Strona 1 z 1

[DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: sob paź 22, 2011 9:20 pm
autor: dreamwalker
Kwestia konwencji:
- sarkastyczno-ironiczne dark heroic fantasy
Kwestia zgodności z settingiem:
- Rezygnuję z używania kalendarza Harptosa. Zachowam nazwy miesięcy, ale pod względem długości miesięcy i dni tygodnia obowiązuje kalendarz juliański z tego samego roku na ziemi (Link: http://www.hf.rim.or.jp/~kaji/cal/cal.cgi?1372)
- Poza tym się trzymał FRCS, może zburzę jakieś miasto albo rozpętam wojnę, ale nie zmienię założeń świata
Kwestia zastosowania mechaniki:
- bez mechaniki. Karty postaci służą tylko orientacji w tym, co postać potrafi zrobić.
Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy:
- gracze robią co chcą. MG opisuje skutki. Brak narzuconej storylinii
Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych:
- właściwie dowolne, najwyżej szybciej skończymy.
Kwestia częstotliwości postowania:
- raz na tydzień, można częściej, po tym jak odpiszą gracze to (jeśli nie wymaga tego sytuacja) nie trzeba czekać na kolejny post MG
Kwestia preferowanej długości postów:
- długość postów ma być adekwatna do ilości zawartych informacji.
Kwestia poprawności i schludności notek:
- bez emotek, kolorków i innych zwierzaków (kolorowy tekst może być użyty dla wyróżnienia niektórych rzeczy - np rozmów telepatycznych)
Kwestia zapisu dialogów:
- Dialogi piszemy kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem.
Kwestia zapisu myśli postaci:
- Myśli postaci zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą.
Kwestia organizacji sesji
- sesji nie dzielę na rozdziały, ale na dni, tygodnie i miesiące. Dzień liczę od świtu do świtu

1372 (Rok Dzikiej Magii)
Marpenoth

Dzień ???


Przeraźliwy skrzek jakiegoś ptaka za oknem obudził Was z pełnego koszmarów snu. Było Was trzech w jednej celi, wszyscy przykuci rękami i nogami. W głowach pustka. Przypominane naprędce wersety zaklęć rozpływały się szeptane w antymagicznym powietrzu. I zimno. Był dzień, ale wiał wiatr, wwiewając przez małe zakratowane okno pożółkłe liście. Gdy akurat stamtąd zawiało, to w celi zwyczajowy smród ustępował miejsca zapachowi jesiennego lasu. Ściany były zimne. Wisząc przy nich miało się wrażenie, że chłód dociera aż do kości, nie kłopocząc się warstwą ciała czy szmat, które zostały z Waszych wspaniałych strojów.

Nie pamiętacie, jak to się stało. Ani kiedy. Nie mogło zbyt dawno temu, bo ileż przecież można spać nieprzytomnie wisząc przykutym do ściany? Tak, to musiało stać się całkiem niedawno - pocieszaliście się w myślach. Pocieszające były też myśli o zemście i drobiazgowe opisy tortur zadanych prześladowcom, które w głowa układała Wam wyobraźnia napędzana gniewem. Ależ te ściany zimne. Jeszcze parę godzin wiszenia i nawet wizyta na Planie Żywiołu Ognia nie pozwoli Wam wyleczyć chorych nerek i przemarzniętych stawów.

Krzyczeć? Błagać o pomoc? Nikt nie słyszy, nikt nie przyjdzie. Nawet nie upomni Was, że w tym przybytku obowiązuje zakaz wrzasków. No po prostu nikogo dokoła. Sam budynek też wygląda na opuszczony - spomiędzy bloków kamienia wyrasta trawa a w suficie jest kilka dziur, przez które na ciemny korytarz wpada słońce. Po godzinie zaczęła w Was kiełkować myśl, którą chcieliście zepchnąć poza granicę świadomości. Myśl, że może nikt nie zamierza po Was wracać...

[DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: sob paź 22, 2011 10:22 pm
autor: DibiZibi
Allshadron Hellsword

Dwóch mężczyzn w czarnoczerwonych szatach stało na tarasie z żelaza i kamienia. Zbliżeniu do krawędzi i oparci o niską balustradę obserwowali wielotysięczną armię maszerującą w spokoju kilkaset metrów niżej. Żołnierze odwracali głowy w skupieniu i w pełnuch uniżenia pokłonach zwracali honor swojemu mistrzowi orazjego uczniowi.

-Osiągnąłeś więc swój cel... – Asmodeusz podrapał się po krótkiej bródce, odwracając wzrok od swojej armii i skupiając swoje przenikliwe spojżenie na stojącym obok Allshadronie.
Ten skinął jedynie powoli głową.
-Mój cel nie został osiągnięty. Zyskałem poteżnę narzędzie... ale to dopiero początek. - Mówił spokojnie i cicho, ale teraz, po raz pierwszy nawet w tym pałacu siła jego głosu elektryzował powietrze wokół.
-Będę kontynuował misję która powierzyłeś mi mistrzu te stulecia temu. Ku chwale naszej rasy. Ku chwale Baatoru! – Zachichotał nisko, po chwili decydując się jednak dodać coś jeszcze.
-Najpierw muszę jednak zadbać o własną repotację. – Grymas twarzy napiął bliznę przecinającą jego oblicze.
-Zemsta jest słodka. – Zgodził się Asmodeusz, swoim zwyczajnym chytrym uśmiechem podsumowywując spotkanie.

Jednym krokiem Allshadron stanął na balustradzie, wychylając się niebezpiecznie mocno.
Oddziały diabłów daleko w dole zwolniły, obserwując z zaciekawieniem swojego generała.
Diabeł przechylił się jeszcze troche i poszybował w dół.

Płaszcz łopotał a szum gorącego wiatru przyjemnie koił i pozwolił na chwilę rozmyślania.
Wiedział że od tego momentu bardzo wiele się zmieni.
Pomimo kolosalnego zwycięstwa jakie odniósł kilka godzin temu teraz czekało go jeszcze jedno ważne starcie – i chociaż wiedział że je wygra nie mógł pozbyć się niecierpliwości. Bogowie byli jednak po jego stronie – teraz w końcu, niejednemu mógł to zwyczajnie rozkazać. Był w końcu jednym z nich.

Allshadron Hellsword, generał armii Baatoru i najlepszy uczeń samego Asmodeusza, teraz dzierżący boski tytuł i taką też moc, nie rozbił się o kamienne posadzki do jakich zbliżał się tak nie ubłaganie, z zawrotną szybkością mknąc w dół. Ledwie kilka metrów nad ziemią zamienił się w chmurę czarnego dymu, otwierając portal pomiędzy wymiarami i przechodząc na drugą stronę.

***

Otworzył oczy, z rozbawieniem przypominając sobie ostatnie sekundy proroczego snu.
~Poczekamy, zaobczymy.~ uśmiechnąl się, wyobrażając sobie własną świetlaną przyszłość. Teraz jednak nie pora była na marzenia – trzebabyło zmierzyć się z problemami jakie czekały na niego w tej chwili.

-Deja Vu – mruknął, przypominając sobie jeszcze jedna scenę ze snu. - Jeśli zobaczycie jakieś macki to radze uciekać. - Powiedział w przestrzeń, nie zastanawiając się nawet kto go słuchał.
Rozejrzał się po pomieszczeniu i towarzyszach niedoli.
Miejsce w którym się znajdowali było z całą pewnością nieużywane już od dawana – przynajemniej przez prawowitych lokatorów. Stare, zniszczone i nie remontowane mury bardzo szybko to zdradzały. Tak więc więzili ich osobnicy bez własnej siedziby. Najpewniej mała grupa która musi się ukrywać. Tylko to nie było wytłumaczenie dlaczego pojmali całą trójkę, i co najważniejsze, jak im się to do cholery udało. Allshadron nigdy nie zakładał że jest najpotężnieszją istotą w krainach i wiedział że wiele bytów mogłoby go zabić lub schwytać samą myślą, nie dając jakiejkolwiek szansy na obronę, więc sytuacja ta nie była trudna do ogarnięcia umysłem. Bardziej zastanawiało go jednak to że zwykle starał się by wspomniane wcześniej istoty stały po jego stronie – albo przynajmniej by nie zdradzały otwartej wrogości. No ale cóż – nie można zadowolić wszystkich.

Fizyczne aspekty niewoli nie dawały mu się we znaki. Był nieśmiertalny. Nie musiał jeśc. Trening jaki przeszedł dawno nauczył go żyć z bólem. Najbardziej jednak irytowała go niewydoga i poniżenie faktem i został przez kogoś pokonany – a to bolało bardziej niż kajdany.

Allshadron Hellsword był osobą o dość charakterystycznej aparycji. Przypominał człowieka i bez wątpienia w znacznej części właśnie nim był, jednak nie trzeba było być geniuszem by zauważyć też domieszki innych ras.
Miał około metra osiemdziesięci wzrostu, przy czym był raczej szczupłej budowy ciała. Jego skóra była kompletnie, atramentowo czarna, idealnie komponująca się z oczami w identycznym kolorze. Był łysy a z jego głowy, za uszami, wyrastały krótkie rogi.

Szaty które miał na sobie wyglądały jak łachmany od zawsze, więc ktoś kto nie widział go wcześniej nie łapał ironii. Przypominały masę czarnoczerwonych pasów materiału, zszytych ze sobą bez ładu i składu, tak że wyglądał trochę jak rozwijająca się mumia. Tyle że w czarnym kolorze. Szata pokryta była wieloma rzędami runicznych wzorów i dziesiątkami plam zaschniętej krwi.

Napiął mięśnie.
Czuł ze nie użyje swoje magii, ale byćmoże ostał o się w nim tyle siły by zerwać łańcuchy, albo stopić jej wewnętrznym ogniem. Potrzebował się najeść. Bardzo.

Re: [DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: ndz paź 23, 2011 12:00 am
autor: Bergho
Salaris

~Mój łeb~ - taka oto nieskomplikowana myśl towarzyszyła wiszącemu na lewo od pozostałych więźniów (a może skazańców?) zaraz po przebudzeniu. Mężczyzna ten wyglądał na nie wyróżniajacego się niczym szczególnym człowieka. Ubrany w łachmany takie jak pozostali, średniego wzrostu, szczupły, długie czarne włosy zakrywały mu łopatki. Pewien niepokój budziły szmaragdowe zwężona tęczówki jego oczu.
Głowa bolała go bez wątpienia, podobnie nogi i nadgarstki. Ogólnie rzecz biorąc jego samopoczucie było fatalne. Nie wiedział kiedy i jak tu trafił. Nie miał też zielonego pojęcia kto za tym stał. Nie wiedział też kim są towarzysze niedoli. Wiedział tylko, że krwawo, albo w bardziej dyskretny sposób rozprawi się z tymi którzy za ten stan rzeczy odpowiadali. Najpierw przyszedł mu na myśl niejaki Sandhers, chyba tak się zwał. Jeszcze przed kilkoma miesiącami Sandhers był kapitanem straży w Purskul. Podobno, tak przynajmniej doniósł szpieg Sandhers poprzysiągł zemstę łotrowi, który wytłukł społeczność jednej z szanowanych w mieście świątyń. Łotr ten jak widać został niedawno schwytany. Czyżby kapitan straży dopiął swego? Jednak po pewnym czasie rzeczony zabójca uznał, że miejsce to wygląda na (wyłączając trzy osoby) całkowicie wyludnione i chyba niezbyt wpisywało się w architekturę Purskul i okolic. Straż miejska raczej nie stosowała takich metod. Cała sytuacja napawała bez wątpienia irytacją. Należało się zastanowić, co dalej. Perspektywa wyzionięcia tu ducha była nieszczególna. Po pierwsze trzeba było wydostać się z tych nieznośnych kajdan. Łotr widząc jak jeden z więźniów, zapewne diabelstwo próbuje rozwalić kajdany krępujące jego kończyny
- Nie marnuj sił, próżny to trud - powiedział łotr, uważając ten wniosek za oczywisty
Po tych słowach zbir ze spokojem, nie śpiesząc się zanadto próbował wyślizgnąć się z kajdan najpierw prawą dłoń, potem nogę po przeciwnej stronie, następnie prawą nogę i wreszcie zamierzał wyswobodzić ostatnią skrępowaną kończynę. Wiedział, że da radę, sukces był tylko kwestią czasu...

[DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: ndz paź 23, 2011 5:28 am
autor: Venomus
Mavik Barton

Jeden z wiszących mężczyzn poruszył się. Ubrany w porwaną szatę kapłańską, koloru czerni i czerwieni. Krucze włosy opadały do połowy szczęki. Jedyną oznaką identyfikującą go był symbol ręki wykonanej z obsydianu spomiędzy której wychodziły promienie zrobione ze szmaragdów. Aż dziw, że nie zabrano go wraz z reszta rzeczy...
Wydawało mu się, że wszystko wokoło się kołysze. Normalna rzecz zważywszy na fakt, że jest w łodzi w drodze do Mulmaster...a jednak nie.
Kołysanie mógł zrzucić na karb oszołomienia. Ktoś dal mu obuchem przez głowę, niech go Beshaba pobłogosławi.
Mężczyzna zamrugał kilkukrotnie odzyskując w pełni świadomość. Faerun wita i o zdrowie pyta. Niestety sielska podróż łodzią to wspomnienie. Za to łańcuchy krepujące ruchy są aż nadto rzeczywiste.
Szybkie oględziny pozwalały sprawdzić, że został ograbiony z ekwipunku. To i że gospodarz nie bardzo wie jak się traktuje gości. Mężczyzna odcharknął i splunął, przeczyszczając spierzchłe gardło.
Zauważył, że łącznie było ich czterech. Z czego trzech jeszcze żyło.

Spojrzał w stronę tego martwego. Kilka metrów od Mavika, gnił sobie powolutku jakiś nieszczęśnik. Ciężko powiedzieć jakiej był rasy ale chyba człowiek. Długie mlecznobiałe włosy dziwiły bo raczej nie był drowem. Nosił skórznie nawleczoną w wielu miejscach metalowymi ćwiekami a na plecach nosił teraz pordzewiałe miecze. O dziwo jeden z nich migał w półmroku jakby...srebrem? Z szyi osobnika zwisał jakiś wisiorek, tez chyba srebrny- na zmęczone oko Mavika chyba wyszczerzona morda wilka. Pewnie jakiś niedorobiony tropiciel czy inny Malaryta który miał pecha. Nic to. Coś się kończy, coś zaczyna jak mawiają. Czas zacząć myśleć jak się stąd wydostać.
-Biedny skubaniec...- wymamrotał
Z wysiłkiem kapłan obrócił się w stronę żywego jeszcze towarzystwa. Jakiś człowiek ubrany w łachmany i...diablę? Nieźle, przynajmniej w razie zgonu będzie miał dobrego adwokata w rozmowie z baatezu.
- Czy ktoś coś pamięta? Albo wie kim byli ci idioci którzy zostawili nas przy życiu?- mówienie sprawiało mu lekki bój, być może to długi czas zwisania z kajdanów a być może solidne manto od naszych oprawców. Kolejny powód dla którego Baneita chciałby z nimi porozmawiać o Stwórcy...

[DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: ndz paź 23, 2011 1:27 pm
autor: Bergho
Salaris

Łotr wiszący po lewej słysząc pytanie jednego ze współwięźniów odparł podirytowany
- Nie wiem skąd się tu wziąłem, ani kto nam to zrobił. Ale wiem, że się dowiem. Teraz siedź... - szybko się zreflektował - wiście cicho, już prawie wydostałem rękę...
Poruszał prawą dłonią na rozmaite sposoby. Momentami wiła się na podobieństwo węża. Sprawiało mu to niemały wysiłek, jednak wiedział, że naprawdę niewiele brakuje. Miał tylko nadzieję, że koledzy obok nie będą rozpraszali jego koncentracji kolejnymi pytaniami

[DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: pn paź 24, 2011 11:22 pm
autor: dreamwalker
Salaris jako jedyny chyba miał szansę się wydostać. Allshadron mógł szarpać łaćcuchami z całej siły, ale oprócz wydawania hałasu godnego Kytona, diabeł mógł sobie co najwyżej wyrwać stawy, który tak pracowicie chciał urwać najsłabsze ogniwo łańcucha. Salaris powoli i skutecznie wyswobadzał się z kajdan. Nie trwało to bynajmniej krótko i nie było bezbolesne, świadczyły o tym najlepiej czerwone obtarcia na jego ręce - ślady gdzie skóra zdarła się od ciągłych prób prześlizgnięcia się przez ciasne kajdany. Ręka Salarisa spływała krwią, gdy udało mu się wreszcie ją wyciągnąć. Jakby odpowiadając na jego ciche westchnięcie, z głębi korytarza odezwał się napawający lekkim niepokojem odgłos. Wasza cela miała co prawda kraty, nie wiadomo jednak jak dobrze są zamknięte i czy przerdzewiałe pręty wytrzymają. Lwy raczej nie ryczały z powodu ładnej pogody. Musiały być głodne jak cholera a trzy porcje świeżego mięska stały całkiem niedaleko. Zwierząt nie było jeszcze widać, ale ich głosy były coraz głośniejsze. Spokojnym spacerowym krokiem nadchodziły korytarzem. Tak, jakby wiedziały, że ich zdobycz nie bardzo jest w stanie gdziekolwiek się ruszyć.

Re: [DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: czw paź 27, 2011 5:00 pm
autor: Bergho
Salaris

Nareszcie "wolny", tyle że tylko od kajdan. Nadgarstki i kostki strasznie go bolały, ale ponad wszystko cieszył się doświadczoną namiastką wolności. Szybko rozruszał obolałe członki. Następnie spojrzał na zapewne wygłodniałe lwy, a potem na towarzyszy niedoli. ~ Którego by tu rzucić tym lwom na pożarcie...~ - zastanowił się prawie rozbawiony położeniem tych dwóch, które tak właściwie było niewiele gorsze niż jego. Mimo dramatyzmu sytuacji łotr przypomniał sobie historię opowiedziana mu przez pewnego zabijakę. Poprawiło mu to nieco humor. Pewien rzezimieszek i dwóch najemników penetrowali raz jakieś lochy w poszukiwaniu skarbów, ale jedynym co odnaleźli i to w nadmiarze były kłopoty. Dopadło ich wielkie monstra, wedle opowieści trzy hakowe poczwary. Znajdowali się wtedy w długim wąskim korytarzu. Najemnicy stanęli z przodu, łotr za ich plecami. Co jakiś czas ten z tyłu wypatrywał dogodnego momentu do ataku i albo ciskał sztyletami, albo doskakiwał dźgając potwora, po czym odskakiwał za towarzyszy. Dwie bestie padły, najemnicy byli na skraju wyczerpaniu. Ostatnia bestia ciężko ranna zamachnęła się zamaszyście hakowatą łapą. Trafiła obu bezbłędnie. Obaj padli. Na placu boju pozostał tylko łotr i bestia. Szczęśliwie dla zbira "hak" wbił się w ścianę korytarza. Bestia nie mogła go wyciągnąć. Łotr wykorzystał to i dźgnął monstrum pod pachą. Potwór konając lekko ranił opryszka. Zbir odszedł do leżących na ziemi towarzyszy. Widział , że jeśli szybko im nie pomoże umrą. Był panem ich życia i śmierci... Podobnie teraz Salaris mógł zadecydować, czy uratować tych dwóch. Łotr podobno miał powiedzieć konającym, że pomoże temu który pierwszy zdoła podnieść do góry rękę. Żeby ich zachęcić wyciągnął z sakwy jedyną miksturę leczniczą jaką posiadał. Jednemu z najemników po dłuższej chwili udało się. Oprych widząc to tylko zaśmiał się niezbyt serdecznie, a następnie łyknął miksturę lecząc tym samym własne drobne rany. Łotr upajał się widokiem przerażonego i chyba mocno wzburzonego towarzysza. Następnie wyczyścił ostrze swego długiego miecza z juchy hakowej poczwary po czym bezceremonialnie dobił umierającego. Ponoć złupił kompanów, wobec drugiego nie był równie miłosierny. Pozostawił go samemu sobie, na pewną śmierć. Niezły był z niego skurwiel, ale też jak sądzili jemu podobni z fantazji i poczuciem humoru. Teraz decydować mógł Salaris - tak właśnie nazywał się łotr stojący przed dość podobnym wyborem. Czy pozwolić im umrzeć, czy wyswobodzić ich licząc na to, że współpracując wydostaną się stąd, a potem dorwą tego kto za tym stoi. Salaris z pewnością nie ufał "wisielcom", jeśli zamierzał ich uwolnić to powinien się
należycie przygotować do ewentualnej samoobrony... Zanim jednak cokolwiek przedsięwziął odezwał się do współwięźniów
- Jeśli chcecie żebym was uwolnił, a wiem że chcecie to mówcie kim jesteście, czy domyślacie się dlaczego tu jesteście i czy macie jakieś koncepcje jak się stąd wydostać
Nie czekając na ich odpowiedź podszedł do truchła białowłosego wojownika. Zerwał wisiorek z jego szyi i nie mając gdzie go związał i zawiesił na własnej. Ten wilczy pysk mógł być cosik wart.
- Wszystko co znajdę przy zwłokach z bronią włącznie jest moje, a wy bez krępacji mówcie wszystko, co może się nam okazać przydatne - odezwał się nagle do pozostałych.
Następnie łotr przyjrzał się mieczom. Wciąż chyba nadawały się do użytku. Jeden wyglądał na posrebrzany. Czyżby jego właściciel polował na wilkołaki? Nieważne. Salaris zabrał miecze wraz z pochwami. Ostrze "na wilkołaki" przewiesił przez plecy. Poza tym przy trupie była sakwa z kilkoma monetami. Kolejną czynnością którą wykonał, zapewne ku rozgoryczeniu tamtych dwóch, było oderwanie kawałka stroju niepotrzebnego już zmarłemu. Łotr obwiązał tym sobie poranione nadgarstki. Gapienie się na Salarisa bez kajdan, podczas gdy oni ciągle wisieli musiało być dla nich wyjątkowo denerwujące. Na koniec Salaris założył skórzane buty białowłosego.
Przyszedł czas by Salaris skonfrontował się ze swym wcześniejszym dylematem. Uwalniać kogoś z nich? Jeśli tak to którego z nich najpierw? Tego nieco narowistego wyglądającego na diabelstwo, czy tego co wyglądał na kapłana Bane? Trudny wybór. A może poranić jednego i zostawić go na pastwę lwom? Zwierzaki zajęłyby się rannym wypatrując w nim łatwą ofiarę, podczas gdy Salaris i ewentualnie jeden z nich zbiegliby z tego przeklętego miejsca. Przed zbirem otwierało się cale spektrum możliwości. Wreszcie zdecydował. Podszedł do tego, co wyglądał na kleryka. Uniósł oburącz nie schowany do pochwy zwykły miecz i spróbował rozciąć krępujące go łańcuchy uderzając energicznie w te same ogniwa, do skutku, albo do momentu, gdy uzna, że nie da rady. Jak już/ jeśli uwolni kapłana to razem z nim zastanowi się, co dalej

[DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: czw paź 27, 2011 11:44 pm
autor: Venomus
Mavik Barton

Jednemu z nich udało się wydostać. Z wyglądy można by rzecz typowy specjalista od odcinania mieszków...i podrzynania gardeł. Zabierał się właśnie do przetrząsania rzeczy trupa. Większość mieszkańców Faerunu takie zachowanie przyprawiłoby o obrzydzenie. Mavik wzruszył tylko ramionami (a raczej zrobiłby to gdyby mógł). Klient i tak już nie żyje od dłuższego czasu a w zaświatach nie przyda mu się wisior ani mieczyk. Prawo silniejszego.
-Wiem tyle samo co ty. Gdyby to była sprawka któregoś z moich wrogów to już bylibyśmy martwi. Nie byliby na tyle głupi, żeby zostawiać nas przy życiu w nadziei, że umrzemy z głodu lub licząc, że nakarmimy ich bestie. Nie wiem o co tu chodzi.- Powiedział Baneita z grymasem na twarzy.

Kaplan rzucił okiem na ostatniego "towarzysza niedoli". Ah, ktoś z domieszką niższych sfer. Mavik był obyty w kontaktach z takimi osobnikami. W Twierdzy Zhentil Fzoul osobiście zapoznawał go z kilkoma przywołanymi czartami z Dziewięciu Piekieł jako "wymiana kontaktów". Nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać pomoc "z dołu".
Dziwne. Ich troje nie łączy nic poza tym, że nie pasują do archetypu porządnego obywatela. Diablę, kapłan Czarnej Reki i łotrzyk. Kim byli ich prześladowcy? I dlaczego odwalili taką fuszerkę,zadając sobie tyle trudu zamiast ich po prostu zamordować? Co z moim poselstwem?
Teraz to nieważne...

Łotrzyk podszedł do niego z mieczem w reku. Uwolnienie czy koniec mojej podróży? Wszystko zaraz się rozstrzygnie...
Na szczęście złodziejaszek zdecydował, że lepiej będzie gdy wszyscy obecni pozostaną przy życiu. A przynajmniej tak długo jak mu będzie wygodnie...
Mavik postarał się tak ostawić by ułatwić łotrzykowi rozwalenie łańcuchów ( i upewnić się, ze przy tym nie straci dłoni).
Ujadania bestii dochodziły coraz bliżej. Lepiej, żeby ten mistrz ucieczek par excellence się pospieszył...

[DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: pt paź 28, 2011 7:29 pm
autor: DibiZibi
Allshadron Hellsword

Jego próba wyrwania się z kajdan została chyba błędnie odczytana przez towarzyszy niedoli.
W żadnym wypadku nie próbował wyrwać się, chaotycznie machając kończynami i wydając z siebie dziwne odgłosy. Wiedząc jednak że jego magia nie zadziała, nie próbował nawet jej używać. Zamiast tego chciał sprawdzić, jak mocne są łańsuchy. Interesowały go dwie rzeczy : czy są tak samo stare jak reszta otoczenia, czy też zostały wymienione na nowe – kolejym pytanie było, z jakiego metalu zostały zrobione.

Wyrwać się nie mógł, pozbawiony był również magii – nie trudnym byłos sie domyślać że cała ta sytuacja nie jest dla niego speclajnie przyjemna. Zachował jednak, jak zwykle, kompletny spokoj. Nie pierwszy i nie ostatni raz stawał oko w oko z kłopotami – a te nie były największymi z nich.
Sytuacja zaraz rozwiąże się sama. Wystarczy czekać na odpowiednią okazję.

Zastanawiało go, czymu pilnować miałyby ich lwy. To nie były typowe stworzenia preferowane przez jego wrogów – a więc i potencjalnych sprawców całego zamieszania. Nie były też dla niego specjalnym wyzwaniem w walce, nawet gdyby przyszło mu zetrzeć się z nimi bez pomocy magii.
Co ważniejsze jednak, były jedynie zwierzętami, które powinny podkólić ogony i uciec, widząc i wyczuwając diabła.

-Podobnie... gdyby za naszym położeniem stali moi wrogowie, wszyscy dawno bylibyśmy martwi. Prawdę mówiąc gdyby odpowiedzialna tutaj była większość rozumnych istot byli byśmy martwi. Nie widzę w nas nic wspólnego. Wątpię byśmy podzielali wiedzę na jakiś wspólny temat, a przecież po to chwyta się jeńców. W każdym razie... biorąc po uwagę bezsensowność i absurdalnosć tej sytuacji nie zdziwiło by mnie gdyby wszystko to co nas otacza było wytworem potężnej magicznej iluzji. Możemy być równie dobrze zamknięci w celach z kryształu, a to ma być jedynie test który ma coś udowodnić...

Jestem Allshadron Hellsword i szczerzę wąpie by nasze drogi skrzyżowały się przeszłości. Planuję też dopilnować żeby obecna sytuacja jak najszybciej się w niej znalazła.

Re: [DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: śr lis 02, 2011 10:56 pm
autor: Bergho
Salaris

Salaris jak opętany uderzał w konkretne ogniwa łańcuchów. Wyobrażał sobie, że masakruje właśnie tego, kto stał za obecna sytuacją. Przyznać trzeba pomogło. Po dość długich zmaganiach z łańcuchami Baneita został wyzwolony. Wciąż fragmenty oków zwisały u rąk i nóg uwolnionego, ale to już nie stanowiło większego problemu. Salaris zadbał o to by jeden z łańcuch przy prawej ręce kapłana pozostał dłuższy. Może się przydać jako broń podczas ucieczki, o ile duchowny będzie się tym umiał należycie posłużyć. Teraz należało zdecydować, co z tym drugim. Allshadron, czy jak mu tam wyglądał na niezłego oratora, pozostawało mieć nadzieję, że potrafi coś jeszcze oprócz całkiem składnego gadania. Łotr przyjrzał się użytemu właśnie ostrzu miecza. Wyglądało na to, że się trochę wyszczerbiło. Nie wiadomo, czy jeszcze nadawało się do użytku, w każdym razie srebrny miecz łańcuchów zapewne by nie przeciął. Ale w razie nagłej potrzeby mógł pokaleczyć, albo zabić. Salaris przeanalizował wszystko. Po chwili namysłu rzekł do wyswobodzonego kapłana
- Bierz ten miecz, nieco się wyszczerbił, ale może jeszcze da radę przeciąć krępujące go więzy. Stanę za Tobą mając w ręku drugi miecz. Jeśli zaczniesz się podejrzanie zachowywać, albo odwrócisz się w moją stronę to bez wahania wbije ci go w serce. Jak już skończysz oddasz mi miecz nie odwracając się. Mam nadzieję, że wszystko jasne. I nie bierz tego nazbyt do siebie. Nie znam was, dlatego muszę się jakoś zabezpieczyć, żeby uniknąć z waszej strony przykrych niespodzianek. To, że cię uwolniłem powinieneś traktować jako gest dobrej woli

Na swój sposób Salaris był ostatnią istotą której w tej chwili mógł obawiać się kapłan. Oddanie Benicie broni było podyktowane zwyczajnym pragmatyzmem. Po pierwsze łotrzyk nie zamierzał odwracać się do współwięźniów plecami, po drugie zmęczyło go najpierw wydostawanie się, a potem rozcinanie jednemu z nich łańcuchów. Najgorsze było to, że zbir nigdzie nie dostrzegł czegoś co posłużyć by mogło choćby za improwizowany wytrych, wobec tego Salaris musiał uciekać się do dość prymitywnych rozwiązań.

Re: [DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: pn lis 07, 2011 4:36 pm
autor: dreamwalker
Gdy obaj ustawiliście się z mieczami w garści, dwa lwy dotarły właśnie do celi. Od razu zainteresowała ich Wasza obecność, choć pierwszy kontakt z kratami zakończył się niezbyt pomyślnie dla lwów. Kraty nie odsunęły się od machnięcia łapą. Widząc te wygłodniałe zwierzęta dochodziliście do wniosku, że w Waszym położeniu nie trzeba tarrasque, aby rozprawić się z ewentualnymi uciekinierami z celi. Te ogromne umięśnione zwierzęta mogły machnięciem łapy przewrócić niezbyt silnego mężczyznę, rzucenie się na kogoś całym ciałem gwarantowało natomiast sukces i lwie kły zatopione w szyi nierozważnej ofiary.

Zwierzęta nie zachowywały się jednak zwyczajnie. Posiadając większą wiedzę na pewno rozpoznalibyście sztuczność zachowania lwów. Wam jednak wystarczyło to, że drapieżniki zaczęły uparcie atakować kraty, które zaczynały sypać rdzą pod mocarnymi uderzeniami łap. Na tym jednak cały cyrk się skończył. Lwy były za słabe, aby wyłamać kraty, zaczęły przeto krążyć w kawałku korytarza przylegającym bezpośrednio do krat celi.

Re: [DnD 3.5 ST FR] Gra ze śmiercią [18+] - sesja

: ndz lis 20, 2011 10:22 pm
autor: Bergho
Salaris

Baenita z pewnością musiał się wściekać. Jednak koniec końców przeciął ogniwa krępujących diabelstwo łańcuchów. Lwy wyglądały na szczególnie groźne, ale przy odrobinie szczęścia dałoby się uniknąć przechodzenia tędy. Łotr spojrzał na zakratowane okno. Na oko jakieś dwie na dwie stopy.
- Nie uśmiecha mi się bawić z tymi bestiami. Możemy wydostać się przez okno, trzeba tylko pozbyć się tych krat. Obawiam się, że z nimi może być ciężej niż z łańcuchami. Jakieś sugestie z waszej strony? Bo z mojej jeszcze jedna. Oddaj miecz, pożyczę go któremuś z was jeśli zajdzie taka konieczność