Porucznik Otto westchnął i rzekł:
- Spróbujcie przesłuchać gobliny, ja tymczasem zajmę się końmi. Wyglądają na spłoszone. Tylko nie bądźcie zbyt brutalni, w końcu to także humanoidy. - spojrzał znacząco na Kelta, który wykazywał szczególne predyspozycje do okrucieństwa.
- Nie jesteśmy w Dambrath ani w świątyni Loviatar, żeby ich torturować. Dowiedzieć się wszystkiego, co uda się z nich wyciągnąć, potem ubić albo powiesić. Krótko. - powiódł twardym spojrzeniem po wszystkich, zatrzymując się dłużej tylko na Sigismundzie i Kelcie.
Obudzone gobliny najpierw zaczęły drzeć się wniebogłosy, potem dusić się bez wyraźnego powodu, by na końcu wydać się jeszcze mniejszymi niż były faktycznie, gdy zaczęły padać pytania. Dzięki znajomości orczego Kelt i Kabal zdołali naszkicować aktualny obraz sytuacji. Plemię orków i mniej więcej dwa razy tyle goblinów schodziło właśnie z gór Nether na szlak prowadzący do Sundabaru. Zamierzali przejść przełęczą Silverymoon, potem skręcić na Księżycową przełęcz. Oni byli tylko jednym z oddziałów "przedniej straży", jak powiedział goblin, choć sprawiał wrażenie, że nie bardzo rozumiał, na czym ta przednia straż miała polegać.
Gdy porucznik Otto usłyszał te słowa, chwilę milczał, jakby ważąc je, po czym rzekł:
- Musimy ostrzec Silverymoon, oni przekażą wiadomość dalej. Niestety, nie dysponuję magią, która mogłaby zrobić to z miejsca, więc muszę to zrobić osobiście. Ruszymy przed świtem - wy w stronę Everlund, ja do Silverymoon. Podążajcie traktem, starając się jechać tak długo, jak tylko to możliwe. Powinniście dotrzeć do miasta w dwa dni. Spotkamy się na miejscu. Odpocznijcie, ja teraz popilnuję. - powiedział, idąc w stronę goblinów.
Gdy obudziliście się rankiem, dwa truchła goblinów dyndały na gałęziach drzew. Porucznik Revan skinął wam głową, wskoczył na konia i pogalopował w stronę Silverymoon. Ruszyliście w dalszą drogę. Po prawej stronie wciąż mieliście rzekę, po lewej (na południowym wschodzie) widniał płaskowyż, a kawałeczek dalej - Góry Nether, Śnieżne szczyty pełne potworów. Około południa dotarliście do wyżyny, gdzie droga była kamienista, co opóźniało pochód. Inna sprawa, że byliście praktycznie cały czas na otwartym terenie, bez możliwości schronienia się przed burzą, która miała niedługo nadejść, co zwiastowały ciemne chmury na niebie i zdobiące niebo nad szczytami błyskawice.
Nie minęła godzina a zaczęło obficie padać. Deszcz polepił wszystkim włosy, przykleił ubrania do skór i wprowadził ponurą atmosferę. Po przejechaniu może czterech mil, jadący na pierwszym wozie Har dostrzegł jaskinię, w którą można było wprowadzić wozy wraz z końmi. Przy bliższych oględzinach okazało się, że pieczara ta była kiedyś siedzibą klanu orków, na co wyraźnie wskazywały walające się wokół kości i porobione kupki chrustu. Po uprzątnięciu, wprowadzeniu wozów do środka, oporządzeniu koni i rozpaleniu ogniska, zajęliście się posiłkiem.
Minęło kilka chwil, nim w dźwiękach trzaskających gałązek usłyszeliście kroki kilku bądź kilkunastu osób. Niecałą minutę później do waszych uszu dobiegły przyciszone szepty, a kilkanaście sekund później pojawił się w blasku ognia
wysoki półork z potężnym mieczem na plecach w towarzystwie dwóch osób: wysokiego, dobrze zbudowanego,
ciemnoskórego mężczyzny o białych włosach z amuletem Talosa na piersi i nieco niższej
rudowłosej córki elfów z dziwnym symbolem na twarzy.
- Patrzcie, patrzcie! Kogo tu nam przywiało! - ryknął półork, wywołując chaotyczny wybuch śmiechu półelfki. Ciemnoskóry jedynie skrzywił usta w parodii uśmiechu, w dalszym ciągu lustrując wszystkich białymi oczyma.
- Przecież to prywatna jaskinia! Ja i moi chłopcy - wybacz, Lae - mamy tu swoje małe lokum. Możemy wam udzielić schronienia, jeśli macie odpowiednią ilość gotóweczki. - uśmiechnął się paskudnie.
- Powiedzmy... - zastanowił się.
- Po dziesięć od łba, dwadzieścia za konie, trzydzieści za wóz. W sumie to będzie dwieście dziesięć sztuk złota. - powiedział cichym, mocnym głosem czarnoskóry.
- Dobrze gadasz, Sorin! Ty to masz łeb, jednak czegoś w tych szkółkach świątynnych uczą! - półork palnął talosytę otwartą dłonią w plecy, lecz z równym powodzeniem mógłby uderzać w ścianę. Ciemnoskóry wpatrywał się ciągle w jedną osobę, stojąc niewzruszenie, z oczyma utkwionymi w Sigismundzie.
- Cicho, Ref. - warknęła kobieta zwana Lae, co rusz spoglądając na Archibalda. Uniosła dłoń, przyłożyła ją do czoła potomka orków po czym machnęła drugą. Wyglądali, jakby rozmawiali w myślach. Półork chrząknął, kiwnął głową i rzekł:
- Jestem skłonny zgodzić się na obniżenie ceny do pięciu sztuk za łeb, piętnastu za konia i wóz. Uwzględniając, że macie pięć koni i dwa wozy to będzie... - zastanowił się, wytężając umysł
- Stówa! Ha, widziałeś Sorin! Umiem sam policzyć! - ryknął z radością. Ciemnoskóry tylko kiwnął głową, nie siląc się na odpowiedź.
- To jak, płacicie czy uciekacie z powrotem na trakt?