę krasnoluda. Nie miałeś jednak czasu na rozmyślania nad naturą jego upadku. Walka trwała a napastnicy zaczynali brać górę nad wami…


[center:9b6d767c0a]-----[/center:9b6d767c0a]

: pt lis 25, 2005 11:17 pm
autor: CJ111
Ivellios

Sytuacja cholernie sie skomplikowa³a. Ivellios zakl±³ w duchu Jak moglem do tego dopu¶ciæ. Jak ma³e dziecko... Pierwsza zasada ¿ycia na ulicy : miec oczy dooko³a g³owy. Jak z tego wybrn±æ? Nagle, na u³amek sekundy, zatrzyma³ siê jak wryty. Przypomnia³ sobie wyk³ady, jakie jego mistrz prowadzi³ dla wszystkich uczniów. Jak to by³o? Lekcja pi±ta. Jak poradziæ sobie z bestiami. Zawsze nudzi³ sie na tych zajêciach, nie przywi±zuj±c do nich wiêkszej wagi. Nie spodziewa³ siê, ¿e od jednej z przyd³ugawych przemów mo¿e zale¿eæ jego ¿ycie. W jego g³owie rozbrzmia³ cichy, starczy szept Thamiona, jakby wiekowy mêdrzec tu by³.
- Pamiêtajcie, ¿e nawet najgro¼niejszy ogr, nie zaatakuje czego¶, co jest w jego mniemaniu od niego potê¿niejsze. Sprawcie, by bestie sie was ba³y, a poradzenie sobie z nimi bêdzie dziecinnie proste. Strach to potê¿na broñ, moje dzieci. - jego monolog przerwa³ przera¿ony pisk - Ivellios, powiedzia³em ci ju¿ zostaw tego kota... - nag³a wizja zniknê³a tak szybko, jak siê pojawi³a a zast±pi³ j± bojowy okrzyk ochydnego ¿o³daka. Jego szabla ¶wisnê³a w powietrzu opadaj±c w kierunku szyi pó³elfa. Lata treningu da³y jednak swoje. Mê¿czyzna rzuci³ siê do ty³u, wyginaj±c cia³o w dziwnej pozycji, po to by unikn±æ ciosu. Uda³o siê, a szabla zamiast pozbawiæ go g³owy, jedynie delikatnie rozciê³a wierzch ramienia. Wykorzystujac to, ¿e ¿o³dak bardzo siê wysun±³ w swoim ataku Ivellios przyst±pi³ do dzia³ania. Czasu by³o niewiele, lecz przynajmniej wiedzia³ dok³±dnie co ma robiæ. Silnie rzucona kusza poszybowa³a w powietrzu. Zanim jeszcze z przykrym chrzêstem trafi³a w twarz wojownika pó³elf wyszarpn±³ z kieszeni kawa³ek ludzkiej ko¶ci.
-Mereth en draugrim - wyszepta³, a ko¶æ sp³onê³a w wybuchu niebieskiego ¶wiat³a. Wyj±³ miecz z pochwy i spojrza³ na jednego ze swoich przeciwników. Jednocze¶nie ca³y czas modli³ siê w duchu by osi±gn±æ zamierzony cel...

Rzucony czar to powodowanie strachu

: pt lis 25, 2005 11:48 pm
autor: Kiaryn'Veil Duskryn
Reno (Lorifarn)

Paruj±cy bez wytchnienia ciosy swego przeciwnika rycerz czu³, i¿ nawet jego legendarna wytrzyma³o¶æ ma swe granice... Po stukroæ przekl±³ los za to, i¿ ten sprowadzi³ mu na drogê tak paskudnego oponenta. Z drugiej strony jednak ¶wiadomo¶æ, i¿ oto w koñcu ma przed sob± prawdziwe wyzwanie, doda³o mu si³ i poruszy³o dzrzemi±ca w nim strunê ambicji. Znowu wype³nia³o go to niesamowite uczucie...

Przez moment jego oczy znów zab³ys³y fioletem, by sekundê pó¼niej przygasn±æ i powróciæ do poprzedniego, szarego koloru. Wojownik napar³ naprzód, zaskakuj±c wrêcz olbrzyma swym uporem i determinacj±. Zag³êbiwszy Azureusa w gardle stwora, Lorifarn wyszarpn±³ swa broñ i wybi³ siê do ty³u w próbie unikniêcia wyprowadzonego przez pó³orka kontrataku. Prawie mu siê to uda³o. Prawie.
¦wiszcz±cy z³owrogo w powietrzu ¿ele¼c topora zahaczy³ o naramiennik rycerza, posy³aj±c go, wiruj±cego, przez wrota wyj¶ciowe ¶wi±tyni. Bia³ow³osy zbrojny wyl±dowa³ ciê¿ko i bole¶nie na posadzce dziedziñca, wzbijaj±c do góry tumany py³u. Chwile mu zajê³o, nim odzyska³ oddech. W oddali s³ysza³ krzyki nadbiegaj±cych wie¶niaków. Nie mia³ jednak czasu na namy¶lanie siê. Gigant, mimo podziurawionej szyi, wci±¿ par³ do przodu i w³a¶nie wychodzi³ ze ¶wi±tyni, rozgl±daj±c siê za swoj± niedosz³± ofiar±.

~~ Trzeba go wzi±¶æ na wytrzyma³o¶æ...

Znacznie mniej poraniony Reno mia³ ju¿ teraz znacznie wiêksze szanse z trac±cym si³y olbrzymem...
Korzystaj±c z tej chwili, kiedy stwór wci±¿ siê za nim rozgl±da³, za¶ niezorientowani wiesniacy dopiero wbiegali na dziedziniec, rycerz zdo³a³ wycofaæ siê w stronê murów budowli i schroniæ siê w mroku rzucanych przez ni± cieni. Czeka³. Mo¿e jednak te kmiotki dokoñcz± jego dzie³a. Wówczas satysfakcja z zabicia wielkoluda by³aby wielokrotnie wiêksza. Pozwoliæ, by os³abiony uprzednio wróg umar³ haniebn± ¶mierci± z r±k t³umu...
Reno przeszed³ siê szybkim krokiem wzd³u¿ muru, szukaj±c jakiego¶ alternatywnego wyj¶cia. Co jak co, ale musia³ wytyczyæ sobie drogê ewentualnej ucieczki...

: pt lis 25, 2005 11:59 pm
autor: Amras
Saarm

Saarm, chociaż ranny i znalazł sie w beznadziejnej sytuacji, w której każdy by prawdopodobnie uciekł, postanowił walczyć, mimo iż miał trzech napastnikowi ranny bark zdecydował walczyć dalej. Nagle zza pleców Saarm'a pojawił sie dosłownie z nikąd Imp imieniem Tend rzucając sie na jednego z napastników i odwracając uwagę dwóch z nich. Teraz walczył jeden na jednego z rannym barkiem, co utrudniało mu walkę, Ostrze przymocowane na jego ręce starło się z toporem zbrojnego wywołując iskry w końcu przy silniejszych uderzeniach nastąpiło starcie siłowe Saarm przegrywał gdyż ostrze zbliżało sie coraz bliżej jego gardła. Kopnął mocno zbrojnego w żebra tak, że ten sie potknął, Saarm korzystając z okazji wbił mu ostrze prosto w serce, po czym wyciągnął i splunął na swego martwego przeciwnika. Poczuł w sobie ogromną złość czując ból swego barka, wokół niego powstałą czarna aura jak tego dnia, gdy zabił swą matkę, gestykulacją i ruchami rąk powstała energetyczna kula, która pomknęła w stronę jednego ze zbrojnych zmagających sie z jego Impem. Mała energetyczna kula trafiła prosto w głowę i po chwili usłyszano coś jak zmiażdżenie czaszki, kolejny zbrojny nie żył pozostawiając tylko jednego wciąż walczącego z Impem. Czarna Aura w okuł Saarm'a zniknęła, po czym szybko podniósł swój leżący niedaleko sztylet i rzucił w stronę ostatniego ze zbrojnych omal nie trafiając swego Chowańca, trafił w szyje napastnika i ten klęknął dusząc sie a imp dopełniwszy dzieła swego pana dobił go rozszarpując mu głowę. Saarm coraz bardziej odczuwając swą ranę czuł, że jest z nim coraz gorzej, rozejrzał się szybko w okuł siebie patrząc na resztę swych Towarzyszy walczących ze swoimi przeciwnikami. Saarm wciąż pragnął walki, mimo iż wiedział, że teraz z większą grupą przeciwników sobie nie poradzi.

: sob lis 26, 2005 12:45 am
autor: smaller
Dorian

Pierwsza krew popłynęła, i nie była to jego krew. Dorian był wielce rad z tego powodu. Ekscytujac się posoką zdobiącą jego miecz czuł, że dla takich chwil żyje. Podniósł miecz do twarzy, sycąc się tą personifikacją zabijania. Przymknął oczy.

Omal nie przeoczył jednego z wrogów, który zdradziecko zaszedł go od tyłu. Szósty zmysł powiadomił go o ataku, podświadomość sterowała jego ruchami. Pojedynczy, oszczędny unik. Przeciwnik, nie napotkawszy oporu, zachwiał sie tracąc rezon i równowagę. Dorian nie wahał się. Klinga zaśpiewała, wirujac wgryzła się w ciało otwierając rozległą ranę. Oczy Doriana napotkały oczy przeciwnika. Widział w nich wiele emocji. W niebieskich oczach nie odbijały się żadne uczucia. Wojownik zerwał kontakt wzrokowy, wywinął się w zgrabnym piruecie. Krople krwi poszybowały w powietrze, ostrze zagłębiło się w ciele... Raz, drugi, trzeci... Zmasakrowane zwłoki potężnym ciosem zostały ciśnięte gdzieś w kąt. Czrnowłosy mężczyzna strząsnął z miecza ostatki krwi.
~ Oto dzień sądu dla ciebie... Postępuj godnie w zaświatach. Miej więcej dośwaidczenia niż ja...

Dwa kolejne ciosy ledwie go musnęły. Dorian zawirował, odtrącając ostrza przeciwników. Z czasem do wypełnionego chłodnym szałem zabijania umysłu dotarła świadomość, że liczba przeciwników nie maleje, przeciwnie! Przybywa ich z każdą chwilą! Jak tak dalej pójdzie do głosu dojdzie przysłowie, iż i największy siłacz dupa, jak jest wrogów cała kupa. Była to ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę Dorian. Odskoczył zwinnie poza zasięg broni przeciwników. Miecz opisał półkole, wabiąc i mamiąc.
- Zginiecie i tak... Pomódlcie się do wszystkich fałszywych bogów jakich znacie... - wyszeptał do nich. Zgarbiony, gotów do natarcia, cofnął stopę chcąc nabrać większego impetu. Dotknął kogoś. Kątem oka spostrzegł Zaonora. Wykrzywił twarz w uśmiechu.
- Zajmij się moimi plecami proszę... - wyszeptał do szermierza. Jednocześnie wybił się z miejsca, rzucając się na wrogów. Traf chciał, że ten sam moment wybrali przeciwnicy. Dorian, od dziecka zaznajomiony z bronią, miał niezawodny zmysł walki. Pierwszy cios został sparowany, kolejny zadany drugim końcem broni uniknięty. Wojownik spokojnie, metodycznie wymieniał ciosy chcąc wybadać przeciników i pomóc im w popełnianiu błędów. Nie musiał czekać długo. Dostrzegł lukę w obronie, wykorzystał okazję godząc niezawodnie, tnąc szeroko, przez całą długość piersi. Człowiek zachwiał się, z rozpaczą i zdziweniem wpatrując się w krew przeciekającą mu przez jego własne palce. Dorian nie dał mu cierpieć zbyt długo. Rozmazany, szybki jak myśl cios ugodził oszołomionego przeciwnika dokładnie tam, gdzie wojownik zamierzał. Głowa potoczyła się po kamiennej podłodze.

Poczuł ból. Pogrążony w triumfie i ekstazie zabijania przez sekundę przestał zwracać uwagę na drugiego przeciwnika. Ten zaś błyskawicznie ugodził Doriana, otwierając rozległą ranę na lewym ramieniu. To był koniec zimnej walki na przetrzymanie. Oczy mężczyzny zapłonęły na czerwono, gdy zwracał je do tego, który śmiał podnieść na niego rękę.
~ W Twoje imię... Ty, który widzisz wszystko! Dopomóż mi w tej godzinie próby! Oby wszyscy, którzy ośmielają się ranić Twego wysłannika poczuli twoją potęgę, twoje długie, sięgające po każdego ramię, którego przedłużeniem jestem ja! Ja! Daj mi siłę!

Dorian szalał. Zasypywał przeciwnika ciosami z niesamowitą prędkością, ostrze wirowało jak nawiedzone, tnąc i kłując. Ostrze? Dwa ostrza, pod naporem których przeciwnik cofał się coraz bardziej... Pomimo, że wciąż przychodzili następni, Dorianowi wydawało się to nie przeszkadzać. Był tylko on oraz ten człowieczek, który ośmielił się go zranić...

: sob lis 26, 2005 1:35 am
autor: Kiaryn'Veil Duskryn
Reno (Lorifarn)

Jego gor±czkowe poszukiwania przerwa³ ryk w¶ciek³ego giganta. Reno zerkn±³ w stronê dziedziñca, by zdaæ sobie sprawê z tego, i¿ sytuacja uk³ada³a siê zdecydowanie po jego my¶li. Potwór zaatakowa³ wbiegaj±cy na teren klasztoru t³um wie¶niaków, najprawdopodobniej zapominaj±c ju¿ o tym, kto go tak jeszcze przed chwil± podziurawi³. Teraz by³a szansa na to, by czmychn±æ ze ¶wi±tyni. Nie mia³ co marzyæ o przedostaniu siê na zewn±trz przez, zatarasowan± teraz po brzegi przera¿onymi ch³opami, g³ówn± bramê. Musia³o jednak gdzie¶ w klasztorze znajdowaæ siê jakie¶ inne przej¶cie prowadz±ce poza mury...

~~ ¯aden zdrowy na umy¶le budowniczy nie wzniós³by budowli, z której prowadzi³oby tylko jedno wyj¶cie... ~~

Pozostawa³o Lorifarnowi zatem mieæ nadziejê, i¿ kreator tego miejsca by³ w istocie kim¶ kto raczej nie postrada³ swych zmys³ów...

Korzystaj±c z panuj±cego na dziedziñcu zamieszania, rycerz wbieg³ z powrotem do wnêtrza ¶wi±tyni. Widz±c, i¿ tu sytuacja równie¿ nie przedstawia³a siê za weso³o, Reno podj±³ próbê przedarcia siê do znajduj±cych siê w centrum najwiêkszego skupiska wrogów Doriana, Pauliego oraz Zaonora. Siek±c w¶ciekle na boki, bia³ow³osy zbrojny powoli torowa³ sobie drogê w stronê swych towarzyszy.

- Szukajcie jakiego¶ wyj¶cia! Na dziedziñcu bowiem czeka na nas gor±ce powitanie! - krzycza³ przez panuj±cy na sali ha³as, lecz wci±¿ nie traci³ swej czujno¶ci. Odbija³ wymierzone w niego ataki z wyuczon± precyzj±. My¶la³ jednak przy tym gor±czkowo, gdzie te¿ mog³aby znajdowaæ siê upragniona droga do wolno¶ci. Kwestiê zatrzymania jednego z tych ³otrów i wyduszenia z niego miejsca ukrycia Wiedz±cego za¶ rycerz zdecydowanie musia³ prze³o¿yæ na pó¼niej...

: sob lis 26, 2005 1:22 pm
autor: Khadgar
Zaonor Ashenedge

Zaonor przytaknął Dorianowi i odwrócił się do niego plecami. Pierwszy przeciwnik pojawił się niemal od razu. Szermierz z zadowoleniem zauważył, że napastnik również jest uzbrojony w rapier. Ashenedge poprawił chwyt na własnej klindze i z gniewnym pomrukiem rzucił się do walki. Dwa rapiery zetknęły się z metalicznym chrzęstem. Wróg ustępował Zaonrowi zręcznością i bojowym ćwiczeniem. Z trudem blokował przemyślane, szybkie pchnięcia szermierza. Odwagi mu jednak nie brakowało. Jego ataki były pewne, zdecydowane, raz niemal trafil Zaonora zgrabnym pchnięciem w udo, ale ten zdołał wygiąć się i uniknąć ciosu. W końcu Ashenedge szeroko ciął rapierem od dołu, mierząc w broń zbrojnego. Udało się! Napastnik co prawda nie wypuścił rapiera z ręki, ale impet ciosu sprawił, że musiał unieść zbrojne ramię do góry- tym samym odsłąniając się. Zaonor zakończył walkę efektownym wypadem. Klinga jego broni głęboko wbiła się tuż pniżej gardła zbrojnego, a ten z bulgoczącym stęknięciem upadł na ziemię. Szermierz odsunął się krok do tyłu w stronę towarzysza, wypatrując kolejnych wrogów.

Wtedy właśnie usłyszał jęknęcie Doriana. Czarnowłosy mężczyzna zdołał już powalić jednego przeciwnika, jego ciało leżało paskudnie okaleczone na ziemi. Sam jednak został ugodzony w bok. Rana najwyraźniej spotęgowała jego gniew- wojownik wywyijał podwójnym mieczem z jeszcze większym gniewem i zapamiętaniem. Jako że zza pleców Doriana nie nadciągali na razie nowi zbrojni, szermierz postanowił pomóc towarzyszowi. Przez myśl przemknął mu pomysł wuyciągnięcia łuku, ale mógłby przecież zranić kompana, poruszającego się po polu bitwy z dużą prędkością. Zaonor - choć odczuwał trudy dwóch pojedynków- dołączył zatem do towarzysza i stanął przy jego ramieniu, chcąc powstrzymać wrogów nacierających z przodu.

: sob lis 26, 2005 1:29 pm
autor: joseph__
Paulie Dahlberg

Napalił się na walkę przed kolacją. Robótka jak robótka miała być lekka i przyjemna, a tu cholera kupa zbrojnych i to jeszcze sprawnie walczących. Pojedyńczo byli słabsi, ale w grupie niezła siła. Dwóch pierwszych poszło jak po maśle, bo i nic się chłopaki nie spodziewali. Teraz to Paulie dostawał cięgi. Póki miał się gdzie cofać szło dość znośnie, ale gdy za plecami wyrosła cholerna ściana sprawa skomplikowała się poważnie. Paulie choć chwatem był poczuł krople zimnego potu spływające po plecach i czole. Naraz otrzymał cios w udo cholernie bolesny, szczęśliwie zdala od tętnicy. Kolejne ciosy sypały się gradem, nie było szans na żaden atak, jeno obrona pozostawała.

[center:0b558c5baf]***[/center:0b558c5baf]

<span style='color:green'> Był piękny, słoneczny dzień na niebie ni jednej chmurki. ~~Szczęśliwy kto może cieszyć sie jego pięknem.~~ pomyślał Paulie spoglądając ku górze, ze swojego krępującego podziwianie wspaniałości świata miejsca. Wóz ze skazańcem turkotał po bruku śmierdzącej od nieczystości ulicy. Do rynku było już niedaleko. Z tłumu stojącego wokół sypał się grad pomidorów. Najmłodszy spośród braci Dahlbergów został oskarżony o narażenie na straty księstwa poprzez zabicie siedmiu niewolników w Krwawych Sztolniach. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że to podłe bydło zamorodowało jego braci. Terkot kół nagle ucichł, Paulie został wprowadzony na podwyższenie. Czekał tu na niego człowiek postury byka, twarzy ni jak krasnolud nie mógł rozeznać gdyż głowę kata zasłaniał czarny kaptur. Ujżał za to zapraszający do pieńka gest. Ułożono tam jego głowę starannie odsłaniając szyję. Paulie spojrzał w górę... </span>

[center:0b558c5baf]***[/center:0b558c5baf]

...ujrzał błysk topora. Topór znikł razem z właścicielem opadającym ciężko na podłogę skarbca. Zostało dwóch przeciwników. Postanowił działać. Napastnicy już dłuższy czas nacierali na niego, on zaś tylko się bronił. Rozzuchwalili się do tego stopnia, iż nie było z ich strony osłaniania się. Przekonanie o tym, że już zabili krasnoluda, było mylne. Odbił się od ściany poszedł całą masą ciała w oponenta który stał na przeciw niego. Miecz nastawiony wpił się ciało zdziwionego wojaka. Krasnolud siłą rzeczy przewrócił się wraz z żołdakiem i nakrył jego zwłoki. Drugi zaś widząc jak się rzeczy mają postanowił dźgnąć kurduplowatego przeciwnika, trzymaną w ręku gizaramą, która raz okazała się już być wysoce skuteczną. Impet z jakim poszedł na brodacza okazał się jednak zdradziecki. Paulie stoczył się ze zwłok unikając pchnięcia.

: sob lis 26, 2005 2:26 pm
autor: Amras
Saarm

Półdrow ze swym Impet, ranny w barku biegł z trudem w stronę swych broniących sie towarzyszy. Kilka bełtów poleciało w stronę Saarm'a a on sam ledwo, ale zwinnie ich uniknął. Rana coraz bardziej dawała mu sie we znaki w końcu dotarł razem ze swym sługą do broniących sie towarzyszy.
- Cholera! Musimy sie stąd wynieść inaczej ciemność śmierci nas ogarnie! - krzyknął.
Po czym Czarna aura, która go ogarniała jakby wzburzyła sie i Saarm szykował zaklęcie do ataku na nadciągającą w Stronę Saarm'a i jego towarzyszy kolejna grupę zbrojnych.
- Gdzie jest Ivellios do Diabła?! - Krzyknął szykując kolejną śmiercionośną energetyczną kule.

: sob lis 26, 2005 4:01 pm
autor: CHICK-en__
Ethernal Fire

Rozpocz±³ swoj± walkê wypuszczaj±c dwa pociski. Ju¿ jakie¶ trupy pad³y od jego czarów. Ethernal tylko siê u¶miechn±³. ~~ Tak, jestem silniejszy ni¿ kiedykolwiek. ~~ Czu³ w sobie pewn± moc, która go nie opu¶ci zbyt prêdko. Nagle sobie co¶ u¶wiadomi³. Przecie¿ ten Bia³y Tygrys, czy jak go tam zwali, mo¿e teraz zaarakowac ich od ty³u. W koñcu nikomu do g³owy nie wpad³o siê wyspowiadac ch³opom, ¿e my tylko chcemy im pomóc. Jednak najpierw chcia³ rozstrzygn±c walkê na jego i jego towarzyszy korzy¶c. Chcia³ wybrac jak najlepszy cel i wtedy zobaczy³ wielkiego pó³orka, który atakowa³ Lorifarna. Dziwny to by³ widok dla Ethernala. Lorifarn musia³ siê cofac, by nie zgin±c. Ju¿ czarodziej mia³ mu pomóc, gdy ludzki wojownik wybieg³ przez drzwi, a za nim bestia. Tak wiêc Fire wyj±³ zza pasa strza³kê i wyci±gna³ rêkê. Z otwartej d³oni wylecia³ tak jakby be³t i mkn±³ w kierunku przeciwnika Doriana.

Nagle do skarbca znów wpad³ Lorifarn nawo³uj±c do wycofania siê. Do ucieczki, gdy¿ ch³opi bêd± nacierac. Ethernal zacz±³ siê wolno wycofywac w poszukiwaniu wyj¶cia, rozgl±da³ siê gor±czkowo, przy czym uwa¿a³, ¿eby jaki¶ cios go nie trafi³. Musia³ uwa¿ac na siebie i na innych. By³ przygotowany równie¿ na to by w razie potrzeby uderzyc kolejnym czarem, wcze¶niej przygotowanym. Ethernal ¿a³owa³, ¿e teraz miêdzy nimi nie ma Danyella, który zapewne ju¿ znalaz³by wyj¶cie.

: ndz lis 27, 2005 11:15 am
autor: Bielon
To był prawdziwy cud, że ta walka nie zakończyła się waszą rzezią. I że udało wam się zbiec bez wycinania sobie drogi ucieczki przez rzesze wieśniaków. Furta. Zwykła, pewnie jedna z wielu klasztorna furta, którą próbował uciec jeden ze zbrojnych, którzy napadali klasztor, okazała się najlepszą drogą ku wolności. Pozostawiając za sobą gwar walki i wiele ciał, opóściliście więc mury klasztoru chyłkiem, tylnym wyjściem. To, że Wiedzącego tu już nie ma, było niemal pewnym. Potwierdzały to ślady ucieczki wiodące od murów klasztoru w las. Z wyraźnie odciśniętymi kopytami wierzchowców. Raczej Wiedzący sam w las wespół z kilkoma końmi nie pognał.

Krwawiąc z ran ruszyliście bo klasztornym zboczu ku gospodzie omijając szczęśliwie wieśniaków, którzy na klasztornym dziedzińcu toczyli zażarty bój z monstrum, które uprzednio walczyło z Lorifarnem. Jednak wam teraz coś zupełnie innego chodziło po głowie. Wiedzący został porwany. Porywacze gnali pewnie na złamanie karku przez leśną knieję. Konno. Jednak i wy mieliście konie. Czekały w gospodzie. Osiodłanie ich zajęło wam kilka pacierzy. Podobnie jak opatrzenie ran i zebranie ekwipunku. Nie minęło pół godziny a gnaliście szlakiem na Tantras śladami uciekinierów. I Wiedzącego zapewne.

Po dwóch godzinach gonitwy na złamanie karku, mijając nisko wiszące konary o włos i wyduszając z koni pianę, dostrzegliście z przodu rozmazane sylwetki. Jednak i one was już spostrzegły, bo dały koniom ostrogę. Gnając na złamanie karku przez las, przesadzając wykroty i jary, powalone drzewa i jakieś krzaki zbliżaliście się do nich powoli i nieubłaganie. Naraz dwaj ostatni osadzili konie w miejscu. Zawrócili i czekali. W ich dłoniach lśniła broń. Byli gotow powitać pościg...


[center:edc820932d]---[/center:edc820932d]