Dom Juranda Millera nie był trudny do znalezienia. Toż nie dość że był zaraz przy rynku, dwupiętrowy i choć drewniany to na podmurówce, to jeszcze każdy miejscowy potrafił bez zająknięcia wskazać doń drogę.
Damon Exodius zastukał kołatką raz jeden, raz drugi i już chwytał za rączkę by i trzeci raz uderzyć gdy drzwi uchyliły się do srodka. Duży wikidajło (przynajmniej dla Damona, którego wzrostem przewyższało większość ludzkich drabów) zmierzył go wzrokiem, wjązadła kańciastej rzuchwy zmiękły i usta mężczyzny rozwarły się pozwalając Exodiusowi zerknąć na braki w uzębieniu mężczyzny. Damon przywykł już do tego że w Uþmere był jedynym elfem, i wszyscy ludzie przyglądali mu się ciekawie.
- Eee... Zdravcie doby Pane elfje, co szukacie v doma radnego imć Millera? - cieć zagadał w miejscowej odmianie wspólnego którą Damon był zmuszony znosić od czasu gdy znalazł się w Uþmere. Kiedy elf wyjaśnił że chodzi o ogłoszenie Cieć pokiwał energicznie głową i otworzył drzwi na oścież, zapraszając Exodiusa do środka.
- Tak hodte do izby dobry Pane. - Cieć pokierował mężczyznę do dużego pomieszczenia którego ściany pokrywały gobeliny z odległych krain. Sługa zniknął za drzwiami wrócił za chwilę w towarzystwie starszego mężczyzny ubranego w szykowną, czerwoną bekieszę. Siwobrody starzec, zmierzył Exodiusa po czym zagadał:
- Jam jest Jurand Miller, witajcie w moim domu panie elfie. - Jurand zaprosił gestem ręki Damona do usiądnięcia przy szekoim drewnianym stole, sam zajął miejsce naprzeciw, rozkazał słudze przynieść puchary.
- Słyszałem żeście w sprawie ogłoszenia przyszli, rad tom słyszeć, powiedzcie, z kim mam przyjemność?
...
Dr Duke Schmultz doskonale wiedział już gdzie znajduje się dom Millera. Obserwował właśnie elfa w skórzanej zbroi stukającego w kołatkę jurandowych drzwi. Mężczyzna miał przewieszony przez ramie długi łuk. Elf i długi łuk, tak oczywiste że aż boli. Tak czy owak niziołek przyglądał się, jak drzwi uchylił wielgachny cieć (który zawsze otwierał drzwi, co Duke zdążył już zauważyć). Schmultz stał za daleku by usłyszeć dokładnie subtelną mowę elfa, jednak ordynarny bas ciecia słyszała chyba cała ulica "Aa! no hiba że s ogloszeńja! Tak hodte do izby dobry Pane".
Czyli to by było na tyle? cieć na 7 stóp a wystarczy mu wcisnąć byle kit żeby wejść do środka? cóż, teraz nawet ciecia już nie było. Duke w kilku susach znalazł się przy drzwiach i wśliznął się do środka (okazało się że nie były nawet zamknięte - Duke szybko przekonał się czemu, zaraz za nimi stało krzesło ciecia a przy nim pokaźny buzdygan.) Niziołek szybko znalazł pomieszczenie w którym przy drewnianym stole siedział starszy mężczyzna i elf, cieć stał z boku. Widząc niziołka starzec najpierw spojrzał pytająco na swojego pracownika (cieć tylko rozłożył ręce) następnie przeniósł wzrok na nowo przybyłego: "Co robisz w moim domu chłopcze?"
...
Johantt Todler zaszedł do domostwa nie od strony rynku jak pozostali, lecz poprzez oficynę z wyjściem na jedną z bocznych uliczek, którędy to zwykła wchodzić do domu jurandowa czeladź. Toteż nie było dziwym że krasnolud spodkał się w drzwiach z podstarzałą kucharką. Kobieta siedziała w progu na małym taborecie i obierała ziemniaki, skórki wyrzucając na ulicę.
- Ken totu szukaće karle? - huknęło barczyste babsko. Gdy Todler wyjaśnił że przychodzi z ogłoszenia, kobieta pokiwała głową:
- Aaaha, tak idte k doma, za kuhńu v pravo. - wytłumaczyła kierunek i zostawiła Johantta samemu sobie, sama wracając do obierania ziemniaków.
Krasnolud wszedł do pokrytego gobelinami pokoju na chwile przed pojawieniem się niziołka.