sob lut 14, 2004 1:29 pm
Scena pierwsza: drużyna (dwie tropicielki i paladyn) idą przez zaśnieżony las. W moim świecie elfy walczą z ludźmi i drużyna ma za zadanie walczyć z elfami. Jedna z tropicielek, dowódca drużyny, dzięki niesamowitemu szczęściu (rzut 20 na Zauważanie) spostrzega wystającą ze śniegu strzałę. Elfią. Wbitą w zamarźnięte pod śniegiem zwłoki wiesniaka. Tropicielka mysli chwile i mówi:
- To oczywiste. Jakiś wieśniak wyszedł z wioski, zabłądził w lesie i zamarzł...
Scena druga: Drużyna przygotowuje się do długiej podróży. Brakuje pieniędzy na jedzenie. Początkujacy gracz (to była jego pierwsza sesja) patrzy w ekwipunek i uśmiecha się szeroko:
- Nie przejmujcie się! Mam w ekwipunku dwa juki, możemy w razie potrzeby jednego zabić i zjeść!
I jeszcze trzeba mu było wytłumaczyć różnicę miedzy jukami a jakami...
Od mojej (generalnie dobrej) drużyny odłączyło się dwóch "tych gorszych". Półork barbarzyńca (2 poz.) i czarodziej (2 poz.) o nieprawomyślnych zapatrywaniach. Od tajemniczego zgromadzenia magów dostali zlecenie: pozbyć się dobrego zaklinacza, zamieszkującego wieże w ciężko dostępnych górach. Dojechali do wieży, zaklinacz (7 poz.) wysyła wielką śnieżną sowę. Półork zabija ją dwoma ciosami. No dobra.
Czarodziej, wszędzie biegający z kosą (nie z nożem, z normalną, bojową kosą) rzuca na siebie czar i wchodzi po ścianie wieży na samą górę. Następnie w pogoni za zaklinaczem zbiega na dół. Zaklinacz dobywa wreszcie swój magiczny miecz i stają gotowi do starcia. Inicjatywę minimalnie wygrywa BG. Trafia. Krytyk. Zaklinacz ginie na miejscu...
W zdobytej wieży czarodziej odnalazł jeden z amuletów Quaala. Niestety, rzucił pecha w identyfikacji przedmiotu i doszedł do wniosku, że amulet przywołuje wielką śnieżną sowę. Wychodzi na szczyt wieży. Wieje wiatr, surowe niedostępne góry. Podnosi amulet i krzyczy "Quaal!!!". Przed nim pojawia się w powietrzu dwunastometrowa łódź żaglowa i roztrzaskuje się u stóp budowli. Ale miał minę:)
A potem jeszcze BG uratowali przed Inkwizycją barona oskarżonego o heretycką magię. Po walce ze strażnikami, konnej ucieczce ze starym baronem przez noc, niesamowitymi emocjami zmęczeni zrobili postój. Baron poprosił wojownika o miecz, żeby mieć się czym bronić. Dostał.
Za chwilę mieli cudne miny, kiedy lubiany przez nich staruszek, ojciec ich przyjaciela, niewinny, wbił miecz wojownikowi w brzuch, rozwinął nietoperze skrzydła i odleciał:)
No trochę tego moja drużyna miała. Obudzili się pewnego razu we mgle. Ta zaczęła lekko się rozwiewać, a tu dziesięć metrów przed nimi, odwrócony plecami stoi, węsząc, minotaur...wszyscy cicho odpełzają w bok, gdy nagle półork barbarzyńca zrywa się i krzyczy:
- Ty śmierdzący potworze, stawaj do walki!
Czarodziej zyskał chowańca, kruka. Chowańcowi intelekt rośnie powoli, więc nieźle się czarodziej namęczył, zanim się okazało, że smok widziany przez kruka to tylko ogromny nietoperz. I tak dalej:)
W sumie to przydałoby się pozdrowić tę cudną drużynę:)
Tasha Vec (Dawid) - czarodziej z chowańcem, udający kapłana ("To nie
były czary, jestem tylko mędrcem głupiutki człowieczku")
Arel (Verlord) - kapłan boga śmierci, Ea ("Dobra, zatrzymuję się między
nimi, żeby ich rozdzielić! Nie? To siadam na środku pola bitwy i się modlę")
Suria (Aga) - niziołek, złodziejka ("Właśnie byłam z Twoją siostrą podglądać chłopaków ze wsi podczas kąpieli.")
Victor (Młody) - wojownik, pochodził ze wsi ("Tatko, macie tu złoto, a ja idę dalej wojować ze złem")
Robin (Igor) - cygański bard ("I tak się wykrwawię. Nikt mnie nie uratuje. Będę mógł później grać zaklinaczem-wojownikiem Morotani? Nie? O, ustabilizowałem się...")
Gorg? Terg? Jakoś tak...(Kubas) - półork, barbarzyńca ("Haha, szarżuje na te szkielety...jak to zginąłem? Czy w tym świecie są wskrzeszenia? Nie? Jak to: nie można wskrzeszać ghuli?! Ej, nie chcę być ghulem...hmmm...ej, mogę grać ghulem?")
No to pozdrawiam:)