śr sty 08, 2014 2:33 am
Kosh'Hadar 'hulhu
W obozie nagle nastała cisza. Kilkoro wojskowych i hołota ze służby stanęła, potem wszyscy jak jeden mąż odwrócili się wpatrując w jakiś punkt na horyzoncie. Następni dochodzili. Nienaturalna cisza brzmiała aż w uszach. Psy kuliły się, a konie strzygły nerwowo uszami, podczas gdy z ich chrapów i pyska toczyła się piana.
- Nadchodzi. - jak jeden mąż tłuszcza przemówiła, łamiąc niespodziewanie nagłą ciszę.
- Nadchodzi. - powtórzyli.
- Nadchodzi. ponowili kolejny raz.
- Nadchodzi. - rozbrzmiewało raz po raz coraz szybciej.
- Jest tu! - postacie zawyły ekstatycznie, niektórzy padając na kolana. Twarze wykrzywiły się w szaleństwie i dzikiej namiętności.
Ziemia zadrżała. Głęboko pod jej skorupą rozległ się donośny huk, jakby pękała wielka skalna płyta. W oddali, w połowie drogi między obozem a horyzontem, wzbijając tumany kurzu i pyłu zawaliła się jedna z gór, z łomotem wpadając w powstałą szczelinę. Coś poruszało się tam, coś sięgało z wyrwy w ziemi. Czarne i oślizgłe kształty wyłoniły się na światło dzienne. Były ogromne i było ich wiele setek. Bezkształtne olbrzymy, o czarnym połyskującym cielsku, masa wijących się uzbrojonych w zzassawki i zadziory macek ryło wściekle ziemię. Zęby kłapały przerażającymi szczękami.
W obozie zapanował chaos, tłuszcza śmiała się opętańczo, niektórzy płakali lub się modlili. Inni paznokciami ryli po twarzy w szalonej próbie wyłupania sobie oczu.
Potworne kształty oderwały się od krawędzi rozpadliny pełznąc niczym opiłe od krwi pająki, wlekąc swe tłuste cielska po gruncie. macki wiły się opętańczo smagając ziemię oraz nieboskłon. W górę wzbijały się tony kurzu, kamieni i gleby, przesłaniając widok na potworności z głębi ziemi.
Skryta groza zbliżała się bardzo szybko, pożerając w błyskawicznym tempie kolejne mile. Jednak w miarę zbliżania się, tumany kurzu malały.
Wreszcie zza zasłony wzbitego w powietrzem pyłu wyjechała ciężka konnica. Jakieś piętnaście setek jeźdźców. Każdy dobre siedem stóp wzrostu o przesadzie wręcz szerokich barach. Ciężkie zbroje o kolorze sadzy i popiołu nabijane były wieloma ostrzami. jeźdźcy byli uzbrojeni w masywne ciężkie miecze w każdej ręce, choć nie wydawało się możliwe by móc unieść broń tych rozmiarów jedną ręką a co dopiero mówić o walczenia oboma na raz z grzbietu rumaka. Konie podobnie jak ich jeźdźcy, były wielkie i masywne. Na pierwszy rzut oka wydawał się również odziane w zbroję, jednak szybko okazało się, że konie porośnięte są kościaną naroślą o barwie popiołu, służącą im za ciężki pancerz.
Wielkie czarne sztandary łopotały nad oddziałami.
Oddziały zatrzymały się w równym szyku. Konie rzucały łbami i parskały wściekle. Ich oczy skryte za ciężkimi wałami kostnymi, wydawały się ślepe, zdane jedynie na swych jeźdźców. Końskie pyski były wydłużone i rozwierały się na całej długości, niektóre stwory rozwierały szczęki tak mocno, że wydawało się, że ich głowy składają się jedynie z masy ciężkich i ostrych zębisk.
Zza szeregów ciężkiej konnicy wyjechała pojedyncza postać na osiołku. Zwierze powoli człapało w stronę zebranych. Puste oczodoły przybysza wpatrywały się w każdego z zebranych po kolei. Powykręcana garbata postać poruszała bezzębnymi szczękami, jakby mamrotała coś do siebie. Albo jakby ssała jakiś przysmak. Zbutwiała szata w wielu miejscach była rozerwana, ukazując pomarszczone ciało o niezdrowo ziemistej cerze, tu i ówdzie porośnięte pleśnią albo Mechem. W śród tych łachmanów coś się poruszało, jakby pod skórą mężczyzny wiły się robaki.
Osiołek się zatrzymał i przyklęknął, by jego jeździec mógł zsiąść. Co mężczyzna uczynił, choć nie bez trudu. Wielki garb na plecach zmuszał by poruszał się pochylony, koślawe nogi zdawały się niezdolne do chodzenia, mimo to mężczyzna poruszał się do przodu, jakby pod Kaftanem coś szarpało nim do przodu. Pokraka zaśmiała się, widząc wpatrujących się w nią zebranych tu. Jego puste oczodoły wydawały się świdrować ich jestestwo, obdzierać z tajemnic i zasłon.
Ręce mężczyzny były silnie umięśnione, co kontrastowało z resztą jego pokracznego, wręcz kruchego ciała. Palce miał nieludzko długie, jakby wyposażone w dodatkowe stawy. Twarz nie była stara, wręcz przeciwnie, była młoda i niegdyś zapewne nieziemsko przystojna, lecz teraz... była wymizerowana, poryta bliznami i paskudnym duszącym się, pulsującym wrzodem na lewym policzku. Długie czarne włosy były brudne, wisiały tłustymi postronkami odgarnięte do tyłu.
Mężczyzna przysiadł na piachu wśród pozostałych. - Wedle umowy. - odezwał się do czarownika. - piętnaście setek moich doborowych wojowników. No. Widzę, że ciekawe towarzystwo się tu zebrało. * oznajmił, znów patrząc po zebranych.
- Jakoś nikt się nie rwie, by mnie witać chlebem i solom? Więc ja może was czymś poczęstuję. - mężczyzna klasną w dłonie. Osiołek zadrżał, jego skóra zafalowała, włosy zanikły jakby wrastając w mięso, skóra rozjaśniła się i osiołek rozdzielił się na dwie niekształtne bryły mięsa, które dalej się przekształcały, aż przybrały ludzkie postacie. W kilka chwil później, na ziemi leżały dwie piękności, obejmując się nadal czule. Jedna z nich uniosła swą śliczną główkę i rozejrzała się dookoła, jakby przebudziła się z jakiegoś snu. Zamrugała sennie oczyma o długich żęsach.
Mężczyzna westchnął - ciężko dziś o dobrą służbę. - po czym klasną ponownie. Druga dziewczyna uniosła swoją główkę, obie z przerażeniem spojrzały na powykręcaną sylwetkę mężczyzny. W panice pośpiesznie wstały i pognały do swego pana.
Już po chwili u boku przybysza stały dwie niewolnice. Każda prezentowała inny typ urody.
Pierwsza z dziewczyn została pobłogosławiona długimi, ognistorudymi włosami, które spływały na jej ramiona i plecy, sięgając aż do pośladków. Miała bladą cerę, kilka piegów na nosie i wielkie, zielone oczy. Była młodsza z dwójki. Nieduży, ale kształtny biust zarysowywał się wyraźnie pod materiałem białej prześwitującej sukni, ciasno opinającej jej kształty. szata trzymała się na nefrytowej broszy, zdobiącej lewe ramię niewolnicy, prawe zaś było całkiem obnażone.
Druga dziewczyna była Wysoka, szczupła, o alabastrowej cerze i kruczoczarnych, prostych włosach spiętych w warkocz, który sięgał jej ud. By podkreślić bladość jej ciała, ubrano ją w gustowną czerń ze srebrnymi obszyciami. Czarnulka miała bardziej bujne kształty od rudej − obfite piersi i szerokie biodra, a także krągłą pupę. suknia o sporym dekolcie opinała ciasno jej ciało, podkreślając wszystkie jego walory. Dodatkowo rozcięcie z boku ukazywało długą, zgrabną nogę dziewczyny.
Przesadnie pyszna, a mimo to jakoś pasująca, biżuteria z złota i klejnotów zdobiła obie dziewczyny.
Ruda nalała swemu panu wina z dzbana, który pojawił się nagle niewiadomo skąd. Coś jednak dziwnie plaskało podczas tej czynności, winno zdawało się zawierać jakieś grudki.
- Ktoś się ze mną napije? - spytał mężczyzna, szczerząc poczerniałe bezzębne dziąsła. Wyciągnął do przodu kielich, w którym wiły się białe tłuste larwy, pływając w szkarłatnym szlachetnym trunku.
- Wybaczcie, ale muszę zmyć kurz z gardła. - oznajmił i zaczął pić. Mlaskał i siorbał przy tym, a wino ciekło mu po podbródku. Larwy pękały w uścisku jego dziąseł z cichym pop.
Dziewczyny ruszyły niepewnie, pełne bojaźni do przodu, pytając zebranych, czy życzą sobie czegoś. Może wina, może jadła, może czegoś innego.