ndz kwie 23, 2006 10:07 pm
Sesja 4: Banshee<br /><br />Banshee Tamara była przed Deismaar carycą Vosgaardu. W gaju uwięziona została w wyniku nieudanej przemiany w licza. Aby zakończyć żywot nieumarłej więźniarki, musiała odzyskać swoje zaginione przed półtorej milenium filakterium. W tym celu potrzebowała wajdeloty zdolnego do podróży w czasie (oczywiście w pieśni), a zawód ten wymarł w dobie Deismaar. Pojawienie się Savany było dla nieumarłej prorokini największą szansą od tysiąclecia. Sęk w tym, że nasza baronessa niewiele wiedziała o swym darze i nie w pełni panowała nad pieśniami. Dlatego pierwszym celem „podróży w czasie”, który wskazała nam Banshee był niejaki Wernyhora mistrz wajdelota, który nauczyć miał Savanę rzemiosła. Niestety odpowiedniczka Banshee w tamtym świecie nie była w stanie nas rozpoznać. <br /><br />Savana zaczęła opowiadać, oczom naszym ukazał się obraz wielkiego drzewa udekorowanego girlandami, którymi poruszały chodzące dookoła, śpiewające vosgaardzką pieśń ludową akolitki Tamary. Caryca, przemieniona w licza, przekazała swojej córce Mariszy pierścień-filakterium, który umożliwiał im odtąd telepatyczny kontakt. Coś jednak poszło nie tak, bowiem Tamara nie była w stanie opuścić Gaju. Po pewnym czasie Marisza i akolitki zmuszone były teleportować się do Vosgaardu bez niej. <br /><br />My zaś musieliśmy zapieprzać 4500 mil konno lub masetiańską galerą! Podróż z dzisiejszego Seaward do Ravnogradu (przed Deismaar miasta te zwały się Urbi Maris i Biała Cerkiew) zajęła nam dwa miesiące! Nie powinienem popadać w dygresje, ale nie mogę powtrzymać się od spostrzeżenia, że wszystkie późniejsze pieśni Savany również zawierały takie „atrakcje”. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy jakieś pielgrzymkowe poczucie humoru, czy jej metoda na odchudzanie! Całe szczęście, że nawet lata spędzone w świecie pieśni, w świecie realnym trwają tyle, co opowieść o nich.<br /><br />Do rzeczy. Znaleźliśmy się w drewnianej, zdobnej piękną niby-elfią snycerką, położonej na wyspie jeziora Ladan stolicy Vosgaardu. Było niecałe 50 lat do bitwy pod Deismaar. Vosowie byli pierwszym narodem, który uciekł z imperium Azraia na kontynent Cerilii i stworzył wokół Białej Cerkwii magokrację, a dokładnie wróżbokrację. Jej obywatele pod żadnym względem nie przypominali dzisiejszych wytatuowanych półnagich barbarzyńców. <br /><br />Funkcję wychowawców i historyków pełnili tu wówczas wajdeloci. Potrafili oni przyzywać duchy legendarnych przodków i przedmioty z legend. Ich Wciągające Pieśni służyły do wychowywania młodzieży. Jednym z wajdelotów był Wernyhora. W ciągu miesiąca nauczył on Savanę panować nad zdolnościami. Uzmysłowił jej, że pieśni które tworzy będą wieczne, ale jej imię zostanie zapomniane – taka jest cena tego talentu.<br /><br />My tymczasem szukaliśmy kontaktu z posiadaczką pierścienia Tamary – carycą Mariszą. Ustrój Vosgaardu opierał się na wróżbach. Władzę sprawowały prorokinie. Dar wróżenia przechodził w carskim rodzie z matki na córkę. Ostatnia prorokini Tamara, obecna Banshee, otrzymała od Vorynna (ówczesnego boga magii) przepowiednię, że jej naród upadnie z winy jej samej. Ukryła ją przed ludem. Gdy narodziła się jej córka – Marisza, wróżba genetyczna wykazała, że nie posiada ona daru wróżenia, a ma go młokos z innego rodu – Ruornil. Tamara aresztowała go i przekazała władzę Mariszy, sama zmieniając się w licha. Planowała wspierać córkę wróżbami za pośrednictwem pierścienia, który był jednocześnie jej filakterium. <br /><br />Pomniejsi wróżbici Vosgaardu rozszyfrowali spisek i zostali represjonowani przez policję polityczną. Lochy zamku Mariszy zapełniły się dysydentami, którzy – jak głosiła oficjalna propaganda – w chwili aresztowania byli niewinni, ale wróżby wskazały ich jako przyszłych zdrajców. W ten sposób reżim eliminował jedynych zdolnych do ocalenia kraju i umacniał na tronie wojowniczkę, która udawała czarodziejkę, z rzadka wspierając się radami matki. Wszelkie jej niespełnione wróżby tłumaczono celowym sabotażem ze strony opozycji. Królestwo było w stanie permanentnego oblężenia przez goblinoidy. W jego sercu z dnia na dzień rosła opozycyjna partyzantka. Jej liderami byli zbuntowany generał Belinik i kapłanka „natury” Kriesha, którzy mieczem i tatuażami mylącymi wróżby zwalczali władzę. <br /><br />Audiencja u Mariszy nie dała rezultatu. Okazała się ona paranoiczką, histeryczką, intrygantką, która z premedytacją pchnęła nas w ramiona opozycji, licząc że w ten sposób ją wytropi. Z niechęcią nawiązaliśmy kontakt z agentami Belinika i Krieshy, wiedząc że owi „partyzanci wolności” pociągną wkrótce pod Deismaar Vosów jako sojuszników Azraia, a potem zostaną bóstwami tyranii i zimy. Póki co Belinik – zbrojny w dwa magiczne topory olbrzym – wyciął tropiących nas agentów Mariszy, a Kriesha – kapłanka o głosie, który brzmiał jak echo pośród lodowych sal – zrobiła nam tatuaże zapobiegające lokalizacji. <br /><br />Nadeszła zima. Jezioro Ladan zamarzło. Siły rebeliantów ruszyły do szturmu Białej Cerkwii. Podążając za Belinikiem byliśmy świadkami, jak na schodach pałacu prorokiń zwyciężył w walce Mariszę i zgodnie z danym słowem, podarował nam jej pierścień. Za radą uwolnionego z więzienia Ruornila, nie czekaliśmy aż koniunktura w Vosgaardzie się pogorszy i udaliśmy się w drogę powrotną, by ukryć filakterium w Gaju Banshee, gdzie – dzięki jej zaklęciom – mieliśmy odnaleźć je po wyjściu z Pieśni, czyli po półtorej milenium.<br /><br />I – ku radości Banshee – udało się, dostarczając dowodu, że ze świata Pieśni da się jednak wycyganić jakieś materialne łupy. Pozostały nam też tatuaże Krieshy. Savana nie tylko przestała się bać operować Pieśnią, co dobrze wróżyło moim dalszym wobec niej planom, ale postanowiła się udać wraz z nami do stolicy Anurii, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć maga zdolnego zdezintegrować pierścień-filakterium i uwolnić duszę Tamary.<br /><br />Drużyna awansuje na poziom 2.<br /><br />Sesja 5: Proroctwo Płonących Aureoli<br /><br />Był lipiec 1375, więc w stolicy królestwa Anurii zaczynało się właśnie święto Sword and Crown, czyli odbywający się co pięć lat zjazd szlachty anuireańskiej połączony z rytualnym zawieszeniem bronii. Tym razem zbiegł się on z zakończeniem soboru, który zdjął z urzędu papieża Silvestrusa. Na jego miejsce konklawe powołało kontynuatora linii poprzednika – naszego biskupa z Coeranys – Alisandra Le Orffena, co tak „uradowało” inicjatora soboru Michaela księcia Mhoried, że zmarł na wylew. Dzięki temu mieliśmy koleje atrakcje w postaci pogrzebu pomienionego i koronacji jego córki Kayleigh. Warto nadmienić, że jakkolwiek nasze dumne królestwo ma monarchę, to został on wyniesiony na tron przez swego ojca – wspomnianego Michela, a teraz będzie wykonywał rozkazy swojej siostry – wspomnianej Kayleigh. Dla nas osobiście ważniejsza była wszakże wyprowadzka Le Orffena z Coeranys, co wiązało się z koniecznością wyboru nowego biskupa przez kapitułę, a jak wiadomo „gdzie władzę wybierają, tam zaszczyty i amnestie rozdają”. Zamieszkaliśmy więc w kwadracie kamienic zajmowanym przez delegację Coeranys na Sword and Crown, konkretnie u rodzin Lorrana i Savany, nie afiszując się wszakże przed organami scigania z obecnością wajdelotki, ni z obecnością Tristana przed domniemanymi członkami Kultu Czarnego Księżyca. To drugie wymagało w zasadzie trzymania go w zamknięciu, bowiem zauważyliśmy że emituje bardzo charakterystyczną magiczną aurę, widoczną dla każdego kto splecie choćby najprostszy czar wykrywający.<br /><br />Bez kłopotu znaleźliśmy maga, który zdezintegrował filakterium Tamary.<br /><br />Podczas zjazdu wydarzyło się kilka wartych opowiedzenia historii równocześnie. Dla jasności wywodu opowiem o nich osobno, rozpoczynając od zagadki serii pożarów, którą rozwiązaliśmy!<br /><br />W kwadracie kamienic zajmowanych przez delegację Coeranys wybuchł pożar. Pomimo bohaterskiej akcji gaśniczej, zginęło kilka osób i były duże straty.<br /><br />Strażak wspomniał, że to już szósta taka nagła pożoga, a straż miejska oferuje nagrodę za ujęcie podpalacza.<br /><br />Budynki płoną co dwa tygodnie, nocą, podczas pełni i nowiu. Na mapie układają się w znak konstelacji Hamaliel. Świadkowie mówią, że podpalacz w płonącej (zapewne oblanej olejem) opończy wbiega do środka budynku i ginie w rozpętanym przez siebie piekle. Straż w pogorzelisku znalazła resztki płaszcza z twardej skóry.<br /><br />Poprosiliśmy o wskazanie potencjalnych miejsc kolejnych podpaleń miejscowego astronoma z wielkiej drewnianej wieży z panoramą na miasto, pełnej lunet, astrolabiów, globusów, posążków i obrazów solara Hamaliel zwanej przez naukowca św. Shineerą, map z zaznaczoną jej konstelacją i… płaszczy z twardej skóry („impregnowanej” Resist Energy) na wieszaku. Orzekł, że więcej pożarów nie będzie.<br /><br />Postanowiliśmy dowiedzieć się czegoś o przeszłości astrologa. Okazał się byłym benedyktynem, okrzyknietym przez konfratrów szaleńcem (i onanistą, a to ze względu na nadmierne umiłowanie do podobizn Hamaliel) i wydalonym z zakonu, po tym jak ogłosił Proroctwo Płonących Aureoli – zapowiedź zesłania przez bogów: Oczyszczającego Ognia, który wypali grzechy świata oraz solara św. Shineery, która wraz z jedynym ocalonym da początek nowemu plemieniu ludzkiemu. Po wyganiu przez kilka lat żył jako wędrowny prorok, głosząc swoją teorię, aż dostał spadek, za który zakupił wielopiętrową drewnianą wieżę na wzgórzu w stolicy i przebudował ją na laboratorium astronomiczne, w gwiazdach szukając odpowiedzi na pytanie, kiedy spełni się Proroctwo. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że świętą musi przyzwać jej przyszły oblubieniec, wypalając na ciele miasta grzechu znak zodiaku tak wielki, że będzie widać go z Nieba.<br /><br />Astronom ukrył przed nami fakt, że ostatnim brakującym do wypalenia pełnego znaku zodiaku punktem jest jego własna wieża, położona na mapie w miejscu gwiazdy, którą on sam odkrył. Podczas próby aresztowania szaleniec z pomocą swego chowańca żywiołaka podpalił parter wieży, odcinając nas w środku. Sam, bełkocąc o nadejściu Czarnego Księżyca i zagładzie świata uciekał przez sekretne drzwi, aż dorwaliśmy go na balkonie na szczycie wieży. Wyskoczył i zginął w obłokach fruwających w pożodze kartek ze spalonego księgozbioru, i wśród rozbłysków ognii sztucznych, które składował w baszcie.<br /><br />Hamaliel nie zstąpiła na Cerilię.<br /><br /><br />Sesja 6: Devlyn<br /><br />Na jednym z przyjęć Sword & Crown spotkaliśmy Devlyna – półelfa maga, który pomógł niegdyś Savanie wydostać się niegdyś z Pałacu Miłosierdzia, gdy to wraz z koleżankami z Collegium Virginum w przebraniach kurtyzan próbowały dla zabawy okaść gildię złodziei. Przestępcom nie wydało się to wówczas aż tak zabawne i uwięzili mniej wpływowe arystokratki w nadziei ściągnięcia okupu. Devlyn – najwyraźniej osoba posiadająca wśród kryminalistów posłuch – po prostu bezinteresowanie wypuścił Savanę. Ta uznała, że to jej urok tak go… zresocjalizował. Nasza wajdelotka bywa próżna.<br /><br />Na Sword & Crown jej próżność i cnota została wystawione na kolejną próbę (a szansa moralnego umocnienia tym razem została stracona), bowiem pomimo ostrzeżeń ojca Lorrana, który bywał na spotkaniach Kultu Czarnego Księżyca (o ile dobrze rozumiem w charakterze córy Koryntu w spodniach i wioskowego downa), i rozpoznał Devlyna jako jednego z trojga mistrzów tej tropiącej Tristiana i Savanę sekty, nasza wajdelotka ochoczo pobiegła z półelfem do altany w ogrodzie. By ją chronić (Savanę nie altanę) zaprzyjaźniłem się z towarzyszką Devlyna – gotycko-narkotyczną trubadurką Shanneną i udałem się tam z nimi. Jakoś się nie zdziwiłem słysząc, że moja bardka także bywa w gildii złodziei, ba! koncertuje tam regularnie i odbiera hołdy od rozlicznych męskich gruppies-reketerów.<br /><br />Moja protekcja skończyła się w chwili, gdy Savana zaprosiła Devlyna do siebie. By móc być blisko, postanowiłem zanocować u Shanneny, która miała sypialnię tuż obok. Chcę, by dla potomności było jasne, żem nie jest paso-rzyt, tudzież człek lekki i wszystko to robiłem w imię solidarności i przyjaźni, do końca pozostawszy odporny na uroki trubadurki. Koniec ten nastał dość szybko, gdy Shannena zrzuciła sceniczny strój, zaszczycając mnie zarezerwowanym tylko dla najbliższych przyjaciół widokiem siebie-takiej-jaka-jest-naprawdę. Najgorsze były te kadzidełka z opium, po których odlecieliśmy niczym pegaz czy niejaki trubadur Morrison, o którym – jak pamiętam – opowiadała mi partnerka. To była ostatnia rzecz, jaką pamiętam.<br /><br />Rano miałem, przyznaję, lekkiego kaca moralnego, że sypiam z wrogiem brata. Natomiast narkotyk wyparował jak sen złoty. Nic nie straciłem, Shannena niczego więcej nie żądała, zaprosiła mnie nawet na koncert. Tymczasem Devlyn wytoczył naszej wajdelotce szereg postulatów, z których jasno wynikało, że jest ona sekcie potrzebna do namierzenia istot błogosławionych przez żywioł (czyli m.in. Tristiana), bo wszelka magia zawodzi. Dodał też, że Kult zamierza oddać się pod rozkazy takiej istoty, by wspólnie ratować świat przed nieuchronną zagładą w czas zaćmienia. Owe tyleż ważkie co nieszczere tezy nijak nie zainteresowały naszej wajdelotki, ta bowiem zaczęła uświadamiać sobie, że nie sama miłość przygnała doń Devlyna i mówiąc jarmarcznie – półelf ją wy... korzystał. Przez cały dzień Savana chodziła z ustami zaciśniętymi jak wampir próbujący ukryć brak górnych dwójek, aż z wieczora przedsięwzięła plan zemsty.<br /><br />Plan był taki: Savana zgodzi się użyć swej Pieśni Wajdeloty dla Devlyna, postara się znaleźć w niej odpowiedzi na pytanie “kim lub czym są istoty błogosławione przez żywioł”, natomiast na pytanie “gdzie ich szukać” nawciska okultyście kitów, by chronić Tristiana (i przy okazji tę druidkę genasi ognia). Tak oto w pięcioro (bez Tristiana, oczywiście), wkroczyliśmy w świat Wciągającej Pieśni, nie przypuszczając, że będzie to wyprawa długa jak półtorej milenium.<br /><br /><br />Sesja 7: Exodus Andu z Imperium Azraia<br /><br />Początkowo sądziliśmy, że z Pieśnią wajdelotki coś poszło nie tak, bo nie trafiliśmy w żadne z miejsc, od których Devlyn radził rozpocząć poszukiwania. Dopiero na koniec okazało się, że historia istot błogosławionych przez żywioły miała swój początek w poprzedniej erze, gdy na Cerilli żyli bogowie.<br /><br />Znaleźliśmy się w niezliczonym tłumie stłoczonym wokół gigantycznej piramidy o kształcie zigguratu. Na jej szczycie stał Azrai – bóg zła z poprzedniej ery. Otaczali go muzykanci i kapłani, garotujący na ołtarzach ofiary, wycinający im serca i niosący je jeszcze pulsujące bogu, który pożerał niezliczone ich ilości. Ciała ofiar spychano w dół piramidy, gdzie pomniejsi kapłani zdzierali z nich skóry i ubierali się w nie. Resztki zwłok rozdzielano do konsumpcji wśród tłumu.<br /><br />Ku schodom zigguratu zmierzały rozepchniętymi wśród ludu alejami niekończące się sznury kolejnych ofiar. Nagle jedna z nich, siwobrody starzec, przedarł się przez szpaler legionistów i rzucił na mnie, wciskając mi do kieszeni list i szepcząp: „Przekaż to Haelynowi!”. Został natychmiast pojmany i złożony w ofierze.<br /><br />Nie czekając, aż ktoś się nami (lub naszymi awangardowymi strojami) zainteresuje, opuściliśmy tłum i godzinami mijając niezliczone grupy pielgrzymów w togach oraz bielejące wśród palm domy o architekturze pełnej łuków, przeszliśmy bramę miasta, by znaleźć karawanseraj pośród gajów oliwnych. Tu nadszedł czas na zadawane w języku klasycznym pytania, które wielce ubawiły karczmarza – okazało się, że jest na kilkanaście lat przed bitwą pod Deismaar, jesteśmy w Caeseromagus – stolicy imperium boga-władcy Azraia, w ofierze składano niewolników wyznawców bałwanów podważających monoteizm Pana Mroku, Haelyn to tetrarcha, czyli arcykapłan-namiestnik najodleglejszej i wiecznie zbuntowanej prowincji Andu, położonej tysiąc mil na północ. <br /><br />Po przebyciu większości dystansu do Andu trafiliśmy na barierę w postaci kordonu legionów Azraia, które otaczały prowincję. W mieście Aquae Sulis (dziś zwanym Bath) zeszliśmy z głownego traktu, a to po ujrzeniu dowództwa legionu w postaci legata ognistego olbrzyma oraz trybunów i centurionów beholderów, raksasów, mind-flayerów, ogrów magów, mrocznych nagów i meduz. Legendy o powszechności mutacji w erze Azraia okazały się prawdą. I nie dotyczyły wyłącznie wieśniaków, który wyrastały dodatkowe ręce do pracy.<br /><br />Z pomocą miejscowych przemytników przepłynęliśmy bagna Carcalia (dziś zwane Toadcaster), choć nie obeszło się bez pościgu ze strony yuan-ti i jego manipułu jaszczuro-legionistów. Węch potworów zmyliliśmy, uciekając wzdłuż strumienia.<br /><br />Prawdziwe piekło zaczęło się jednak dopiero, gdy weszliśmy do drugiej obok Deismaar stolicy Andu – Urbi Maris. Ognie św. Elma zaczęły tańczyć po kopułach wież, włosy na głowie stawały od zjonizowanej mocy. Miotły zaczęły same sprzątać ulice, drzwi i okiennice trzaskać, ubrania z zakładu krawieckiego uformowały się jak na niewidzialnych postaciach i ruszyły na spacer. Instrumenty muzyczne, fetujące wjazd procuratora Azraia, jęły rżnąć każdy swoją melodię, wozy ruszyły bez koni, beczki zataczały się wzdłuż ulic, kosmetyki z salonu piękności wyfrunęły robić przechodniom makijaż, wytrychy (nie wiadomo czyje) otworzyły sejf lichwiarza i na rynek sypnął się deszcz monet. Zdesperowani, kryliśmy się po domach, gdy wtem wteleportował się nasz stary znajomy z poprzedniej pieśni Savany – dzisiejszy bóg magii Ruornil i przedstawiając się jako nadworny astrolog Haelyna, zarządał oddania listu od starca z Caeseromagus. Wyteleportował się z nim, po chwili wszystko ucichło. Wówczas Ruornil zabrał nas do katakumb, pokazując, co zawierał przywieziony przez nas pergamin: przykazania dzisiejszego kościoła. Artefakt ten dziś znajduje się w bazylice papieskiej. My przynieśliśmy jedną połówkę. To zbliżenie obu części wywołało burzę magiczną. A starcem, który nam ją powierzył był pierwszy patriarcha Anduirasa, który poszedł w Caeseromagus na dobrowolną ofiarę.<br /><br />W katakumbach odbyło się nabożeństwo ku czci zakazanego boga Anduirasa. Niespecjalnie mnie zaskoczył fakt, że zamaskowany arcykapłan okazał się Haelynem, który po ceremonii przyszedł (w towarzystwie Ruornila i brata, a późniejszego założyciela Cesarstwa Anuireańskiego – Roele’a) nam podziękować.<br /><br />Dwaj przyszli bogowie i Raelus Magnus opowiedzieli nam historię swego ludu… to znaczy naszego ludu. Ich ojciec – Andus został wysłany przez Azraia na czele pięciu sformowanych z dysydentów i niepokornych duchów legionów z samobójczą misją stłumienia endemicznego buntu w północnej, barbarzyńskiej prowincji. Andus – militarny geniusz z pomocą swego syna Raesena dokonał niemożliwego. Powstała prowincja Andu, nazwana na cześć nowego tetrarchy i hegemona. Aby zapobiec kolejnym powstaniom, Andus ożenił się z królewną podbitego pogańskiego plemenia, płodząc Haelyna i Roele’a. Pierworodny syn Andusa i Kolebki Życia (w imperium Azraia nie było pojęcia rodziny tylko rodzaj obowiązkowych domów publicznych tak właśnie zwanych) – Raesen w imię racji stanu, został odsunięty od dziedziczenia, co było początkiem jego przemiany w Gorgona. Po śmierci Andusa, tetrarchą został Haelyn, który sekretnie przyjął wyznanie podbitego ludu, a nakazane represje wobec wiernych Anduirasa wykonywał pozornie. Azrai – jako bóg wiedzący, kto go wyznaje – nie dał się nabrać. Wyznaczył prowincji ultimatum: „10 lat bez powstania i pozwolę wam kontynuować eksperyment spoufalania się z barbarią; jeden bunt i wejdą legiony”. Pan Mroku nie myślał dotrzymać słowa. Jego agitatorzy już organizowali bunt, a jego legiony sami widzieliśmy na granicy. W liście starca z Caeseromagus prócz przykazń było ostrzeżenie dla Haelyna, by przygotował się na dekret o skróceniu czasu próby do lat pięciu pod pretekstem dawania azylu bałwochwalcom i nakazujący publiczną egzekucję wszystkich zbiegów, czyli między innymi nas. Licz procurator z dekretem przybył do Urbi Maris tego dnia co my…<br /><br />Dwaj przyszli bogowie i Raelus Magnus zdecydowali się opuścić imperium i uciec wraz z całym narodem przez groblę, za limes na barbarzyński kontynent Cerilia. Aby zmylić procuratora (i jak się potem okazało własnego brata – Raesena), powierzyli nam misję dyplomatyczną zoragnizowania spotkania z Ceriliańskimi elfami i krasnoludami w sprawie exodusu ludu Andu.<br /><br />Znaleźliśmy w porcie kapitana, który miał kontakty z nieludźmi zza limesu. Okazała się nim Nasirie – przyszła żona Haelyna i bogini morza i miłosierdzia, podówczas wyrachowany kaper-privateer.<br /><br />Gdy wyszliśmy w morze, spod pokładu wychynął ukryty dotąd Raesen – najstarszy, odsunięty od dziedziczenia syn Andusa. W młodości był nauczycielem braci i legatem. Ponieważ protestował przeciw barbaryzacji dworu i brataniu się z podbitymi, nie został wtajemniczony w przyjęcie nowej wiary przez Haelyna i Roele’a, a Ruornil (dla Raesena kolejny przybłęda) co rok poddawał jego wierność magicznej kontroli. Pewnej jesieni, podejrzewając że nie przejdzie upokorzającego badania, uciekł z domu, zostawiając list z wyjaśnieniem, że zostaje błędnym rycerzem, by dowieść rodzinie swej wartości. Jeździł po Andu, zabijał smoki, wspierał potrzebujących, dziwnym trafem głównie konserwatystów, a szczególnie tych wpływowych. Jeden z nich – starzec-arystokrata oddał mu córkę, herb z ziejącym smokiem i władzę nad rodem. Zawierając małżeństwo z wrogiem, Raesen w przewrotny sposób nawiązał do tradycji ojca. Po śmierci Andusa, Raesen wrócił do Urbi Mariis i choć tak naprawdę był liderem opozycyjnego obozu politycznego, zażądał odpowiedzi na swój pożegnalny list. Haelyn i Roele’a nadali bratu tytuł Czarnego Księcia i pozornie przyjęli go na łono rodziny, w naszą misję go jednak nie wtajemniczając. Jak widać, sam się wtajemniczył, ukrył na galerze, a teraz wyszedł, deklarując że zadanie bez niego się nie powiedzie, a jego przywództwo będzie kolejnym dowodem wierności wobec rodu.<br /><br />Nie uśmiechało nam się dołączanie do drużyny trzeciego obok Devlyna i Shanneny wroga, i to do tego Gorgona, tym bardziej że Czarny Książę z marszu zaczął umilać sobie podróż obcałowywaniem Savany, Shanneny i Nasirie, a doświadczając jego nieznoszącego sprzeciwu władczego charakteru wspartego na przeświadczeniu o własnej doskonałości i wielkim przeznaczeniu, nie mieliśmy watpliwości, że najmniejszy dąs skończy się dokarmianiem nami ryb. Wezwaliśmy Ruornila, który nakłamał Raesenowi, że jego pomoc jest niezbędna w prowincji i obaj się wyteleportowali.<br /><br />Na Ceriliańskim brzegu Nasirie skontaktowała nas z lokalnym przywódcą elfów – Rhoubhe’em zwanym później Ludobójcą, a w minionej erze małomównym tropicielem i sławnym obrońcą lasów Aelvinnwode przed goblinoidami. Elf powiódł nas do swojej królowej Tuar z Siellaghriod – kryształowego nadrzewnego pałacu, który ponoć można rozświetlić jedną świecą.<br /><br />Tuare za namową swojego arcymaga Siebharrinna zgodziła się negocjować z Haelynem i Roele’em. Do Siellaghriod wteleportowali się nie tylko oni, ale też przedstawiciele innych uciekających od Azraia narodów: Rjurików, Khinasi, Brechtów i Masetiańczyków. Tych ostatnich reprezentowała Nasirie. Krasnoludy i Vosowie (poza Ruornilem) się nie stawili. Obrady trwały długo, dotyczyły wspólnej walki z goblinoidami. Nie zostaliśmy do nich dopuszczeni. <br /><br />Ruornil oznajmił, że obecna nasza misja jest zakończona i w niezwykły sposób nas uhonorował. Oświadczył, że jako wyganany król-prorok i wybraniec boga magii podejrzewa, że podróżujemy za pomocą pieśni vosgardzich wajdelotów. Nie zaprzeczaliśmy. Obdarował nas przedmiotami magicznymi swojego autorstwa, zapewniając że wkrótce po wyjściu z Pieśni odnajdą się one w rzeczywistości A.D. 1375 odkopane w miejscu, które w przyszłości stanie się dla nas bardzo ważne, a które zwie się Uroczysko. Mało tego, jeśli odwiedzimy Ruornila w kolejnej pieśni ponownie i znów zasłużymy na jego wdzięczność, on te przedmioty wzmocni. <br /><br />Savana zakończyła Pieśń. <br /><br />Zrozumieliśmy, że poznanie pochodzenia mojego brata i innych istot błogosławionych przez żywioły nie będzie proste ni szybkie. Bez entuzjazmu umówiliśmy się z nalegającymi na rozwikłanie zagadki Devlynem i Shanneną na kolejną wspólną podróż w świat historii.<br /><br /><br />Sesja 8: Desmond<br /><br />Za świata fantazji, powróciliśmy do świata polityki kończącego się Sword and Crown. Zwerbował nas kandydat na biskupa Coeranys – Desmond, kanclerz i skarbnik miejscowej kapituły katedralnej. Chciał byśmy po powrocie do Coeranys przekonali naszych znajomych baronów i duchownych do wsparcia jego kandydatury. Na początek dał nam list żelazny, dzięki którmu mogliśmy – niezależnie od win niektórych z nas – powrócić do Ruorven. W przypadku swego zwycięstwa, zaprzysiągł nam amnestie i nadanie wsi w lenno. Swoje kompetencje jako kandydata przedstawiał prosto: od 20 lat służy Kościołowi, dysponuje szóstym kręgiem magii, a jako skarbnik napełni zrujnowany przez świętego poprzednika skarbiec. Przyjęliśmy propozycję. Dla mnie takie tournee po klerykach było wprost wymarzoną okazją do hakowania magii.<br /><br />Najpierw odwiedziliśmy prezbitera Deepshadow – wychowawcę Savany i przyjaciela jej bratowej baronowej. Nasza wajdelotka wiedziała, że słabostką kapłana jest nieszkodliwa próżność. Jego głos pozyskaliśmy obietnicą nadania dotychczasowego stanowiska Desmonda – kanclerza kapituły katedralnej Ruorven – dygnitarza wiecznie otoczonego wieńcem czapkujących akolitów i wysyłanego w najbardziej ceremonialnych poselstwach.<br /><br />Następnie incognito odwiedziliśmy stolicę baronowej Duornil, której kuzynkę Sini – niegdyś skrzywdziła Vulgata podczas pieśni Savany. Miejscowy prezbiter, domorosły geniusz sztuk wszelakich zgodził się głosować na Desmonda, jeśli ten zagwarantuje mu wyłączność na dokończenie budowy katedry w Ruorven. Nasz mocodawca przystał na ten warunek, choć jak się później okazało, ani Desmond nie zamierzał dotrzymać słowa, ani jego wyborca nie zamierzał niczego w nawiedzonej świątyni malować, a raczej jako okultysta chciał tam odprawiać mroczne rytuały. Ale nie uprzedzajmy faktów… ważne że zagłosował.<br /><br />Poparcie trzeciego prezbitera – niejakiego Hugona – zorganizowali Lorran i jego ojciec. Łatwość z jaką tego dokonali była wprost proporcjonalna do śmiercionośności intrygi w jaką nas przez to wciągnęli. Spisane poniżej fakty są skondensowaną wersją informacji, które nasz szermierz i jego rodziciel nieufnie, i wstydliwie dawkowali nam przez wiele miesięcy. Jestem pewien, że nie jest to wersja ostateczna, a na drodze do prawdy czekają nas jeszcze rozliczne i niemiłe zaskoczenia.<br /><br />Ojciec naszego szermierza był baronem Moergen. Żył w mieście Fellwood. Podczas Przerwanej Krucjaty (1350-1354) zakochał się w saracence i spłodził Lorrana. W chwili narodzin został magicznym sposobem pozbawiony krwi bożej i zmuszony do abdykacji, a jego luba okazała się awnsheghlienką zwaną Lamią uprawiającą podstępną inwestyturę za pomocą zajścia z pomazańcem w ciążę i zaczarowanie płodu. Caelan wespół z przyjacielem prezbiterem Moergen Hugonem wykradł syna z pałacu matki, upozorował własną śmierć, zmienił tożsamość i uciekł do Ilien.<br />Podczas odbijania malca z miasta awnsheghlienki – Cravengate przyjaciele zdobyli Efreeti Bottle z uwięzionym w niej dżinnem Dashidem Astronomem, dawnym sługą Magiana, a potem Lamii. Dżinn w zamian za wolność zaoferował Hugonowi trzy życzenia. Pierwszym wszyscy zabezpieczyli się przed magiczną lokalizacją. Drugim ifryt został zobowiązany do pomocy Caelanowi i Lorranowi, gdyby zaatakowała ich Lamia lub jej agenci. Trzecie życzenie wciąż nie zostało sformuowane, a czarodziejska lampa leży w kufrze Hugona.<br />Caelan poświęcił się wychowaniu następcy zdolnego do samoobrony przed matką i kreowanie w Moergen legendy o powrocie za kilkanaście lat prawowitego dziedzica.<br />Caelan na czas udziału w Przerwanej Krucjaty zostawił baronię pod opieką żony Calindry „Wilczycy” i jej syna z poprzedniego małżeństwa Ghoriena „Wilka”. To oni zawłaszczyli władzę nad Fellwood i Moergen, ale więź z ziemią przez krew ma Lamia, a Wilk jest tylko jej marionetką.<br />Nie zmienia to faktu, że cieszy się opinią bohatera. Kariera Wilka zaczęła się niedługo po Przerwanej Krucjacie, gdy książę Wschodnich Marchii Shaemas „Pseudo-Roele” pokłócił się ze swoim bratem Michaelem Mhorem. Wówczas z więzienia „Pseudo-Roele’a” uciekła nastoletnia prawowita dziedziczka okupowanego Osoerde – Kara Moergen. Schronienia w Fellwood udzielił jej właśnie Wilk. Wkrótce w Moergen zjawił się Michael Mhor z armią, poparł dążenia Kary, zdobył Coeranys i na jego nową hrabinę namaścił Dianę Haneire, a na biskupa LeOrffena. Gdy później zginął „Pseudo-Roele”, Kara odzyskała Osoerde, a Ghorien był jej prawą ręką. <br />Potem na Krucjatę na Druidów spadła fala klęsk. Druidyczny następca „Pseudo-Roele’a” rozbił w Lesie Duchów templariuszy, w ich tunikach podstępem zdobył Gulfport, wziął do niewoli i torturował Le Orffena, zdobył resztę Osoerde (w tym zamek w Fellwood), korzystając ze śmierci papieża Benedictusa Wielkiego utrwalił władzę kondotiera-tyrana Cesariego w Ilien, wreszcie zdobył Ruorven i zajął Coeranys. <br />Hrabina Diana Haniere, Kara Moergan, Wilk i garstka najwierniejszych zbiegli do Baruk-Azhik, skąd organizowali partyzantkę. Ich wytrwałość nagrodzili bogowie: Le Orffen zbiegł z niewoli, nowy papież Silvestrus zapowiedział kontynuację Krucjaty na Druidów, a Lannaman zawarł z ginącym z braku rąk do pracy Baruk-Azhik umowę handlową. Z krasnoludzkich gór zeszła armia kondotierów La Hire’a i odbiła Coeranys, zakładając trzyletnie oblężenie Ruorven. Ghorien był zawsze w pierwszej linni. <br />Z pomocą Wielkiego Mongoła Diana odzyskała Ruorven, zatrudniła Deepshadowa, który zbudował Linię Deepshadowa, której sercem (i elementem Mithrylowego Szlaku Lannamana) jest stolica Wilka – Fellwood, a potem w kilka lat podbił Wschodnie Marchie. Diana Haneire wyszła za Mongoła, została księżną, Kara Moergen zrzekła się praw Osoerde do baronii Moergen, po wsze czasy oddając ją Coeranys i została hrabiną Roesone. Jej nowonarodzony synek Astore został odebrany matce przez awanturników Arbelina z Aeld Moriel i osadzony na tronie hrabiowskim Osoerde. <br />W 1369 spowodowana przez Moridaena the Wolfa zaraza wilkołactwa ogarnęła Coeranys. Graniczący z Lasem Duchów zamek Fellwood padł jako pierwszy. Ghorien przetrwał, ale od tej pory stał się zdradliwy, okrutny, roztrwania glorię bohatera wojennego i unika dworu w Ruorven.<br /><br />Podsumowując, nasz szermierz jest kuzynem dwojga hrabiów i prawowitym baronem Moergen, a na jego głowę dybią baron-uzurpator z Moergen i tamunzada-awnsheghlienka z Khinasi. Wbrew pozorom, najtaniej pozyskany głos Hugona okazał się najdroższy.<br /><br />Desmond wygrał wybory. Został biskupem i regentem Coeranys oraz tytularnym zwierzchnikiem Wschodnich Marchii i dowódcą Krucjaty na Druidów.<br /><br />W zamian za pomoc nadał nam leżący w baronii Wilka folwark Uroczysko.<br /><br />Drużyna awansuje na poziom 3.<br /><br /><br />Sesja 9: Uroczysko<br /><br />Jesienią, podczas burzy (w rytmie „Riders of the Storm” The Doors) dotarliśmy do nadanego nam przez biskupa Desmonda folwarku – Uroczyska. Folwark to dość swobodne określenie na nawiedzoną ruderę. Dodajmy – ruderę leżącą w baronii Wilka (któremu po drodze złożyliśmy przysięgę lenną) i do tego w pasie tzw. ziemii niczyjej, czyli sielankowego pogranicza pomiędzy Spiderfellem (zwanym też Lasem Duchów) a Coeranys. Owa ziemia niczyja charakteryzowała się tym, że każdy fort goblinów The Spidera był natychmiast palony przez armię Wilka, a każdy ludzki pionier, który zasiedlał te tereny, ginął z łap zielonoskórych. Mieliśmy zaszczyt być częścią kolejnej fali kamikadze, tym razem w towarzystwie rozmaitych totumfackich Desmonda, zwabionych obietnicą amnestii dla osadników. Wraz z nami na ziemie niczyją ruszył istny katalog cudaków typu była burdelmama z wianuszkiem pasterek, ex-kupiec uciekający na dźwięk słowa wierzyciel (i otwierający ogień na dźwięk słowa syndyk) oraz osobnik z drewnianą nogą, hakiem i wachtą majtków z ząbkowanymi kordelasami. W sumie i tak miło, że nie szli z nami sahuagini.<br /><br />Najdziwniejsze indywiduum podróżowało jednak do Uroczyska. Był to jednooki krasnoludzki generał artylerii zwany Feuer Frei przemieszczający się wozem ciągnionym przez bezrękiego, bezgłowego golema z demobilu. Desmond przydzielił nam go jako architekta. Nasz towarysz gęby przez kilka dni nie uchylił, cięgiem coś szkicując na przenośnym, przytroczonym do pasa pulpicie. Aaa, przepraszam, raz się odezwał, na postoju. Kazał nam przynieść wiadro moczu.<br /><br />Duchowy mistrz owego cudaka – krasnoludzki architekt Gaudi zapoczątkował półtorej wieku temu nowy styl w architekturze, a inspirację znalazł właśnie na naszym Uroczysku. Na próbę wzniósł tam donżon, a doświadczenia wykorzystał przy projekcie dzieła swego życia – katedry Świętej Rodziny w Ruorven. Problem w tym, że nie ukończył budowy, a każdy kto tego próbował, ginął na rusztowaniach w wyniku klątwy. Feuer Frei postanowił przed podjęciem prac (które Desmond zlecił jemu, a nie swemu elektorowi prezbiterowi Duornil) najpierw – jak się wyraził – zrozumieć naturę naszego donżonu. <br /><br />Znaleźliśmy w ruinach Uroczyska. Zgliszcza chat oblepione były gigantycznymi pajęczynami, zaś ze studni i piwnic dobiegały złowróżbne szmery. Dopiero wypalenie kokonów, zapobiegło odradzaniu się byłego pana folwarku tkanego wciąż na nowo z pajęczyn przez tysiace insektów. <br /><br />Wykopaliśmy prezenty od Ruornila.<br /><br />Feuer Frei zgodnie z zapiskami Gaudiego rozpoczął badania donżonu od szczytu. Posadzka wyłożona tam była kolorową mozaiką, której panele dawały się wciskać. W blankach znajdowały się cztery ponumerowane otwory strzelnicze. Skojarzyliśmy, że płytki w podłodze należy naduszać w kolejności odpowiadającej barwom widzianym przez okienka, np. niebo –> kolor niebieski –> strzelnica nr 1 –> jako pierwszy wciskamy dowolny niebieski panel mozaiki. Pod naszymi stopami uformowały się kręcone schody w dół, a że wiodły do pomieszczeń bardziej rozległych niż donżon, zrozumieliśmy, że jest to międzywymiarowa wbudowana weń kieszeń.<br /><br />Zeszliśmy do okrągłej jak studnia izby o ścianach zbudowanych z pięciu położonych jedne na drugich kręgów kamienia. Między źle spasowanymi w poziomie głazami hulał wiatr. Wajdelotka usłyszała, że układa się on w melodię i odtworzyła ją uderzeniami miecza w pięciolinię na ścianach. Dźwięki zlały się, otworzyły się schody w dół.<br /><br />Znaleźliśmy się w pachnącym żywicą rozwidleniu kopalnianych tuneli. Jeden z nich był elfi – o suficie uformowanym ze sklepionych świerków; drugi – krasnoludzki ze smołowanych stępli; trzeci – niziołkowy, przypominający wnętrze połączonych beczek. Wybraliśmy zły korytarz i po długim marszu trafiliśmy do punktu wyjścia, tyle że w powietrzu unosiła się woń fajkowego ziela. Zrozumieliśmy, że trzeba iść tunelem odpowiadającym zapachowi, a zagadki donżonu w Uroczysku testują nasze zmysły. Dotąd sprawdzono nasz wzrok, słuch i zapach. Czekały nas sprawdziany smaku i dotyku.<br /><br />Właściwy tunel prowadził do komnaty z soli. W ściany wbudowane były cztery jaśniejące wewnętrznym światłem chrzcielnice. W każdej znajdowała się ciecz o innym smaku: słona, słodka, kwaśna i gorzka. Na postumencie leżało kropidło. Namoczyliśmy je solanką i chlapnęliśmy. Skropiona ściana rozpuściła się, otwierając drogę do kolejnego tunelu.<br /><br />W jaskini znajdował się posąg śpiącej tytanki. Na ścianach wokół wisiały ponumerowane obrazy przedstawiające: lodowiec, ocean, pustynię i wulkan. Po dotknięciu we właściwej kolejności czymś zimnym, mokrym, suchym i gorącym, posąg rozbłysnął wewnętrzną poświatą i nawiązał z nami telepatyczny kontakt.<br /><br />Tytanka przedstawiła się jako opiekunka wód pochodząca jeszcze z czasów, gdy elfy wyznawały bóstwa. Wzgórze w Uroczysku i zbudowany z jego kamieni donżon są jej ciałem. To ona zadawała nam zagadki, które da się rozwiązać za pomocą podpowiedzi z natury. Tytanka przebywa tu we wpół-uśpieniu, czekając aż świat sobie o niej przypomni. To ona nauczyła przed półtorej stuleciem Gaudiego nowego stylu architektury, by wzniósł na jej cześć wielką świątynię w mieście ludzi. Krasnolud z nieznanych Tytanii powodów nie dokończył dzieła. Pani Wód zapowidziała, że jeśli Feuer Frei dokończy budowy, spełni wszelkie nasze życzenia.<br /><br />Poinformowalismy o naszym odkryciu biskupa Desmonda. Stwierdził, że pod katedrą w Ruorven znajduje się podobny grobowiec tytana jak w Uroczysku i drogi do niego także strzeże labirynt zagadek, przez który on sam niegdyś wędrował z pomocą Miecza Gaudiego. W mieście „uśpiony” jest partner Pani Wód – tytan władający ziemią. Takich miejsc, stanowiących dziś Nexus energii magicznej na Cerilii są setki, w wielu spoczywają uwięzieni przez elfy i krasnoludów w niemożliwych dziś do złamania pieczęciach Imprisonment pseudo-bogowie sprzed mileniów, władcy niszczycielskiej natury, dla kaprysu powodujący wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemii, tsunami i huragany. Nexus Ruorven jest stłumione przez wielowiekowy wpływ cywilizacji i przechowywaną tam relikwię dobrych bogów (kości papieża Piusa XIII zamordowanego tu przez Czerwonych Emirów w 1335), natomiast ten w naszej wsi jest dziki i niekontrolowany. Gaudi w porę połapał się, że zbudowanie świątyni według projektu tytanki może być podstępem i elementem jakiegoś niewyobrażalnie groźnego w skutkach rytuału. Dlatego nie dokończył konstrukcji, obłożył ją klątwą i po dziś dzień jako duch jest jej strażnikiem.<br /><br />Feuer Frei dostał zakaz korzystania z nabytej wiedzy i zajął się malowaniem w katedrze fresków. My dostaliśmy zakaz badania katedry Świętej Rodziny i zapewnienie, że jeśli nie będziemy wchodzić do międzywymiarowej kieszeni w naszym donżonie, nic nam nie grozi. Mamy wrażenie, że Desmond coś ukrywa, a do podziemii katedry będziemy kiedyś musieli wejść, choć ponoć bez Miecza Gaudiego jest to pewna śmierć.