Strona 1 z 2

[DnD 3,25 autorski/past] Serce Huraganu

: wt mar 04, 2008 5:32 pm
autor: Elvin
Serce Huraganu
Reguły sesji:
● Tytuł: Serce Huraganu
● Podtytuł:
- Prolog: Wyprawa w nieznane.
● Kwestia konwencji: Heroic fantasy, jednak będą elementy mroczne.
● Kwestia zgodności z settingiem: Gramy w alternatywnym "naszym" świecie. Średniowiecze, kampania rozpoczyna się w roku 1554. Parę informacji o ważnych zmianach można znaleźć w komentarzach (odnosniki do poprzednich sesji). Jednak nie jestem w stanie opisać wszystkiego, więc rzeczy o których zapomniałem wyjdą podczas gry, ewentualnie przy odniesieniu do wydarzeń historycznych proszę o kontakt na GG przed napisaniem notki.
● Kwestia mechaniki: Walki będą rozgrywane systemowo, wszystkie rzuty wykonuje MG. Edycja 3.25, ECL 8. O zasadach magii w świecie można przeczytać w temacie z zapisami, z resztą, myślę że wszyscy wiedzą o co chodzi i nie wymaga to rozpisywania.
● Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Przed opisywaniem efektów działań mechanicznych postaci (używanie czarów, skilli, specjalnych zdolności, przedmiotów) proszę o konsultację na GG. A najlepiej by było gdybyście w poście zawierali wykonywanie działania, ja w odpowiedzi będę zamieszczał jego efekty.
● Kwestia relacji drużynowych: Ze względu na rozbieżność charakterów postaci konflikty w drużynie są akceptowane. Poza tym postacie są diametralnie inne, więc nie raz wystąpią konflikty interesów. Prosiłbym jednak by zabijanie w drużynie było ostatecznością.
● Kwestia częstotliwości postowania: Jedna notka na dzień-dwa, góra trzy. O nieobecnościach proszę wcześniej mnie zawiadamiać, bo inaczej, trup może ścielić się gęsto jeśli nie będę powiadomiony o nieobecności.
● Kwestia preferowanej długości postów: Nie liczy się długość, ważniejsza jest jakość, jednak nie piszcie dwulinijkowców.
● Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują nastrój. W dialogach gracze mogą pozwolić sobie na używanie archaizmów, ale nigdzie indziej.
● Kwestia zapisu dialogów i myśli: Na początku piszemy boldem imię postaci i w nawiasie (bez bolda) grupę. Jeśli chodzi o dialogi lub myśli postaci, to jak pisać, zorientujecie się po opowiadaniach wstępnych. Jeśli to za mało (choć wątpię) to proponuję zobaczyć posty Elvina i reszty w sesji Długa Droga z Barcelony
● Kwestia podpisu pod notkami graczy: Nie ma obowiązku wyłączania podpisu, tu jest dowolność.

Postacie (lista będzie aktualizowana):
Kanut Biały [Asmy] - tygrys z północy. Silne ramię do wynajęcia.
Olaf Nevertheer [Vimes6] - młodzieniec z Danii, poszukujący przygód w mroźnej Norwegii.
Blake Ethelpray [Cristof] - anglik uciekający przed bardzo mętną przeszłością.
James Priestley [Rolnik.] - angielski mistrz łuku, wysłany do zimnej krainy z misją dyplomatyczną.
Narrick Fenalb [Macieg] - skrytobójca szukający zemsty, który pojawił się w złym miejscu i o złym czasie.
Yao Tse Ming [Kejmur] - tajemniczy przybysz z egzotycznej krainy leżącej na wschodzie.
Eldon Brushgather [Vieri] - niski jegomość, nie zawsze żyjący w zgodzie z prawem.

: wt mar 04, 2008 7:05 pm
autor: Elvin
Prolog - Wyprawa w nieznane.


Orlias Erdrin
Zaraz po tym jak widmo zniknęło z jego komnaty, powoli wstał z posadzki mimo potwornego bólu który wciąż przeszywał jego ciało. Nie był to najlepszy moment aby irytować swojego zwierzchnika. Kolejną porażkę mógł przypłacić własnym życiem, trochę go to denerwowało, gdyż mimo wszystkiego co osiągnął: sławy, potęgi i pozycji, to wciąż musiał pochylać przed kimś głowę, do tego przed kimś tak nie miłym.
Usłyszał za sobą szmer, lecz gdy się odwrócił zobaczył tylko kota siedzącego przed nim i wpatrującego się w maga współczującym wzrokiem.
- Nie chcę żebyś mnie pocieszał. - syknął Orlias po czym pokuśtykał do biurka i usiadł. Wpatrując się w płomień świecy zastanawiał się nad kolejnymi posunięciami, zapowiadała się długa noc...

Feran Sinistro
Zastanawiał się gdzie zniknął jego prześladowca, co go tak zdenerwowało. Feran miał teraz chwilę dla siebie, mógł w końcu ułożyć sobie wszystkie fakty w jakiś logiczny ciąg. Oczywiście łatwiej by mu się myślało gdyby nie wisiał w klatce rozpraszającej czary, i mógłby wrócić na wolność.
Nie było mu jednak dane zbyt długo rozmyślać, gdyż oto przed nim zmaterializowało się widmo.
- Wybacz mistrzu Feranie, ale musiałem wyegzekwować niekompetencje jednego z moich psów. - doszedł do niego grobowy głos spod porcelanowej maski.
- Dobrze wiesz, że w ten sposób nie zdobędziesz szacunku swoich podwładnych, a jeśli nie masz ich szacunku to nie myśl nawet o lojalno... - zaczął fioletowooki czarodziej.
- Milcz! - wściekle wykrzyczał upiór - Naprawde sądzisz, że potrzebuję szacunku Orliasa? Wystarczy mi strach, by kontrolować ludzi jego pokroju. Widzę że się nie dogadamy dziś... z resztą jak zawsze, tak więc wybacz mi ale Cię opuszczę, miłego dnia. - ton jakim mówiła zamaskowana istota był mieszanką rozbawienia i zjadliwości. Po tych słowach spektra stopiła się z wszechobecną ciemnością, pozostawiając Ferana w samotności.

~ Orlias, jak mogłeś się przyłączyć do tego szaleństwa ~ pomyślał wyczerpany czarodziej, po czym zasnął.

__

Gunluf Bjorgvin
Jarl przebywał w swoim pałacyku, z którego od paru tygodni już się nie ruszał. Teraz siedział w sali obrad, mimo że na dziś nie było zaplanowanych żadnych rozmów. Miał jednak nadzieję że powaga tego miejsca pomoże mu wymyślić wyjście z obecnej sytuacji. Nie chciał przecież aby jego ród został na zawsze wyklęty, jednak jako władca zachodniego regionu nie mógł pozostać obojętny wobec wielkiego poruszenia jakie wywołała wojna na zachodzie, nie mógł też nie ustosunkować się do neutralnego stosunku do owej wojny, jaki miał król. Dalszy brak działań groził wojną domową, jednak w razie podjęcia jakichkolwiek działań wojna domowa była tak samo pewna.
- Eldonie wiem, że tu jesteś, mógłbyś podejść do starego przyjaciela, chciałbym poznać twoje zdanie. - rzekł spokojnie siwiejący już lord.

Eldon Brushgather
Jak zawsze obserwowałeś z ukrycia swojego dowódcę, pracodawcę, a przede wszystkim przyjaciela, już nie raz uratowało mu to życie, gdy pojedynczy szaleni zamachowcy, łudząc się że jarl jest bez ochrony, próbowali pozbawić go głowy. Od paru tygodni widziałeś jak szanowany i dumny wódz marniał, często był zbyt zatroskany o dobro ludzi, nawet by położyć się spać.
Poprosił Cię abyś podszedł i zasiadł na twoim, zazwyczaj pustym fotelu doradcy jarla. Wykonałeś jego polecenie, gdy tylko zasiadłeś, on położył Ci rękę na ramieniu, spojżał w oczy i zapytał
- Powierz mi szczerze Eldonie, czy ja jestem złym rządcą, czy to czasy są tak złe, że mnie przerastają? Co powinienem zrobić? Powinienem troszczyć się o ludzi... jak jednak mam to zrobić? Król akceptuje panoszących się wszędzie wysłanników rzymskich. Lud ich tu nie chce, i dobrze, bo przecież im tylko zależy na wpływach, chcą nawet pozwolenia na wytępienie starszyzny mędrców, a przecież to właśnie druidzi są podstawą naszej kultury. - tu zrobił przerwę, jakby zbierając myśli - lud, moi dowódcy, i ja osobiście także, chcemy przyłączenia się naszego państwa do wojny, powinniśmy pomóc anglikom, przecież jeśli przegrają wojnę, to my będziemy następni na celowniku Oficjum. Ale CHOLERNY król - ostatnie słowa powiedział z nutą odrazy - sam nie wie czego chce, a teraz jest pod wpływem kościoła, na domiar złego popierają go władcy wschodniego i północnego regionu, tylko Arnul, pan południa opowiedziałby się po naszej stronie. Sam nie wiem co robić, czy to naprawde konieczne? By ratować całe państwo, najpierw stoczyć bój z jedną jego połową? - tymi słowami Gunluf zakończył krótką przemowę, i znów spojrzał Ci w oczy, a ty dostrzegłeś w nich łzy i wołanie o pomoc.

Blake Ethelpray
Od dłuższego czasu siedziałeś w Norwegii, po paru tygodniach tułaczki, i pracy za psie pieniądze, wylądowałeś na dworze jarla Bjorgvina. W sumie nie wiedziałeś zbytnio dlaczego rządca pozwolił Ci zamieszkać w pałacu. Przygarną Cię po jednej z twoich misji, z której chyba cudem wyszedłeś żywy. Od jakiegoś czasu traktował Cię trochę jak syna, o którym wiedziałeś tylko tyle że zginął w bitwie z buntownikami którą zaaranżowało Oficjum, po to aby spacyfikować i buntowników i oddziały władcy zachodniego regionu (oczywiście w wyniku "nieporozumienia"). Naturalnie twoja obecność, dostęp jaki miałeś do jarla, i jego zaufanie do Ciebie, drażniły wielu dowódców zachodnich i dworzan. Póki co pasował Ci obecny stan rzeczy, miałeś dach nad głową, przebywałeś z dala cieni swojej przeszłości. Jednak też nie byłeś w stanie odmówić starszemu człowiekowi, który całe życie, zdrowie, a nawet syna poświęcił dla ogólnego dobra. A może nawet tobie brakowało po prostu ojca?
Ostatnie wydarzenia szczególnie wpłynęły na życie na dworze. Widziałeś jak Gunluf słabnie z każdym dniem, wiedziałeś także że sytuacja na jego terenach nie była zbyt ciekawa, w ogóle sytuacja w państwie była fatalna.
Tego dnia postanowiłeś porozmawiać ze starym Bjorgvinem, uważałeś że powinien choć trochę zadbać o swoje zdrowie. Służba poinformowała Cię, że pan przebywa w sali narad, i siedzi tam zupełnie sam. Udałeś się tam niezwłocznie, odprawiłeś strażnika który pilnował drzwi, i już miałeś wejść, gdy usłyszałeś rozmowę, którą prowadził twój "opiekun" z kimś, kogo głos słyszałeś po raz pierwszy. Rozmawiali o sprawach wewnętrznych regionu, przekląłeś w myślach starca, bo to oznaczało że znów zamiast odpoczywać to roztrząsa inne problemy. Postanowiłeś przemówić mu do rozsądku, a jeśli się nie da, to chociaż może będziesz w stanie mu pomóc... w końcu na planowaniu działań na większą skalę się znałeś.



Wstęp dla reszty wieczorem/jutro
Enjoy

: wt mar 04, 2008 10:13 pm
autor: Vieri
Eldon Brushgather

Zapadła niezręczna cisza. Eldon nie wiedział co mógł powiedzieć swojemu przyjacielowi. Musiał jednak coś zrobić. Gunluf liczył na niego. W głowie miał zupełną pustkę jakby jego mózg przestał pracować. Po kilku głębokich wdechach zaczął niepewnie:
- Mój drogi przyjacielu tak dobrego zarządcy ten lud jeszcze nie miał. Nic sobie nie możesz zarzucić. Dbasz o tych ludzi jak najlepiej potrafisz.
Po tych słowach znów się zatrzymał, obie swoje ręce ułożył na jego ramionach i popatrzył mu prosto w oczy. Po chwili zaczął:
-Nie możesz pozwolić na wybicie twoich mędrców tylko oni mogą przekazać naszą kulturę i swą potęgę następnym pokoleniom.
Eldon wstał zrobił kilka kroków po pustej sali obrad, które odbiły sie głośnym echem. Odwrócił sie w stronę jarla i powiedział:
-Nie mamy innego wyboru, musimy przystąpić to tej wojny ! Jeżeli Oficjum weźmie nas na cel to będziemy zgubieni ! Walka po stronie anglików może przynieść zwycięstwo. Wtedy będziemy uratowani ! Wyślij posła do Arnula, powiedz mu żeby szykował się ... - nagle urwał słysząc lekkie skrzypienie frontowych drzwi. Szybko sięgnął po sztylet przy pasie. Zbliżył sie do drzwi i zobaczył go. Zręcznym ruchem odłożył sztylet na swoje miejsce.

: śr mar 05, 2008 3:13 pm
autor: Cristof
Blake Ethelpray

Ciszę zakłócał tylko jego ciężki oddech. Poruszał się bardzo szybko jak na stan w jakim się znajdował. Rozharatane ramię przytrzymywał zdrową ręką. Krew powoli sączyła się z zaimprowizowanego bandaża zostawiając na śnieżnej bieli karminowe stróżki. Nieźle go załatwili. Ale pocieszała go myśl, że na pewno nie są teraz w lepszym stanie niż on sam. Ciemne pnie drzew mijały go w milczeniu. Sam nie wiedział jaką drogę przebył. Ból zniekształcał poczucie czasu, zamieniając minuty w sekundy czy rozciągając sekundy w całą wieczność. Przed jego oczami przewijał się ciągle ten sam obraz białego śniegu i czarnych słupów pni, urozmaicony tylko przez wydychane kłęby pary. Zatrzymał się i oparł zdrowym ramieniem o drzewo. Zacisnął mocniej opatrunek trzymając jeden koniec w zębach, a zdrową ręką szybko ścisnął i zawiązał mocno. Coś się zaczęło zmieniać. Drzew było coraz mniej, a i ciemne, nocne niebo powoli zastępowała szarość świtu. Ruszył dalej, wiedział, że jest już na skraju swojej wytrzymałości...

. . .

- Grimo, obudź się! Czas na obchód – Eskil bez oporów zdzielił swojego kompana końcem włóczni. Dzięki czemu duży brodacz spadł z niewielkiego zydla ustawionego przed dopalającym się ogniskiem. Grimo wstał ociężale, powoli otrzepał się ze śniegu. Chwycił swoją włócznie po czym ruszył za blondynem. Przypadła im poranna warta i obaj nie byli zachwyceni z tego powodu. Szli wzdłuż muru otaczającego posiadłość jarla Bjorgvina. Po czym jakby z nikąd wyrosła przed nimi sylwetka. Skulony mężczyzna ubrany na czarno. Czarne włosy przyklejone były do spoconego czoła. Był blady jak śnieg po którym stąpali.
- Help me... – to jedyne co powiedział zanim upadł w biały puch.

***

Obudził go pisk. Pisk i znajoma wibracja powietrza. Zerwał się szybko z łóżka. Nerwowo rozejrzał się po pokoju. Nie ma jej! Szybko wyleciał na korytarz. Nie zwracał uwagi na zimne kamienie po których stąpał. Przeczuwał najgorsze. Powietrze było coraz cięższe, ale on niestrudzenie biegł dalej. Aż dotarł do wielkiej sali. Ciężko mu było oddychać. Chyba coś krzyczał, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Widział ją. Jej sylwetkę na drugim końcu sali. Unosiła się w powietrzu. Biegł do niej cały czas krzycząc. Przewrócił się i upadł z wyciągniętą dłonią w jej kierunku. Wszystko działo się tak szybko. A później utonął we wrzosowym świetle.

***

Otworzył oczy. Chciał się poderwać lecz niewielki ruch wystarczył by przeszył go ból. Syknął. Wszystko było zamazane. Znajdował się w jakimś pomieszczeniu. I wtedy zauważył ją. Ognisto-rude loki i dwa zielone kryształki jej oczu. I uśmiech. Ten uśmiech, najpiękniejszy jaki znał. Delikatny, subtelny, tajemniczy. Wyciągnął zdrową rękę w kierunku jej twarzy. Ale powieki stawały się coraz cięższe. Aż zapadł w ciemność.

. . .

Agnes krzątała się po pokoju. Została przydzielona by zaopiekować się cudzoziemcem. Co początkowo potraktowała jako karę, lecz gdy tylko go zobaczyła od razu podziękowała bogom. Leżał tam, na łóżku. Z zabandażowanym ramieniem i kilkoma innymi opatrunkami. Niby bezbronny jak niemowlę, ale emanowała z niego siła. Zamoczyła szmatkę w misie z wodą. Zobaczyła swoje odbicie w wodzie. Młode, delikatne rysy twarzy. Poprawiła trochę swoje blond włosy. Musi sprawić jak najlepsze wrażenie gdy fremmed się obudzi. Nagle usłyszała jego syk, szybko odwróciła się w jego stronę. Zauważył ją. A ona spojrzała w jego ciemne, granatowe wręcz oczy. Serce waliło jej jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Podniósł rękę jakby chciał dotknąć jej twarzy. Lecz chwilę później znów zasnął. Tym razem z uśmiechem na twarzy. Serce Agnes jeszcze dłużą chwilę nie potrafiło się uspokoić.

. . .


Szedł długim korytarzem do sali obrad. Mijał posągi wojowników w monumentalnych pozach, zapewne wcześniejszych jarlów, i innych zasłużonych mężów zachodniej prowincji. Wykonał kilka ruchów ręką w górę, w dół i na boki. Ramię wracało do normalności, ale jeszcze trochę potrwa zanim powróci do szczytu swojej formy. Mógł jednak normalnie z niego korzystać, ignorować ból, do którego już dawno się przyzwyczaił.

Na dworze Bjorgvina już zdążył się zaklimatyzować. Wiedział, że miał ogromnego farta. Trafiając na jego strażników w ostatniej chwili. Trafiając w ogóle na tę osadę. Jak by wybiegł z lasu na szczere pole przebiegłby jeszcze kawałek i w najlepszym wypadku zamarzł. W najgorszym stałby się pokarmem dla okolicznych wilków. Gunulf był dobrym władcą. Miał szacunek swoich poddanych. Jednak obecna sytuacja zaczynała go powoli przerastać. Był już stary i schorowany. Taki władca, stary i wyrozumiały, jest idealny w czasach pokoju. Teraz nastał niestety czas burzy i zmian. Jarl powinien wybrać swojego następcę. Młodą krew skorą do działania. Bo czekanie i zastanawianie się co można by zrobić nic nie zmieni w obecnej sytuacji. A ta nie była za ciekawa. Chciał go przekonać, że po latach poświęcenia dla swego ludu powinien zająć się sobą...

Tuż przed salą jednak usłyszał rozmowę Bjorgvina z kimś kogo jeszcze nie poznał. Co gorsza rozmawiali o polityce. Blake zrozumiał, że nie zdoła przekonać starca by odwrócił się od swojego ludu w czasach niepokoju. Nie da się odsunąć człowieka, który poświęcił całe swoje życie dla czegoś co kocha, bez krzywdzenia jego samego. Wszedł do sali obrad. Dokładnie zlustrował nieznajomego, po czym zwrócił się do jarla.

- Chciałem porozmawiać... – mówił już całkiem nieźle po norwesku, jednak angielski akcent był bardzo wyraźny. – ...na osobności. – dodał po chwili obdarowując drugiego mężczyznę całkiem obojętnym wzrokiem.
- Przed tym człowiekiem nie mam tajemnic. – odpowiedział starzec. A jego przyjaciel jakby wyprostował się gdy usłyszał jego słowa.
- Jak wolisz... – powiedział lekko zniechęcony. – Jestem tutaj już od jakiegoś czasu i wiem mniej więcej jaka jest sytuacja. – usiadł przy stole naprzeciw Bjorgvima. – ...na początku chciałem cię przekonać żebyś zajął się sobą. Jesteś stary i zmęczony. Jesteś również bardzo zasłużony, i zasługujesz na odpoczynek. Jednak wiem, że nie jestem w stanie przekonać cię do tego. – zrobił krótką pauzę - ...Ale jestem twoim dłużnikiem, także możesz liczyć na moją pomoc.

: sob mar 08, 2008 3:25 pm
autor: Elvin
Olaf Nevertheer

11. April 1554 A.D - Bergen
Już długo nie znalazłeś żadnej oferty pracy, godnej kogoś takiego jak ty. Obecnie miejscem twojego pobytu była "stolica" zachodniej części Norwegii, miasto Bergen. Jak sam zauważyłeś życie tutaj było niezwykle nudne, żadnych wyzwań dla kogoś takiego jak ty. Całe dnie spędzałeś na zwiedzaniu pobliskich terenów, wieczorami zaś wracałeś i zatrzymywałeś się w gospodzie , której właścicielem był jakiś gburowaty osobnik, dobrze że chociaż nie zdzierał zbytnio ze swoich gości.
Jednak ostatnimi czasy atmosfera się zagęściła, a ludzie byli bardzo nerwowi. Również na ulicach miasta pojawiało się jakby więcej zbrojnych niż dotychczas. W oparciu o miejskie plotki mogłeś wywnioskować, że nieuchronnie zbliża się wewnętrzny konflikt zbrojny. Walka na wojnie nie należała do najprzyjemniejszych czy najbezpieczniejszych, ale zostałeś przymuszony do zostania w Bergen - zamknięto i obserwowano trakty i drogi handlowe, zaś przystani nie opuszczały żadne statki, zarówno te płynące do innej części kraju, jak i kupieckie, wypływające do krajów sąsiednich.
Tak więc nudziłeś się, całymi dniami przesiadując w gospodzie. Siedząc tutaj już blisko dwa tygodnie, znałeś z widzenia każdego regularnego klienta. Jednak pewnego słonecznego dnia pojawiła się bardzo osobliwa para, która usiadła przy stoliku zaraz koło twojego. Niewysoka, zielonooka dziewczyna o pięknych, bujnych kasztanowych włosach, i - co rzadko się widywało w tych stronach - wyjątkowo opalonej skórze, ubrana była w luźną tunikę z białego futra, i najwyraźniej była nieuzbrojona, i patrząc na jej przyjaciela - nie musiała. Tamten wyglądał jeszcze dziwniej od swojej towarzyszki. Pierwszy raz w życiu widziałeś czarnoskórego człowieka. Wysoki i potężnie zbudowany zapewniał jej zapewne dobrą ochronę. Nie pasujące do niego jasno szare oczy kontrastowały z kolorem skóry, na dodatek "dziwności" dodawał kolczyk w nosie, przez który obcokrajowiec przypominał nieco byka. Dziwny był również sposób w jaki rozmawiali, wyglądało to tak jakby dziewczyna prowadziła monolog, a ten wysoki tylko kiwał głową twierdząco lub przecząco.
Chyba zbyt późno sobie zdałeś sprawę z tego że gapienie się na nich przez dobre 10 minut jest trochę niegrzeczne, gdyż dziewczyna zwróciła uwagę na Ciebie. Nie otrząsnąłeś się jeszcze ze zmieszania, a ona już wstała i skocznym krokiem podeszła do twojego stolika i usiadła. Jej towarzysz uczynił podobnie, lecz dużo wolniej i spokojniej.
- Witaj, jestem Syndra - mówiąc to głosem pełnym entuzjazmu, dziewczyna wpatrywała się w Ciebie z ogromnym zaciekawieniem. - A to jest Kurt. - dodała po chwili a jej milczący przyjaciel przytaknął. Chciałeś się odezwać ale dziewczyna Ci przerwała. - Wyglądasz na bardzo znudzonego, wprawdzie Cię nie znam, ale dobrze Ci z oczu patrzy... co byś powiedział na przyłączenie się do mnie i Kurta, na małą wyprawę? Przydałby się ktoś taki jak ty, wyglądasz na dzielne go i... oh silnego - mówiąc to położyła Ci rękę na ramieniu i uśmiechnęła się figlarnie.

Blake i Eldon

11. April 1554 A.D
Po waszych słowach w oczach starego jarla pojawił się błysk wdzięczności. Po chwili zastanowienia orzekł stanowczym głosem.
- Dziękuję wam że się tak o mnie martwicie, może i macie rację... ale to nie jest czas na odpoczynek, to jest czas gdy trzeba podjąć określone działania. Wydałem już rozkazy o wprowadzeniu podwyższonej ostrożności, i zwiększenia patroli na granicach zachodniego regionu. - tu zrobił pauzę, jakby czekał aż sobie poukładacie wszystko w logiczną całość, po czym ciągnął. - Od dziś przeprowadzamy również mobilizację wojsk. W ciągu paru dni mam zamiar przedostać się z armią do stolicy, i niezależnie od metod do użycia których będę zmuszony, wymusić na królu zmianę polityki, i włączenie się do wojny. Jednak jedna rzecz mnie trapi. Szanse na zwycięstwo mamy dość nikłe, cóż to kwestia wielkości armi, król i jego lordowie posiadają dużo większą armię, no i będą walczyć u "siebie", ale ja jestem całym sercem za tym do czego dążę. - stary Bjorgvin spojrzał jeszcze raz na was, ale widząc że wolicie wysłuchać go do końca i dopiero wyrazić swoją opinię, mówił dalej.
- Dlatego postanowiłem wysłać elitarny oddział, którego zadaniem będzie dostać się do starej świątyni Odyna, na archipelagu Svalbard. I drodzy przyjaciele - spojrzał się na was uważnie - chcę abyście to wy tam wyruszyli, nie ufam nikomu tak jak ufam wam, gdy to wy ruszycie, będę pewien że zrobiłem wszystko aby przynieść naszemu królestwu spokój. - powiedziawszy to, jarl wstał i podszedł do półki z mapami, wracając na fotel podał jedną z nich Blake'owi.
- Ruszycie tam bezzwłocznie, zapasy żywności będziecie musieli kupować w drodze. Po dotarciu na wyspy, będziecie musieli odnaleźć tą mityczną świątynię. W przeszłości nasi przodkowie, wspierani radą mędrców z kręgów druidycznych, zasięgali w tej świątyni natchnienia i rady od wyroczni... a ja wierzę że ta świątynia istnieje i wierzę w was, że dotrzecie do niej, a następnie wrócicie z dobrymi wieściami.

Spojrzeliście po sobie, w sumie nie wiedząc co o tym myśleć. Zostaliście właśnie wysłani na poszukiwanie budowli która istniała zdaje się tylko w legendach, a w dodatku "niby" znajdującej się na pełnym tajemnic archipelagu, gdzie również "podobno" żyły mityczne stwory, a w każdym bądź razie, było to miejsce otoczone złą sławą, do którego nikt się nie wybierał.

: sob mar 08, 2008 5:18 pm
autor: Vieri
Eldon Brushgather

Do Eldona nie dochodziło to, co właśnie powiedział jarl. Minęło jeszcze kilka sekund zanim zrozumiał na czym polegać będzie jego, a raczej ich wspólna misja. - Jak sobie życzysz panie. Wyruszymy natychmiast ! - powiedział Eldon odwracając sie ku drzwiom prowadzącym do jego sypialni. Ruszył szybkim krokiem - Jak najszybciej widzimy się na zewnątrz.-rzekł przez ramie do Blake'a wychodząc z sali obrad.
Z każdym krokiem przyśpieszał zbliżając sie do swojej sypialni. Od kilku dni przeczuwał, iż wraz z jarlem pojedzie do stolicy przekonywać króla, aby przystąpił do wojny. Nie spodziewał się jednak takiej misji.
Doszedł do drzwi. Otworzył je z donośnym hukiem, który rozszedł sie po całym korytarzu. Jego śnieżnobiały przyjaciel i towarzysz leżał w swoim posłaniu nieopodal kominka. Teraz jednak podniósł łeb, aby popatrzyć na Eldona, który narobił sporo zamieszania.
Złodziej-zabójca podszedł do kąta pomieszczenia, w którym leżał przetarty od wielu podróży, wyekwipowany plecak. -Wyruszamy na misje Dante.-powiedział do śnieżnego wilka, który natychmiast podniósł się ze swojego posłania. Obaj pośpiesznym krokiem ruszyli w stronę wyjścia z warownego dworu, gdzie mieli czekać na Blake'a.

: sob mar 08, 2008 5:47 pm
autor: Vimes6
Olaf Nevertheer

Przybywszy do Norwegii nie spodziewałem się takiego rozwoju wydarzeń
Zatrzymałem się w Bergen wyłącznie z powodu chęci zwiedzenia tego miasta i zdobyciu na dalszą część podróży pieniędzy ,których zabrakło mi w chwili,gdy wszedłem do miasta.
Kasę nie trudno było zarobić,w mieście było sporo roboty dla takich obiecujących młodzieńców,jak ja. Jednak samo Bergen nie było tak nudnym miastem,jak oczekiwałem.Tylko coraz inaczej zaczynali patrzeć ludzie i parę dni temu pojawiło się wojsko.Pewnego dnia postanowiłem odwiedzić kościół Najświętszej Marii Panny ufundowany przez Olafa III Pokojowego.Wciąz pamiętam pełen zdziwienia wyraz twarzy mnichów,kiedy spytałem ich o historię tego miejsca.Nikt w mieście nie spytał ich o to ani razu,a tu nagle pojawił się cudzoziemiec,wojownik,wyglądający nieco dziwnie,jeśli wspomnę tu o swoich biało-płowych włosach i nienaturalnie błekitnych oczach,który raczej nie wyglądał na amatora-historyka.
Wróciwszy dość późno,dowiedziałem się o blokadzie.
Przekląłem pod nosem wszystko,co znajdywało się w moim polu widzenia ,a przede wszyskim siebie i swoją ciekawość.
Gdybym wcześniej wyszedł z tego miasta to bym się rozkoszował wzgórzami i dolinami Hordalandu,pełnymi świeżutkiego powietrza,a tak sam się skazałem na niewolę w tej klatce,zwanej potocznie miastem Bergen.
Codziennie szukałem jakiegoś sposobu na ucieczkę z tego miejsca, czyżbym właśnie dostał szansę ,na którą oczekiwałem od dawna.
-Witaj piękna nieznajomo.-Odpowiedziałem i spojrzałem jej prosto w oczy, pragnąc kontynuować tę zabawę,dzięki której dowiedziałbym się wiecej o ucieczce.
-Może opowiesz wujaszkowi Olafowi o swoich problemach,którym nie podoła ani twe piękno i intelekt,ani siła i wytrzymałość twego towarzysza?...
...oraz o tym jak zamierzacie obejść blokadę
-Dodałem po cichu szepcząc do ucha Syndrii.

: ndz mar 09, 2008 4:48 pm
autor: Cristof
Blake Ethelpray

Absurd! Z jarlem było gorzej niż podejrzewał. Spodziewał się, że będzie musiał pomóc przy wojnie. Spodziewał się, że może zrobić taki „elitarny oddział”. Ale nie spodziewał się, że zostanie on wysłany na jakąś pieprzoną wyspę, w poszukiwaniu czegoś co nie mogło istnieć. To tylko strata czasu i siły, której jarl miał mało w porównaniu ze zwolennikami króla.

- Jak najszybciej widzimy się na zewnątrz. – powiedział Eldon, po czym wyszedł. Blake siedział jeszcze chwile rękami podpierając brodę.

- Bez sensu. Zamiast mieć nas tutaj przy sobie, wysyłasz nas bóg wie gdzie, w poszukiwaniu czegoś co może nie istnieć. – wstał, odsuwane krzesło skrzypnęło po kamiennej podłodze.
- Istnieje, przyjacielu. – powiedział spokojnie. – Co więcej jest naszą ostatnią nadzieją. Wszystko zależy od powodzenia waszej misji...
- Mylisz się! – przerwał mu. – Bardziej przydam się tu na miejscu. Mam doświadczenie...
- Domyślam się, że masz, dlatego cię tam chce wysłać. – spojrzał na Blake’a, po czym uśmiechnął się. – Dobrze, skoro tak chcesz zostać... Agnes się bardzo ucieszy z tego powodu... – trafił w samo sedno.

Choć Blake był na dworze od nie dawna, już chodziły opowieści o tym jak bardzo unikał on młodej blondyneczki. Raz mało się nawet nie zabił starając się uciec po gzymsie z jednego pokoju do drugiego. Sam nie wiedział czemu czuł do dziewczyny taką niechęć. W sumie była bardzo dobrą osóbką, jednak równie upierdliwą i nachalną, co odstraszało Blake’a.

- Dobrze... - powiedział po chwili. – ...ale tylko ze względu, na mój dług u ciebie. Ale mógłbyś chociaż dać więcej szczegółów. Zapewne nasza dwójka nie będzie całym oddziałem...

- Zaiste, nie wysłałbym was samych, dziś wieczorem wyruszycie, wieczorem spotkacie się na rynku Bregen z reszta która wysłałem z wami - jarl mówił bardzo poważnie – straże są poinformowane o konieczności wypuszczenia was, wszystkim powinien zająć się Regon, to druid który mieszka w lasach nieopodal miasta. On tez powinien udzielić wam więcej informacji na temat samej świątyni. - Bjorgvin zamilkł na chwilę, widząc jednak wyczekiwanie w oczach Blake'a, kontynuował
- Gdy już dotrzecie do północnego regionu, będziecie musieli jakoś wyprawić się na wyspy, świątynia napewno jest na jednej z nich. Tam będziecie musieli porozmawiać ze starymi kapłanami, i poprosić ich o możliwość odwiedzenia wyroczni. - powiedziawszy to podszedł do Blake'a i wręczył mu niewielki krzyż celtycki wykonany z czerwonego kamienia szlachetnego – Weź to, to dowód że wykonujesz moją wolę.

- Alright - Ruszył w kierunku drzwi, a gdy wychodził Gunulf pobłogosławił go, prosząc by Odyn miał go w swej opiece. – Ta.. Odyn... – powiedział cicho tak by starzec go nie usłyszał.

Wrócił do swojego pokoju. Zdjął białą płócienną bluzkę którą nosił. Zobaczył siebie w lustrze z polerowanego metalu. Jasna karnacja, lekko umięśniony tors. Blizny w różnych miejscach i największa z nich, zdobyta ostatnio, na ramieniu. W jednym z kątów pokoju leżał plecak z jego ekwipunkiem. Wyjął z niego nową czarną i dosyć grubą bluzkę z czarnego materiału. A na nią nałożył swoją skórzaną zbroję, pozszywaną grubymi nićmi na ramieniu. Dalej spodnie, pasy, rękawice i broń. Przeglądając zawartość plecaka wyjął maskę z ciemnego metalu. Miała pęknięcie po boku i kilka małych rys na gładkiej powierzchni, ale nadawała się jeszcze do noszenia. Przejechał po niej palcami w zamyśleniu. Po chwili schował ją z powrotem i sprawdził czy spakował wszystko co było potrzebne. Na koniec założył czarny płaszcz z kapturem i plecak. I ruszył na miejsce spotkania.

: pn mar 10, 2008 9:44 pm
autor: Elvin
Kanut Biały

10. April 1554 A.D - Statek dopływający do Bergen
Wiadomość o możliwości wybuchu wojny w twojej ojczyźnie spowodowała szybki powrót z Anglii, gdzie obecnie przebywałeś. Wróciłeś pierwszym lepszym statkiem do Norwegii. Szczęście Ci sprzyjało, gdyż statek którym dopłynąłeś do krainy fiordów, był ostatnim który dostał zezwolenie na wpłynięcie do miasta Bregen.
Gdy podróż dobiegała końca, zaczepiła Cię jedna z uczestniczek "rejsu". Piękna młoda dziewczyna, która przedstawiła się jako Syndra, zauważyłeś ze mówiła z angielskim akcentem. Podeszła do Ciebie, i bez żadnych ogródek zapytała.
- Witaj tygrysku. - od razu mówiąc to puściła do Ciebie oczko - Widzę że wracasz do ojczyzny. - tutaj zalotnie zbliżyła sie do Ciebie. - Uhmm - usiadła bliżej Ciebie, niż by zezwalałyby na to zasady zachowania sie w towarzystwie - Wiesz co się stanie jeśli Rzym spacyfikuje Norwegię ? Tacy jak ty, ja, i setki innych, cale twoje plemię zginie. - Spojrzała na Ciebie tym razem bardzo poważnie. - Na pewno gdy dopłyniemy sam zorientujesz sie w sytuacji, ale powiem Ci, jest beznadziejna. - przez chwile optymizm jaki jej towarzyszył przez cala podróż zniknął i został zastąpiony powagą. - Jeśli byś chciał to mógłbyś ze mną i moja drużyną wyruszyć na poszukiwanie pewnego przedmiotu... - i nagle ściszyła głos - kto go posiada, ten nie może przegrać wojny, i z pewnością utrzyma władzę - puściła do Ciebie znów oczko i uśmiechnęła się, po czym wstała i wróciła do swojego zakapturzonego przyjaciela, zaś odchodząc powiedziała cicho, tak byś tylko ty mógł to usłyszeć
- Jeśli jesteś zainteresowany ratowaniem tej beznadziejnej sytuacji, nie wiem... dla siebie, rodziny, sławy, pieniędzy, posiadłości, pozycji.. po prostu powiedz.

Orlias Erdrin

11. April 1554 A.D - Miejsce nieokreślone.
Zdecydowanie, zdecydowanie tego nienawidził. Ostatnimi czasy miał o wiele zbyt dużo różnych spraw na głowie, a do tego teraz doszedł gniew N.
Do rzeczy których nie lubił możnaby dołączyć zabijanie i przebywanie w zimnej Norwegii. Niestety był zmuszony do obu. Był w zimnej krainie dopiero jeden dzień a już był zmuszony pozbawić życia dwa patrole.
Podróżował teraz spokojnie traktem, musiał ubrać się w strój typowy dla włóczęgi co bardzo uwłaczało jego dumie. Jednak nie nacieszył się spokojną podróżą zbyt długo, z bocznej dróżki wyjechało w jego stronę kilku konnych. Odzianych w pełne zbroje, w płaszczach, których ozdoby jasno dawały do zrozumienia iż jeźdźcy są rycerzami z wojsk królewskich.
Dwóch rycerzy wysunęło się na początek grupy. Sądząc po ubiorze jeden z nich był kapitanem drużyny, drugi zaś był... inkwizytorem? Gdy tylko się zbliżyli, inkwizytor szepnął coś do kapitana. Dowódca zaczepił Orliasa:
- Ty tam przybłędo, zatrzymaj się! W imię króla i oficjum, zostajesz zatrzymany pod zarzutem dokonania morderstw na patrolach leśnych.
Czarodziej był zaskoczony zarówno bezczelnością kapitana jak i obecnością kogoś z oficjum. Nie miał jednak czasu na zabawy z takimi jak Ci. Syknął coś cicho. Kapitan tracąc cierpliwość wykrzyczał do niego:
- Głośniej! Nie słyszałem co powiedziałeś.
Mag wziął głęboki oddech, i powiedział spokojnie, mimo iż miał już zszarpane nerwy.
- Powiedziałem: "Jak-ja-tego-nienawidzę" - i zanim ktokolwiek zareagował, machnął ręką na grupę żołnierzy po czym odwrócił się kontynuował podróż, zostawiając za sobą 10 idealnych kamiennych figur, przedstawiających oddział zbrojny.

Hugon

11. April 1554 A.D - Miejsce nieokreślone.
Poważny starszy pan stał spokojnie w bogato zdobionej sali, koło niego siedziała młoda kobieta o jasnej, nieskazitelnej cerze. Hugon wpatrywał się w ścianę na której widniała bardzo ważna płaskorzeźba. Dzieło przedstawiało nocne niebo, na którym zawieszony był herb otoczony siedmioma gwiazdami wykonanymi z kamieni szlachetnych.
Nad herbem połyskiwała biała (po lewej stronie) i żółta gwiazda, pod białą, obok herbu jaśniała błękitna, zaś po drugiej jego stronie, pod żółtą czerwona. Pod błękitną umieszczony został granatowy kamień, zaś pod czerwoną brązowy. Kamień szlachetny na dole herbu, który wieńczył
okrąg, był koloru czarnego.
Hugon przyglądał się chwilę z zainteresowaniem arcydziełu po czym chrząknął i przemówił do dziewczyny.
- Niektórych blask już zanika, może warto je hm... wymienić? Nie możemy się oglądać cały czas wstecz..
- Nie Hugonie, zostaną. - odpowiedziała zimno dziewczyna.
Starszy mężczyzna nazywany Hugonem wzruszył ramionami po czym ukłonił się lekko.
- Zaiste, jak sobie życzysz - powiedział ojcowskim tonem, a w myślach tylko dodał
~ Ty głupia dziewucho... jest zdaje się tak jak przypuszczałem ~.
Po tych słowach odwrócił się i wyszedł z komnaty.

Olaf Nevertheer

11. April 1554 A.D - Bergen
Syndra uśmiechnęła się perliście.
- Mój drogi, to nie ma być ucieczka przed czymś, to będą nowe możliwości. A także droga do ogromnej sławy i uniezależnienia się od pracodawców. - wyraz jej twarzy stał się bardzo tajemniczy. - Nie mam co ukrywać, słyszałam o twoich dokonaniach to i owo, i sądzę że przydasz się się w misji której się podjęłam. - chwilę milczała, po czym roześmiała się. - Wybacz mi, ale oczywiście nie mogę zdradzić Ci szczegółów, dopóki nie będę miała pewności twoich chęci do wyruszenia ze mną.
Odczekała chwilę dając Ci jakby moment do namysłu, po czym zrobiła bardzo odważny manewr. Jeden zręczny ruch i siedziała na twoich kolanach, przodem do Ciebie. I zbliżyła swoje idealne usta niebezpiecznie blisko twoich, poczułeś jak krew w twoich żyłach znacznie przyspiesza, zrobiło Ci się gorąco z wrażenia. Ona zaś szepnęła Ci do ucha:
- No nie bądź taki, będzie fajnie, a do tego bardzo się opłaci. - po tych słowach delikatnie pocałowała Cię w policzek, i zamilkła, oczekując twojej reakcji.

Eldon Brushgather

11. April 1554 A.D - Bergen
Spakowałeś się nadzwyczajnie szybko, co z resztą było dla Ciebie normalne, w końcu w pracy takiej jak twoja każda chwila się liczyła.
Gdy dotarłeś na dziedziniec, widać było niewielkie zamieszanie, tu i ówdzie ludzie do siebie szeptali o jakimś morderstwie w lasach.
Nie zdążyłeś jednak się zainteresować sprawą, bo podszedł do Ciebie strażnik który najwyraźniej oczekiwał na Ciebie, przekazał Ci jedynie informację, iż panicz Blake odbył krótką rozmowę z Gunlufem przed wyjściem i zostały mu podane przez starego Bjorgvina pewne szczegóły dotyczące wyprawy, a obecnie jest w drodze do miasta, dodał również, że jeśli się chwilę pospieszysz to powinieneś go dogonić.
Niezwłocznie ruszyłeś ze swoim wilkiem w stronę miasta, nie minęło 10min jak dogoniłeś anglika, nieopodal bram miejskich.

Blake Ethelpray

11. April 1554 A.D - Bergen
Spojżałes na niebo, do zmroku pozostała jeszcze jakaś godzina, może dwie. Dlatego nie spieszyłeś się. I tak miałeś jeszcze czas by zawitać do gospody i posiedzieć, przyzwyczajając się na powrót do smrodu miasta. Jednak gdy tak szedłeś w stronę miasta przyszła Ci do głowy nowa myśl, odnośnie Liv. Może ta wyrocznia którą musicie odnaleźć, okaże się lepsza od dziesiątków pseudo-wróżbitów i będzie w stanie Ci powiedzieć gdzie się ukrywa obiekt twoich uczuć. - Jeśli ta wyrocznia istnieje, i jeśli ją odnajdziecie, to w sumie co szkodzi zapytać?
Nie było Ci jednak dane zbyt długo rozmyślać, gdyż zauważyłeś, że Eldon właśnie Cię dogonił.


Cristofa i Vieriego proszę o kontakt na gg przed napisaniem postów.

: pn mar 10, 2008 10:45 pm
autor: Vimes6
Olaf Nevertheer

-Ależ z ciebie bezpośrednia kobieta.-Olaf powiedziawszy to uśmiechnął się zawadiacko i pomacał jej tyłek oraz biust.
-Przyznam szczerze,że interesuje mnie jedynie ucieczka z tego nudnego miasta.Po cóż mi złoto i sława,które kiedyś przeminą? Pragnę jedynie przygody,która niczym narkotyk zaspokoi na jakąś chwilę mój głód podróży.
-Olaf mówiąc to patrzył na zaskoczone oblicze Syndry.
-No cóż taki jestem.-Nevertheer powiedział to uśmiechnąc się ponad ramieniem Syndry do Kurta,ale jego oblicze pozostalo zimne i obojetne.
Ciągły głód przygód i czynów od zawsze go dosięgał i trwał będzie aż do jego śmierci.
-Możecie na mnie liczyć. Kiedy i gdzie się wybieramy?-Powiedział Olaf,czekając na odpowiedź nowych kompanów podróży.

: wt mar 11, 2008 12:56 pm
autor: Asmy
Kanut Biały

Anglia była niewątpliwie świetnym miejscem, dla kogoś takiego jak on, zwierzoludzie nie byli dyskryminowani, magia, która była nieodłączną częścią ciała Kanuta tutaj była poważana i nikt nie chciał nazywać go pomiotem mroku czy plugawym sługą diabła. Doświadczenie zdobyte wśród landsknechtów, wielka siła i brawurowa walka sprawiły, iż Biały zarobił wiele na wyspach. Równie wiele co zarobił, to stracił na pijatyki, hazard i kobiety. Pozostało mu naprawdę niewiele, straciłby pewnie i to, ale usłyszał o kłopotach w Norwegii.

Kilka rzeczy skłaniało już go do powrotu do ojczyzny, brakowało jednak głównej motywacji - pieniądza. Kanut potrafił co prawda przeżyć w całkowitej dziczy pozbawiony pieniędzy i broni, jednakże takie życie nie kusiło zwierzoczłeka, pokochał on drogie jaskrawe ubiory, fantazyjne kapelusze i wszelkie inne zbytki, ich zaś upolować się nie dało. Działając intuicyjnie, jak zwykle w swym życiu, Biały wsiadł na pierwszy statek do Norwegii jaki tylko zobaczył.

Intuicja i tym razem go nie zawiodła, ten okręt był ostatnim, jakiemu pozwolono na wpłynięcie do Bergen. Tuż nim dopłynęli najemnik został zaczepiony przez piękną młodą kobietę, która bezceremonialnie przysiadła się do niego. Słysząc "tygrysku" Biały obnażył swe kły ni to w uśmiechu, ni to w groźbie, kobieta nie przejęła się jednak tym za bardzo i zaproponowała coś, co mogło być wyłącznie kontraktem. Tym razem na twarzy zwierzoczłeka wyraźnie pojawił się uśmiech, nie spodziewał się, że ktoś tak szybko złoży mu ofertę. Najemnik był zaskoczony tym wszystkim co wiedziała o nim kobieta, wydawało się nieprawdopodobne iżby wszystko wywnioskowała.

Kiedy kobieta odwróciła się i ruszyła za swym towarzyszem Kanut wstał natychmiast dopiero teraz pokazując, iż jest osobą naprawdę imponującej postury, mierzył prawie dwa metry, ważył zaś około dwustu pięćdziesięciu funtów, prawie całą jego twarz porastała gęsta biała szczecina przypominająca trochę kocie futro, tyle że znacznie grubsze. Faktycznie zgodnie ze słowami kobiety u Norwega widać było wiele cech łączących go z tygrysem żyjącym na północy.

- Idę z tobą. - Kanut nie zdradził swej motywacji, sam nie był jej do końca pewnym, nigdy z resztą nie był osobą dużo gadającą tak więc zadowolił się kilkoma słowami. W milczeniu Biały przymocował do pleców swój łuk, zaś z płaskiego otworu w pokładzie, w którym mieściły się jego rzeczy wyjął torbę z przedmiotami codziennego użytku oraz swój największy skarb, potężnych rozmiarów dwuręczny topór cały szary i matowym zdawałoby się też iż broń cichutko jęczała gdy ja podnosił, dźwięk ten był podobny do lamentu żywej osoby, ale by go usłyszeć potrzeba by ciszy, o którą w porcie było bardzo trudno.

: czw mar 13, 2008 9:09 pm
autor: Vieri
Eldon Brushgather

Eldon dowiedziawszy się od strażnika, że Blake już wyruszył wściekł się. Zaklął kilka razy pod nosem i pośpiesznie ruszył w stronę miasta. Przecież wyraźnie powiedział mu, że czeka na niego na zewnątrz a ten pajac go zignorował. Eldon czuł, iż współpraca z Blake'iem nie będzie układać się dobrze.

Po około 10 minutach drogi Eldon zauważył postać spoglądającą w niebo. Ruszył szybciej i zawołał -Blake !- mężczyzna najwidoczniej go nie usłyszał, ponieważ nawet się nie odwrócił. Złodziej-zabójca podbiegł bliżej i zawołał jeszcze głośniej niż poprzednio. Tym razem postać się odwróciła. To był Blake...


Blake usłyszał swoje imię szybko się odwrócił. Zobaczył biegnącego nie wysokiego mężczyznę. Na głowę miał zarzucony czarny kaptur, który zasłaniał mu twarz. Był ubrany w czarny płaszcz i luźne bryczesy. Do kolan miał podciągnięte skórzane buty. Przy udach miał podpięte dwa sztylety. Jeden z nich wydał się być pokryty warstwą zielonkawego kwasu. Rozpoznał w nim Eldona. Zauważył za nim biegnącego śnieżnego wilka, którego wcześniej na dworze Bjorgvina nie widział.


-Dlaczego nie poczekałeś na mnie przed dworem. Przecież wyraźnie ci powiedziałem, że masz na mnie czekać!- krzyknął Eldon podchodząc bliżej.

Na co Blake odpowiedział - A tak...; Blake odwrócił się w jego stronę. -...zapomniałem.... – uśmiechnął się ironicznie.

-Ehhh.. - westchnął Eldon. Po czym zaczął - Słyszałem, że rozmawiałem z jarlem. O czym dokładnie rozmawialiście. Aaa zapomniał bym pokaż mi mapę.

- Nic, ci nie pokaże na razie. Najpierw chce się dowiedzieć kim jesteś. - Ruszył powoli do przodu. - Chodźmy już powoli na miejsce.

- To JA Eldon Brushgather. Osobisty doradca i prawa ręka jarla a także jego obrańca. - odsłonił swoją przystojną młodą twarz.

Blake zatrzymał się.
- Wierzysz, że ten zamek na prawdę istnieje?

-Jeżeli jarl mówi, że to istnieje to myślę, że ten zamek istnieje- powiedział spokojnie Eldon idąc za Blake'iem

- Chodź, już widać rynek. - Ruszył dalej brudną uliczką.

: ndz mar 16, 2008 8:08 pm
autor: Elvin
Hugon

11. April 1554 A.D
Dzień już się kończył, coraz mniej ludzi spacerowało po rynku i alejach miasta. Hugon wbił zamyślony wzrok w okno. Wnętrze pokoju działało na niego niezwykle uspokajająco, wszystko zapewne przez ciepłe kolory ścian i mebli, wszystkie w odcieniach jasnego brązu, do tego miło trzaskający kominek i unoszący się wszędzie zapach pomarańczy. Gdyby nie to, że w jego głowie roiło się od poważnych myśli, to mógłby się oddać atmosferze panującej w pomieszczeniu. Z rozmyślań wyrwała go urodziwa kobieta w czerwonej sukni. Spojrzał na nią, tak znał to oblicze, piękne brązowe oczy w których tańczyły wesoło iskierki, ognisto rude włosy spływające na idealne ramiona. Kobieta podała mu filiżankę herbaty.
- Hugonie wyglądasz na bardzo zmartwionego - spojrzała na czarodzieja dobrotliwie i zasiadła obok, po czym napiła się herbaty.
- Zaiste moja droga, jest kilka spraw które mnie martwią, i to bardzo. Orlias gdzieś wyjechał, nie mogę go namierzyć. Ale to nie wszystko, dostałem wiadomość ze Salin zaginął po bitwie morskiej, trzon naszej floty został rozbity. Trzeba coś zrobić, tylko nie bardzo mam pomysł co.
- To fakt, bez Salina prowadzenie walk na morzu jest co najmniej nierozsądne, nie posiadamy drugiej osoby o JEGO kalifikacjach. A jeśli pozwolimy by walki przeniosły się na ląd to... - rudowłosa kobieta urwała.
- Dokładnie, - szepnął Hugon - walki przeniosą się na NASZ ląd.
- Rozumiem. - kobieta wstała i skierowała się do wyjścia.
- Uhm - chrząknął czarodziej, a gdy kobieta odwróciła się z pytaniem na twarzy, wskazał podbródkiem na jej filiżankę i uśmiechnął się ciepło - Nie dopiłaś herbaty.
Marieth wróciła i usiadła na swoim miejscu. Później rozmawiali jeszcze około kwadransa.

Kanut Biały i Olaf Nevertheer
Kanut Biały

10/11 April 1554 A.D
Syndra wyglądała na niezwykle zadowoloną z twoje reakcji, gdy zgodziłeś się wyruszyć z nią, dało się dostrzec że naprawdę potrzebuje ludzi. Następnie zapoznała Cię ze swoim tajemniczym, czarnoskórym towarzyszem, który chyba nie należał do rozmownych, gdyż na przywitanie uścisnął Ci dłoń i skinął głową. Nie zmienia to faktu że robił on wrażenie, dość upiorne wrażenie. Było w tym człowieku coś co z jednej strony odpychało, zaś z drugiej budziło ciekawość.
Gdy tylko statek dopłynął do portu w mieście Bergen poczułeś jakby falę spokoju... tak, w końcu po tylu latach tułaczki i zajmowania się najdziwniejszymi rzeczami, wróciłeś do swojej mroźnej ojczyzny. Miasta nie zmieniły się zbytnio, no może nie licząc przybycia kilku kamiennych budowli oznakowanych dużymi krzyżami. Zdawało Ci się także że jest tu jakby więcej cudzoziemców, co nie zdziwiło Cię aż tak, w końcu wojny powodują migracje.
Gdy tylko znaleźliście się w obrębie miejskich murów, Syndra poprosiła Cię abyś poszedł z nią i Kurtem. Planowała udać się do karczmy, gdzie mieliście przeczekać pewien czas, i następnie ruszyć. Już idąc do wyznaczonego miejsca postanowiłeś, za radą dziewczyny, kupić wszystkie niezbędne do podróży akcesoria, co nie sprawiło aż takiego kłopotu, gdyż praktycznie wszystko co potrzebne już posiadałeś. Jak tylko dotarliście do karczmy Syndra wynajęła wspólny pokój (niby dla bezpieczeństwa) i poprosiła Cię abyś w miarę możliwości nie ruszał się z niej, najwyraźniej wolała żebyś się nie rzucał zbytnio w oczy.
Gdy już ulokowaliście się w pokoju, od razu zrozumiałeś dlaczego wynajęła wspólny pokój, zauważyłeś przecież ja na Ciebie patrzyła gdy się przebierałeś. Mimo wszystko pierwsza noc w Norwegii upłynęła dość spokojnie spokojnie, chociaż drażniło Cię że Syndra czytała do późna, przy zapalonym świetle jakąś pokrytą runami księgę. Na następny dzień, zgodnie z prośbą dziewczyny nie ruszałeś się z karczmy, jedynie schodziłeś na dół na posiłek, który i tak nie był tu zbyt specjalny.

Olaf Nevertheer

11. April 1554 A.D
Gdy dotknąłeś jej ciała w sposób co najmniej odważny, kobieta nawet nie zadrżała. Nie bardzo wiedziałeś czego możesz po niej oczekiwać. Była niezwykle urokliwa, i szybko wpadała w oko. Jednak jej pewność siebie i odwaga były co najmniej zastanawiające. Przez chwilę zastanawiałeś się co się działo z głupcami którzy pozwolili sobie na więcej niż powinni. Przecież nie zawsze był gdzieś książę na białym koniu, który by ją uratował. Szybko doszedłeś do wniosku że Syndra na pewno coś przemilczała.
Jednak teraz wolałeś się skupić na rozmowie.
- Bardzo mnie raduje to, że jesteś tak żądny przygód, to dobrze wróży. A uwierz mi, ze mną Ci przygód nie zabraknie.. - uśmiechnęła się trochę niepoważnie, a trochę uwodzicielsko - Wydaje mi się że niedługo będziemy musieli wyruszyć, no nie wiem, za jakąś godzinę? Mam więc tylko cichą nadzieję że jesteś dobrze przygotowany. Poczekasz tu chwilę? Zaraz wrócę. - pogłaskała Cię po policzku i zwinnym ruchem zeszła z twoich kolan, po czym udała się na górę. Podczas jej nieobecności, nawet nie zauważyłeś kiedy i dokąd, odszedł również Kurt.

Kanut Biały

11. April 1554 A.D
Dzień już się kończył. W sumie taka sytuacja Cię trochę irytowała. Jednak nie chciałeś stracić pracy, jeszcze przed jej rozpoczęciem. Siedziałeś przy oknie rozmyślając, i nie mogąc już się doczekać gdy wyruszycie.
Do pokoju nagle wielkim impetem wparowała Syndra. Gdy już poprawiła włosy, stanęła na przeciw Ciebie i utkwiła w tobie zadziorne spojrzenie po czym wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się pięknie.
-I co tam kotku? Zbieramy się, czas najwyższy, niedługo przy północnej bramie odbędzie się zmiana wart, za którą zapłaciłam bardzo ciężkie pieniądze.. to znaczy za czas jej trwania. - powiedziawszy to mrugnęła do Ciebie. Gdy ty zbierałeś swoje rzeczy ona również pozbierała ekwipunek swój i Kurta. Widziałeś wśród jej przedmiotów różnego rodzaju zwoje, prawdopodobnie mapy, a także długie rzeźbione "kijki", widziałeś kiedyś coś takiego, posługiwali się nimi szaleńcy z którymi często miałeś do czynienia, zaś o na same przedmioty mówili "różdżki". Zadziwiło Cię również to że torba do której dziewczyna pakowała swoje akcesoria, powinna już dawno pęc pod naporem ilości przedmiotów jaka się w niej znajdowała, a tymczasem wyglądała zupełnie normalnie.
Zignorowałeś to jednak, nie takie cuda widziałeś podczas swoich podróży. Gdy już uznaliście że macie wszystko, zeszliście na dół, tam zaś Syndra podeszła do jednego z klientów karczmy i przedstawiła Cię grzecznie.

Olaf Nevertheer

11. April 1554 A.D
Nieobecność dziewczyny nie trwała zbyt długo, po chwili wróciła, a za nią szedł powoli niezwykle wysoki i potężnie zbudowany wojownik odziany w skóry, uzbrojony w ogromny topór. Przez chwile wydało Ci się bardzo naiwne, że wątpiłeś przez chwilę w "siłę przebicia", jaką dysponowała ta dziewczyna. Gdy podeszli bliżej zauważyłeś że ten wojownik był bardzo charakterystyczną osobą.
- Wybacz że to tyle trwało, już jesteśmy gotowi, ah i poznaj, to jest Kanut - wskazała na potężnego wojownika. - Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.. - to powiedziawszy wyszczerzyła się do obu.


Gunluf Bjorgvin

11. April 1554 A.D
Starzec siedział zgarbiony nad starymi księgami w swojej bibliotece. Niby czytał, ale tak naprawdę myślami był z grupą którą wysłał. Teraz zastanawiał się czy to był na pewno dobry pomysł. Przez chwilę także naszło go zwątpienie co do istnienia tej świątyni Odyna.
Z rozmyślań wyrwały go ciężkie kroki. Powoli odwrócił się i zaskoczony zauważył za sobą młodego chłopaka o długich, jasnych włosach, który wpatrywał się w starego jarla z mieszaniną pogardy i współczucia. Było to o tyle piorunujące, że chłopak posiadał wyjątkowe oczy, wściekle pomarańczowe źrenice nakrapiane czarnymi cętkami wyrażały to, jak bardzo ich właściciel był groźny, w dodatku wzrok jakim potraktował starego Bjorgvina był zimny niczym wody morza na północy Kraju. Zaś wrażenia dodawała czarna zbroja płytowa w którą był on przyodziany, i czarny krótki miecz u jego boku.
- Witam czcigodny jarlu. - rzekł cicho chłopak, i uśmiechnął się złowieszczo.
- Kim.. kim ty jesteś.. - zajęczał nieporadnie starzec, jakby sparaliżowany aurą jaka biła od młodzieńca.
Gunluf nie doczekał się odpowiedzi, chłopak wykonał zamach i grzmotnął opancerzoną dłonią starca w kark, później zaś była tylko ciemność.

Kurt

11. April 1554 A.D
Szedł powoli w stronę rynku. Pozostawił Syndrę samą, ale cóż, ona potrafi zadbać o siebie. Musiał przyznać ze miała nieziemski talent do zjednywania sobie ludzi. Jednak coś go bardzo niepokoiło, cały dzień miał jakieś złe przeczucie, cóż będzie trzeba uważać i zachować ostrożność.
Doszedł w końcu do rynku, nie było już tu straganów kupieckich, ludzie już pozałatwiali swoje sprawy, w związku z czym na rynku nie było ich zbyt wielu. Kurt ruszył w stronę posągu Odyna, który stał na środku placu. Gdy szedł wpadł na niego człowiek w czarnym płaszczu, z kapturem założonym na głowę. ~ Kieszonkowiec? ~ - pomyślał cudzoziemiec, w stanął, odwrócił się i zlustrował odchodzącego nieznajomego ~ Nie.. to jest TO ~ - sięgnął za pazuchę i wyciągnął zwitek papieru, którego tam wcześniej nie było. Doszedł do pomnika i przysiadł pod nim, następnie rozwinął kawałek papieru i zaczął czytać.
Gdy tylko skończył, podniósł głowę i spojrzał się na dwóch ludzi którzy właśnie przybyli do rynku.
~ To chyba oni, hmm ciekawi ludzie...~

Blake i Eldon

11. April 1554 A.D
Weszliście na opustoszały rynek, albo można by powiedzieć ze prawie opustoszały. Nie było tu nikogo oprócz czterech zbrojnych którzy zdaje się bardziej byli pochłonięci rozmową niż pilnowaniem porządku. Był tu także jakiś dziwny czarnoskóry człowiek. Eldon pierwszy raz w życiu widział kogoś takiego. Zaś Blake był już przyzwyczajony do oglądania takich jak on, jednak zawsze czarnoskórzy ludzie kojarzyli mu się z pracownikami farm, tartaków i kamieniołomów, przywiezionymi z dalekich krain.
Nigdzie za to nie było widać druida z którym mieliście się spotkać. Przez chwilę staliście bez sensu, a w między czasie zaczął lekko kropić deszcz, mieliście tylko nadzieję że nie skończy się to burzą, bo podróż w takich warunkach była co najmniej niekomfortowa.
Staliście teraz na rynku w deszczu oczekując sami nie wiecie czego, do tego niedługo zmokniecie, nie był to optymistyczny początek wyprawy, na dodatek trochę irytował was czarnoskóry mężczyzna który utkwił w was swój wzrok.

: ndz mar 16, 2008 9:42 pm
autor: Asmy
Kanut Biały

Jeszcze na statku Kanut poznał Kurta, osobę wyglądającą równie egzotycznie jak on sam. Obaj w milczeniu uścisnęli sobie dłonie, Biały zmierzył wzrokiem czarnoskórego, słyszał kiedyś, że tacy jak on przyzwyczajeni są do bardzo ciepłych temperatur, zastanawiającym było więc jak ochroniarz znosi skandynawskie mrozy.

Bergen przywitało go znajomymi widokami oraz zapachami, tutaj Kanut poczuł, że jest już praktycznie w domu. Jego humor zdecydowanie się pogorszył kiedy zobaczył niemałą wcale liczbę kościołów, których jeszcze parę lat temu tutaj nie było. Z jego gardła dobył się głuchy pomruk świadczący o wielkim niezadowoleniu, tak Syndra miała racje chrześcijaństwo pleniło się zdecydowanie zbyt szybko i zbyt silnie.

Po drodze do karczmy, do której prowadziła nowa pracodawczyni Kanuta, zwierzoczłek zatrzymał się w kilku sklepach, aby zakupić najprzydatniejsze rzeczy jakimi oraz nowe ubrania, jego własne - wyjątkowo jaskrawe i kontrastowe - zniszczyły się podczas morskiej podróży, gdyż padało prawie bez przerwy, zaś Kanut nie lubił siedzieć w swej dusznej kajucie. Ubiór, który teraz nabył był dużo skromniejszy i tyleż samo bardziej praktyczny - skórzana zbroja z cienkim napierśnikiem, do ochrony torsu Kanut posiadał kolczą koszulkę.

Trochę opóźnienie przez zakupy doszli do karczmy, tutaj Syndra wynajęła dla nich wspólny pokój tłumacząc się względami bezpieczeństwa. Dało się jednak zauważyć, iż nie tylko o nie chodziło. potężne ciało zwierzoczłeka zdawało się interesować kobietę, jemu zaś wcale nie przeszkadzało, iż ktoś taki ogląda go sobie, wręcz przeciwnie taka uwaga pochlebiała Białemu, który zazwyczaj przez wzgląd na swój niecodzienny wygląd uznawany był za mało atrakcyjnego.

Noc odbyła się jednakże bez żadnych ekscesów, Kanut jako pierwszy nie wykonywał żadnego ruchu, w jego klanie przyjęte bowiem było, iż to kobieta wybiera sobie kiedy i z kim pójdzie do łóżka, co prawda Biały nieraz brał sobie kobiety, które wcale o to nie prosiły zawsze jednak były one kimś, kogo spotykał podczas grabieży, w stosunku do pracodawczyni starał się być inny. Tamta co prawda mimochodem wystawiała na próbę jego samokontrolę gdyż podczas czytania nieraz przeciągała się ukazując o wiele więcej niż było to przyzwoite.

Następny dzień minął właściwie spokojnie, w karczmie niewiele się działo i dopiero późnym popołudniem ktoś okazał się na tyle pijany by zaczepić najemnika, ten odwzajemnił się napastnikowi wyrzucając go przez otwarte właśnie okno.

Dopiero pod wieczór stało się coś naprawdę interesującego. Kanut siedział właśnie pod oknem ostrząc po raz setny dzisiaj topór, który i tak nigdy się nie tępił, niszcząc przy tym osełkę, kiedy do pokoju wpadła Syndra. Kolejny raz słysząc "kotku" Biały mimowolnie się zjeżył, ogólnie nie przepadał za tym przezwiskiem, jednakże w ustach Syndry brzmiało ono dla niego całkiem znośnie. Różdżki i magiczna torba oraz słowa o ciężkich pieniądzach jedynie upewniły najemnika, iż zaczyna dziać się coś poważnego, a więc z pewnością dającego możliwość zrobienia niezłych pieniędzy. Biały narzucił na siebie kolczą koszulkę i szybko ruszył za wychodzącą już z pokoju dziewczyną.

Na dole przedstawiła mu ona kolejnego ich towarzysza - Olafa, włosy młodzieńca były prawie tak jasne jak u Białego, zaś błękitne oczy wydawały patrzeć się z wielką uwagą na wszystko co go otaczało. Kanut bez namysłu wyciągnął swą wielką dłoń w stronę nieznajomego i uścisnął mu rękę.

- Kanut zwany Białym, syn Śniącego Tygrysa i Ragnhildy zwanej Wędrującą. - Najemnik jak zwykle pozostał lakoniczny, jednakże mimo skąpej, zdawałoby się nieuprzejmej, ilości słów, obdarzył on Olafa szczerym uśmiechem ukazującym o wiele za duże zęby przypominające swym wyglądem raczej kły niż ludzkie uzębienie.

: pn mar 17, 2008 12:56 am
autor: Vimes6
Olaf Nevertheer

Tuż po tym jak Syndra poszła na górę,Olaf zauważył brak przy stole Kurta.
~Cóż za dziwny człowiek z tego osobnika,ale to dobrze.Oznacza to,że cała ta wyprawa będzie bardzo ciekawym doświadczeniem~
Nevertheer uśmiechnął się szeroko pod nosem i myśląc o czekającej go podróży,poczuł dreszcz przechodzący po całym ciele.
~Zaiste,ta wyprawa będzie ciekawa~

Wkrótce Syndra wróciła z powrotem wraz z nowym towarzyszem:
pół człowiekiem i pół tygrysem o białej sierści.Olafa nie zdziwił wygląd nowego znajomego.Widział wielu podobnych jemu w swojej ojczyźnie i zawsze potrafił się z nimi dogadać.
-Witaj,jestem Olaf Nevertheer.W moich żyłach płynie głównie powietrze-
powiedział Olaf ze szczerym uśmiechem i śmiało uścisnął dłoń nowemu towarzyszowi.Po czym zwrócił się do Synrdrii.
-Czy już wiadomo,kiedy wyruszamy?

: śr mar 19, 2008 5:58 pm
autor: Cristof
Blake Ethelpray

Blake stanął na kamienistym placu rynku. Rozpadało się. ~Zupełnie jak w Anglii~ przeszło mu przez myśl. Coraz częściej spadające krople deszczu zaznaczały małe kółeczka na taflach porozsiewanych gdzieniegdzie kałuż. Rozejrzał się. Było prawie pusto. Od razu zwrócił jego uwagę czarnoskóry jegomość. Ewidentnie wpatrywał się w niego i jego niskiego towarzysza. Na pewno ich kojarzył. Blake rzadko kiedy mylił się w tych sprawach. Instynkt to podstawowa cecha dobrego łotrzyka. Ethelpray ruszył w stronę murzyna, zręcznie omijając kałuże.

- Czyżbyś czekał tutaj na nas? – powiedział bezpośrednio.

: pt mar 21, 2008 3:56 pm
autor: Elvin
Tajemna komnata

11. April 1554 A.D
W okrągłym pomieszczeniu panował prawie zupełny mrok. Jedynym źródłem światła była misa ustawiona na podwyższeniu, na środku pokoju. Z misy wydobywało się słabe, lecz ruchliwe światło, które rzucało piękne cienie na ściany, sprawiając wrażenie tajemniczej mistyczności tego miejsca.
Tym razem w pomieszczeniu ktoś był, nad misą pochylała się dwójka ludzi odzianych w czarne płaszcze z kapturami.
Był tam mężczyzna średniego wzrostu, około trzydziestki i kobieta o czarnych, prostych włosach. Mężczyzna podrapał się po brodzie i wbił zaciekawione spojrzenie w czarę po czym wymówił kilka starożytnych sylab, którymi posługiwali się jeszcze kapłani w Egipcie i Grecji. Kobieta zaś skończyła rzucać ostatnie zaklęcia, mające za zadanie chronić ich przed szpiegami. Gdy tylko skończyła powiedziała bardzo cicho:
- Wiesz co się stanie jeśli nas tu ktoś nakryje? - i spojrzała poważnie na czarodzieja. A ten gdy tylko wymówił ostatnie słowa inkantacji rzucił jej rozbawione spojrzenie.
- Oj śmiem podejrzewać że ten ktoś "umarłby ze zdziwienia". - czarodziej uśmiechnął się niepoważnie i ruchem ręki zachęcił kobietę aby razem z nim spojrzała w misę. Sam chwilę się przyglądał po czym tonem profesjonalisty rzekł.
- Doprawdy ciekawe.
- Wydawało się mało prawdopodobne żeby..
- A jednak.
- Zadziwiające, ale dlaczego tak daleko?
- Kwestia przypadku.
- Przypadku? Ty ?
- Nie śmiałbym, ale to nam na rękę.
- Czyli ty. Patrz to Sy..
- Cicho ktoś idzie.

~pstryk!~

Komnata była pusta.

Kanut, Syndra i Olaf

11. April 1554 A.D - Bergen
Po słowach Olafa, Syndra zrobiła duże oczy.
- No przecież już mówiłam! Wyruszamy już teraz, zaraz. - dziewczyna uśmiechnęła sie pięknie. - Ahhh pewnie to kwestia tego - wskazała na piwo które Olaf niedawno zamówił, po czym porwała szbko kufel i dopiła jego zawartość do końca.
- No to teraz Cię tu nic nie trzyma. Możemy już iść? - To powiedziawszy wstała szybko i wyszła, nie pozostawiając wam zbyt wielkiego wyboru. Kanut powoli skierował się do wyjścia, zaś Olaf czym prędzej pobiegł na górę zebrać swoje rzeczy. Po chwili był gotów i również wyszedł z karczmy, przed którą czekali na niego nowi towarzysze.
Zapadł już zmrok, a wy szliście powoli ulicami Bergen. Pogoda nie była najwspanialsza, ciemne chmury uwolniły swoją zawartość. Widać pisane wam dziś było podróżować w deszczu.
Obaj zauważyliście że Syndra nagle zmarkotniała, jakby się czymś bardzo przejęła. Ona zaś widząc wasze pytające spojrzenia w końcu rzekła:
- Dzieje się coś niedobrego, hmm albo po prostu mam tylko takie dziwne przeczucie. - zachowanie to zdecydowanie nie pasowało do tej roześmianej i wesołej dziewczyny jaką już poznaliście. I zanim któryś z was cokolwiek zdążył powiedzieć, ona stwierdziła nagle:
- Kurt już się spotkał z reszta grupy, ale ma niewesołe wiadomości, chodźcie, musimy przyspieszyć. Później wszystko wyjaśnimy.
Szliście więc dość szybko w milczeniu. Jedna uliczka, druga, trzecia, aż w końcu wyszliście na niewielki placyk przylegający do północnej bramy stolicy zachodniego regionu.

Blake i Eldon

11.April 1554. A.D - Bergen
Eldon mimo woli podążył za towarzyszem. Podeszliście do czarnoskórego przybysza. Ten naprawdę był jakimś indywiduum. Odpowiedź na przywitanie Blake'a zawarł w skinięciu głową i uściśnięciem ręki anglika. Najwyraźniej nie był osobą zbyt rozmowną. Staliście chwilę w ciszy, i już prawie straciliście nadzieję na jakikolwiek kontakt i rozmowę z cudzoziemcem. Gdy nagle obaj usłyszeliście głos. Mimo że nikt nie poruszał ustami, to słyszeliście wszystko dokładnie. Niski głos z wyraźnym niemieckim akcentem. Głos dochodził jakby z wnętrza waszych głów.
- Nazywam się Kurt, i wybaczcie mi, ale nie ma czasu na uprzejmości, bo chyba nie wszystko pójdzie tak jak oczekiwaliśmy. - gdy głos skończył, czarnoskóry mężczyzna wstał i odwrócił się do dwóch strażników którzy pilnowali rynku. Jego oczy zajaśniały na moment, a gdy blask zgasł, strażnicy padli na ziemię. Murzyn, jakby nigdy nic, ruszył w stronę drogi prowadzącej na północ. Zaś wy, nie mając raczej innego wyjścia ruszyliście za nim. Szliście około dziesięciu minut, bocznymi uliczkami Bergen. Gdy tak szliście, na każdym skrzyżowaniu z głównymi ulicami zauważyliście że strażników jest jakby więcej, i rozglądają się bardzo, jakby czegoś szukali, czegoś lub kogoś.
W końcu dotarliście na niewielki plac, gdzie stała grupa ludzi. Pierwszy rzucił wam się w oczy wysoki i potężnie zbudowany wojownik z ogromnym toporem, odziany w białe skóry. Obok niego stała niewysoka, młoda dziewczyna w białym płaszczu z kapturem, spod którego spływały kasztanowe loki. Trzecią osobą był zbrojny o białych włosach.
Cała trójka wyglądała jakby na was czekała.

Eskil

11. April 1554 A.D - lochy pod pałacem Bergen
- Spokojnie, tym razem to nie będzie konieczne. - stwierdził uspokajająco Eskill.
- Ale napewno?... nie bądź zbyt brutalny, TO WCALE NIE JEST POTRZEBNE!! - wykrzyczała jakaś dziewczyna.
- No już spokojnie, spokojnie, nic mu nie zrobię, ten szpieg króla sam wyraził chęć współpracy. Nie będę używał przemocy. Chociaż to dziwne że nalegał aby spotkać się i porozmawiać jeszcze tego wieczoru. - powiedział spokojnie generał.
- Ale... - jęknęła kobieta.
- Poczekaj tu.
Eskill wszedł do lochu. Nie było to oczywiście zbyt miłe miejsce, trafiali tu wszyscy przestępcy z Bergen. Gdy generał pierwszej armii zachodu przechodził między celami, więźniowie zaczęli rzucać w niego obelgami. On jednak dalej szedł przed siebie. W końcu dotarł do drzwi okutych żelazem. Otworzył je kluczem zszedł schodami w dół do celi dla "specjalnych gości".
Przebył kolejny korytarz i dotarł do celi w której siedział szpieg. Wtedy zaniemówił. Szpieg powiesił się na jednym z haków wystających z sufitu.
- Skąd on wziął do cholery linę? - szepnął sam do siebie, tutaj mógł, obecnie szpieg był jedynym gościem tej części lochu.
- Przynieśli mu. - szepnął ktoś, po głosie można by powiedzieć że starzec.
Eskill podszedł do ostatniej celi w rzędzie. A to co zobaczył przeraziło go i wprawiło w osłupienie. Zobaczył... jarla Gunlufa, posiniaczonego, leżącego bez sił na podłodze.
- G..Gunluf? - zająknął się generał.
- Eskillu - szepnął powoli starzec. - Ktoś chce przeszkodzić grupie którą wysłaliśmy.. proszę.. mi już nie pozostało wiele czasu.. pomóż im..
- Ale jarlu.. - zaprotestował Eskill, doskonale rozumiejąc, że jarl chce by to tutaj pozostawić.
- Ale jarlu, Ale jarlu. - jakiś głos z ciemności przedrzeźniał generała, lecz gdy ten się obejżał, poczuł tylko ból w klatce piersiowej, i usłyszał syk właściwy dla uderzającej błyskawicy. Zrobiło mu się słabo i poczuł jakby zapadał się w czarnej otchłani.
Gdy Eskill padł na ziemię rozpaliły się dwie pochodnie. Stary jarl zobaczył że jego generał leży z dymiącą się jeszcze raną na klatce piersiowej. Gniew wzburzył się w starym ciele. Przypuszczał kto za tym stoi, jednak i tak spojżał na oprawcę Eskilla. Zobaczył tego samego młodzieńca w czarnej zbroi co poprzednio.
- Ty psi bękarcie, dlaczego zabijasz niczego Ci nie winnych ludzi?
- Milcz starcze, albo w sumie nie, lepiej pomódl się do Odyna bo zaraz się spotkacie. - to powiedziawszy jasnowłosy młodzieniec pchnął kraty celi, które ustąpiły i dały mu dostęp do starego Bjorgvina. Następnie zbliżył się do starca. Wystarczył jeden sprawny ruch czarnym mieczem, aby wysłać starca do krainy bogów, by tam mógł oczekiwać na Ragnarok.
Po dokonaniu zabójstwa, wzniósł ręce do góry i wyszeptał cicho modlitwę. Nie musiał długo czekać, przepełniła go zła moc. Chwilę później ciało Bjorgvina pełne sił wstało, lecz w oczach nie było już życia.
- Tak. Tak będzie bezpieczniej, martwi nie są nieprzewidywalni. - powiedział do siebie mistyk. Po czym ruszył do wyjścia, zaś pozbawiony woli ghul podążył za nim.
W lochu na chwilę zapadła martwa cisza. Dopiero po chwili pojawiła się młoda dziewczyna, która wcześniej była niewidzialna. Podeszła do ciala generała i uklęknęła przy nim. Następnie odmówiła wiele modlitw do starych bogów. Nawet gdy w skupieniu kierowała magię Odyna, z jej oczu płynęły łzy.
- Agnes, druidko trzeciego kręgu, dlaczego płaczesz? - szepnął Eskill - Trzeba czegoś więcej niż to, aby pozbyć się mnie z tego świata. - generał uśmiechnął się słabo, otwierając jedno oko.
- Oh Esk, jak dobrze, jak dobrze. - Agnes przycisnęła do piersi młodego generała.
- No już, wystarczy. - jęknął Eskill - Teraz stąd uciekajmy, musimy pomóc Eldonowi i Blake'owi wydostać się z miasta. W drodze powiesz mi o co właściwie tutaj chodzi.


Wszyscy

11. April 1554 A.D
Teraz byliście zdaje się w komplecie. Zaiste tworzyliście niezwykłą drużynę. Staliście przez chwilę w ciszy, przyglądając się innym uczestnikom misji. Niezręczną ciszę przerwała dopiero młoda dziewczyna.
- No dobrze, może nie jest to zbyt cudowny moment aby się zapoznać. - tu spojżała w górę, lekceważąc krople deszczu spływające na jej twarz. Następnie omiotła was wszystkich spojżeniem pięknych zielonych oczu i kontynuowała. - Ja nazywam się Syndra, po prostu Syndra, prosiłabym abyście nie dopytywali się o moje nazwisko, tak samo jak nazwisko Kurta. - tutaj wskazała ręką czarnoskórego mężczyznę. - Jestem jedną z organizatorek tej misji. Kurt jest moim towarzyszem, i w razie czego. - tu na chwilę urwała - On jest moim zastępcą. Jak pewnie część z was wie, mamy udać się na wyspy Svalbard. Tam naszym zadaniem jest odnalezienie starej świątyni Odyna, i jeśli ktoś tam jeszcze żyje, mamy uzyskać informacje na temat położenia pewnego przedmiotu, który stworzył prawie dwieście lat temu czarnoksiężnik Deamon Frostfall. - tutaj Syndra zrobiła dłuższą pauzę, aby upewnić się czy wszyscy jej słuchają, następnie kontynuowała. - Nie będę ukrywać, pracuję dla jednego z arcymagów z Anglii, który działa w porozumieniu z czcigodnym jarlem Bjorgvinem. Razem opracowali ten plan, i razem dobrali ludzi do tej misji. - dziewczyna chciała jeszcze coś dodać, lecz przerwał jej głośnym chrząknięciem Kurt. Ona zaskoczona odwróciła się do niego. Kurt wyciągnął spod połaci płaszcza kartkę którą podał Syndrze. Ona na chwilę odwróciła swoją uwagę od was i zagłębiła się w lekturze. Następnie zbladła i po odczekaniu chwili przemówiła ponownie.
- Druid z którym mieliśmy wyruszyć niestety nie przybędzie. - powiedziała cicho - Ktoś go zaatakował na trakcie i zamienił w kamienny posąg, a obecnie nawet posąd jest w kawałkach więc przywrócenie druida do życia potrwa kilka tygodni. - głośno przełknęła ślinę.
- No cóż, to tyle ode mnie. - i tu ściszyła głos - Niedługo będzie zmiana wart, wtedy wyjdziemy z miasta. - i znów kontynuowała głośniej:
- Jeśli macie jeszcze jakieś pytania to zadajcie je teraz, chciałabym także aby każdy z was określił się, w czym jest dobry i jakich umiejętności mogę po was oczekiwać.

I znów zapadła martwa cisza, każdy czekał aż ktoś inny przemówi. Część z was wciąż analizowała to czego się przed chwilą dowiedzieliście.
Każdy z was jednak doszedł do wniosku, że sprawa jest bardzo poważna. Przecież wszyscy znaliście lepiej lub gorzej historię skandynawskiego czarownika Frostfalla, szaleńca obdarzonego niezwykłym talentem magicznym, dorównującemu potęgą papieżowi, wysokim kardynałom oficjum, arcymagom, arcydruidom, a nawet legendarnym Srebrnym Smokom czyli radzie najwyższych składających się wu-jenów, medium, i smoczych kapłanów, z dalekiego kraju znanego jako Chiny. Ów Frostfall był tak sławny ponieważ w swoim obłąkanym umyśle stworzył plan zamrożenia całego świata, i prawie dopiął swego tworząc magiczny przedmiot, w którym była zaklęta ogromna magia. Frostfalla powstrzymała dopiero grupa najlepszych wojowników i magów z prawie całego świata, a i tak by zabić szaleńca, życie musiało oddać 5 arcymagów z Anglii, dwa Srebrne Smoki, i wielu wysokich kleryków i druidów.


Gore Stormhell

11. April 1554 A.D - Pałac Bergen.
Gore siedział spokojnie na tronie, do niedawna należącym do Bjorgvina. Nie bardzo przejął się koniecznością zabicia starca, robił w przeszłości nawet gorsze rzeczy, dla wyższego celu. Dla Gore'a wyższym celem było zawsze to samo, czyli wykonywanie rozkazów Czarnego Pana, którego czuł się wybrańcem. W końcu byle kapłanowi nie wysyła się tak potężnych służących. Z lekkiego zamyślenia o własnej doskonałości i wyjątkowości wyrwało go pukanie do drzwi.
- Wejść! - syknął cicho.
Do sali tronowej weszło pięć wysokich i postaci w czarnych szatach i płaszczach z kapturami, tego samego koloru. W sumie można by rzec że nie były to nawet osoby, przypominały bowiem bardziej same szaty i płaszcze, ożywione jakąś plugawą magią. Pod kapturami nie było widać nic, oprócz świecących ślepi, a raczej świetlistych ogników dzięki którym można było je w ogóle odróżnić od siebie, gdyż każde miało inny kolor. Co jakiś czas także można było dostrzec pasma ciemności wydostające się spod kaptura bądź rękawów, lub spod szaty, które od razu rozwiewały się, nawet w słabym świetle.
Widma, czy jakkolwiek je nazwać stanęły przed kapłanem i pokłoniły się służalczo. Jedno z widm wystąpiło odważnie przed szereg, i przemówiło grubym głosem, a gdy "mówiło", jego czerwone oczy lśniły wściekle.
- Odnaleźliśmy zbroję, mamy ją tu ze sobą, i możemy od razu przystąpić do wykonywania twojej woli. - gdy tylko skończył, odsunął się spowrotem do szeregu.
Kapłan chwilę siedział w zastanowieniu po czym łaskawie przemówił.
- No dobrze, dwoje z was niech ubierze ghoula w zbroję. Kolejne niech zwoła straże, bo niedługo idziemy pozbyć się robactwa. Następne niech sprawdzi co się dzieje na traktach za miastem, i niech usunie przyczynę zabójstw patroli, nie chcę zwracać zbytniej uwagi króla na zachodni region.
Ostatnie niech robi co chce, tylko niech zejdzie mi z oczu.

Widma rozłączyły się, to które wcześniej przemawiało wraz z innym, o żółtych oczach sunęły już w stronę nie-martwego jarla i zakładali na niego kolejne elementy starej zbroi jego przodków.
Widmo, oddelegowane do zwołania straży, skinęło "głową", i z zawiedzionym spojżeniem niebieskich oczu odeszło w stronę wyjścia z pałacu. Kolejne, "obdarzone" misją, która wymagała udania się poza wygodny pałac, prychnęło jedynie i podniosło lekko głowę aby kapłan mógł zobaczyć wściekłość w zielonych oczach, lecz posłusznie wyszło za poprzednim. Ostatnie zaś skinęło głową, a w spokojnych pomarańczowych ognikach pojawiło się zadowolenie, następnie ostatnie z widm rozpłynęło się w ciemności.
W końcu Gore mógł zebrać myśli i się odprężyć. Zastanawiał się tylko czy, kiedy już pochwyci ludzi jarla, będzie mu dane porozmawiać z Blake'iem, czy będzie go musiał od razu zabić, tak jak resztę.

: pt mar 21, 2008 6:55 pm
autor: Vimes6
Olaf Nevertheer

~Całkiem niezła gromadka~
Pomyślał,gdy ujrzał prawdopodobnych przyszłych kompanów podróży i uśmiechnął się od ucha do ucha.
Jednakże,po słowach Syndry zmienił się charakter Nevertheer'a.
Z zawadiackiego młodzieńca stał się poważnym mężczyzną.Zawsze tak się działo,że w zależności od okoliczności jego charakter przeistaczał się jak wiatr zmieniający co chwilę prędkość.
-Nazywam się Olaf Nevertheer.
Jestem wojownikiem o raczej małym doświadczeniu,ale mimo to będę się starał pomagać wam w miarę swoich sił.

-odezwał się jako pierwszy.
-Mam pytanie:
Jak dokładnie wygląda plan podróży oraz wyjścia stąd i czy mamy jakiś plan awaryjny na całkowicie pesymistyczny scenariusz?
-spytał się ,mając nadzieję na szybkie opuszczenie Bergen,którego miał już po dziurki w nosie.

: pt mar 21, 2008 10:02 pm
autor: Vieri
Eldon Brushgather

To może być niezła drużyna- pomyślał Eldon spoglądając na każdą z zebranych tutaj osób. Wsłuchał się w słowa niewysokiej młodej dziewczyny analizują dokładnie każde wypowiedziane przez nią zdanie. Ciężko mu było zrozumieć dlaczego nie mogą wyjść z miasta tak po prostu a nie przekradać się podczas zmiany warty. Wiedział, że sytuacja w Bergen jest kiepska ale że aż tak. W myślach miał postać swojego przyjaciela jarla. Pewnie teraz siedzi w swym fotelu przygarbiony i zatroskany o swój lud.

Szybko otrząsnął się, ponieważ Syndra skończyła swoją wypowiedź. Po chwili ciszy dziarsko zaczął jakiś młodzieniec ale jego wypowiedź trwała krótko. Teraz moja kolej- pomyślał Eldon i zaczął - Ja natomiast jestem Eldon Brushgater- w tym miejscu zrobił krótką przerwę, aby zebrani mogli dobrze "zarejestrować" jego słowa. Następnie powiedział - Prawa ręka jarla a także jego osobisty obrońca. Dobrze wyszkolony złodziej-zabójca. A to- wskazał ręką na swojego wilka. Na twarzach wszystkich zebrany oprócz Blake'a pojawiło się zafascynowanie oraz zdziwienie -jest Dante- dokończył.

: sob mar 22, 2008 3:45 pm
autor: Cristof
Blake Ethelpray

Stali na niewielkim placyku w deszczu. Blake przeleciał wzrokiem po zebranych. Drużyną dowodziła drobna dziewczyna odziana w biel. Syndra, tak się przedstawiła. No i jej zastępca, czarnoskóry Kurt, którego z Eldonem zdążyli już poznać. Sprawiał wrażenie bardzo silnego, a dodatkowo miał zdolności telepatyczne, kto wie co kryje jeszcze. Jedno było pewne, porozumiewanie się przez telepatie nie było szczytem jego możliwości psionicznych. Pierwszy odezwał się „jasny chłopiec” jak go w myślach nazwał Blake. Był co najmniej równie blady co on sam, ale jego włosy i oczy były znacznie jaśniejsze. Na pewno będzie okazja by pokazał na co go stać. Lecz Ethelpray nie spodziewał się niczego wielkiego. Później odezwał się stojący obok niego Eldon. Określił swoją profesje jako „złodzieja-zabójcę”. ~Ciekawe jak dobry w tym jest~ – przemknęło mu przez myśl, gdyż działali w podobnej „branży”, jeśli można by to tak ująć. Jego wilk na pewno się przyda w wyprawie. Jeśli jest dobrze wytresowany jego wyczulone zmysły dadzą nam przewagę w wielu sytuacjach. No i oczywiście był wielki zwierzoczłek. Jeśli walczy tak jak wygląda to Blake nie powinien się niczego obawiać.

Nowy oddział przebudził stare wspomnienia...

***

Siedzieli, cała czwórka, w obszernej komnacie. Każdy z oddziałów miał taką przydzieloną dla siebie w północnym skrzydle budynku. Komnata składała się z dwóch części, sypialnej i jadalnej, gdzie spędzali większość czasu. Miejsca było zazwyczaj na dziesięć osób, lecz oni tworzyli mniejszy oddział.

- Słyszałam, że ma dziś do nas dołączyć jakiś młodzik – powiedziała drobna dziewczyna o ciemnej karnacji. Podobno pochodziła z Katalonii, ale nigdy nie chciała o tym rozmawiać. Przeczesała lekko ciemne falowane włosy. – Dopiero co po szkoleniu...

W tym momencie skrzypnęły drzwi. Jako pierwszy wyszedł z nich wysoki i łysy mężczyzna ubrany w kamizelkę i skórzane spodnie. Przez środek twarzy ciągnęła się długa blizna. Zaczynała się tuż przy lewej skroni a kończyła na dole prawego policzka. Goodwin Maternick, bo tak się nazywał, zarządzał młodymi oddziałami. Za nim wszedł szczupły nie jeszcze mężczyzna, ale już nie chłopiec w ubraniu zielonym ubraniu „akademii”, chodź to słowo nie było zbyt dobre by określić ośrodek szkoleniowy. Blady chłopak o ciemnych prawie czarnych włosach i oczach podobnego koloru trzymał w rękach jakieś rzeczy. Swoją pościel i nowe ubranie. A na plecach miał zarzucony worek z resztą swojego ekwipunku.

- To jest Blake Ethelpray – Zaczął Goodwin swym zachrypniętym głosem. – Od dzisiaj będzie częścią waszego oddziału. – Gdy skończył zdanie cała czwórka stała już obok siebie. Wlepiając zaciekawione w większości spojrzenia na nowego. Chłopak speszony zainteresowaniem swoją osobą stał cicho i uśmiechał się głupio. Sam nie wiedział jak ma się zachować w tej sytuacji. – To jest Desmond Connor – kontynuował wskazując ręką na dość wysokiego mężczyznę o srebrnych długich włosach związanych luźno rzemieniem w kucyk na wysokości karku. Miał coś strasznego w swoim spojrzeniu. – On dowodzi oddziałem, i jeśli masz jakieś pytania to wal od razu do niego. – później wskazał na rudą kobietę obok. – Ta obok to Olivia Rayen, dalej Vivian Kerenza... – wskazał czarnowłosą. – ..i Raymond Hale – ostatni członek dziewiątego oddziału miał krótko ostrzyżone włosy, spoglądał na Blake’a z niechęcią. – Chodź musimy porozmawiać. – skinął na Desmonda po czym wyszli obaj na korytarz.
- Nawet nie myśl, że zastąpisz Marca. – rzucił po chwili Raymond i wyszedł do części sypialnej. Ethelpray obdarzył zaskoczonym spojrzeniem dziewczyny.
- Nie przejmuj się nim – powiedziała cicho Vivian. – Dopiero co stracił brata... – dodała jeszcze ciszej. – Chodź pomogę ci się zadomowić...

***

Deszcz padał coraz mocniej. Poprawił kaptur.

- Blake Ethelpray – powiedział po chwili. – Zajmowałem się zazwyczaj cichym rozwiązywaniem niewygodnych problemów, jeśli wiecie o co mi chodzi. – uśmiechnął się. – W otwartej walce też potrafię sobie poradzić, jednak preferuje walkę z zaskoczenia.... – w tym miejscu łotrzyk kichnął –...ktoś mnie chyba obgaduje... – rzucił niedbale z uśmiechem.

: sob mar 22, 2008 4:37 pm
autor: Asmy
Kanut Biały

Zwierzoczłek szedł w milczeniu za Syndrą, nie zważając na deszcz czy wiatr, w porównaniu z pogodą jaka panowała w jego rodzinnej wiosce, tutejsza była ciepła i przyjemna. Krople wody ściekające po twarzy w równej mierze nie interesowały najemnika. Cała jego uwaga skupiła sie bowiem na jego nowych towarzyszach, z całą pewnością każdy z nich posiadał indywidualne zdolności, które sprawiły, iż stał się dla Syndry kimś potrzebnym.

Znajomymi byli Kurt, Syndra i Olaf, który przedstawił się jako pierwszy, kiedy już ich przywódczyni skończyła mówić, następny był Eldon, człowiek ponoć blisko związany z jarlem, Kanut przyglądał mu się z zainteresowaniem, silniejsze emocje na jego twarzy pojawiły się jednakże dopiero, gdy tamten zaprezentował wilka. Widząc zwierzaka Kanut odsłonił zęby, zaś z jego gardła dobył się głuchy pomruk, zwierzoczłek miał nadzieję, że tym samym pokazał Dantemu, iż wcale się go nie obawia. Nigdy nie miał dobrych stosunków ze zwierzętami, wyjąwszy oczywiście tygrysy.

Jako następny przedstawił się Blake, kolejny zabójca, Biały posiadał wielki szacunek do ludzi tego fachu, wiedząc, iż potrzeba być wspaniałym łowcą, by zostać dobrym zabójcą. Najemnik miał nadzieję, że ze wszystkimi nawiąże dobre kontakty, gdyż oczywistym było, iż tam dokąd idą będzie niebezpiecznie, toteż musiał zaufać oddziałowi, nie zaś zastanawiać się czy któreś z jego towarzyszy nie chce mu aby czasem wbić w plecy sztyletu.

- Kanut zwany Białym, syn Śniącego Tygrysa i Ragnhildy zwanej Wędrującą. - przedstawił się, już po raz drugi tego dnia, zwierzoczłek. Nie uważał, iż musi mówić coś więcej, potężne mięśnie i wielkich rozmiarów topór uważał za wystarczająco wymowne.

: wt mar 25, 2008 5:18 pm
autor: Elvin
Gore Stormhell

11. April 1554 A.D
W sali tronowej panowała cisza, coś czego rzadko mogła uświadczyć osoba taka jak Gore, życie kapłana zawsze przepełnione było wrzaskami, agonalnym pojękiwaniem czy skamleniem o litość. Dlatego też kapłan był wściekły gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem. Do sali weszły dwa z widm, za nimi zaś ciężko kroczył ghoul w pełnej zbroi. Mistyk rzucił okiem na niego, a gdy uznał że wszystko jest w porządku, podszedł do nieumarłego i rzucił czar, który zmodyfikował lekko wygląd martwego jarla, tak aby wyglądał bardziej "żywo". Zadowolony że mu się udało, zarzucił na szyję ghoula amulet, który od razu ciasno przywarł do zimnej szyi.
- Teraz będzie w stu procentach posłuszny. - szepnął w sumie bardziej sam do siebie, bo nie interesowało go zbytnio zdanie widm. Następnie siłą woli sprowadził dwa kolejne. Jedno z nich skinieniem głowy potwierdziło że straże są gotowe. W odpowiedzi poinformował tylko:
- Wy tu zostaniecie, nie będę was potrzebował tym razem, sam dam radę rozprawić się z bandą niekompetentnych kretynów.
Kapłan zmówił jeszcze modlitwę do Rogatego Mistrza, i zdecydowanym krokiem podążył w stronę drzwi, ghoul zaraz podążył za nim. W komnacie pozostały tylko widma, pogrążone w rozmowie, w ich własnym, przypominającym szelest, języku.

James Priestley

7.April 1554 A.D
Na pierwszy rzut oka Bergen było całkiem ładnym miastem. Ludzie wydawali się tu zadowoleni, na rynkach zawsze było pełno gawiedzi. Jednak szybko przekonałeś się jak bardzo było to wrażenie złudne i ulotne. Szybko bowiem dowiedziałeś się że sytuacja w Norwegii była fatalna. W stolicy wybudowano już nawet katedry, mianowano biskupów. Na domiar złego, król odsunął od siebie rady druidów, teraz ufał tylko zdaniu kardynała z Włoch, który omotał młodego władcę. Biorąc pod uwagę to wszystko cieszyłeś się że wylądowałeś w zachodnim regionie. Tutaj nastroje były zdecydowanie rewolucyjne i antykrólewskie. Gdybyś zaś ruszył od razu do stolicy... prawdopodobnie twoje ciało leżałoby teraz gdzieś w rowie.
Odbyłeś kilka rozmów o charakterze czysto dyplomatycznym, z jarlem Bjorgvinem, który zrobił na tobie duże wrażenie. Byłeś pełen zdumienia że ktoś w jego wieku dalej jest w stanie sprawnie kierować całym regionem. W rozmowach zdradził Ci plan buntu przeciw królowi, i wystawieniu armii przeciwko siłom monarchy. Celem buntu było przymuszenie króla aby odesłał wysłanników Rzymu spowrotem na kontynent, a sam dał rozkaz aby wspomóc anglików w wojnie.
Stary jarl wspominał też, że ma inny, awaryjny plan, jednak nie zdradził jego szczegółów. Nawet gdy przychodziłeś w ciągu następnych dni, nie chciał nic wyjawić. Zaś wasze rozmowy także były dalekie od ustalenia czegokolwiek. Postanowiłeś spędzić czas w Bergen aż do 12 kwietnia, z rozkazu jarla otrzymałeś całkiem przytulne lokum na czas swojego pobytu.
Jednak dzień przed twoim planowanym wyjazdem stało się coś, czego przewidzieć nie mogłeś.

11. April 1554 A.D
No teraz można było powiedzieć że byłeś wściekły. Po południu dowiedziałeś się że nie wypłyną już żadne statki z portu w Bergen, i żadne do niego nie wpłyną. Nie mogłeś się także dostać do Bjorgvina, aby wyjaśnić sytuację. Jednak na podstawie plotek zebranych w karczmie od podpitych strażników mogłeś ustalić pewne fakty. Podobno jarl ogłosił mobilizację sił zachodnich, odciął wjazd i wyjazd ze stolicy zachodniego regionu. Późnym popołudniem dowiedziałeś się także, że jarl wysyła gdzieś elitarną grupę, która ma bardzo tajną misję - o ironio, wiedziało o tym przynajmniej pół Bergen.
Rozumiałeś dobrze, że teraz jarl musi być bardzo zajęty, postanowiłeś więc przełożyć rozmowę na jutro. Udałeś się więc do wygodnej kamienicy w której Cię zakwaterowano. Doszedłeś do północnej bramy i wszedłeś do kamienicy która z ową bramą sąsiadowała.
Ogień w kominku wesoło trzaskał, a ty robiłeś sie coraz bardziej senny. Kilka dni beztroskiego odpoczynku sprawiły, że zacząłeś odczuwać zmęczenie jakie powodowała praca w stresie, połączona z niezbyt długim czasem snu.
Całe szczęście że nie zasnąłeś. Z sennego stanu relaksu wyrwały Cię cichutkie kroki, najwyraźniej ktoś się skradał. Nim jednak zdołałeś jakkolwiek zareagować drzwi od twojego pokoju wleciały z hukiem do środka, a zaraz za nimi do pokoju wpadło dwóch osobników. Typowe zbiry, długie zniszczone miecze, stare skórzane zbroje, kilkunastodniowy zarost. Od razu się zorientowałeś czego mogą od Ciebie chcieć. Gdy tylko Cię zobaczyli od razu ruszyli w twoją stronę. Ty zaś rzuciłeś się do biurka, aby dobyć miecza.
Chwilę później stałeś nad dwoma ciałami. To nie było trudne, w końcu byłeś świetnie wyszkolonym żołnierzem angielskich elit. Pierwszy z napastników oddał życie, gdy chwyciłeś miecz i odwróciłeś się w jego stronę, rozpruwając mu gardło. Drugi zaś padł po małej wymianie ciosów, jednak udało mu się zranić Cię w ramię. Poczułeś się urażony, że ktoś wysłał takich amatorów, żeby zabili kogoś takiego jak ty. Ale to nie koniec, byli na tyle głupi że zabrali ze sobą list od zleceniodawcy. I tu zostałeś zaskoczony, część listu która była czytelna (część rozmiękła przez krew) wskazywałaby, że kazał Cię zabić... jar Bjorgvin. Ale coś Ci się tu nie podobało, wprawdzie pieczęć na liście należała do niego, lecz widziałeś jak on pisał, gdy Cię przyjmował w pałacu Bergen. To pismo było zupełnie inne, coś tu śmierdziało. Ale teraz musiałeś się wynosić. Pośpiesznie zebrałeś swoje rzeczy i zbiegłeś na dół. Gdy wybiegłeś przed kamienice, na chwilę się zatrzymałeś. Ujrzałeś bardzo dziwną grupę. Przez chwilę rozważałeś czy nie są to kolejni zabójcy, ale gdy usłyszałeś zdanie które padło z ust młodej dziewczyny, twoje wątpliwości zostały rozwiane.
- Najwyraźniej on też chce uciec z miasta tak jak my.

Co dziwniejsze, miałeś wrażenie, że widywałeś tą dziewczynę w pałacu królewskim, zawsze gdy maszerowała do części budynku, przeznaczonego dla czarowników.

Narrick Fenalb

11. April 1554 A.D
Bardzo Ci się tu podobało. Prawie jak w twojej ojczyźnie, lecz ludzie tu byli milsi i uprzejmiejsi. Z drugiej strony może dlatego, że byli tu bardziej przesądni, i chcieli być mili dla karłów, podobno klątwa karła utrzymuje się kilka pokoleń...tak tu przynajmniej usłyszałeś w karczmie, gdzie otrzymałeś od równie przesądnego karczmarza darmowe piwo i strawę. Jednak z dnia na dzień atmosfera w mieście się psuła. Ludzie byli coraz bardziej nerwowi, do tego pogłoski o wojnie.
Chciałeś już się wydostać stąd. Ale okazało się to niemożliwe. Wszystkie wyjścia z miasta były pilnowane nadzwyczaj dobrze.
Jednak wciąż była nadzieja, w karczmie podsłuchałeś jak jakaś dziewucha mówiła, że przekupiła straże i dziś wieczorem zmiana wart się przedłuży, co pozwoli jej i jej drużynie opuścić miasto.
Gdy tylko wyruszyli, ruszyłeś do północnej bramy, tam zaczaiłeś się koło kamienicy, za dużym transportem złożonym z beczek wypełnionych warzywami. Czekałeś tu około dziesięciu minut. Przybyli. Było ich znacznie więcej niż przypuszczałeś. Rozmawiali teraz o jakiejś wyprawie. To co się wydarzyło później zupełnie Cię zaskoczyło, bo nie mogłeś niczym zdradzić swojej kryjówki. W pewnym momencie beczki, które były twoim schronieniem zostały odrzucone niewidzialną siłą na boki. Zobaczyłeś przed sobą wysokiego czarnoskórego człowieka, o lśniących oczach. Wpatrywał się w Ciebie bardzo uważnie. Przez chwilę miałeś także wrażenie jakiegoś ciążenia na głowie, ale to wrażenie szybko zniknęło.

Blake, Kanut, Olaff, Eldon

11.April 1554 A.D
Po wysłuchaniu wszystkich zebranych Syndra uśmiechnęła się.
- Cieszy mnie, że się dogadamy. To bardzo ważne na takich wyprawach. Co do twojego pytania Olafie, mam plan, wszystko w swoim czasie, teraz musimy tylko poczekać na zmianę wart... chociaż powinna już nastąpić. - po czym urwała. Całą swoją uwagę skupiając na Kurcie.
Kurt bowiem stanął na przeciw beczek z zaopatrzeniem. Jego oczy rozbłysnęły wściekłym płomieniem, efektem czego stos beczek rozsypał się, odsłaniając karła, który być może was podsłuchiwał. Kurt wlepił swoje spojżenie w niziołka, po czym odwrócił się do Syndry, która sucho stwierdziła.
- To nie szpieg, ale jakoś się dowiedział o naszym planie, najwyraźniej on też chce uciec z miasta, tak jak my. - gdy to mówiła drzwi koło niziołka otworzyły się z hukiem, i z kamienicy wybiegł zdenerwowany młody człowiek, który obdarzył was nieufnym spojżeniem.

Blake, Kanut, Olaf, Eldon, Narrick, James

11. April 1554 A.D
Wszystko potoczyło się niezwykle szybko, zabójcy, beczki, karzeł, dziwny człowiek wybiegający z kamienicy. Nikt nie zdążył jeszcze ochłonąć i przemyśleć o co tu chodzi, bo po ulicach rozszedł się donośny odgłos kroków, jakby całego oddziału. Na murze koło bramy pojawili się łucznicy mierzący w wasza stronę. A jedyne dwie uliczki którymi można było stąd uciec w oka mgnieniu były zapełnione przez straż Bergen.
Wszyscy staliście jak sparaliżowani. Nagle wśród strażników utworzyło się przejście i przed zbrojnych wkroczyły dwie postacie.
Jedną poznaliście od razu. Przybył jarl Bergen, pan zachodniego regionu, sam Gunluf Bjorgvin... w zbroi? Starzec był niezwykle blady, i nie trzeba było mieć bardzo dobrego wzroku aby dostrzec, że jego oczy są nieruchome, nawet nie mrugał powiekami. W jego spojżeniu było jednak coś mrocznego, i zarazem żałosnego. Po paru sekundach dokładniejszego przyjrzenia się, można było stwierdzić z całą pewnością że jarl nie oddycha.
Drugą osobą był młody chłopak o długich jasnych włosach. Mógł mieć około siedemnastu lat. Jednak mimo swojego wieku widać było że jest tu "kimś". Czarna zbroja płytowa i czarny krótki miecz w które był wyposażony dodawały mu jakiegoś mrocznego wdzięku. Chłopak wpatrywał się w was z pogardą, swoimi czerwonymi oczyma. Po chwili obserwowania was, młodzieniec potarł lekko pierścień na swoim palcu. Efekt był taki że niewielki niebieski kryształ na pierścieniu zaiskrzył. Zaiskrzył także kamień na amulecie który przywdział jarl Bjorgvin. Stary władca wyciągnął rękę, wskazując na waszą grupę, i powiedział bardzo wolno, słabym głosem:
- Tooo oooniii, chcieeeli mniee otruuuuć. ZDRAAJCYYY.


Blake Ethelpray
Nie byłeś w stanie sobie tego racjonalnie wytłumaczyć, ale ten odziany w czarną zbroję chłopak odrazu wydał Ci się jakoś dziwnie znajomy. Nie byłeś jednak w stanie skojarzyć skąd go możesz znać.

: wt mar 25, 2008 9:10 pm
autor: Rolnik.
James Priestley
Cała ta sytuacja była dla niego dosyć dziwna. Gdy ostatnim razem widział Bjorgvin'a był miłym, spokojnym i bardzo uprzejmym staruszkiem. Nagle zamienił sie w tyrana, który ma zamiar go zabić. James zrozumiał ze grupka ludzi stojąca na przeciwko jest w tej samym położeniu co on. Niezastanawiając sie długo dobył łuk, i pobiegł w kierunku grupy ludzi.
- Witajcie jestem James, ale nie czas teraz na uprzejmości. - Powiedział pewnym siebie głosem. Po czym wycelował łuk w cały oddział blokujący uliczkę, a na jego cięciwie znajdowały się dwie płonące strzały.

: wt mar 25, 2008 9:55 pm
autor: Cristof
Blake Ethelpray

Sytuacja zrobiła się, delikatnie mówiąc, nie za ciekawa. Stali przed bramą, już mieli wyruszać, by dosłownie chwile później zostać otoczonym przez liczne wojsko. Z jednej strony połyskiwały długie włócznie piechoty. Z drugiej czuli na sobie ostre groty wycelowane w nich. Blake sięgnął jedną ręką pod płaszcz dotykając lekko krótkiego miecza. Druga powędrowała na jeden z noży do rzucania zamieszczonych na pasie przechodzącym skośnie przez jego klatkę piersiową.

Łotrzyk instynktownie zaczął szukać jakiejś drogi ucieczki. Nawet jeśli z niej nie skorzysta. Zawsze trzeba mieć plan awaryjny. Tak go uczyli gdy był jeszcze „zielonym”. Później z doświadczenia nauczył się, że jeden plan awaryjny to zazwyczaj za mało...

Sytuacja skomplikowała się dodatkowo gdy ze straży wyszły dwie postacie w zbrojach. Jakby tego było mało jedną z nich był jarl Bjorgvin. A raczej to co z niego zostało na tym padole łez. Obok niego stał młody jegomość. W grę wchodziła niestety duża magia, gdyż nie każdy wioskowy znachor potrafił od tak wskrzeszać zwłoki i dodatkowo mieć nad nimi stuprocentową kontrolę – jak to zademonstrował. Są połączeni poprzez pierścień na palcu chłopca i amulet na sztywnym władcy Bergen. Dodatkowo gdy Blake przyjrzał się dokładniej chłopcu, wydał się on łotrzykowi dziwnie znajomy. Co niestety oznaczało w 90% kłopoty, gdyż większość znajomych z przeszłości, nie chciało by zapewnić Blake’owi miłej i spokojnej przyszłości...

Gdyby nie przewaga przeciwnika, w szczególności liczni łucznicy w bramie, priorytetem łotrzyka (poza ucieczką z tej „niewygodnej” sytuacji”) było by unieszkodliwienie chłopaka lub wcześniejsze zerwanie więzi z jarlem. Jednak, żeby to zrobić musiał by się ruszyć z miejsca, a to oznaczało strzały przebijające jego ciało. Ilu zdołałby uniknąć? Jak celni byli strzelcy? Wolał się o tym nie przekonywać na własnej skórze.

Pozostała w ostateczności dyplomacja. Jednak nie mieli żadnych asów w rękawie, za to wszystkie silne argumenty posiadał przeciwnik. Jednak przez to całe zajście, Blake był już pewny, że na tej wyspie, na którą się wybierali, coś było. Coś ważnego, gdyż w innym wypadku nikt nie zatrzymywał by ich takimi środkami.

- Panowie, myślę, że zaszło jakieś nieporozumienie... – zaczął niepewnie. – Nie trzeba się uciekać do przemocy, na pewno możemy rozwiązać problem dialogiem. – na potwierdzenie swoich słów wyjął ręce spod płaszcza. Lewą ręką zatrzymał łucznika, który nagle do nich dołączył – Spokojnie kolego. Opuść broń. – spojrzał na niego wzrokiem, który mógł oznaczać to, że ma się posłuchać, ale być również gotowy „na wszelki wypadek”.

: śr mar 26, 2008 12:00 am
autor: Vimes6
Olaf Nevertheer

Olaf Nevertheer spędził w Bergen bity miesiąc oczekując jakiejkolwiek możliwości ucieczki stąd,a każdy dzień spędzony w tym mieście był piekłem monotonności.Dlatego,z przyjemnością przyjął ofertę Syndry i był gotowy na wszystko.Jednak dziwny ciąg wydarzeń zdecydowanie zachwiał tym przekonaniem.
Po minie Kurta wiedział,że coś idzie nie tak,ale nie spodziewał się,że ten niezwykle opanowany wojownik wybuchnie złością i rozwali beczki w drobny pył.Odsłonięcie w ten sposób niziołka,sprawiło,że Olaf stanął niczym słup soli spoglądając na równie zaskoczonego liliputa. Z tego stanu wyrwał go dopiero jakiś ruch spod kamienicy na rynku.Zauważył młodego mężczyznę,bięgnącego akurat w ich kierunku.Syndra zamiast go spytać kim jest i co tutaj robi powitała go jako członka wyprawy.
~Co to jakaś komedia,czy co?~Pomyślał nieco wkurzony Olaf.Spodziewał szybkiej,nie robiącej żadnego harmidru ucieczce,a ta jakoś nią nie była.
Dlatego nie zdziwiło go pojawienie się za rogu paru strażników,ale gdy jedyne dwa wyjścia zostały zatarasowane przez chmarę żołnierzy i na murach pojawili się łucznicy,wiedział już,że to była pułapka.
Nagle przypomniał sobie powód,dlaczego przypłynął do Norwegii.
---------------------------------------------------------------------------------------
Sień chaty w Navga.Przy drewnianym stole siedzi dwoje ludzi mężczyna i kobieta,którzy akurat spożywali posiłek.
Nagle otworzyły się drzwi,przez które przeszedł Olaf.
-Witajcie rodzice-Odparł Nevertheer.
-Już po pracy?-Odparł mężczyzna w średnim wieku,uśmiechając się do Olafa,który poprosił matkę o obiad.
-Tak,udało mi się wcześniej ją skończyć.-odpowiedział młodzieniec,wspominając w duchu przez jaką nudę musiał dzisiaj przeżyć pracując w młynie sąsiada.
-Ojcze może bym tak...-zaczął mówić Olaf,gdy wróciła matka z posiłkiem,za który podziękował.
-Tak?-powiedział ojciec.
-Zaczął podróżować?-odparł z niepewnością młodzieniec.
-Dlaczego,nie wystarczy ci życie w Navga?-spytał z ciekawością ojciec.
-Pracowałem jako rolnik,kowal,karczmarz,rybak,ale żaden z tych zawodów nie dał mi satysfakcji z dobrze wykonanej pracy.Chciałbym poznać nieco świata,zobaczyć niezwykłe miejsca,poznać ciekawych ludzi.Chciałbym pójść na Zachód.-powiedział Olaf Nevertheer,oczekując reakcji rodziców.
Rodzice młodzieńca spojrzeli po sobie,wiedząc o niebezpieczeństwie Zachodu w stosunku do istot takich jak on.Mieli jednak pewność,że Olaf opuści dom z ich zgodą lub bez.Dlatego postanowili ,że muszą przynajmniej nakłonić do zmiany kierunku podrózy.
-A może Północ?-spytał ojciec.
-Północ?-odparł zaskoczony Olaf.
-Norwegia,Szwecja i Finlandia potrafią też sporo zaoferować.-powiedział ojciec.
-W sumie czemu nie.-stwierdził uradowany chłopak,myśląc już o nowych zakątkach świata,które odwiedzi.
---------------------------------------------------------------------------------------
~Ech,faktycznie tu jest ciekawiej~pomyślał z ironią chłopak.
Nie wiedział,czy jego nowi towarzysze chcieli zabić tamtego człowieka,ale pewnie straży nie będzie interesowała ta wiedza.
Nowopoznany chłopak już chciał już ruszać do boju,ale na szczęście powstrzymał go człowiek w kapturze.
~Przeciwnik tylko czekał na taki ruch,by nas zmiażdżyć~pomyślał Olaf
Wiedział,że walka nie za bardzo miała sens,ale przeciwnik raczej nie pojawił się tutaj ,by ich pojmać,lecz by zabić.
Dlatego zdziwiło go,gdy ten doświadczony wojownik proponował dyplomatyczne środki.
-Mam nadzieję,że tylko kupujesz nam czas,bo wiesz oni przybyli nas tu zabić bez względu,co im tu powiemy-Nevertheer szepnał do Blake'a.
-Ludzie,musimy stąd uciekać,gdyż nie pomoże nam ani walka,ani pertraktacja z nimi.Przede wszystkim musimy uniknąć kontaktu z tym czarnym rycerzem i spróbować się przebić przez najmniej zabarykadowane przejście i dostać się do innej bramy lub portu.A jakie są wasze pomysły?-wyszeptał Olaf do reszty drużyny.

: śr mar 26, 2008 10:43 am
autor: Rolnik.
James Priestley

James zrozumiał dwuznaczne słowa człowieka, który nakazał mu opuścić bron. Zrobił to lecz nie zdjął strzał z cięciwy, jako odważny wojownik hańbił się ucieczka ale w tej sytuacji nie widział innej opcji. Jedyna co przychodziło mu do głowy to zrobienia piekła w jednej z uliczek zablokowanej przez strażników, po to by stworzyć drogę do ucieczki. Przed wyruszeniem do Norwegi zaopatrzył sie w wiele magicznych przedmiotów, które mogły sie przydać, jeden z magów podarował mu strzały, które są w stanie powalić piecu chłopa.

W całym tym zamieszaniu zapomniał o ranie, która odniósł podczas szamotaniny z oprychami. Dopiero teraz poczuł ból, który był z tym związany.
Zarówno dopiero teraz zlornetował sie, że w jego stronę mierzą strażnicy z bramy. Szybko uświadomił sobie ze zdołał by zestrzelić trzech zanim oni trafili by jego. Sadząc po wyglądzie innych członków grupy uświadomił sobie, że są oni raczej przystosowani do wali wręcz, a łucznicy najpierw pozbędą sie osoby, która może zagrozić im. Teraz był pewny ze nie pozostaje nic innego jak tylko ucieczka. James wątpił w to, że tą sprawę da sie rozwiązać w sposób dyplomatyczny. Bjorgvin był już martwy i prawdopodobnie przez kogoś manipulowany. I do tego jeszcze chłopiec w czarnej zbroi. James z doświadczenia wie ze taka zbroja posiada bardzo mało punktów przez, które uda sie zranić przeciwnika strzałą. O walce nie było już mowy.
~Cholera~ - Pomyślał już nie tak pewny siebie.
- Mam nadzieje, że macie jakiś plan. - powiedział do towarzyszy, lekko drżącym głosem.

: śr mar 26, 2008 2:52 pm
autor: Vimes6
Olaf Nevertheer
-Ja mam pewien plan.-Odpowiedział cicho niczym powiew wiatru Olaf cały czas wpatrując się w łuczników. To oni poza czarnym rycerzem stanowili największą przeszkodę w ucieczce. Mieli napięte łuki i tylko czekali na sygnał swojego przywódcy do ataku.
-Jednak potrzebna jest mi wiedza,dotycząca waszego ekwipunku oraz umiejętności.Ja sam posiadam jedynie miecz,kuszę,koc i lampę.Potrafię widzieć w ciemnościach i lewitować.Musimy działać szybko,bo raczej oni nie będą długo czekać na nasz ruch.-wyszeptał Nevertheer,modląc się po cichu do jakiegokolwiek Boga mającego na oku tą wyprawę,by jakoś udało im się wyjść z tej kabały cało.

: śr mar 26, 2008 2:56 pm
autor: Macieg
..

: śr mar 26, 2008 3:41 pm
autor: Macieg
Narrick Fenalb

Całkowicie zszkowowany nagłym odkryciem jego kryjówki, Narrick stał ciągle w stercie pozostałości po beczkach troche oszołomiony. Niziołek nie mogł się nadziwić widokiem licznych strażników stojących wokoło drużyny, odcinających im drogę ucieczki.

~ To jest niemożliwe! Już nie z takich sytuacji wychodziłem cało..a teraz czuję , że jestem..jesteśmy zgubiony..~pomyślał Narrick, najwyraźniej ogarnąwszy całą sytuację..

-Lepszego momentu do połączenia sił chyba nie znajdziemy...Jestem Narrick, pochodzę ze Szwecji..a raczej uciekam z niej-wyszeptał w stronę Blake'a -ale widzę, że nie tylko mnie ścigają....

Niziołek rozejrzał się po całej drużynie, dokłandnie przyglądając się każdemu jej członkowi..Zauważył kilka spojrzeń na sobie i uświadomił wnet, że ma naciągnięty na głowe kaptur..zapewne przyszli kompanii chcieli ujrzeć twarz małego towarzysza. Szykbim ruchem odkrył głowę, i spostrzegł, że dwóch łuczników nakierowało broń na niego, gotowi byli wystrzelić.

-Musimy zogniskować ich uwagę na czymś..a potem rzucić się biegiem w tę lewą uliczkę i rozbić marne straże.. Zdążę zestrzelić jednego łucznika, nasz przyjaciel dwóch..

Narrick nie znał tych dwóch postaci stojacych przed drużyną. Ale domyslił się, że zapewne musi być to ktoś ważny..ktoś z władzą. Odruchowo sprawdził czy wszystko jest na swoim miejscu..tak..było. Mała kusza przyczepiona do wewnętrznej strony płaszcza na wysokości dłoni, krótki miecz zawieszony w pochwie na pasku, nóż w rękawie... Pozostałe drobiazgi nie były wstanie wypaść, nigdy go nie zawiodły. Scisnął mocniej rękojeść kuszy..
-------------------------------------
Narrick Fenald-postać bardzo zagadkowa. Z zewnątrz widać, że całkowicie utozsamił się z 'zawodem' przez niego wykonywanym. Cichy, małomówny..spokojny. Jednak gdy dłużej mu się przypatrzysz widać, że ciągle zaprząta coś jego głowe, myśli, planuje, rozważa.
Jego czarna czupryna skrzętnie zasłania małe zielone oczy. Ubrany jest w skórzany kubrak, czarny płaszcz, wysokie (jak dla niziołka) buty.

Nagle gdy tak na niego spoglądasz, uzmysławiasz sobie, że właśnie patrzy na Ciebie..lekko się uśmiecha. Jesteś zupełnie zaskoczony, zabójcy uśmiechają się tylko do...ofiar, swoich ofiar. Po głębszej kalkulacji dochodzisz do wniosku, że kiedyś był to normalny chłopak z półnoy Europy...tylko sytuacja zmusiła go do nałożenia maski chłodnego zabójcy..

: śr mar 26, 2008 5:18 pm
autor: Asmy
Kanut Biały

Jeszcze stosunkowo niedawno zwierzoczłek był landsknechtem i to nie byle jakim, najemnik należał do bardzo elitarnej i najkrócej żyjącej z grup - był doppelsöldnerem, walczył w pierwszej linii roztrącając swoim toporem włócznie przeciwników, i jeżeli zaszła taka potrzeba, a nierzadko zachodziła, to walczył przeciwko piechocie oraz konnicy wroga. To jakże barwne życie nauczyło go dwóch rzeczy, po pierwsze, gdy zwyciężysz to rabuj, morduj i gwałć ile się da, bo nie wiadomo czy dożyjesz do następnego razu. Po drugie, kiedy przegrasz spodziewaj się dokładnie tego samego, tyle że teraz to ty będziesz tym którego ograbią, zamordują, a w ekstremalnych warunkach nawet zgwałcą. Oczywistym więc było iż nie należy dawać się złapać.

Tym razem strona Kanuta zdawała się być tą przegrywającą, najemnik jednak nie zamierzał się łatwo poddać, co więcej wiedział, iż jeżeli można, to trzeba chronić Syndrę, ona dysponowała niewątpliwie wieloma informacjami, którymi dotychczas się nie podzieliła, zaś prawdopodobnie dzięki nim przeżycie stanie się łatwiejsze.

Kiedy wszędzie dookoła zaczęła wychodzić straż, Biały zdążył jedynie podnieść topór, teraz powolnym krokiem zbliżył się do Syndry i jej czarnoskórego towarzysza. Nie oglądał się na nich zbyt dokładni, toteż nie wiedział czy okazują strach lub choćby niepokój.

- Ślicznotko, będę cię chronił, jeżeli potrzebujesz kilku chwil na zrobienie czegoś wspaniałego, ale jeżeli nie masz żadnych pomysłów, to wydaj cholerny rozkaz ataku na ich najsłabszy punkt i przebijmy się przez nich.

Mimo słów cedzonych z pozornym spokojem w postawie Kanuta można było zauważyć napięcie, każdy mięsień potężnego cielska zwierzoczłeka był naprężony, jego włosy zjeżyły się niczym u kota, zaś w jego oczach można było zobaczyć z trudnością hamowaną bitewną furię, która to nieraz już ocaliła Białemu życie.